sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział dwudziesty piąty: "Gorąca wiadomość, drugie stadium i pojedynek na salta"

25. Gorąca wiadomość, drugie stadium i pojedynek na salta
W piątek rano Lily wpadła do klasy od transmutacji spóźniona o jakieś dwie minuty i rozczochrana tak bardzo, że wyglądała, jakby specjalnie zrobiła ze swoich włosów szopę. Odruchowo skierowała się do ławki Natt, ale nauczycielka jak zwykle wskazała jej palcem inne miejsce i przy okazji odjęła punkty za spóźnienie, nie bacząc na fatalny stan dziewczyny. Evans skrzywiła się na wieść, że przez nią Gryffindor znowu ucierpiał, a potem powędrowała w kierunku wyznaczonym przez McGonagall i rzuciła torbę z książkami na ławkę Blacka.
Szybko usiadła, żeby nie robić wokół siebie większego zamieszana, po czym za pomocą różdżki przywróciła rude włosy do porządku. Przetarła palcami przekrwione oczy, które piekły ją od nocnego płaczu i otworzyła torbę z nadzieją, że w porannym pośpiechu zapakowała do niej odpowiednią książkę.
Gdyby nie była tak zmęczona i niewyspana, pewnie cieszyłaby się z tego, że nauczycielka posadziła ją z Syriuszem i próbowałaby jakoś z nim porozmawiać, ale nie wiedziała nawet, co powinna mu powiedzieć. Oparła więc tylko policzek na zaciśniętej pięści i wpatrywała się w biurko McGonagall, ignorując uporczywe burczenie w brzuchu, które przypominało jej o braku śniadania. Starała się wyłapać słowa profesorki i jednocześnie nie zasnąć; tego dnia mieli zamienić zapałki w krzesła, co wymagało nie lada skupienia, dlatego Lily jeszcze raz przetarła powieki i uszczypnęła się w dłoń, aby się do końca rozbudzić.
– Po lekcji chcę widzieć tutaj szereg krzeseł – oznajmiła głośno kobieta, machając różdżką, a przed każdym z uczniów pojawiły się po dwie zapałki.
Evans westchnęła pod nosem, przenosząc wzrok na swoją ławkę i dotknęła główki zapałki z irytacją. Ostatnio była zdecydowanie do tyłu z transmutacją, a teraz miała zamienić coś tak malutkiego w ogromny przedmiot? Mogła się tego spodziewać, w końcu była już na półmetku ostatniego roku, więc nauczyciele mieli prawo wymagać od nich więcej, aby odpowiednio przygotować ich do owutemów. Zagryzła wargi i zacisnęła dłoń na różdżce, próbując wyobrazić sobie, jak zapałka zamienia się w pięknie rzeźbione krzesło. A może powinna zacząć od czegoś prostszego? Taboretu albo...
– Co się z tobą ostatnio dzieje? – Usłyszała pytanie Syriusza, które w mig rozproszyło zalążki jej skupienia. – O co chodziło wczoraj na astronomii?
Spojrzała na chłopaka, ale on wpatrywał się w swoje zapałki i wyglądał, jakby walczył ze sobą, aby jako pierwszy odezwać się do Lily. Zmarszczyła brwi, bo nie zamierzała niczego mu zdradzać, nawet jeśli polepszyłoby to ich obecne stosunki.
– Zobaczyłam pająka i się przestraszyłam – mruknęła twardo, odwracając wzrok. – Założę się, że na jego widok sam byś...
– Przestań – przerwał jej chłodno, więc znowu na niego spojrzała, lecz tym razem ze złością. – Dobrze wiesz, że tylko idiota by się na to nabrał.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a Evans mełła w ustach słowa, zastanawiając się, czy zabolą go na tyle, żeby zakończył temat.
– W takim razie, czemu o tym rozmawiamy? – zapytała cicho, na co Syriusz uniósł wysoko brwi ze zdziwienia. – Przepraszam – dodała szybko i pokręciła głową.
Nie chciała go obrażać, ale nie mogła mu powiedzieć prawdy. Na myśl nie przychodziło jej też żadne dobre kłamstwo, więc postanowiła po prostu zacisnąć zęby, zamilknąć i ponownie skupić się na zapałce, jakby Blacka wcale tam nie było.
– W porządku – warknął, a Lily kątem oka dostrzegła, że także wrócił do zadania. – Jeśli masz gdzieś to, że się o ciebie martwię, to może zainteresuje cię fakt, że James prawie wyskoczył ze skóry, bo myślał, że coś ci się stało. A potem przesiedział całą noc w pokoju wspólnym. Całą noc, rozumiesz? Powiedział nam, że musi napisać wypracowania, ale wiem, że czekał na ciebie. A ty nawet nie wróciłaś do wieży! – Podniósł głos, a jedna z jego zapałek buchnęła jaskrawym płomieniem i zostawiła czarny ślad na drewnianym blacie. – Po tym, co mu zrobiłaś w Sylwestra nadal mu zależy – dodał ciszej, czując na sobie uważny wzrok McGonagall. – Chociaż powinien raz na zawsze o tobie zapomnieć.
Evans podążyła zamglonym spojrzeniem do Jamesa, licząc na to, że na jego twarzy dostrzeże ślady wypoczęcia, świadczące o tym, że Black zmyślił całą historię, ale zobaczyła tylko podkrążone oczy, które wywołały mocne szarpnięcie w jej żołądku. Zamrugała szybko, próbując pozbyć się łez i poczucia winy, zżerającego ją od środka.
Jedyną dobrą rzeczą w tej sytuacji było to, że Syriusz zapomniał o wczorajszym incydencie na astronomii, za to skupił się na jej sylwestrowych błędach, więc postanowiła uczepić się tego tematu jak deski ratunkowej.
– Wiem, że nie powinnam zapraszać do was Chrisa, ale mogliście przewidzieć... – zaczęła, jednak od razu zorientowała się, że to był kolejny błąd.
Nie pomogło nawet to, że użyła sformułowania „do was” – Black wyraźnie się wściekł, a jego szare oczy zapłonęły. Wbił palce w jej przedramię tak mocno, że Lily zacisnęła powieki – po części z bólu, a po części po to, żeby nie widzieć wyrazu jego twarzy.
– Jesteś naprawdę niemożliwa. Chcesz powiedzieć, że to była nasza wina? – zapytał, potrząsając jej ręką tak, że niemal uderzyła kantem dłoni o blat. – To nasza wina, bo nie przewidzieliśmy, że jesteś najbardziej niewdzięczną i...?
Urwał, kiedy położyła drżące palce lewej dłoni na jego własnej, próbując oderwać ją od swojej skóry. Jej dotyk najwyraźniej ostudził nieco złość Syriusza, bo rozluźnił uścisk, dając dziewczynie możliwość zaczerpnięcia oddechu. Na jego twarzy pojawiło się jednak zdziwienie, jakby nie mógł uwierzyć, że był do czegoś takiego zdolny.
Lily ścisnęła mocno jego rękę tak samo, jak kiedyś w sowiarni i jak wtedy, gdy zajęła się jego raną po pełni. Rozejrzała się szybko, żeby sprawdzić, czy nikt nie był świadkiem tej krótkiej szamotaniny, ale na szczęście siedzieli w ostatniej ławce, a McGonagall stała właśnie przy jakimś Puchonie, który o coś pytał. Evans powróciła więc spojrzeniem do Blacka, który zasłonił twarz wolną dłonią i mruczał coś niewyraźnie pod nosem.
– W porządku – wyszeptała spokojnie. – Zasłużyłam sobie na to. Właściwie już o tym nie pamiętam, słyszysz? Co mieliśmy zrobić z tymi zapałkami? – zapytała, uśmiechając się lekko i wskazując brodą na stół.
Wcale się nie dziwiła, że puściły mu nerwy, bo znowu przegięła. Nie powinna była mówić takich rzeczy – miało to zabrzmieć ironicznie, lecz zdecydowanie jej nie wyszło, czego skutki boleśnie odczuła na własnej skórze. Mimo wszystko była pewna, że chłopak nie zamierzał zrobić jej krzywdy.
– Przepraszam, ale... – Skrzywił się i podrapał po głowie. – Naprawdę mnie wkurzyłaś...
– Wiem – powiedziała, wzdychając. – To ja przepraszam.
Syriusz także westchnął, po czym spojrzał na jej rękę, którą nadal ściskała jego własną. Delikatnie położył drugą dłoń na jej palcach, a Lily uniosła kąciki ust do góry w niepewnym uśmiechu.
– Nic ci nie zrobiłem? – Chciał się w tym utwierdzić, więc natychmiast przytaknęła. – Na pewno? – Kolejne przytaknięcie. – Boli? – Tym razem zaprzeczenie.
Wyraźnie odetchnął z ulgą i pochylił się, jakby zamierzał pocałować ją w czoło, ale zatrzymał się gwałtownie, kiedy usłyszał swoje nazwisko z ust nauczycielki.
– Black, Evans! Nie zapomnieliście się przypadkiem? Jesteście na lekcji! – upomniała ich głośno, a cała klasa jak jeden mąż odwróciła się w ich stronę.
McGonagall nie miała za grosz wyczucia czasu, skoro zwróciła na nich uwagę dopiero teraz, przeoczywszy wcześniej wybuch Syriusza. Lily poczerwieniała, czując na sobie spojrzenie wszystkich uczniów, bo niewątpliwie zobaczyli ich w dość dwuznacznej sytuacji: wciąż ściskali się za ręce, a dodatkowo wargi Blacka były tylko kilka centymetrów od jej twarzy. Nie miało znaczenia to, że odskoczyli od siebie tak szybko, jak to było możliwe, bo większość osób w sali i tak zdążyła zobaczyć tę scenę. Wliczając w to zdziwioną Natt i resztę Huncwotów, a w szczególności Jamesa, który pobladł tak bardzo, że w połączeniu z podkrążonymi oczami przypominał ducha. Syriusz z całych sił próbował wytłumaczyć mu wszystko spojrzeniem, lecz Potter odwrócił się do niego plecami, ignorując wysiłki przyjaciela.
– Świetnie, teraz obrazi się też na mnie – mruknął pod nosem, kiedy uczniowie powoli wrócili do swoich zapałek.
Lily uchyliła usta, żeby powiedzieć chłopakowi, że na pewno zdoła mu wszystko wyjaśnić, ale nie zdążyła, bo okno po jej lewej stronie otworzyło się nagle i z głośnym hukiem uderzyło o ścianę, wpuszczając do środka lodowaty wiatr i kilka płatków śniegu. Evans zamknęła je jednym ruchem różdżki, jednak spięła się, ponieważ ostatnio w takiej sytuacji dostała kolejną pustą kartkę. Starała się o tym nie myśleć, więc spojrzała na ławkę z zamiarem rozpoczęcia pracy – w końcu wypadało, bo minęło już kilkanaście minut lekcji – lecz podskoczyła tylko na krześle, kiedy dostrzegła białą kopertę tuż pod równiutko ułożonymi zapałkami.
Przełknęła głośno ślinę i szybko sięgnęła do listu, żeby nie zwrócić na niego uwagi Blacka, który właśnie z dość ponurą miną zaczął wyczarowywać nogi swojego krzesła. Otworzyła kopertę i wyjęła ze środka zagięty kawałek pergaminu, ale nie trzymała go nawet dłużej niż sekundę, tylko wypuściła gwałtownie, a z jej ust wydostał się mimowolny syk, chociaż najchętniej po prostu by wrzasnęła.
– Co się stało? – zapytał Syriusz, patrząc na nią z zaniepokojeniem.
Lily zacisnęła poparzoną pięść i przełknęła łzy, które stanęły jej w oczach, a potem wskazała chłopakowi na kopertę, czyli sprawczynię całego zamieszania. Tylko że... kartka zniknęła, a na stole znajdowały się wyłącznie dwie niewinne zapałki. Black dalej czekał na wyjaśnienia, ale co miała mu powiedzieć? Że stała się ofiarą koperty-widmo? Gdyby nie sytuacja, na pewno zaśmiałaby się z tego irracjonalnego określenia, tymczasem musiała wymyślić bardziej przekonujące kłamstwo od zobaczenia nieszczęsnego pająka.
– Coś mi nie wyszło i ta zapałka mnie poparzyła – wyszeptała, próbując nie myśleć o bólu w prawej dłoni.
– Pokaż – poprosił brunet i złapał ją za rękę, zanim zdążyła ją schować.
Delikatnie rozwinął jej zaciśnięte palce, a potem uniósł brwi ze zdziwienia. Lily wpatrywała się we wnętrze swojej dłoni z uchylonymi ustami, kręcąc raz po raz głową. Nawet ślepiec zobaczyłby, że czerwone ślady tuż pod małym palcem dziewczyny układały się w wielką literę „K”, natomiast reszta dłoni wyglądała całkowicie normalnie...
Jakby czekała na dalszy ciąg napisu.
***
Od zakończenia piątkowych lekcji minęło dopiero kilkanaście minut, a Peter biegał tam i z powrotem, aby wszystko idealnie przygotować. Nerwowo poprawiał sztućce, które cały czas leżały jego zdaniem zbyt krzywo, jednocześnie zadając milion pytań skrzatom domowym, kręcącym się wokół niewielkiego stołu.
– Proszę się nie martwić, sir – zaskrzeczał jeden z nich, stawiając wazon z różowymi kwiatami na środku blatu. – Panienka będzie zachwycona.
Tymczasem dwie skrzatki skrupulatnie wygładziły śnieżnobiały obrus i poradziły chłopakowi, aby zapalił świece, które lewitowały teraz w powietrzu. Peter był tak podenerwowany, że minęło kilkanaście sekund, zanim użył odpowiedniego zaklęcia, dzięki któremu niewielki pokoik sąsiadujący z kuchnią zaczął wręcz emanować romantyczną atmosferą. A przynajmniej tak zapewniły go skrzatki.
– Dziękuję wam za pomoc – powiedział jeszcze Pettigrew, uśmiechając się niepewnie, a potem opadł na jedno z krzeseł, trzymając ręce z dala od stołu, żeby niczego nie zepsuć. 
– To była przyjemność, sir – pisnęła młoda skrzatka o wyjątkowo dużych, wyłupiastych oczach w odcieniu błękitu. – Altówka nigdy wcześniej nie miała okazji brać udziału w przygotowaniach do tak wielkiego wydarzenia, sir!
Peter pokiwał głową do niziutkiej pracownicy kuchni, a jej duże usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, kiedy kłaniała się, prawie szorując zadartym nosem o podłogę. Zacisnęła małe piąstki, życząc mu tym samym powodzenia, a potem poprawiła brudną chustę, którą była owinięta i skierowała się do drzwi, zostawiając Gryfona samego. Chłopak patrzył na znikającą skrzatkę z lekkim uśmiechem. Wcale nie dziwił się Gabie, że Altówka zdecydowanie była jej ulubienicą, bo on także w jej obecności czuł się jak z najlepszą przyjaciółką i nie miało nawet znaczenia to, że nie była człowiekiem.
Przejechał dłonią po włosach i poprawił krawat, rozglądając się po pomieszczeniu. Miał nadzieję, że Gabriele doceni jego starania i nie uzna tych wszystkich dekoracji za żałosne. Ściągnął usta, zatrzymując wzrok na dzbanku świeżych kwiatów i zastanowił się, czy nie byłoby dobrze, gdyby wyjął jeden z nich i dał go dziewczynie na powitanie. Z każdą kolejną sekundą jego strach rósł i przybierał na sile – Peter nie miał bowiem absolutnie żadnego doświadczenia „randkowego”, przez co bał się, że zrazi do siebie koleżankę.
Kiedy usłyszał delikatne pukanie do drzwi, gwałtownie podskoczył na krześle i zerwał się na równe nogi, pospiesznie wycierając spocone dłonie o spodnie, przy czym niemal przewrócił pieczołowicie przygotowany wcześniej stół. Drzwi otworzyły się, zanim zdążył do nich podbiec i jego oczom ukazała się Altówka, trzymająca dłoń Gabriele, jakby ta była jej starszą siostrą albo wręcz mamą. Wprowadziła Gryfonkę do środka, a potem wycofała się lekkim krokiem, uśmiechając się jeszcze zachęcająco do chłopaka.
– Mam nadzieję, że się nie spóźniłam – powiedziała brunetka, a jej spojrzenie powędrowało do stołu otoczonego świecami. – Jak tu pięknie! – zauważyła ze szczerym uśmiechem, który nieco ośmielił Petera.
Odsunął krzesło, aby Gabriele mogła swobodnie usiąść, a następnie sam zajął miejsce naprzeciwko i wskazał dziewczynie półmisek z zapiekanką, którą własnoręcznie przygotował.
– Gdybym wiedziała, że szykujesz dla nas ucztę, lepiej bym się ubrała – stwierdziła ze śmiechem, sięgając po dużą łyżkę do nałożenia dania.
– Daj spokój, wyglądasz świetnie – odparł Pettigrew, czerwieniąc się lekko.
Gabie tylko przewróciła oczami, jakby mu nie uwierzyła, ale mówił jak najbardziej poważnie. Co prawda nie miała na sobie sukni, a zwykłą szkolną szatę tak jak on, jednak wyglądała jego zdaniem olśniewająco. Tego dnia zakręciła czarne włosy w delikatne loki, które lśniły teraz w bladym świetle świec i skutecznie rozpraszały jego uwagę. Miał ochotę wyciągnąć rękę i zanurzyć w nich palce, lecz wtedy wyszedłby na wariata, a zdecydowanie nie chciał wywrzeć takiego wrażenia. Przeniósł więc wzrok na jej twarz, ale to wcale nie pomogło, bo tym razem skupił się na gładkich wargach dziewczyny.
– Skąd wiedziałeś, że ta zapiekanka jest moim ulubionym daniem? – Przerwała milczenie, pokazując widelcem swój talerz. – Może jeszcze powiesz, że sam ją zrobiłeś. – Uniosła brwi, kiedy pokiwał głową w odpowiedzi. – Żartujesz, tak?
Peter zaśmiał się i w końcu odprężył, widząc, że Gabie próbowała przejąć inicjatywę. Nie musiał się przynajmniej martwić, o czym ma z nią rozmawiać, bo był to wcześniej jeden z jego głównych lęków. Cieszył się, że dziewczyna zachowywała się normalnie i nie narzucała poważniejszej atmosfery temu spotkaniu, dzięki czemu mógł odrobinę wyluzować. Przypomniała mu właśnie, że nie była jedynie ładną buzią, ale też wspaniałą przyjaciółką, z którą można było porozmawiać o wszystkim.
Teraz położyła łokcie na stole i zaczęła jeść, patrząc z zaciekawieniem na swój talerz.
– Jeśli cię to pocieszy, możemy założyć, że Altówka przygotowała cały ten obiad – stwierdził, uśmiechając się szeroko. – Chociaż osobiście wolałbym, żeby twoje kubki smakowe wiedziały, komu powinny być wdzięczne.
– Altówka to najsłodszy skrzat świata – powiedziała z zachwytem Misombre. – Uwielbiam ją. Miałeś w planach zebrać w tym pokoju wszystkie rzeczy, które kocham?
Zanim do Petera dotarł sens tego zdania, Gabriele zaczerwieniła się i szybko chwyciła kieliszek z czerwonym winem, żeby ukryć zmieszanie. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie przemyślała swoich słów, a już na pewno nie chciała, żeby zabrzmiały tak dwuznacznie, więc chłopak podniósł własny kieliszek, jakby niczego nie usłyszał.
– Upiekłem też twoje ulubione ciasto, chociaż miałem z nim spory problem i musiałem poprosić o pomoc kilka skrzatów – zaznaczył, a potem wskazał na zakrytą ścierką blaszkę, która stała na wąskiej komodzie.
Oczy Gabriele rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy powędrowała wzrokiem we wskazanym kierunku. Najwyraźniej nie spodziewała się, że Peter aż tak bardzo się dla niej postara.
– Skończyłeś już jeść? – zapytała zaskoczona, spoglądając znowu na stół.
Chłopak pokiwał tylko głową, bo nie chciał wdawać się w szczegóły swojej diety. Na razie nikomu o tym nie powiedział, ale od jakiegoś czasu ograniczał jedzone przez niego porcje i miał nadzieję, że wkrótce przyniesie to pierwsze efekty.
– Ty też lepiej zostaw sobie miejsce na jabłecznik, bo kosztował nas naprawdę sporo pracy. – Zaśmiał się Peter, przywołując za pomocą różdżki blaszkę z ciastem. – Mam nadzieję, że nie jest to najgorszy placek, jaki w swoim życiu jadłaś.
Odsłonił kolorową ścierkę, ukazując zachęcającą kruszonkę, a Gabie sięgnęła po czysty talerz, żeby nałożyć sobie kawałek.
– Wiesz, kultura wymaga ode mnie powiedzenia, że wszystko jest pyszne, nawet gdybym się czymś udławiła – zażartowała, wbijając nóż w ciasto. – Ale podziwiam cię za to, że potrafisz gotować, bo ja i kuchnia to niestety bardzo złe połączenie. Pewnie dlatego nie idzie mi na eliksirach – wywnioskowała i wyciągnęła mały kawałek z blaszki.
Jednak już chwilę później ciasto zmieniło swoją konsystencję i kiedy wylądowało w końcu na jej talerzu, zaczęło bardziej przypominać sałatkę niż cokolwiek innego. Gabriele nie zwróciła na to większej uwagi, tylko zanurzyła łyżeczkę w jabłkowej papce i spróbowała wypieku, który okazał się smakować o wiele lepiej, niż wyglądał. W tym czasie Pettigrew, aby dowiedzieć się najbardziej interesującej go rzeczy, powoli zebrał w sobie odwagę, dzięki której trafił do Gryffindoru.
– Gabie? – zaczął niepewnie, kiedy brunetka ponownie podniosła łyżkę do ust. – Ja... Naprawdę cię lubię i... – Przełknął ślinę, przygotowując się na najtrudniejszą część wypowiedzi. – Chciałbym wiedzieć, czy mam u ciebie jakąś szansę na bycie... kimś więcej niż tylko przyjacielem? – zapytał, utkwiwszy wzrok w swoich zaciśniętych dłoniach.
Wydawało mu się, że czekał całą wieczność na jej odpowiedź. Do głowy przyszło mu wiele negatywnych myśli – obawiał się, że Gryfonka za chwilę go wyśmieje albo, co gorsza, zmiesza z błotem. Bał się, że już za moment padną słowa, które dotkliwie go zranią. Że Misombre wybuchnie głośnym śmiechem i oznajmi, że Peter jest właściwie nikim i nigdy nawet by na niego nie spojrzała.
W głębi duszy wiedział, że Gabriele miała zbyt miękkie serce, żeby kogoś skrzywdzić, ale mimo tego lęk go nie opuszczał. Dopiero, kiedy wreszcie usłyszał odpowiedź na swoje pytanie, zyskał pewność, że uśmiech, który pojawił się na jego twarzy i skutecznie wyparł wszelkie obawy, pozostanie na tym miejscu jeszcze przez długi, długi czas.
***
Siedziała na kanapie w Azylu, próbując skupić się na podręczniku od zaklęć, ale wzrokiem co chwilę skakała to na zegar, to na swoją prawą dłoń, która niemiłosiernie piekła. W końcu ze złością zatrzasnęła podręcznik i ostrożnie odchyliła palce, aby ponownie zobaczyć szkody wyrządzone przez tajemniczą kopertę. W dalszym ciągu na jej skórze widniała wielka litera K, lecz tuż obok zaczęła się formować nowa, czemu towarzyszyło bolesne pieczenie. Wiedziała, że od razu powinna była pójść z tym do pielęgniarki, jednak ciekawość zwyciężyła, a poza tym oparzenie nie wyglądało na poważne. Lily musiała się dowiedzieć, jaki napis miał pojawić się na jej dłoni, bo mógł to być główny element do rozwiązania zagadki. Właśnie dlatego zacisnęła zęby i westchnęła cicho, starając się zachować spokój, co do tej pory całkiem dobrze jej się udawało, biorąc pod uwagę fakt, że nie wpadła w panikę. Zdołała nawet przekonać Syriusza, że po prostu źle rzuciła zaklęcie. Powiedziała mu, że jej różdżka prawdopodobnie postanowiła poparzyć dłoń swojej właścicielki i umieścić na niej słowo „krzesło”, skoro nie potrafiła zamienić w nie zapałki. W tym momencie gratulowała sobie przytomności umysłu i tego, że wpadła na tak przekonujące wyjaśnienie. Mogła jedynie żałować, że poprzedniego dnia na astronomii nie wymyśliła czegoś równie mądrego. Tym razem Black uwierzył jej bez gadania i poradził, żeby poszła z tym do skrzydła szpitalnego. Chciał ją nawet tam zaprowadzić, ale Evans zapewniła, że sama sobie poradzi i zaraz po lekcji na pewno to zrobi, jednak od tamtej pory rzuciła tylko kilkanaście zaklęć, które miały uśmierzyć ból i nie pojawiła się nawet w pobliżu gabinetu pielęgniarki.
Zerknęła znowu na zegar i zmarszczyła brwi, bo Christian spóźniał się już dobre dziesięć minut, co nie było w jego stylu. Podrapała się po głowie, usiłując przypomnieć sobie, czy na pewno umówili się na szóstą. Rano obudzili się zdecydowanie za późno i zdążyli tylko w biegu wybrać na spotkanie porę kolacji. Była pewna, że to uzgodnili, kiedy zatrzymali się dosłownie na sekundę przy tablicy ogłoszeń, dzięki czemu Lily dowiedziała się, że zamiast do lochów musiała biec do klasy od transmutacji, ponieważ profesor Slughorn najwyraźniej zrobił sobie wolne. Gdyby prowadził zajęcia normalnie jak w każdy piątek rano, nie dostałaby żadnej koperty, a jej ręka byłaby teraz w nienagannym stanie.
Skrzywiła się lekko, a potem wstała z kanapy, dochodząc do wniosku, że Chris po prostu zapomniał o ich spotkaniu i w tym momencie siedział na kolacji w Wielkiej Sali razem z resztą uczniów. Podeszła do ściany i już po chwili znalazła się na dworze, rozglądając się uważnie, żeby sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu, ale było tak ciemno, że nikt nawet nie zwróciłby na nią uwagi. Zarzuciła kurtkę na plecy i truchtem pobiegła do głównych wrót zamku, przedzierając się przez puszysty śnieg. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że kątem oka dostrzegła ciemną plamę na białej ziemi, ale okazało się, że wzrok spłatał jej figla. Jednak, mimo że były to definitywne przywidzenia, żołądek Evans skręcił się nagle w złym przeczuciu. Przyspieszyła gwałtownie, aby jak najszybciej znaleźć się w środku, a potem skierowała swoje kroki do Wielkiej Sali.
Zatrzymała się dopiero na progu i błyskawicznie zlustrowała wzrokiem cały stół Krukonów, lecz nie zobaczyła przy nim Chrisa. Wypuściła powoli powietrze przez zaciśnięte usta, a potem stanęła na palcach, żeby wypatrzyć Aileen. Kiedy jej nie znalazła, zaczęła się bardziej denerwować i przytupywać nogą ze złością. Czuła się, jakby pominęła coś bardzo ważnego, ale za nic nie mogła stwierdzić, co to było.
Podeszła szybko do części stołu Gryfonów, przy której zazwyczaj siedzieli jej przyjaciele i przyjrzała się po kolei ich twarzom. Brakowało Natt, co nie było dla Lily niespodzianką, ponieważ wiedziała, że szatynka zamierzała urwać się z następnego szlabanu razem z Willem. Miejsce Julie także było puste, więc Evans doszła do wniosku, że dziewczyna spotkała się z Aileen. Zacisnęła nerwowo wargi, bo to wcale nie wyjaśniało nieobecności Chrisa, która zaczęła ją już poważnie niepokoić.
Pochyliła się nad stołem, ignorując Huncwotów i zwróciła się do Gabriele, pragnąc dowiedzieć się czegokolwiek.
– Widziałaś może Christiana? – zapytała cicho, siadając naprzeciw brunetki. – To bardzo, bardzo ważne – podkreśliła drżącym głosem.
Pełna współczucia mina Gabie mogła świadczyć tylko o tym, że ta nie potrafiła jej pomóc.
– Chyba w ogóle go dzisiaj nie widziałam – odparła i założyła niesforny lok za ucho. – Coś się stało?
Lily odwróciła się przez ramię, żeby jeszcze raz prześledzić uważnie stół Krukonów, mając nadzieję, że Chris nagle pojawi się wśród nich, ale oczywiście to się nie wydarzyło. Zacisnęła trzęsące się palce na krawędzi blatu, próbując się uspokoić. Nie mogła wpadać w panikę, jednak pytanie Gabriele nie dawało jej spokoju. Czy coś się stało?
– Boję się, że tak – powiedziała po chwili, wpatrując się w swoje podrygujące paznokcie z odchodzącym granatowym lakierem. – Coś złego. Coś bardzo złego.
Pokręciła głową i wstała z miejsca, chociaż dopiero co usiadła. Tymi gwałtownymi ruchami zwróciła na siebie uwagę Huncwotów, więc zagryzła zęby, aby wziąć się w garść. Musiała przestać zachowywać się jak wariatka, bo to na pewno wcale jej nie pomagało. Zamierzała właśnie odwrócić się do wyjścia i pójść poszukać Chrisa, ale zatrzymał ją stanowczy głos Gabriele.
– Zaczekaj!
Lily spojrzała na nią ze zdziwieniem, ale brunetka patrzyła z oczekiwaniem na Petera.
– Dajcie jej mapę – poprosiła, marszcząc brwi, a Evans dopiero wtedy zauważyła, że Gabie cały czas trzymała go za rękę.
Nie zdążyła nawet wyrazić swojego zdumienia na ten widok, bo Pettigrew zaczął się jąkać i wskazywać na kolegów. Lily nie miała pojęcia, o jaką mapę chodziło, ale czuła, że traci tylko cenny czas, bo w tym momencie mogłaby już być na drugim piętrze.
– Daj jej mapę, Peter – powtórzyła bardziej natarczywie Gabriele. – Jest naszą przyjaciółką i chce kogoś znaleźć.
Brwi Evans uniosły się do góry, kiedy dotarło do niej, w jaki sposób koleżanka próbowała jej pomóc. Z powrotem opadła na ławę, postanawiając jeszcze chwilę zostać.
– Ta mapa pokaże mi, gdzie jest Christian? – zapytała, żeby się upewnić, a Misombre przytaknęła skinieniem głowy.
Lily z podekscytowaniem przeniosła wzrok na Petera, chcąc jak najszybciej dostać wspomnianą mapę i wybiec z nią z Wielkiej Sali. Modliła się o to, żeby jej przeczucia okazały się mylne i Chris siedział po prostu w swoim dormitorium albo pokoju wspólnym. Nie dopuszczała do siebie myśli, że coś mogło mu się stać.
– Wszyscy muszą się najpierw zgodzić – odpowiedział zmieszany Pettigrew i widać było po nim, że od razu zrobiłby to, o co prosiła Gabie, gdyby to zależało wyłącznie od niego.
Dopiero po jego słowach Evans spojrzała na pozostałych Huncwotów – wszyscy trzej obserwowali ją uważnie, ale pierwszy odezwał się Remus. Miał lekko zmarszczone brwi, a w jego oczach dostrzegła troskę, która sprawiła, że nabrała ochoty do przytulenia go. Ta ochota powiększyła się co najmniej czterokrotnie, kiedy chłopak zabrał głos w tej sprawie.
– Ja się zgadzam – zapewnił, a Lily uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
Następnie zerknęła na Syriusza, który zaciskał mocno wargi, jakby nie wiedział, na co powinien się zdecydować. Wyraźnie powstrzymywał się od głosu, więc Evans zwróciła wzrok na Jamesa i po raz kolejny rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Koło Pottera siedziała jakaś ruda dziewczyna; Lily nie mogła stwierdzić, z jakiego była domu, bo włosy ułożyły jej się w taki sposób, że zasłaniały naszywkę z godłem. Była na pewno młodsza, ponieważ Evans nie kojarzyła jej ze swojego rocznika. Teraz na jej ładnej twarzy pojawił się lekki grymas, a Lily odnotowała sobie w tym czasie, że z pewnością dłonie Jamesa i panny Zasłonięte Godło splatały się właśnie pod stołem.
Nie zdążyła przyswoić zbyt wielu informacji, bo brunet posłał jej kolejne chłodne spojrzenie, którymi ostatnio bez przerwy ją raczył. Widząc go w takiej wersji, ciężko było uwierzyć, że chłopak faktycznie zeszłej nocy czekał na nią w pokoju wspólnym. W tym momencie byłaby raczej skłonna wyobrazić sobie, że umówił się na randkę ze szkolnym woźnym.
– Nawet na to nie licz – warknął, a Tajemnicza Rudowłosa przysunęła się do niego na ławie, jakby wydawało jej się, że potrafi go uspokoić samą swoją obecnością.
Lily zacisnęła pięści, przywołując w ten sposób ból w poparzonej dłoni. Mogła się domyślić, że Potter nie będzie chciał jej pomóc. Już miała zamiar wyjaśnić mu, że to naprawdę ważna sprawa, ale niespodziewanie wtrąciła się Gabriele.
– Daj spokój, James. Lily potrzebuje pomocy, a my możemy jej pomóc, więc przestań...
– Zamknij się, Gabie – przerwał jej niekulturalnie, nadal wpatrując się w Evans. – Naprawdę masz mnie za takiego idiotę i myślisz, że dam ci mapę tylko po to, żebyś mogła znaleźć Dulcosa i znowu zacząć się z nim ślinić? – zapytał ze złością, podnosząc głos.
Całkiem zignorował pełen oburzenia okrzyk Gabriele i coś na kształt niezadowolonego chrząknięcia ze strony Petera, któremu nie spodobał się sposób, w jaki Potter wszedł w słowo jego dziewczynie.
– Proszę cię, naprawdę nie o to chodzi – westchnęła Lily i spróbowała spojrzeć chłopakowi w oczy, żeby widział, że mówiła szczerze. – Boję się, że coś mu się stało.
Jednak James zaśmiał się tylko ironicznie, jakby usłyszał dobry żart. Ruda dziewczyna, która teraz ściskała mocno jego ramię szepnęła coś do niego, ale ją także zignorował.
– Nie wiedziałem, że jesteś jego niańką – powiedział, przeczesując włosy dłonią. – Chodzisz z nim tylko po to, żeby się nim opiekować? Właściwie to, co takiego w nim widzisz? – zapytał, pochylając się w jej stronę. – Oprócz „cudownych kości policzkowych” – zacytował bezbarwnym głosem fragment jej rozmowy z Natalie sprzed kilku tygodni.
Evans otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, pilnując, aby w jej oczach nie pojawiło się zagubienie. Nie zamierzała odpowiadać mu na to pytanie, nawet gdyby znała idealną odpowiedź. Sama nigdy nie zastanawiała się nad tym, dlaczego zaczęła chodzić z Christianem. Po prostu tak wyszło i wydawało się jak najbardziej słuszne, ale przecież nie mogła powiedzieć tego Potterowi, bo by ją wyśmiał. Po jego minie wywnioskowała jednak, że wyczytał wszystko z jej twarzy, ponieważ porzucił ironiczny uśmieszek, a jego brwi uniosły się odrobinę do góry. Pokręciła szybko głową, zaczynając się irytować.
– Podsłuchiwałeś mnie i Natt? – zapytała ze złością, ale już w połowie zdania wiedziała, że popełniła błąd, zmieniając temat, bo tylko utwierdziła go w przekonaniu, że miał rację. – Nie, nie chodzę z nim dlatego, że jest przystojny – dodała szybko i zacisnęła zęby, by nie podnieść głosu.
Pamiętała o tym, że dała Jamesowi powody do zachowywania się w taki sposób, lecz naprawdę z trudem trzymała się w ryzach. Jak w ogóle mógł zarzucić jej, że była aż tak płytka? Ale jeszcze bardziej wściekła się na siebie, ponieważ nie potrafiła znaleźć w głowie żadnej cechy Chrisa, którą mogłaby zaszachować Pottera.
– A dlaczego? – zapytał chłopak drwiącym tonem, ponownie odgarniając włosy z czoła.
Bo jest chory – te słowa same pojawiły się w jej umyśle, zanim zdążyła się choćby zastanowić. Zamrugała kilka razy, nie mogąc w to uwierzyć. Dlaczego o tym pomyślała? Miała przecież do wyboru tyle przymiotników: dobry, mądry, kochany, a wybrała akurat chory. Poczuła, że się czerwieni, jakby zawstydziła się własnych myśli, a potem uderzyła pięścią o blat, próbując wyładować swoje emocje.
– Lepiej spójrz na siebie – warknęła, przestając się powstrzymywać. Może później miała tego pożałować, ale nie zamierzała się poddawać. – Chodzisz z nią tylko dlatego, że jest ruda – powiedziała szybko, zanim zdążyła się rozmyślić, a potem wskazała na dziewczynę przy jego boku.
Przez kilka długich sekund nikt się nie odzywał, lecz James skrzywił się, jakby Evans go uderzyła. Jego orzechowe oczy pociemniały, uświadamiając jej, że znowu posunęła się o krok za daleko.
– Chyba trochę za wysoko się cenisz – syknął cicho, obejmując „swoją” rudowłosą ramieniem.
Jego słowa ją zabolały, chociaż zupełnie się tego nie spodziewała. Zagryzła znowu wargi, ciesząc się, że przynajmniej w jej oczach nie pojawiły się łzy, które skompromitowałyby ją na całej linii.
Pieprz się, Potter!, miała ochotę krzyknąć, ale tylko ze zrezygnowaniem odwróciła od nich wzrok i bezbarwnym głosem podziękowała reszcie za chęć pomocy, a następnie skierowała się do wyjścia, nie czekając aż któreś z nich się odezwie.
Kiedy minęła ciężkie wrota, natychmiast puściła się biegiem wzdłuż korytarza w stronę wieży Krukonów, rozglądając się dookoła i mając nadzieję, że jak najszybciej znajdzie Chrisa i upewni się, że nic mu się nie stało oraz co do kolejnej sprawy, która w tym momencie nie dawała jej spokoju.
Musiała mieć pewność, że nie była z nim głównie z litości.
***
Julie siedziała w prawie pustym pokoju wspólnym Gryfonów, wpatrując się uparcie w niewielką zapałkę, którą umieściła na stoliku. Od dłuższego czasu próbowała zamienić ją w krzesło za pomocą jednego zaklęcia, ale jej się to nie udawało, co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Zmarszczyła brwi ze złością, kiedy zapałka po raz kolejny przybrała kształt prostego taboretu. Nie wiedziała, dlaczego nie potrafiła zrobić tego porządnie, bo zazwyczaj wszystko wychodziło jej bez większego problemu. Właściwie domyślała się, o co mogło chodzić, ale nie chciała się do tego przyznać sama przed sobą. Prawda była bowiem taka, że Distim nie umiała wyrzucić z głowy sprawy z Willem i przez to z trudem przychodziło jej skupianie się na czymkolwiek innym. Powinna już dawno o tym zapomnieć, jednak cały czas wracała do tej nieszczęsnej sylwestrowej nocy i katowała się tymi wspomnieniami.
Westchnęła cicho, po czym powoli wstała z fotela, ponieważ próby zamiany zapałki zdążyły ją już znudzić i sprawić, że zgłodniała. Poprawiła okulary, które zsunęły jej się z nosa, a potem pochyliła głowę w dół, aby związać zelektryzowane włosy w koka. Ruszyła w kierunku przejścia pod portretem Grubej Damy, naciągając rękawy swetra na dłonie, bo po odejściu od ciepłego kominka zrobiło jej się zimno. Objęła ramionami brzuch, który coraz głośniej domagał się jedzenia i wyszła na korytarz, żałując, że jej wieża znajdowała się tak daleko od Wielkiej Sali. Gdyby była Puchonką, miałaby kuchnię pod samym nosem, ale wtedy mogłoby się to źle odbić na jej wadze, chociaż nawet teraz uważała, że powinna pozbyć się kilku dodatkowych kilogramów, które z pewnością nie dodawały jej uroku.
Drapała się właśnie po czole, kiedy nagle ktoś chwycił ją za ramiona i dosłownie przyparł do ściany. Julie była tak zaskoczona, że nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ale jej oczy rozszerzyły się gwałtownie i wolała nawet nie wyobrażać sobie swojej zdezorientowanej miny. Przez dłuższą chwilę się nie poruszała z dłonią nadal przyciśniętą do twarzy, gapiąc się na granatową bluzę chłopaka, jednak w końcu odzyskała panowanie nad mięśniami i szarpnęła się mocno, próbując wyrwać się z jego uścisku.
– Co ty wyprawiasz? – wydyszała cicho, kręcąc głową. – Puść mnie!
Stał stanowczo zbyt blisko niej, przez co miała ochotę zrobić krok w tył. A najlepiej dwadzieścia kroków lub więcej, ale twarda ściana za jej plecami skutecznie odcinała jej drogę ucieczki. Gdyby się odważyła, mogłaby spróbować go od siebie odepchnąć, jednak nie ufała własnym rękom. Nie była przyzwyczajona do przebywania tak blisko drugiej osoby, ba, nie była przyzwyczajona nawet do cudzego dotyku, więc zaczęła brać głębokie oddechy, jakby dostała ataku klaustrofobii.
– Odsuń się ode mnie – poprosiła, przyciskając plecy do ściany, żeby znaleźć się jak najdalej.
Szatyn westchnął, ale zrobił krok w tył, nie zabierając palców z jej ramion. Nie widziała wyrazu jego twarzy, bo patrzyła przed siebie, prosto na jego tors – nie zamierzała utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego, ani podnosić brody choćby o cal. Zacisnęła mocno usta i wygięła je w dół, żeby pokazać, że nie podoba jej się ta sytuacja. Zastanawiała się właśnie, o co mogło mu chodzić i po co właściwie ją zatrzymywał, kiedy przyszło jej do głowy, że ktoś mógłby ich zobaczyć i wyciągnąć pochopne wnioski. Na przykład Natt.
Przymierzała się już do prześlizgnięcia pod jednym z ramion chłopaka i ucieczki na drugi koniec szkoły, gdy wreszcie usłyszała nad sobą jego głos.
– Musimy porozmawiać, Julie – powiedział, lecz dziewczyna zsunęła się tylko odrobinę po ścianie, nie reagując w żaden inny sposób na te słowa.
Will nawet nie wiedział jak bardzo się mylił. Nie tyle nie musieli, ale wręcz nie mogli rozmawiać. Nie po to unikała go przez ostatnie dni, żeby teraz łapał ją z zaskoczenia na korytarzu i domagał się wyjaśnień.
– Posłuchaj, to dla mnie naprawdę ważne – zaczął spokojnie, a Distim przełknęła głośno ślinę.
Zdecydowanie nie powinien używać słowa „ważne” w odniesieniu do niej, ani też wypowiadać jej imienia, bo brunetce wydawało się wtedy, że mu na niej zależy. W dodatku stał tak blisko... Czuła jego perfumy tak wyraźnie, jakby miała nos przyciśnięty do jego bluzy, ale podejrzewała, że wyczułaby je nawet, gdyby Johnson opierał się w tej chwili o przeciwległą ścianę. Starała się nie wciągać powietrza w nozdrza, lecz przez to oddychała jedynie szybciej i częściej, czyli innymi słowy nie osiągnęła żadnych efektów.
– Nie wiem, co się stało, ale Aileen jest na mnie wściekła, a ty nie chcesz nawet na mnie spojrzeć – ciągnął dalej chłopak z frustracją w głosie. – Dlatego proszę, żebyś odpowiedziała mi na jedno pytanie. Pewnie zdajesz sobie sprawę z tego, że... niewiele z tamtej nocy pamiętam – westchnął cicho. – Jest mi strasznie głupio z tego powodu i cokolwiek wtedy zrobiłem, szczerze żałuję, ale... Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym... – Urwał na chwilę, nie dokańczając zdania. – Jest jedna rzecz, której nigdy bym sobie nie wybaczył – powtórzył bardziej stanowczo. – I muszę być pewny, że jej nie zrobiłem.
Julie mocniej zacisnęła palce na rękawach swetra, bo na jej przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Spojrzała szybko w dół na swoje dłonie osłonięte materiałem, żeby zyskać na czasie. Domyśliła się, o co chłopak zamierzał zapytać, ale nadal nie była na to przygotowana. Co miała mu odpowiedzieć? Czy umiała dostatecznie dobrze kłamać, aby oszukać Krukona – osobę inteligentniejszą od niej samej?
W uszach już niemal słyszała pytanie, które zaraz padnie. Wiedziała nawet, jak zabrzmi głos Willa – wyłapie w nim nuty skrywanego obrzydzenia i współczucia, bo w końcu komuś takiemu, jak ona można wyłącznie współczuć. Przełknęła łzy, cisnące się do oczu, a potem otworzyła usta, żeby zaprzeczyć od razu po tym, jak padnie to wyczekiwane przez nią „Pocałowałem cię?”. W życiu by się do tego nie przyznała, ponieważ wprawiłaby go tylko w zakłopotanie i nie wiedziałby, co powinien powiedzieć. Próbowałby ją przeprosić za coś, co było jednocześnie najlepszą i najgorszą rzeczą, jaka jej się ostatnio przytrafiła, a za najlepsze rzeczy nie powinno się przepraszać, gdyż czasem czyni to z nich wtedy właśnie te najgorsze. Poza tym nie mógłby sobie tego wybaczyć, jak sam już zaznaczył, a Julie wcale mu się nie dziwiła – przecież chodził z Natt i chciał być wobec niej lojalny. Chociaż nie dało się mu niczego zarzucić, bo myślał wtedy, że całuje się ze swoją dziewczyną. To Distim zawiniła, pozwalając na ten pocałunek i była tego całkowicie świadoma, dlatego musiała utrzymać wszystko w sekrecie.
Nagle poczuła, że Will puszcza jej ramiona, lecz chwilę później położył dłonie pod jej brodą i podniósł ją do góry tak, żeby Julie spojrzała mu w oczy. Spłonęła gwałtownym rumieńcem, ale nie odwróciła wzroku. Ostatni raz byli tak blisko siebie właśnie podczas tego Sylwestra, który zakończył się w zdecydowanie nieoczekiwany przez nią sposób.
– Błagam, powiedz, że cię nie pocałowałem.
W pierwszym momencie to właśnie usłyszała, bo przecież miał o to poprosić. Zmarszczyła brwi, wpatrując się w jego wargi, jakby nie zrozumiała. To „pocałowałem” nie brzmiało tak, jak powinno – nie tak, jak to sobie wcześniej tyle razy wyobrażała. Brzmiało inaczej, przyjemniej, a przede wszystkim oznaczało coś zupełnie innego. Dopiero po kilku sekundach wychwyciła tę znaczącą różnicę, ale dalej nie mogła w to uwierzyć. Nie użył słowa „pocałowałem” tylko „uderzyłem”.
Powiedz, że cię nie uderzyłem.
Błagam, powiedz, że cię nie uderzyłem.
To była jedyna rzecz, której nie mógłby sobie wybaczyć?
Zaskoczenie całkowicie odebrało jej mowę i przez chwilę poruszała bezgłośnie ustami, nie potrafiąc się odezwać. W oczach Willa zobaczyła, że naprawdę obawiał się, że mógł coś takiego zrobić i poczuła się niewyobrażalnie głupio, ponieważ dotarło do niej, że dała mu podstawy, aby tak pomyślał. W końcu unikała go od czasu tej „imprezy” i nie potrafiła nawet na niego spojrzeć, co mogło zostać zinterpretowane na wiele sposobów.
Dopiero po kilkunastu kolejnych sekundach odzyskała panowanie nad własnym gardłem i odezwała się, szczerze ucieszona tym, że nie musiała kłamać.
– Nie, jasne, że nie. – Kręciła głową, żeby jeszcze bardziej potwierdzić swoje słowa i zdała sobie sprawę z tego, jak trudno jest czemuś zaprzeczyć, nawet jeśli to najprawdziwsza prawda. – Jestem pewna, że nigdy nie uderzyłbyś żadnej dziewczyny, niezależnie od tego, jak bardzo byłbyś pijany – dodała, rozpaczliwie szukając w myślach czegoś, co mogłoby go przekonać, ale to nie było konieczne, ponieważ czoło chłopaka się rozpogodziło.
Najwyraźniej umiał rozpoznać, kiedy kłamała, więc powinna teraz z całych sił dziękować Merlinowi, że jednak nie zapytał o pocałunek, bo wtedy byłaby zgubiona. Zauważyła, że Will miał zamiar coś jeszcze powiedzieć, lecz przerwał mu stukot kroków, dobiegający z sąsiedniego korytarza. Distim momentalnie zesztywniała, ale na całe szczęście chłopak zdążył się od niej odsunąć, zanim intruz minął zakręt. Oczywiście, to musiała być Natalie, bo inaczej Julie miałaby za mało wrażeń na jeden dzień. Wolała nawet nie zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby Johnson nie zrobił tych dwóch wyraźnych kroków w tył.
– Szyłaś tam te ubrania? – zapytał z uśmiechem, kiedy szatynka do nich podeszła. – Czekam na ciebie z pół godziny, jak nie dłużej.
Wyciągnął do niej rękę, a ona płynnie się pod nią wślizgnęła i przytuliła do jego boku. Obrzuciła Julie podejrzliwym spojrzeniem, ale już chwilę później uśmiechnęła się szeroko, najwyraźniej stwierdzając, że koleżanka nie stanowi dla niej zagrożenia.
– Spotkałam na schodach Amy z szóstej klasy i trochę się zagadałam – wyjaśniła, przewracając oczami. – Mówiła, że wpadła na Walkera, kiedy wracała z kolacji i podobno wyglądał na zdenerwowanego. Myślisz, że udało nam się go wkurzyć na tyle, żeby porzucił swoją pozę wyluzowanego nauczyciela? – Will parsknął śmiechem, ale pokręcił głową z powątpiewaniem i już chciał odpowiedzieć, kiedy Natt weszła mu w słowo. – A tak w ogóle to, jakim prawem wypominasz mi te pół godziny, skoro sam spóźniasz się prawie codziennie?
Można by pomyśleć, że robiła mu wyrzuty, jednak zaraz wspięła się na palce i pocałowała go szybko, czego następstwem było pojawienie się dołeczków w policzkach chłopaka. Julie zacisnęła usta i przesunęła się w prawo, mając zamiar jak najszybciej stamtąd zniknąć. Nie mogła patrzeć na to, jak swobodnie się ze sobą czuli. Wszystkie ich ruchy wydawały się być naturalne niczym oddychanie – palce Willa, odgarniające kilka kosmyków z twarzy Optone, czy dłoń, którą obejmował ją w talii. Pasowali do siebie idealnie, a poza tym Natt była tak pozytywna, że chłopak bez przerwy się przy niej uśmiechał. Przez chwilę w jego ramionach wyobraziła sobie samą siebie – bojącą się najlżejszego muśnięcia, wręcz uciekającą przed dotykiem – i doszła do wniosku, że prawdopodobnie nie dałaby rady się do tego przyzwyczaić. Nie potrafiłaby zbliżyć się do niego na tyle, żeby bez wcześniejszego ataku serca choćby pozwolić mu trzymać rękę na swojej talii.
W końcu dotarło do niej z pełną mocą, że od dłuższego czasu marzyła o związku, na który po prostu nie była gotowa.
Pokręciła głową i zrobiła kolejny krok w prawo, przybliżający ją do ucieczki z całej tej sytuacji. Kiedy usłyszała głośne uderzenia butów o posadzkę, była pewna, że to jej własne nogi poniosły ją wzdłuż korytarza, lecz zaraz przed jej oczami pojawiła się zdyszana dziewczyna. Wyglądała jednocześnie na zirytowaną i przestraszoną, chociaż to uczucie irytacji zdecydowanie przejęło prowadzenie na jej twarzy, gdy ujrzała przed sobą dwie Gryfonki i Krukona.
– Co się...? – zaczął ze zdziwieniem Will.
– Wszędzie cię szukam! – wrzasnęła Aileen, a jej głos potoczył się echem po spokojnym korytarzu.
Podbiegła do brata i ze złością szarpnęła go za ramię, posyłając Natalie wściekłe spojrzenie.
– Następnym razem, jak postanowisz zerwać się z nią ze szlabanu, to przynajmniej powiedz komuś, gdzie będziesz! – Pociągnęła go za rękę, nie dając mu nawet możliwości, aby o coś zapytać. – No, rusz się!
Natt skrzywiła się i złapała za drugie ramię chłopaka, jakby nie zamierzała pozwolić mu odejść.
– Will i ja idziemy nad jezioro – syknęła z naciskiem. – Nie mamy czasu na twoje...
Urwała jednak z otwartymi ustami, gdy Johnson zabrał rękę z jej uścisku i położył ją na plecach roztrzęsionej siostry. Optone uniosła wysoko brwi, ale zacisnęła mocno wargi i nie odezwała się już ani słowem. Julie zauważyła, że niechęć Aileen do szatynki działała w obie strony i najwyraźniej Natalie nie spodobało się to, że właśnie z nią przegrała ten „pojedynek” o Willa.
– Co się stało, A? – zapytał spokojnie chłopak, ale zmienił ton od razu, gdy zobaczył jej ciemne oczy wypełnione łzami. – Ktoś ci coś zrobił?
W jego głosie pobrzmiewało tak wyraźne zaniepokojenie, że Distim podbiegła do przyjaciółki i chwyciła ją za przedramię. Nigdy dotąd nie czuła takiej troski o kogokolwiek. Jeśli ktoś ją skrzywdził... – nawet nie chciała o tym myśleć.
– Co się dzieje? – dodała z jeszcze większym zdenerwowaniem, chociaż na pewno nie mogłaby pobić Willa, który był w tym momencie blady jak ściana.
– Nie chodzi o mnie – powiedziała Aileen, kręcąc głową, po czym ponownie pociągnęła brata za rękę, ale tym razem się nie opierał. – To drugie stadium... To drugie stadium, Will – powtórzyła cicho, a łzy zalśniły w jej oczach.
Julie uniosła brwi, bo nic nie zrozumiała ze słów dziewczyny. Spojrzała na Krukona, żeby dowiedzieć się, czy był tak samo skołowany jak ona, lecz na jego twarzy dostrzegła jedynie niedowierzenie. Sekundę później puścił dłoń siostry i sam pognał w kierunku, w którym go wcześniej ciągnęła, nie oglądając się za siebie. Aileen pobiegła za nim, niczego nie tłumacząc i zostawiając zdezorientowaną Distim na korytarzu wraz z Natt, która w tym momencie była równie zdziwiona.
– Wiesz, o co jej chodziło? – zapytała Julie, odwracając się do szatynki.
Ta przez jakiś czas milczała, zapatrzona w miejsce, w którym zniknął przed chwilą Will, ale wyraz zdziwienia powoli znikał z jej twarzy, a usta dziewczyny wykrzywiły się w dół, co oznaczało, że była zirytowana. Mało tego – była zirytowana na nią!
– To chyba twoja przyjaciółka – odparła z przekąsem na zadane pytanie. – Mogłam się domyślić, że nie bez powodu nastawia Willa przeciwko mnie.
Po tych słowach założyła ręce na piersiach i okręciła się na pięcie, zamierzając odejść. Brunetka wpatrzyła się w jej plecy z jeszcze większą konsternacją.
– Ale... – zaczęła, lecz Natalie znikała już za rogiem.
Julie opuściła bezradnie dłonie i przez dłuższą chwilę stała w tym samym miejscu.
Merlinie, to naprawdę wygląda, jakbym namówiła Aileen do „nielubienia” Natt, pomyślała z przerażeniem.  
Pokręciła głową, wzdychając ciężko. To i tak było zdecydowanie lepsze niż, gdyby Optone dowiedziała się o ich pocałunku. Wtedy chyba już nigdy w życiu by się do niej nie odezwała.
I Will także, bo, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy, oprócz uderzenia, była jeszcze jedna rzecz, której nigdy by nie wybaczył.
Z tą różnicą, że wtedy nie wybaczyłby Julie, a nie sobie.
***
Lily biegła właśnie korytarzem prowadzącym na schody do pokoju wspólnego Krukonów, przeklinając w myślach Pottera i jego głupie gierki, przez które straciła zbyt wiele czasu. Pluła sobie w brodę, że w ogóle do nich podeszła – mogła wycofać się z Wielkiej Sali od razu, gdy zobaczyła, że nie było w niej Chrisa. Przynajmniej nie miałaby teraz takiego mętliku w głowie.
Minęła już kilkunastu Krukonów, ale żaden z nich nie był ani Willem, ani Aileen, ani tym bardziej Chrisem. Nie zobaczyła także nikogo z dormitorium chłopaków, co lekko ją pocieszało, bo mogło oznaczać, że wszyscy z jakiegoś powodu zostali po prostu w pokoju.
Szybki bieg zdążył ją już zmęczyć, więc zwolniła do truchtu, łapiąc w międzyczasie oddech. Kilka kroków dalej zatrzymała się jednak gwałtownie, gdy dostrzegła na środku korytarza niewielkie plamy krwi. Wciągnęła pospiesznie powietrze do płuc, co nie miało nic wspólnego z jej wcześniejszym wysiłkiem, a potem rozejrzała się dookoła.
Na ścianie po jej prawej stronie zauważyła czerwoną smugę, która przypominała odcisk dłoni i prowadziła do najbliższej wolnej klasy. Lily jęknęła cicho, kręcąc głową i przyciskając pięść do błyskawicznie unoszącej się i opadającej klatki piersiowej. Musiała jak najprędzej wejść do środka i sprawdzić, co się stało.
– To nie Chris – wyszeptała sama do siebie, zaciskając dłoń na klamce. – Spokojnie, Lily.
Już miała otworzyć drzwi, kiedy z metalowej tabliczki z numerem sali wyłoniła się trupioblada ręka pokryta bliznami, która niemal przyprawiła dziewczynę o zawał. Evans w jednej chwili odskoczyła do tyłu z głośnym piskiem i szybko sięgnęła do kieszeni po różdżkę, ale zobaczyła, że przez drzwi przedziera się dalsza część ciała. Najpierw ujrzała duży brzuch, a dopiero potem twarz ducha, który przestraszył ją tak bardzo, że prawie zapomniała, po co chciała tam wejść.
Gruby Mnich potoczył nieprzytomnym wzrokiem po korytarzu, aż w końcu spojrzał na Evans. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, kiedy wskazał ręką w jej kierunku.
– Panienko, sprowadź pomoc – zaczął rozgorączkowanym głosem, a Lily przełknęła ślinę ze zdenerwowania. – Mam tu rannego chłopca...
Dalej już nie słuchała, bo doskoczyła z powrotem do drzwi i otworzyła je szybkim szarpnięciem. Zignorowała Mnicha, który zaczął na nią krzyczeć i kazał jej biec po któregoś z nauczycieli.
– Kiedy tu wszedłem, miał problemy z oddychaniem – relacjonował pospiesznie, lecąc za nią do środka. – Potrzebna mu pomoc...
Evans rzuciła zaklęcie Lumos, oświetlając pomieszczenie i chwilę później zamarła, kiedy zobaczyła Chrisa pod jednym z dużych okien. Podbiegła do niego, wypuszczając przy okazji różdżkę, która potoczyła się po podłodze, posyłając jasne smugi światła na ściany.
– Błagam cię, sprowadź tu pielęgniarkę – zwróciła się zdławionym głosem do ducha, który zrozumiał wagę sytuacji i zaraz zniknął, zostawiając ją samą.
Lily upadła na ziemię, boleśnie tłukąc sobie kolana, ale nie zwracała uwagi na nic poza Christianem. Ostrożnie dotknęła jego policzka i zamrugała szybko, żeby pozbyć się łez.
– Chris – wyszeptała cicho, błagalnie.
Miał zamknięte oczy i prawdopodobnie był nieprzytomny, bo w żaden sposób nie zareagował na jej słowa. Z jego ust wydobywało się ledwo dosłyszalne rzężenie, które przyprawiło ją o gęsią skórkę. Poza tym jego wargi pokryte były krwią, jakby nią kaszlał, ale oprócz tego na prawym policzku blondyna widniało podłużne rozcięcie. Lily wpatrywała się w nie przez chwilę z oszołomieniem. Ktoś go zaatakował? Nie miała jednak czasu, żeby się nad tym dłużej zastanawiać, ponieważ nagle zapadła cisza, która świadczyła o tym, że Chris przestał oddychać.
– Nie, nie, nie – jęknęła z przerażeniem, przyciskając dłoń do jego zdrowego policzka.
Nagle przypomniały jej się słowa jego mamy, która cały czas obawiała się takiej właśnie sytuacji. Przesunęła się na bok i wepchnęła drżącą dłoń do przedniej kieszeni jego spodni, ale okazała się pusta. Szybko sięgnęła do drugiej i z ulgą wyjęła z niej mały inhalator. Ręce dygotały jej tak bardzo, że prawie go upuściła, zanim zdążyła odwrócić się z powrotem do twarzy Chrisa.
Ostrożnie rozchyliła jego zakrwawione wargi i umieściła w nich przedmiot, naciskając w odpowiednim miejscu, a inhalator w magiczny sposób zaczął wtłaczać powietrze do płuc chłopaka, umożliwiając mu swobodne oddychanie. Lily otarła mokre od łez policzki i wypowiedziała szeptem jego imię, błagając go, żeby się obudził.
Wydawało jej się, że minęły godziny, ale w końcu powieki mu zadrgały i Christian jęknął coś niezrozumiale, ponieważ zagłuszył go wciąż pracujący inhalator. Podniósł dłoń do twarzy, jakby chciał uwolnić się od zbędnego balastu, ale Evans szybko wplotła w nią palce. Widząc, że zaczął samodzielnie zasysać powietrze, odetchnęła z ulgą i pochyliła się, żeby pocałować go w czoło.
– Spokojnie – wyszeptała, ściskając mocno jego dłoń. – Pielęgniarka zaraz tu będzie, wszystko w porządku.
Chciała go uspokoić, ale odniosła całkiem odwrotny efekt, ponieważ chłopak poderwał się gwałtownie z ziemi i wyrwał inhalator z ust. W ciemności szczególnie odznaczały się jego rozszerzone oczy, które były tak przekrwione, że Evans niemal nie widziała białek. Jego reakcja zaskoczyła ją tak bardzo, że zamarła w bezruchu z jedną dłonią, którą wcześniej przytrzymywała inhalator przy jego twarzy, w powietrzu.
– Nie, nie może mnie zabrać – powiedział, a właściwie wycharczał niewyraźnie Dulcos. – Będę musiał wrócić do domu. Nic mi nie jest, rozumiesz? Nic. – Oparł się o ścianę i wplótł zakrwawione dłonie w swoje blond włosy, zaciskając na nich palce tak mocno, jakby chciał je wyrwać.
Lily delikatnie położyła mu rękę na kolanie, bo zaczął się zachowywać jak szalony. Przełknęła powoli ślinę i przysunęła się bliżej. Christian zacisnął powieki i pokręcił rozpaczliwie głową, a po chwili na jego policzki wypłynęły łzy. Wyraźnie coś się z nim działo, ale Evans nie miała pojęcia, co takiego. Nie przeczytała wszystkiego na temat jego choroby, a teraz przydałaby jej się każda, choćby najmniejsza informacja. Zagryzła wargi, zastanawiając się, czy Chris miał jakiś atak, bo zaczął płakać i jednocześnie dławić się własnymi łzami.
Podniosła ostrożnie ręce i naciągniętym rękawem delikatnie otarła mu mokre od krwi wargi, a potem go w nie pocałowała.
– W porządku, nic się nie stało – przyznała cicho, żeby się uspokoił. – Dobrze się czujesz? – zapytała łagodnie, lecz Dulcos nie odpowiedział, tylko przyciągnął ją do siebie. – Jak się tu znalazłeś?
Przytuliła się do ramienia blondyna i zauważyła, że kołnierzyk jego białej koszuli także był brudny od krwi. Zmarszczyła brwi i wyciągnęła dłoń, aby odsunąć go od szyi chłopaka. Otworzyła usta ze zdziwienia, kiedy zobaczyła taką samą ranę, jaką miał na policzku i cofnęła się odrobinę, żeby móc na niego spojrzeć.
– Skąd się wzięły te rany? Ktoś cię zaatakował?
To były kluczowe pytania, jednak ponownie nie doczekała się odpowiedzi. Wzrok Christiana był zamglony, jakby nie docierały do niego słowa Lily, więc dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie i zmusiła go, żeby zwrócił na nią uwagę. Czuła, że cały się trząsł i była coraz bardziej przestraszona jego stanem oraz dziwnym nastrojem, który zmieniał się z minuty na minutę. Przez jakiś czas patrzyła mu w oczy, a on zdawał się jej nie poznawać. Dopiero po kilkunastu sekundach coś w jego ciemnoniebieskich tęczówkach zaskoczyło. Pierwszym uczuciem, jakie z nich wyczytała było zawstydzenie.
– Przepraszam – jęknął cichutko, spuszczając wzrok. – Nie powinno tak być...
Nie dowiedziała się jednak, co miał na myśli, bo w drzwiach pojawiła się pani Mallory wraz ze swoją młodszą asystentką, panią Pomfrey. Za nimi unosił się duch Grubego Mnicha, który całkiem sprawnie wywiązał się ze swojego zadania, chociaż mogło być już za późno, gdyby Lily nie znalazła inhalatora. Pielęgniarki szybko weszły do środka i zbliżyły się do dwójki uczniów, lecz Christian na ich widok mocniej ścisnął talię Evans, jakby nie miał zamiaru jej puścić.
Lily przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy zobaczyła, że kobiety wymieniają się zaniepokojonymi spojrzeniami. Sama zdążyła już zauważyć, że Chris nie zachowywał się normalnie, a jedynym wyjaśnieniem mogło być rozwinięcie się choroby. Pani Mallory potwierdziła jej obawy, odchrząkując fachowo i poprawiając swój fartuch.
– Musimy zabrać go do skrzydła – powiedziała i rozejrzała się po pustej klasie. –Możesz mi wyjaśnić, dlaczego był tutaj sam? – zwróciła się do Evans, lecz ta tylko wzruszyła ramionami w odpowiedzi. – No, cóż – westchnęła ciężko, zaciskając palce na różdżce. – Mam wyczarować nosze, czy dasz sobie radę?
Christian pokręcił gwałtownie głową, a jego na powrót nieobecne oczy znów wypełniły się łzami. Wyraźnie nie chciał nigdzie iść, więc pielęgniarka posłała Lily przeciągłe spojrzenie, które miało skłonić ją do pomocy. Dziewczyna dotknęła jego twarzy i przejechała palcem po jego ustach, na co Dulcos wzmocnił swój uścisk i przyciągnął ją jeszcze bliżej. W jego oczach mignęła iskierka zrozumienia – na pewno zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że powoli mieszało mu się w głowie. Wykorzystał moment świadomości, żeby pocałować Evans w czoło, a potem ostrożnie musnął jej wargi.
– Musisz mnie puścić, Chris – wyszeptała łamiącym się głosem. – Pójdę z tobą do skrzydła. Nie zostawię cię, obiecuję.
Na jego twarzy pojawiły się ślady rezygnacji i powoli rozluźnił ręce, więc Lily odsunęła się do tyłu i pomogła blondynowi podnieść się z podłogi. Nie miał problemów z utrzymaniem równowagi, dlatego też złapała mocno jego dłoń i wyprowadziła go z nieużywanej klasy, zabierając po drodze swoją różdżkę, którą wcześniej upuściła. Ruszyła za dwoma pielęgniarkami, domyślając się, że był to prawdopodobnie ich ostatni wspólny spacer po zamku, chociaż samo stwierdzenie tego faktu sprawiało, że czuła się coraz gorzej.
***
Dochodziła już północ i jedynie kilku minut brakowało, żeby zamienić piątek w sobotę, a Mulciber kolejny dzień z rzędu znajdował się poza lochami, ryzykując możliwością wpakowania się w kłopoty. Siedział właśnie na jakimś odwróconym wiadrze w starym składziku na miotły i strzelał palcami ze znudzenia. Nienawidził czekania na innych, a szczególnie w samotności, ponieważ miał wrażenie, że traci tylko czas, który mógłby spożytkować inaczej.
Gdy drzwi w końcu się uchyliły, westchnął ciężko, żeby wyrazić swoje niezadowolenie. Postać w ciemnej pelerynie wślizgnęła się szybko do środka i oparła o ścianę, poprawiając kaptur, zasłaniający całą jej twarz. Mulciber tak naprawdę mógł jedynie zgadywać, z kim miał do czynienia, bo nie znał nawet imienia tajemniczego przybysza. W myślach nazywał go po prostu Wysłannikiem i zazwyczaj nawet nie przeszkadzało mu to, że ukrywał swoją tożsamość.
– O co chodzi? – zapytał od razu chłopak, opierając brodę na zaciśniętych pięściach.
Prawdopodobnie wyglądał śmiesznie, kuląc się na jednym z wiader, podczas gdy Wysłannik swoją postawą wyraźnie nad nim górował, a każdy jego ruch wydawał się być dokładnie przemyślany. Ian zmarszczył tylko brwi, oczekując na odpowiedź. Ktoś inny na jego miejscu pewnie by wstał, żeby pokazać swoją wyższość, ale nie on. Zupełnie go nie obchodziło, co jakiś zakapturzony facet sobie o nim pomyśli.
– Czarny Pan chce wiedzieć, jak ci idzie – odparł tamten niskim, ochrypłym głosem. – Przekonałeś już kogoś?
Mulciber skrzywił się i założył ramiona na pokaźnym torsie, chociaż wątpił, żeby Wysłannik widział cokolwiek zza swojego czarnego kaptura.
– Bez obaw – warknął ze złością, obnażając zęby. – Świetnie sobie radzę.
Przez chwilę obaj milczeli i w niewielkim schowku było słychać jedynie ciche popiskiwanie jakiegoś szczura. Najwyraźniej drapał w jedno z przewróconych wiader, próbując wydostać się ze środka albo wspiąć się po nim na górę.
– Dobrze – powiedział wreszcie Wysłannik, przekładając różdżkę z ręki do ręki. – Mam dla ciebie idealną kandydatkę...
– Co? – wysyczał ze zdziwieniem brunet. – Przecież... nasze plany...
Zamilkł, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że się jąkał. Był zupełnie zbity z tropu i musiał najpierw ułożyć słowa w głowie, aby nie zabrzmiały jak bełkot małego dziecka. Niestety jego rozmówca nie dał mu na to czasu.
– Plany się zmieniły – wyjaśnił spokojnie, nadal bawiąc się różdżką. – Ale dla ciebie nie powinno być różnicy, w końcu szlama to szlama.
Szczur zapiszczał jeszcze głośniej, nie zdając sobie nawet sprawy z powagi dialogu, którego właśnie był świadkiem. Jego pazury ślizgały się po gładkiej powierzchni wiadra, przywołując na myśl dźwięk widelca zgrzytającego po talerzu.
Mulciber podrapał się po policzku i już miał zamiar zapytać, o kogo dokładnie chodzi, kiedy zobaczył wychudzonego gryzonia, któremu właśnie udało się wspiąć na jedno z najmniejszych wiader. Jego oczy świeciły w ciemności – prawdopodobnie z dumy, która w tym momencie go przepełniała. Dla jego szczurzego móżdżka taka wspinaczka była pewnie porównywalna ze zdobyciem Mont Everestu. Nie mógł się jednak długo cieszyć z własnego sukcesu, ponieważ pomieszczenie rozjaśnił zielony blask, wysysając życie z zadowolonych oczu stworzonka.
Ślizgon patrzył przez chwilę na Wysłannika, któremu przy zabijaniu niewinnego zwierzęcia nawet nie zadrżała ręka. Sam jeszcze nigdy nie użył zaklęcia Avada Kedavra i nie wiedział, czy byłby w stanie zachować się równie bezwzględnie w odniesieniu do drugiego człowieka.
Spojrzał przelotnie na martwego szczura, który wybrał sobie pechową porę na wyjście z ukrycia, a potem znowu odwrócił się do swojego towarzysza.
– Co to za szlama? – zapytał chłodno, mierząc wzrokiem jego ciemną pelerynę i mógłby się założyć o wszystko, że w tym momencie pod kapturem Wysłannika pojawił się złośliwy uśmiech.
Uśmiech szaleńca...
***
Lily siedziała na niewygodnym krześle w skrzydle szpitalnym i z zaniepokojeniem obserwowała dwie pielęgniarki, które kręciły się wokół Christiana i nie pozwalały jej się do niego zbliżyć. Miała szczerą ochotę na nie nawrzeszczeć, bo koło jego łóżka było wystarczająco dużo miejsca, żeby mogła się tam zmieścić, nie przeszkadzając im w ich medycznych czynnościach. Chociaż w środku odczuwała wyłącznie panikę, uśmiechała się pocieszająco do blondyna, który nie spuszczał z niej wzroku. Wbijała paznokcie we wnętrza dłoni, żeby się tylko nie rozpłakać, co przypomniało jej o napisie, pojawiającym się powoli na jej skórze. Ostrożnie rozsunęła palce, ale druga litera wciąż była nie do odczytania. Skrzywiła się ze złością, zastanawiając się, ile to mogło jeszcze potrwać.
W tym samym momencie pani Mallory oznajmiła głośno, że Evans może w końcu podejść do Chrisa, więc dziewczyna podniosła się gwałtownie z krzesła i od razu do niego podbiegła.
– Macie dosłownie pięć minut – dodała jeszcze kobieta, a mina Lily odrobinę zrzedła. – Zaraz podam eliksir nasenny, żeby pan choć trochę odpoczął.
Chłopak zmarszczył nos, lecz nic nie odpowiedział. Wyglądał zdecydowanie lepiej niż w tamtej klasie, a jego spojrzenie było już w pełni przytomne, dlatego Evans uśmiechnęła się delikatnie i ścisnęła mocno jego dłoń. Przysiadła na pierwszym z brzegu stołku i dosunęła go jak najbliżej szpitalnego łóżka.
– Co się stało? – zapytała szybko, chcąc uzyskać odpowiedzi na swoje poprzednie pytania. – Skąd się wzięły te rany?
Pochyliła się nad materacem, kiedy Christian odwzajemnił uścisk i przejechał palcami po jej nadgarstku. Do jego twarzy były przyczepione jakieś rurki, które zazwyczaj można było spotkać w mugolskich szpitalach. Najwyraźniej ułatwiały mu oddychanie, ale jednocześnie mogły utrudniać mówienie, więc Gryfonka cierpliwie czekała, aż się odezwie.
– Nie mam pojęcia – wyszeptał, zaciskając powieki. – Szedłem do Az... – urwał, gdy przypomniał sobie o pielęgniarce stojącej tuż za jej plecami. – Szedłem się z tobą spotkać i... po prostu nagle źle się poczułem. Zacząłem kaszleć krwią bardziej niż... – znowu urwał i otworzył powoli oczy. – Wiem tylko, że oparłem się o ścianę, a potem... obudziłem się w tej klasie z inhalatorem w ustach...
Lily spojrzała w jego niebieskie tęczówki przepełnione smutkiem, po czym pogłaskała go delikatnie wzdłuż ramienia. Zagryzła mocno wargi, bo miała ochotę zapewnić go, że wszystko już jest w porządku, ale wcale tak nie było. Zdawała sobie sprawę z tego, że Chris zostanie jak najprędzej odesłany do domu, gdzie czekała na niego należyta opieka, jednak nie potrafiła pogodzić się z tą myślą.
– Pamiętam tylko śmiechy – dodał jeszcze, wzdrygając się i po raz pierwszy od wejścia do skrzydła szpitalnego odwrócił wzrok od dziewczyny. – Brzmiały jakoś znajomo, ale jednocześnie obco, jakby... – Jego czoło ściągnęło się nagle w wyrazie zdziwienia. – Kto ci to zrobił? – zapytał mocniejszym głosem, wskazując na niewielkie siniaki na jej ręce.
Wyraźnie się zdenerwował, więc Lily pokręciła szybko głową. Nie wiedziała, jak z tego wybrnąć, bo siniaki ewidentnie miały kształt czubków palców, dlatego westchnęła ciężko i przysunęła stołek jeszcze bliżej łóżka.
– Pewnie Syriusz – powiedziała tak cicho, aby pani Mallory nie mogła jej usłyszeć. – Ale to był przypadek, potknęłam się i po prostu mnie złapał, żebym nie upadła – skłamała, odgarniając włosy za ucho.
Oczy Chrisa rozszerzyły się jednak jeszcze bardziej, gdy dostrzegł jej poparzoną dłoń. Evans ścisnęła mocniej jego rękę, próbując powstrzymać go przed komentarzem, ale jej się to nie udało. Zaklął tak głośno, że aż podskoczyła na krześle, a potem zerwał się z poduszek, żeby uważniej oglądnąć ranę w kształcie litery.
Dziewczyna nawet nie zdążyła się poruszyć, za to pielęgniarka zareagowała naprawdę błyskawicznie i już kładła go z powrotem na łóżko, mamrocząc coś pod nosem.
– Co ci się stało, Lily? Niech mnie pani puści – poprosił zrozpaczonym głosem, a jego przekrwione oczy znowu zaszły mgłą.
– Poppy, podaj mu eliksir! – krzyknęła starsza z kobiet, odwracając się przez ramię. – Spokojnie, zajmiemy się panną Evans, nie musisz się denerwować – mówiła szeptem, ale chłopak nawet jej nie słyszał.
Przez chwilę wpatrywał się pustym wzrokiem w sufit, jakby miał zamiar zapytać: „Kim się zajmiecie?”. Lily gapiła się na niego z przerażeniem, nie wiedząc, co się z nim działo. Palce, którymi jeszcze kilka minut temu ściskał jej lewą dłoń, nagle się rozluźniły i opadły bezwładnie na białą kołdrę. Pani Pomfrey podała mu niedużą fiolkę z fioletowym płynem, a on wypił go bez żadnych pytań i powoli zapadł w sen, opierając policzek na poduszce. Jego powieki były zaciśnięte tak delikatnie, jakby po prostu mrugał albo zamknął je dosłownie na moment, a zmarszczki na jego czole stopniowo się wygładzały.
– Pokaż tę rękę – poleciła jej pani Mallory, ale Evans patrzyła na twarz chłopaka i wciąż widziała przed oczami jego nieobecne spojrzenie.
Po głowie chodziła jej niepokojąca myśl, że w bibliotece przeczytała o jakiejś innej chorobie, bo to, co napisali w tej książce nijak się miało do obecnego stanu Chrisa. Zwróciła uwagę na pielęgniarkę dopiero wtedy, gdy ta chwyciła jej dłoń i odwróciła ją wnętrzem do góry.
– To nic takiego – powiedziała prędko, próbując wyrwać się z uścisku pracownicy.
Zacisnęła palce, żeby zasłonić początek napisu, który pojawiał się na jej skórze. Jeśli chciała się dowiedzieć, jakie będą następne litery, nie mogła pozwolić na wyleczenie dłoni, ponieważ przeczuwała, że wtedy utraci tę szansę raz na zawsze. Niestety pani Mallory nie miała zamiaru odpuścić.
– To poważne oparzenie, dziewczyno – fuknęła i skinęła głową w kierunku swojej pomocnicy, aby ta podała jej odpowiednie maści. – Nie można czegoś takiego lekceważyć. No, już, otwieraj – rozkazała, a Lily niechętnie rozsunęła palce, żeby zaraz zobaczyć, jak ślady po porannej wiadomości znikają bezpowrotnie.
Przynajmniej obyło się bez żadnych pytań, dotyczących wyglądu dłoni dziewczyny, chociaż miała już przygotowane wyjaśnienie, które wcześniej zafundowała Syriuszowi. W tym momencie przyszła jej jednak do głowy myśl, dzięki której ucieszyła się z takiego obrotu sprawy. Przecież zamierzała poczekać na ukazanie się dalszej części napisu, co teraz wydawało jej się bezbrzeżnie głupie. Co tak właściwie chciała później zrobić? Przyjść do skrzydła z jakimś słowem wyrytym na ręce i udawać, że nie ma pojęcia, skąd się wzięło? Jak by się z tego wytłumaczyła? Mogła się jedynie cieszyć, że pani Mallory zdążyła pokrzyżować jej idiotyczny plan w odpowiednim czasie.  
– W porządku – stwierdziła z zadowoleniem pielęgniarka, odsuwając się wreszcie od łóżka Christiana. – Chłopak powinien się obudzić za kilka godzin, więc możesz tu zostać, tylko go niczym nie denerwuj. Pójdę porozmawiać o tym z dyrektorem, ale jakby coś się działo, Poppy na pewno ci pomoże.
Już chwilę później zniknęła za drzwiami, zamykając je ledwo dosłyszalnie, żeby nikogo nie obudzić, chociaż Chris był jedynym pacjentem i powinien spać bez żadnych przeszkód, sądząc po dawce eliksiru słodkiego snu, którą spożył. Evans westchnęła i ostrożnie położyła wyleczoną dłoń na samych czubkach jego palców. W końcu pod jej powiekami pojawiły się łzy, na które wcześniej sobie nie pozwalała, ale nie zdążyła nawet cicho załkać, bo drzwi otworzyły się ponownie, tym razem z głośnym hukiem.
Spojrzała w tamtym kierunku i poprzez kumulujące się w jej oczach łzy dostrzegła niewyraźną sylwetkę chłopaka, który podbiegł do niej, zanim zdołała choćby zamrugać i pozbyć się nadmiaru wody z pola widzenia. Poczuła, że położył drżącą dłoń na jej plecach i ten jeden gest spowodował, że całkiem się rozkleiła, jednak szybko otarła policzki pospiesznymi pociągnięciami. Aileen, która przybiegła zaraz za Willem, zaczęła zasypywać młodą pielęgniarkę gradem pytań na temat stanu zdrowia Christiana, aż w końcu zamilkła, gdy uzyskała satysfakcjonujące ją odpowiedzi i stanęła przy szatynie, nerwowo zaciskając dłonie na jego rękawie.
Lily wiedziała, że prędzej, czy później się zjawią, ponieważ przez przypadek spotkała Krukonkę, kiedy razem z Chrisem szli do skrzydła za pielęgniarkami. Aileen spojrzała wtedy tylko na blondyna i powiedziała, że zaraz znajdzie brata, żeby przekazać mu, co się stało.
Problem był w tym, że Evans tak naprawdę nie wiedziała, co się właściwie stało i czuła się w tym wszystkim zagubiona, bo najwyraźniej nie doczytała najważniejszej rzeczy na temat choroby chłopaka.
– Nie mam pojęcia, co się dzieje – przyznała cicho, kręcąc głową i przerywając ponurą ciszę. – Coś jest z nim nie tak, jak powinno. Zachowywał się czasami, jakby nie był sobą...
Rodzeństwo wymieniło się krótkimi, niepewnymi spojrzeniami, a potem Will przysunął sobie krzesło do stołka Lily. Usiadł obok niej, wyciągając ramiona, żeby przytulić do siebie zapłakaną dziewczynę. Ta natomiast pociągnęła nosem z wdzięcznością i pozwoliła otoczyć się w silnym, pocieszającym uścisku. Potrzebowała tego i nie czuła się nawet zażenowana, czy skrępowana bliskością chłopaka, z którym wcześniej nie zdążyła się lepiej poznać.
– Hm, Lily? – zaczęła ostrożnie jego siostra. – Ja... My... – poprawiła się, mając na myśli siebie i Willa. – Wydawało nam się, że Chris powiedział ci wszystko o swojej chorobie...
– Daj jej teraz spokój, A – poprosił Johnson zmęczonym szeptem. – To naprawdę nie jest w tym momencie najważniejsze...
Evans była jednak innego zdania, ponieważ okazało się, że nie wiedziała kompletnie niczego na temat Zespołu Deforta. Odsunęła się powoli od Willa i spojrzała na Aileen, chcąc uzyskać jakiekolwiek użyteczne informacje.
– Właściwie to było tak, że włamałam się do biblioteki i przeczytałam o tym w jednej książce – wyjaśniła, ocierając policzki rękawem. – Pominęłam góra dwie ostatnie linijki, ale nie wierzę, żeby było w nich aż tyle innych objawów...
Ciemne brwi szatynki uniosły się do góry, kiedy usłyszała słowa starszej koleżanki.
– Pamiętasz, na czym skończyłaś? – zapytał ze zdenerwowaniem Will, więc Lily przeniosła wzrok na niego.
Zastanowiła się chwilę, próbując przypomnieć sobie zniszczoną księgę z biblioteki, którą wertowała pospiesznie w poszukiwaniu informacji. Ostatnim, co zanotowała w pamięci, było zdjęcie przedstawiające zniszczone płuca, które odebrało jej chęć dalszego czytania. Poinformowała o tym chłopaka, zastanawiając się jak ważny fragment ominęła przez tę jedną głupią ilustrację.
Johnson wpatrywał się w nią, przejeżdżając palcem wzdłuż warg w tę i z powrotem, aż wreszcie westchnął tylko ciężko ze zrezygnowaniem i odsunął dłoń od twarzy.
– Pod spodem musiał być większy napis „drugie stadium”, który wzięłaś za nazwę kolejnej choroby – wywnioskował i zerknął na śpiącego przyjaciela. – To znaczy, że nie znasz nawet połowy... i na pewno nie chcesz słyszeć reszty. A ja nie chcę o tym opowiadać.
Nie wiedziała, czy chciała usłyszeć resztę, ale była przekonana, że musi, nawet jeśli to całe „drugie stadium” nie brzmiało zbyt zachęcająco. Wyciągnęła rękę i zacisnęła ją mocno na przedramieniu szatyna. Przez kilka sekund patrzyli sobie w oczy w absolutnej ciszy, aż w końcu odezwała się Aileen.
– Posłuchaj, Lily. Jest nam strasznie trudno, bo znamy Chrisa od dziecka, a mówienie o jego chorobie tylko nas dodatkowo zdołuje i...
Urwała, gdy Will uniósł dłoń do góry. Zmarszczył brwi, ale pokiwał wolno głową, chociaż było po nim widać, że wolałby tego nie robić.
– W porządku – powiedział, oblizując nerwowo wargi. – Poczekaj na korytarzu, A. To byłoby niesprawiedliwe, gdyby Lily nie zdawała sobie sprawy, co... – Pokręcił głową. – Wyjdź na korytarz – powtórzył do siostry, ale ta nie zamierzała się poruszyć.
– Nic mi nie będzie – zapewniła, zakładając ramiona pod piersiami i siadając na wolnym stołku. – I nie ruszę się stąd, dopóki Chris się nie obudzi.
Evans zagryzła usta i utkwiła wzrok w Willu, przygotowując się na poznanie dodatkowych szczegółów. Nie mogła uwierzyć, że była aż tak głupia, żeby nie zauważyć prawdopodobnie sporego kawałka tekstu, który odnosił się do tej samej choroby. Gdyby wtedy choć trochę się skupiła, teraz nie byłoby trzeba zmuszać Johnsona do tej opowieści. Miała ochotę cofnąć się w czasie i spoliczkować swoją wcześniejszą wersję, aby odrobinę zmądrzała. Przy okazji zabroniłaby sobie zapraszać Christiana na Sylwestra do Pottera i wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Potrząsnęła głową i skoncentrowała całą swoją uwagę na Krukonie, który wykręcał sobie teraz palce.
– Może zacznę od tego, że u ojca Chrisa drugie stadium zdiagnozowano dopiero, gdy miał około trzydziestu dziewięciu lat, więc naprawdę nie wiem, czemu... Christian był przekonany, że zostało mu mnóstwo czasu... Gdyby chociaż przypuszczał, że u niego zacznie się tak wcześnie, na pewno by się z tobą nie związał – wyszeptał Will, wpatrując się w swoje buty. – Ogólnie mugole zazwyczaj umierają od razu, kiedy pojawią się u nich objawy „drugiego”, ale czarodzieje i ich płuca potrafią przetrwać o wiele dłużej – oczywiście pewnym kosztem... Muszą być bez przerwy podłączeni do maszyn w tym stylu. – Wskazał palcem na urządzenie, z którego wychodziło pełno kabelków. – Powoli... zaczynają tracić zmysły, ich mózgi nie są dostatecznie dotlenione, przez co chorym zdarzają się krótkie zaniki pamięci, a nawet całkowite odcięcie od rzeczywistości. Często stają się agresywni, nie poznają swoich bliskich i ich nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie: w jednej chwili mogą się śmiać, a w następnej zanosić płaczem.
Zamilkł na moment, żeby Lily mogła spokojnie przetrawić zdobyte informacje, a przynajmniej wydawało jej się, że taki był jego cel. Potarła palcami skronie, próbując pozbyć się bólu głowy, który z każdą kolejną sekundą przybierał na sile. Czuła, że Will nie powiedział jeszcze najgorszego i mogła jedynie mieć nadzieję, że chłopak zaraz oznajmi jej, że to wszystko na temat drugiego stadium.     
Ale oczywiście nie było tak pięknie.                        
– Najważniejsze są płuca – kontynuował zduszonym głosem. – Płuca czarodzieja zaczynają żyć własnym życiem i za wszelką cenę nie chcą w całości zniknąć. Próbują... próbują się odbudować, pobierając powietrze od innych ludzi. Trzeba zachować wszelkie środki ostrożności, żeby nie mogły tego zrobić. I właśnie dlatego Chris musi wrócić pod opiekę uzdrowicieli...
Evans zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem. Czemu nie może pobierać powietrza na przykład ode mnie? – zapytała z frustracją. – Przecież to by wszystko ułatwiło...
– To by cię zabiło – poprawił ją Will tak cicho, że omal go nie usłyszała. – Zabiłoby cię natychmiast, gdyby tylko Chris tego spróbował.
W jej oczach pojawiły się łzy bezradności, więc wyciągnęła dłoń do smacznie śpiącego blondyna i zacisnęła ją na jego kciuku.
– Kiedy straci kontakt z rzeczywistością, istnieje większe ryzyko, że płuca przejmą nad nim kontrolę – mówił dalej Johnson. – To ich jedyna szansa na atak i będą chciały ją wykorzystać, ale uzdrowiciele wiedzą, jak sobie z nimi poradzić. Mają o wiele lepszy sprzęt niż ten tutaj... Tylko że... Jeśli płuca nie dostaną powietrza od innej osoby, po jakimś czasie...
Nie potrafił dokończyć, lecz Lily domyśliła się jego dalszych słów. Ścisnęło ją w brzuchu, bo nawet nie spodziewała się, że za chorobą Chrisa kryła się większa tajemnica. Po jej policzkach spłynęły następne łzy, których już nie starała się ocierać. Widziała, że Aileen także płakała i przytuliła się w tym momencie do starszego brata, który pocałował ją w czubek głowy. Will w przeciwieństwie do dziewczyn miał suche oczy, ale jego ponura mina idealnie odwzorowywała ból, jaki w tej chwili odczuwał. Wyciągnął wolne ramię do Evans, a ona bez zastanowienia dołączyła do ich uścisku. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze trochę ponad godzinę temu wątpiła w swoje uczucia do Christiana. Przyszło jej do głowy, że przyczyniła się tym do rozwoju jego choroby.
– To moja wina – załkała cicho w bluzę Willa.
Chłopak pogłaskał ją uspokajająco po plecach, chociaż dłoń mu się trzęsła. Tuż obok dało się usłyszeć szloch Aileen, która co chwilę szeptała coś rwącym się głosem. Lily przycisnęła twarz do piersi Johnsona i poczuła, że czyjaś drobna ręka zaciska się na jej palcach, więc odwzajemniła uścisk, próbując pocieszyć młodszą dziewczynę.
Siedzieli tak w trójkę ciasno spleceni, nawzajem dodając sobie siły, dopóki pielęgniarka nie rozdzieliła ich łagodnie, aby podać każdemu eliksir uspokajający. Evans wypiła go szybko, mając nadzieję, że zadziała od razu, jednak w uszach cały czas brzęczały jej słowa niewypowiedziane przez Willa.
„Jeśli płuca nie dostaną powietrza od innej osoby, po jakimś czasie zabiją jego.”
***
James powolnym krokiem patrolował zamek z rękami wepchniętymi głęboko do kieszeni. Na korytarzach było całkiem pusto, ponieważ już dawno zaczęła się cisza nocna i uczniowie siedzieli teraz w dormitoriach lub pokojach wspólnych, a przynajmniej tam właśnie powinni siedzieć. Doszedł do obrazu przedstawiającego kilku młodych czarodziejów, grających w gargulki, a potem zawrócił i ponownie skierował swoje kroki do miejsca, w którym prefekci wymieniali się swoimi wartami. Zaciskał mocno pięści i z każdą chwilą irytował się coraz bardziej – w końcu, ile mógł na nią czekać? Miał nadzieję, że nie zapomniała po raz kolejny o obchodzie, bo teraz z pewnością nikt nie przyszedłby jej z pomocą i musiałaby tłumaczyć się przed McGonagall, a w pełni sobie na to zasłużyła. Potter nie chciał nawet myśleć nad tym, czym dziewczyna była aż tak zajęta, że kompletnie nie pamiętała o swoich obowiązkach.
Przejechał dłonią po rozczochranych włosach i rozejrzał się jeszcze dookoła, ale nigdzie jej nie widział, więc wzruszył tylko ramionami i skierował się w stronę wieży Gryfonów, wmawiając sobie, że to wszystko było mu obojętne. Że Lily była mu obojętna. Czekał na nią wystarczająco długo – i teraz, i wtedy, kiedy się o nią starał.
Minął pierwszy zakręt i wyrzucił wszelkie myśli o Evans z głowy. Po co właściwie miał się nią przejmować? Dlaczego poprzedniej nocy na astronomii przestraszył się, że coś jej się stało? Czemu tak bardzo się o nią martwił, skoro ostatnimi czasy potrafiła go tylko ranić i drażnić z przerwami na przepraszanie? Po co w ogóle go przepraszała, jeśli zaraz zamierzała zacząć zachowywać się tak samo?  
– Miałeś o niej nie myśleć – mruknął do siebie, zaciskając mocno zęby.
Na tę chwilę chodził, a może nie chodził z Anne, więc powinien zamknąć rozdział pod tytułem Lily Evans. W sumie nie wiedział, jak nazwać swoje relacje z Puchonką, ale ona wyraźnie oczekiwała od niego czegoś więcej, chciała zaangażowania i zainteresowania z jego strony. Polubił ją i nie zamierzał jej w żaden sposób zranić, dlatego naprawdę się wściekł, kiedy Evans wyskoczyła ze swoim oskarżeniem podczas kolacji. „Chodzisz z nią tylko dlatego, że jest ruda!”. Zauważył, że Anne wzięła sobie jej słowa do serca, jakby stwierdziła, że rzeczywiście było w nich ziarno prawdy. A on powiedział najgłupszą rzecz, jaka mogła mu przyjść do głowy. „Chyba trochę za wysoko się cenisz”. Ale to na pewno było lepsze od przyznania jej racji, której zresztą nie miała! Czy to jego wina, że Anne była ruda? Przecież nie kazał jej się farbować na ten kolor. Robił wszystko, żeby Puchonka nie przypominała mu Lily, jednak i tak obie odebrały to inaczej.
Westchnął ciężko i ściągnął brudne okulary, żeby przetrzeć je o kawałek koszuli. Zaklął pod nosem, kiedy uświadomił sobie, że nawet głupie oprawki, które Evans niejednokrotnie już połamała, wydawały się dręczyć go wspomnieniami na temat dziewczyny. Przechodził właśnie koło ostatnich na tym korytarzu drzwi, gdy usłyszał zza nich jakiś odgłos. Zmarszczył brwi i szybko założył okulary z powrotem, a drugą ręką sięgnął po różdżkę. Ostrożnie zbliżył się do klamki, dzięki czemu był w stanie zidentyfikować tajemniczy dźwięk.
Płacz... Ktoś w środku cicho płakał.
Otworzył szerzej oczy ze zdziwienia, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Przez chwilę żałował, że nie było z nim Evans, jednak zaraz pokręcił głową na tę myśl – przecież bez problemu poradzi sobie sam. Delikatnie zapukał w drzwi, czując się odrobinę niezręcznie, a potem ostrożnie nacisnął na zardzewiałą klamkę.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho, przekraczając próg męskiej toalety.
Liczył się z tym, że to mogła być Jęcząca Marta, którą zdążył akurat dość dobrze poznać podczas nocnych wycieczek po zamku, bo za jego młodszych lat czasami trzeba się było ukryć przed nadchodzącym nauczycielem lub prefektem w łazience. Teraz dzięki Mapie Huncwotów nie mieli już tego problemu, ponieważ mogli na bieżąco sprawdzać, czy nikt się nie zbliża. James nieszczególnie tęsknił za towarzystwem Marty, lecz w tym momencie ucieszyłby się na jej widok – przynajmniej wiedziałby, jak ją pocieszyć.
Niestety los nie był dla niego tak łaskawy.
Tuż za futryną drzwi, pod jedną z umywalek kulił się jasnowłosy chłopiec z twarzą ukrytą w kolanach. Jego ramiona trzęsły się co jakiś czas wraz ze spazmatycznymi oddechami, które łapał. Na oko mógł mieć góra jedenaście lat, choć wyglądał na jeszcze młodszego. Potter kucnął obok niego, chowając różdżkę z powrotem do kieszeni.
– Hej, co się stało? – zapytał łagodnie, a chłopak dopiero wtedy lekko podniósł głowę, odsłaniając jedynie załzawione, jasnoniebieskie tęczówki.
– Idź sobie – mruknął tylko, znowu zakrywając się drobnymi ramionami.
Świetny początek, pomyślał James, ale westchnął i usiadł naprzeciw blondyna na brudnej podłodze. Zmarszczył nos, bo łazienka była w naprawdę opłakanym stanie. Przypomniało mu się, że kiedyś w ramach dowcipu wraz z Huncwotami wrzucili do niej całą torbę łajnobomb i chociaż woźnemu udało się ją posprzątać, od tamtej pory wszyscy omijali toaletę na tym korytarzu szerokim łukiem, ponieważ w powietrzu unosił się, delikatnie mówiąc, fetor, którego żadnym sposobem nie można było usunąć.
– Nie wierzę, że dajesz radę tu oddychać – powiedział szczerze Potter, wachlując się dłonią.
Chłopiec zachichotał cicho na jego słowa, lecz dalej ciasno obejmował się ramionami.
– Chyba już wiem, dlaczego płaczesz – stwierdził James, a mały blondyn poruszył się niespokojnie. – Od tego smrodu mi też zaczęły łzawić oczy – przyznał i dla lepszego efektu otarł kciukiem powieki. – Nie mam pojęcia, kto wpadł na pomysł wrzucenia tu łajnobomb, ale to musiał być jakiś kretyn.
Tym razem pierwszoklasista parsknął głośniejszym śmiechem i podniósł głowę wyżej niż poprzednim razem, żeby móc spojrzeć na Pottera. W jego jasnych tęczówkach dalej widać było łzy, ale oprócz nich pojawiła się także iskierka rozbawienia.
– Jak masz na imię? – zapytał brunet, uśmiechając się delikatnie, żeby zachęcić chłopca.
– Cole – odpowiedział krótko, a jego brwi uniosły się do góry, kiedy James wyciągnął rękę w jego stronę, jakby chciał się przywitać.
Pokręcił tylko głową i plecami mocniej przycisnął się do ściany, nie podając dłoni starszemu uczniowi.
– W porządku, Cole – westchnął z udawaną obojętnością Potter i podniósł się z podłogi. – Skoro nie przeszkadza ci ten „zapach”, możesz tu zostać, ale ja wracam do łóżka, bo naprawdę padam z nóg.
Zbliżył się powoli do drzwi i otrzepywał właśnie tył spodni z kurzu, kiedy zgodnie z jego oczekiwaniami Cole poprosił go, aby zaczekał. Odwrócił się do niego z uśmiechem samozadowolenia na twarzy, lecz zniknął on momentalnie, nie pozostawiając po sobie nawet cienia. Chłopiec wreszcie przestał się kulić i James domyślił się, dlaczego wcześniej nie chciał podać mu ręki.
– Co ci się stało? – wydusił z niedowierzeniem, obserwując zakrwawione palce pierwszoklasisty.
Całą dolną połowę twarzy miał pokrytą zaschniętą krwią, która w połączeniu z jego bladą cerą wyglądała przerażająco. Cole nie wydawał się jednak być przestraszony, czy obolały – tylko zażenowany.
– Obiecaj, że nie będziesz się śmiał – rozkazał śmiertelnie poważnym głosem.
Potterowi nawet przez myśl nie przeszło, żeby się choćby uśmiechnąć, bo naprawdę przestraszył się stanem chłopaka. Znowu się nad nim pochylił, czekając na jakieś wyjaśnienia.
– Ja... Podoba mi się taka Eve – wyszeptał, a jego policzki poczerwieniały, dzięki czemu ślady krwi nie rzucały się tak bardzo w oczy. – Chciałem się trochę przed nią popisać i... Stwierdziłem, że spróbuję zrobić salto, ale źle się odbiłem i uderzyłem twarzą w ławkę.
Zamilkł na chwilę, a James po pierwszej fali zaskoczenia musiał mocno ugryźć się w policzki, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Salto? Czy on naprawdę powiedział „salto”? Odchrząknął cicho, starając się zachować powagę.
– Powinieneś był pójść z tym do pielęgniarki. Masz chyba złamany nos i...
– I wybiłem sobie zęba – dokończył Cole, otwierając usta i pokazując ubytek, a Potterowi od razu przestało być wesoło. – Myślisz, że pani Mallory będzie umiała wstawić go z powrotem?
James pokiwał tylko głową, bo na własnym uzębieniu przekonał się ostatnio, że dla pielęgniarki nie było rzeczy niemożliwych.
– Z jakiego jesteś domu? – zapytał, zmieniając temat. – I dlaczego się tutaj schowałeś?
Cole zamknął oczy i zacisnął brudne dłonie na swoich szczupłych ramionach. Wyraźnie nie miał ochoty o tym mówić, bo skrzywił się, jakby samo wspomnienie wywoływało ból.
– Jestem Gryfonem jak ty – mruknął pod napuchniętym nosem. – Uciekłem, bo Eve mnie wyśmiała i powiedziała, że nigdy... – Przełknął ślinę i otarł nadal zaciśnięte powieki wierzchem dłoni. – Powiedziała, że nigdy nie widziała kogoś bardziej żałosnego ode mnie. – Po jego policzkach spłynęły kolejne łzy. – Nie chciałem, żeby zobaczyła, że płaczę, więc wbiegłem tutaj...
Zasłonił rozcięte usta ręką, aby uspokoić swój urywany oddech. James patrzył na chłopca przez dobre kilka minut, gotując się ze złości na tę całą Eve, której nawet nie znał. Jak mogła potraktować go tak okropnie? Nie dość, że mu nie pomogła, to jeszcze go wyśmiała? Zacisnął pięści i odetchnął głęboko. Musiał wziąć się w garść i jakoś pocieszyć zdołowanego Cole’a.
– Wiesz, czasem tak już jest, że zrobisz przed jakąś dziewczyną milion salt, a ktoś inny tylko jedno, ale ona i tak wybierze jego – zaczął ponurym głosem, zdając sobie sprawę z tego, że opisywał własną sytuację.
Cole najwyraźniej się tego domyślił.
– Naprawdę zrobiłeś przed nią milion salt? – zapytał z ożywieniem, ocierając mokre policzki, a James mimowolnie uśmiechnął się kącikiem ust.
– Coś koło tego – przyznał, drapiąc się po brodzie. – A ona wybrała kogoś z czystą kartą, kto nie ma za sobą szczeniackich zachowań, bo przyszedł do Hogwartu dopiero w tym roku... – Skrzywił się i poczochrał młodszego chłopaka po włosach. – Ale w końcu znalazłem kogoś, przed kim nie muszę robić salt i jestem pewny, że ty też kogoś takiego znajdziesz.
Blondyn zastanawiał się przez chwilę nad jego słowami, a potem zadał pytanie, na które James nie potrafił odpowiedzieć. Nie potrafił albo nie chciał.
– Czy nierobienie salt jest lepsze?
Wpatrywał się swoimi dużymi jasnoniebieskimi oczami w Pottera, a ten poczuł się pod tym spojrzeniem nieswojo. Anne na pewno nie była lepsza od Lily, ale przynajmniej jej na nim zależało. Gdyby ktoś kazał mu wybierać między związkiem z Anne a możliwością związku z Lily, bez wątpienia postawiłby na drugą opcję, mimo że w tym momencie był wściekły na dziewczynę. Zmarszczył brwi, wzdychając ciężko.
– Nie zawsze to, co łatwiejsze jest tym, co lepsze – odrzekł cicho, a potem chwycił chłopca za ramię, żeby pomóc mu się podnieść. – Chodź, zaprowadzę cię do pielęgniarki.
Cole nawet nie oponował i posłusznie ruszył za Jamesem, wycierając twarz rękawem koszuli. Przez całą drogę do skrzydła nie odezwał się ani słowem, ale wyglądał już na o wiele spokojniejszego. Potter zastanawiał się właśnie, jak długo chłopiec siedziałby w tej brudnej łazience, gdyby wtedy nie usłyszał jego płaczu.
Po kilku minutach zatrzymali się przed zamkniętymi drzwiami i po cichu weszli do środka, żeby nie obudzić potencjalnych pacjentów. Pani Mallory wybiegła ze swojego gabinetu od razu, gdy dotarło do niej skrzypienie zawiasów. Była naprawdę dobrą pielęgniarką i reagowała na każdy, nawet najlżejszy dźwięk, który mógłby świadczyć o tym, że ktoś potrzebuje jej pomocy. Poza tym, że czasami była mocno roztargniona, trudno byłoby znaleźć jakąś jej wadę, bo starała się jak najlepiej wykonywać swoją pracę. W dodatku nigdy nie zadawała zbyt wielu pytań na temat pochodzenia obrażeń – stosowała zasadę: „Stało się i trzeba to naprawić”, zamiast wyciągać od uczniów ich przyczyny.
W tym momencie dokładnie przyjrzała się młodziutkiej twarzy Cole’a, po czym podprowadziła go do jednego z pustych łóżek, aby go na nim posadzić. Potter stanął z boku, obserwując, jak kobieta machnięciem różdżki usunęła zaschniętą krew z jego policzków. Oparł się o ścianę i założył ramiona na torsie, uśmiechając się do pielęgniarki, która nawet nie zapytała, dlaczego nie byli w swojej wieży o tak późnej porze. Westchnął cicho, kiedy pomyślał o ciepłym dormitorium, które na niego czekało. Chciałby się w nim znaleźć jak najszybciej, ale musiał poczekać na młodszego kolegę i bezpiecznie odprowadzić go przynajmniej do pokoju wspólnego. Zamknął na chwilę oczy, bo był naprawdę zmęczony – całą poprzednią noc spędził w fotelu, czekając na Evans, która nie raczyła się nawet zjawić. Na szczęście następnego dnia była sobota, więc mógł się wreszcie porządnie wyspać, co odrobinę go pocieszało.
Przetarł powoli powieki, żeby nie zasnąć już teraz, a potem rozejrzał się po skrzydle szpitalnym pogrążonym w mroku. Zauważył panią Pomfrey, pochylającą się nad jednym z zajętych łóżek. Zadawała szeptem jakieś pytania, ale przestał zwracać na nią uwagę, kiedy dostrzegł, kto był jej pacjentem. Rozbudził się gwałtownie i odepchnął od ściany, pokonując biegiem dzielący ich dystans.
– Co jej się stało?! – zapytał zdecydowanie za głośno jak na tę godzinę i okoliczności, lecz wcale o to nie dbał.
Wpatrzył się w bladą twarz dziewczyny skulonej na wąskim szpitalnym łóżku. Obie dłonie miała wepchnięte pod poduszkę i oddychała miarowo, jakby po prostu spała, jednak było już za późno na odwrót. Przestraszył się tak bardzo, że nawet nie przemyślał swoich gorączkowych słów. Co jej się stało? Pokazał, że przejął się tylko nią, chociaż ciągle utrzymywał, że była mu obojętna. A teraz zachował się jak roztrzęsione dziecko, bo zobaczył ją w skrzydle szpitalnym. Świetnie, przynajmniej się nie obudziła i tego nie widziała, ponieważ chyba spaliłby się wtedy ze wstydu.
Zacisnął pięści i odwrócił się w stronę pani Pomfrey.
– Co się stało? – powtórzył spokojniejszym głosem, tym razem nie wciskając do tego zdania zaimka dzierżawczego.
Przesunął wzrokiem po pozostałych zajętych łóżkach, na które wcześniej nie zwrócił większej uwagi i dostrzegł chłopaka Natt i jego siostrę, lecz nie pamiętał nawet ich imion. Oni też wyglądali, jakby po prostu spali, co nieco zbiło go z pantałyku. Spojrzał znowu na pielęgniarkę, marszcząc brwi i nie rozumiejąc, o co chodzi.
– Przepraszam, ale to nie jest twoja sprawa, Potter – odparła w miarę uprzejmie kobieta, a zaraz potem odeszła w kierunku swojej przełożonej i Cole’a.
James patrzył za nią z niedowierzeniem, kręcąc głową. Miał ochotę wykrzyczeć do niej, że wszystko, co ma jakikolwiek związek z Lily jest jak najbardziej jego sprawą, ale ugryzł się w język. Po raz pierwszy, odkąd tam podbiegł niechętnie przeniósł wzrok na Dulcosa i uniósł nieznacznie brwi, kiedy dostrzegł plątaninę kabelków wokół jego twarzy.
– Wszystko jasne – mruknął z zamiarem wycofania się, ponieważ rozmowa z blondynem była ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebował.
To jemu się coś stało, a Evans po prostu zasnęła na sąsiednim łóżku, żeby dotrzymać mu towarzystwa. Zagryzł mocno zęby, robiąc właśnie trzeci krok do tyłu, gdy Christian odezwał się nieoczekiwanie.
– Poczekaj – poprosił cicho, zaciskając palce na jednej z rurek, która biegła do jakiejś maszyny.
Potter obrzucił ją krótkim spojrzeniem, ale nie potrafił wywnioskować, co dolegało Krukonowi. Zastanawiał się, dlaczego pielęgniarki podłączyły go do tego urządzenia, zamiast pomóc mu w inny sposób. W końcu miały do dyspozycji cały arsenał zaklęć, magicznych maści i lekarstw, które powinny być przydatne przy każdej dolegliwości.
– Chodzi o nią – dodał jeszcze blondyn, po czym wskazał palcem na śpiącą Lily, co ostatecznie przekonało Jamesa do zatrzymania się i wysłuchania go.
Stał w odległości kilku kroków od jego łóżka, ale mimo tego wyraźnie widział, że białka Dulcosa były całkowicie przekrwione. Skrzywił się, kiedy własne oczy zapiekły go na sam widok.
– Do rzeczy, nie mam zamiaru siedzieć tu przez całą noc – upomniał go ostro, wpychając dłonie do kieszeni.
Christian odetchnął ciężko w odpowiedzi i oparł głowę o barierkę łóżka. Odwrócił się od Pottera i przez chwilę patrzył tylko na Evans pustym wzrokiem, który był jednak przepełniony bólem.
– Obiecaj mi coś – wyszeptał, a Jamesowi wydawało się, że źle usłyszał.
– Że co? – zapytał z nieskrywanym oburzeniem.
Jak on w ogóle śmiał wymuszać na nim jakiekolwiek obietnice po tym, co mu zrobił? Chłopak już miał zamiar odwrócić się na pięcie i odejść, nie oglądając się nawet za siebie, lecz Krukon znowu go powstrzymał.
– Musisz się nią zająć.
Tym razem Potter wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej, zastanawiając się, czy z jego słuchem wszystko było na pewno w porządku. Opadł na jeden ze stołków i wyciągnął ręce z kieszeni, żeby przeczesać włosy palcami.
– Co? – powtórzył zdecydowanie spokojniej.
– Ja... Muszę wyjechać, a Lily... ma pewne... problemy... – Zawahał się. – Sam widziałeś wczoraj na astronomii...
James zmarszczył brwi, drapiąc się niepewnie po karku. Zauważył, że Evans już od dłuższego czasu zachowywała się dziwnie i coś wyraźnie ją gryzło, a teraz otrzymał tego potwierdzenie. 
– Wiem, że ona ci się podoba – ciągnął Christian i przymknął powoli powieki, jakby samo mówienie kosztowało go sporo sił. – A jeśli naprawdę ci na niej zależy, powinieneś wybaczyć jej tego głupiego Sylwestra, który był głównie moją winą. Najlepiej w ogóle o tym zapomnij i po prostu... uważaj na nią, dobrze?
Pod koniec jego wypowiedzi z nosa chłopaka zaczęła wypływać krew, brudząc przezroczyste rurki, a Potter przypatrywał się temu z zaciśniętym gardłem – Dulcos musiał być ciężko chory, skoro pielęgniarki nie potrafiły mu pomóc. Nagle z całą mocą dotarło do niego, dlaczego Lily podczas tej sylwestrowej nocy tak bardzo przejęła się jego stanem po bójce. W jednej chwili zrozumiał, czemu była wtedy taka wściekła i nie panowała nad tym, co mówiła, a potem go za to przepraszała.
Przestraszyła się, bo był chory.
Poczuł się okropnie z myślą, że mógł się w jakiś sposób przyczynić do pogorszenia zdrowia Christiana – niezależnie od tego czy go lubił, czy wręcz przeciwnie. W końcu to nie była jego wina, że spodobał się Evans i ta zaczęła z nim chodzić. Cała nienawiść, jaką odczuwał do niego przez ostatnie tygodnie, ulotniła się gwałtownie, nie pozostawiając po sobie niemal niczego.
– Obiecaj, że będziesz na nią uważał – powtórzył Dulcos, a jego spojrzenie przybrało obłąkańczy wyraz, którego James miał już nigdy nie zapomnieć.
Nadal na niego patrzył, podziwiając to, że chłopak był zdolny do takiego gestu dla Lily. Przypomniał sobie rozmowę z Colem sprzed kilkunastu minut, kiedy to porównał swoje starania o dziewczynę do miliona salt i stwierdził, że Christian zrobił tylko jedno.
Jednak teraz niezaprzeczalnie dołożył drugie, które samo w sobie biło na głowę cały okrągły milion Jamesa. Poprosił rywala o pomoc – o czuwanie nad Evans – dla jej własnego dobra, co można by wręcz uznać za salto mortale*. A czym był milion zwykłych salt w porównaniu z salto mortale? Niczym.
Dulcos zawiesił poprzeczkę naprawdę wysoko i Potter musiał się postarać, żeby go przebić i zasłużyć sobie na uczucie Lily. Odchrząknął cicho, po czym spojrzał blondynowi w oczy, upewniając się, że są z powrotem w pełni świadome, a potem odezwał się do niego głosem milszym niż kiedykolwiek:
– Obiecuję.
***

*salto mortale (z wł. salto śmierci, śmiertelny skok) – niebezpieczny skok akrobatyczny z dużej wysokości z jednoczesnym koziołkowaniem w powietrzu

Witajcie, moje Herbatniczki!
Chociaż TEE ma się do tea jak see do sea, ale herbatniczki brzmią uroczo. Takie połączenie herbaty z czytelniczkami, chociaż gdyby byli tu jacyś czytelnicy płci męskiej musiałabym ich nazwać „Herbatnicy”. Ok, plusy dla wszystkich, którzy mnie zrozumieli.
Zacznę od tego, że przychodzę z rozdziałem bardzo spóźniona, jednak chyba, a raczej na pewno nadrobiłam to długością, bo ma razem z tym dopiskiem trzydzieści stron. Przepraszam, że to tyle trwało, ale byłam przez dwa tygodnie nad morzem, gdzie nie miałam możliwości pisania, o czym w sumie uprzedzałam.
Kiedy wróciłam zapaliłam się do pomysłu wydania tego opowiadania w postaci książki, dla węższego grona, czyli w sumie siebie i ewentualnych zainteresowanych, o ile jacyś by byli. Zaczęłam się zastanawiać nad okładkami i większość moich myśli skierowanych było na tory związane z wydaniem książki/książek, (całe opowiadanie nie zmieściłoby się zapewne w jednej). Ogólnie potem trochę mi przeszło i zaczęłam pisać w końcu ten rozdział, ale zajęło mi to dość sporo czasu, bo sam rozdział jest dość spory. Ale do tego jeszcze wrócę.
Na stronie na facebooku pisałam, że dodam ten rozdział w zeszłą niedzielę albo poniedziałek, bo zostały mi wtedy dwa wątki i myślałam, że zdążę je do tego czasu napisać, ale rozciągnęły się one na ponad 10 stron Worda, więc trochę mi to zajęło i skończyłam dopiero przed chwilą. Ale obiecałam, że rozdział pojawi się dzisiaj i zaraz tak będzie.
Wspomnę jeszcze o maturach, bo poprzednio o tym zapomniałam. Poszły mi naprawdę, naprawdę dobrze – z takim wynikiem dostałabym się na każdy kierunek, jaki tylko bym chciała, więc dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki albo po prostu życzyli mi powodzenia. Za trochę ponad miesiąc zaczynam studia i mam nadzieję, że jakoś to przetrwam. Dla niektórych z Was początek roku szkolnego zaczyna się już w przyszłym tygodniu, więc życzę wszystkim powodzenia.
Wracając do tematu wydania książki – z pewnością poprawiłabym wtedy (lub zupełnie zmieniła) pierwsze rozdziały, bo teraz nie bardzo mi się podobają i jakoś magicznie ogarnęłabym ten moment z pralnią, której nie było na Mapie. Oczywiście, pisząc to wiedziałam, że Huncwoci powinni o niej wiedzieć, ale uznałam raczej, że po prostu stopniowo odkrywają szkołę i równie dobrze mogli umieścić pralnię na Mapie dopiero w siódmej klasie. Ale faktycznie to trochę boli w oczy, więc na pewno to zmienię, chociaż nie będzie to miało w sumie żadnego wpływu na fabułę.
Zmieniłam muzykę na blogu, jeśli ktoś czyta na komputerze – teraz nie powinna już rozpraszać, a umilać czytanie. Przynajmniej mi się podoba. I zmieniłam też zdjęcie profilowe, więc ktoś może się zdziwić, kiedy już zacznę nadrabiać zaległości w komentowaniu, czyli w sumie z dwóch powodów. Nie pamiętam, jakiego bloga ostatnio komentowałam, ale musiało to być kilka tygodni temu. Ale niedługo zacznę nadrabiać te wszystkie zaległości, będę miała dużo czasu, bo mam zamiar dojeżdżać pociągiem na studia, co zajmie mi jakieś dwie godziny dziennie, więc mogę je spożytkować na czytanie Waszych opowiadań.
Teraz przejdę może w końcu do rozdziału, który jest taki długi jak dwa, więc trochę to rekompensuje czekanie. O ile ktoś lubi długie rozdziały. Ok, rozdziały-giganty.
Znowu dopracowałam tytuł, więc powinien się spodobać. Właściwie to wpadł mi do głowy od razu, więc długo nie musiałam nad nim myśleć.
Wydaje mi się, że w ciągu tego jednego rozdziału zdecydowanie nadużyłam kursyw, które wciskałam wszędzie albo prawie wszędzie, gdzie chciałam coś podkreślić, ale mam nadzieję, że nie rzuca się to aż tak bardzo w oczy.
Zacznę od poparzenia Lily, które w „normalnym” świecie trzeba by było polać wodą i tak dalej. Powiem tak: było to najlżejsze poparzenie z możliwych. Zachowanie Evans można uznać za głupie, nie obrażę się, ale spróbuję też je wytłumaczyć. Czarodzieje wiedzą, że jednym machnięciem różdżki da się wyleczyć wiele rzeczy, co u nas niestety nie jest możliwe. Dlatego takie poparzenie nie wywołało u niej paniki pt. „O, nie, szybko do pielęgniarki, bo coś mi się stanie!”. Mogła sobie pomyśleć: „Aha, spoko, nawet jak poczekam na resztę napisu, to pani Mallory mi to w kilka sekund usunie.” A przynajmniej ja widzę to w ten sposób.
Moment randki Petera i Gabie jest na pewno najsłabszym momentem tego rozdziału i niezbyt pasuje do reszty, ale widać przynajmniej, że nie wszyscy bohaterowie „żyją” tym samym.
Nie podoba mi się za bardzo choroba Chrisa, bo jest taka... naciągana i nierealna, ale trzeba to jakoś przełknąć i iść dalej. Tutaj pewnie będzie radość u większości, że Chris w końcu odchodzi i w dodatku daje wolną drogę Jamesowi, jednak liczę na to, że ktoś mu będzie choć trochę współczuł.
Fragment z Julie z kolei mi się podoba i pamiętam, że naprawdę przyjemnie mi się go pisało, bo niedawno polubiłam bardziej Juls.
Ten krótki moment z Mulciberem był tak krótki, że nawet ja o nim zapomniałam, ale jest dość znaczący.
Ogólnie zaskakuje mnie to, że moje zupełnie nowe pomysły tak idealnie łączą się z tym, co już napisałam, ale o tym napiszę kiedyś, kiedy już będzie wiadomo, o co chodzi.
Fragment w skrzydle szpitalnym z Lily, Willem i Aileen był trochę łzawy i w ogóle, ale na pewno ich do siebie zbliżył.
I jeszcze te salta – brzmią dosyć śmiesznie i naprawdę nie mam pojęcia, w jaki sposób na to wpadłam. Możecie wziąć Cole’a za mazgaja, ale ma tylko jedenaście lat i jest dość emocjonalny i wrażliwy.
Na koniec chciałam skupić się na anonimowym komentarzu z dzisiaj. Po pierwsze – na pewno nie mam gdzieś, że czytelnicy musieli czekać tyle na rozdział. Po drugie – poświęcam temu opowiadaniu naprawdę MASĘ wolnego czasu, nie mam żadnej bety, wszystko sprawdzam i poprawiam sama, a jeśli rozdział ma prawie trzydzieści stron to samo przeczytanie go zabiera gdzieś w okolicach godziny, o wyłapywaniu ewentualnych błędów już nie wspominając. A jeszcze trzeba go napisać. Nie wiem, czy autor tego komentarza miał kiedyś do czynienia z pisaniem, ale chętnie bym zobaczyła trzydziesto stronnicowy rozdział w jego wykonaniu – jestem ciekawa, ile zajęłoby mu pisanie go.
Bardzo przepraszam za bycie tak „niepoważną”, w następne wakacje nie wyjadę nigdzie na urlop i przywiążę się do laptopa, zapominając o prawdziwym życiu. W końcu zarabiam na tym blogu takie kokosy, że jestem już ustawiona na kilka lat – po co studia i praca? :)
Dziękuję jeszcze serdecznie Biance i L – aż się wzruszyłam, kiedy przeczytałam Wasze „obronne” komentarze <3
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba i że warto było tyle na niego czekać.
Rozpisałam się tutaj niesamowicie, ale tak bywa.
Pozdrawiam gorąco i całuję wszystkie moje kochane Herbatniczki.

27 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Och jak ja się stęskniłam za Twoją twórczością <3
      Wypadałoby się przywitać, więc WITAM ^^
      A tak na sam początek powiem, że dokonałaś niemożliwego. Naprawdę jestem godna podziwu, bo sprawiłaś, że w jakimś stopniu zyskałam szacunek do Chrisa. Szczerze go polubiłam i dostał ode mnie dużego plusa, za rozmowę z Jamesem. Naprawdę jest mi go szkoda i skoro sam się usuwa, to jestem skłonna się do niego bardziej przekonać. I w końcu nie życzę mu śmierci. Może sobie tam żyć.
      A skoro już jestem przy temacie choroby Chrisa, to jest mi również niebywale szkoda i Willa i Aileen. Uwielbiam ich oboje, są cudownym rodzeństwem. To ich odwieczny przyjaciel i muszą czuć się okropnie, gdy patrzą jak umiera. A jak musi czuć się mama Chrisa... Najpierw mąż, a tera syn... Musi być niebywale silną kobietą, bo nie wiele osób by przetrwało takie piekło, jakie zgotował jej rodzinie los. Podziwiam ją naprawdę.
      A skoro jesteśmy przy Willu i Aileen to przejdę od razu, do sytuacji nimi oraz Julie i Natt. Tak jak nienawidziłam wcześniej Chrisa, tak teraz Natt pokazała okrutną stronę i przestaje ją lubić, jak jeszcze niedawno jakoś ją tolerowałam, tak teraz straciła te reszki i stała się chyba najbardziej nielubianą przeze mnie bohaterką.
      Ja rozumiem, że może być ktoś zazdrosny, ale to chyba jasne, że Aileen zawsze wygra z Natt, w końcu ona jest jego siostrą, a Natt nawet nie figuruje jako rodzina, jest tylko przelotną miłością. Uważam, że nie zachowała się miło, przecież widać było, że A była zrozpaczona, a ona to miała w przysłowiowej dupie. W dodatku obarczyła wszystko Julie, która i tak zmaga się z ogromnym poczuciem winny, po czym od tak sobie odmaszerowała, jak jakaś lady... Wyszła dla mnie w tej sytuacji jak taka zaborcza s*ka. Ogromny minus dla niej.
      A wracając do mojej kochanej Julie, to strasznie, ale to strasznie trzymam kciuki za nią i Willa <3 A to jak on ją przyparł do ściany, to było takie awww <333 Naprawdę oni raczej są uroczy.
      Kurde, on myślał, że ją uderzył... W sumie na jego miejscu pewnie pomyślałabym o czymś podobnym. Jestem niesamowicie ciekawa, czy Will dowie się, że pocałował Julie, a jeśli tak, to w jaki sposób. W dodatku myślę, że gdy z Chrisem będzie ciut lepiej, to zacznie dalej węszyć w poszukiwaniu wyjaśnienia, dlaczego go unika. W końcu nie dostał odpowiedzi.
      Nawet mam pewną teorie, a w sumie to nawet dwie :')
      To zacznę od tej krótszej.
      1. Myślę, że Natt może w końcu nie wytrzymać i gdy znowu zobaczy ich razem, nawet przy rozmowie, to skonfrontuje się z Julie. Mogłaby ją zaatakować gdzieś w cichym korytarzu, ale akurat napatoczyłby się tam Will i słyszałby, jak Natt karze mu się trzymać od niego z daleka (jak teraz tak myślę, to może Will wtedy pomyśli, że to dlatego go unika) i wyszłaby z tematem, że Julie na niego leci, a to wszystko słyszałby Will. Może nawet by się w tą dyskusję wmieszał, kto to wie. Ale mam wielką nadzieję, że Natt i Will są bliscy końca.
      No dobra to jeszcze druga teoria:
      2. Will mógłby się odseparować od ludzi przez stan zdrowia Chrisa i by chodził taki przybity i nieobecny, a wtedy zaniedbywałby Natt (według jej myślenia). W końcu by nie wytrzymała i zarzuciłaby, że nie spędza z nią czasu, że ma ją gdzieś, chociaż jest jego dziewczyną. Myślę, że wtedy Will by się wściekł, bo w końcu jego przyjaciel umiera, a ta tu mu jakieś wyrzuty robi. Mogłaby się z tego wywiązać poważniejsza kłótnia.
      Cóż wszystkie moje teorie idą w kierunku końca związku Willa i Natt. Zdecydowanie Julie pasuje do niego lepiej. W końcu ja i tak uważam, że gdzieś tam w głębi mu się Julie podoba i że zależy mu na niej nieco więcej niż na przyjaciółce. W końcu niby po co, by się aż tak przejął tym, że Julie go unika i nie chce z nim rozmawiać. Ona mu się głębiej podoba, tylko że jeszcze tego sobie nie uświadomił, bo Natt mu umysł przyćmiewa.

      Usuń
    2. Dobra kończąc ich temat, przejdę teraz do tematu Mulcibera. Specjalnie dla tego wątku poszperałam w bohaterach i popatrzyłam, kto tam jest mugolakiem. I mam nadzieję, że nie jest to ani Will i Aileen, bo oni już swoje wycierpią. Nie musi ich ten palant ścigać. Ale mam teorię, bo nie ma napisane jakiej krwi jest Gawky, to może byłby on tym mugolakiem, bo wtedy wszystko toczyłoby się do Laylii, czyli tej której nie cierpi. A Layla może zbliżyłaby się do Avery'ego <3 Żeby go chronić. Awwww Layla i Avery <33333
      No dobra to oni. A no i jeszcze randka Gabie i Petera. Oni też są ze sobą meeega słodcy <3 Miło ze strony Gabie, że dała Peterowi szansę i że są razem. Pewnie gdyby dla mnie chłopak przygotował coś takiego, to serce by mi roztopił. *.* Jednak dalej czekam na rozwinięcie wątku jej i tajemniczego pana. Niezwykle intrygująco się zapowiada.
      No dobra, to teraz zostało mi przejść już tylko do wątku Jily.
      W sumie to mam nadzieję, że jednak James przez słowa Chrisa nie odpuści wszystkiego Lily. Uważam, że pomimo całej sytuacji z Chrisem, o jednak Lily nie zachowała się dobrze w stosunku do samego Jamesa. Należy im się długa i głęboka rozmowa, bo bez niej ani rusz.
      James w robi opiekuna i pocieszyciela jest niezwykle słodki. To jak pocieszył Cole'a <333 Widać, że sprawdzi się jako ojciec ^^ A ta cała Eve to po prostu głupie babsko. Widzi, że chłopak się stara jej zaimponować, a ona go wyśmiewa, doprowadzając do płaczu. W dodatku, co jeśli miałby coś poważnie uszkodzone, a ona go od tak zostawiła bez opieki. Nie warto dla takiej się starać.
      A sam fragment z listem był niesamowicie ciekawy! Dziewczynka chciała jej coś przekazać, tylko co? Wiemy, że zaczynało się na K, ale jednak co? Możliwości jest miliony. Czekam na inne wskazówki.
      Z kolei jest mi smuto z powodu Anne, bo "weszła" w sam środek wojny między Lily i Jamesem. W dodatku usłyszała, że James interesuje się nią tylko ze względu na włosy. Biedna, to musiało zaboleć. Mam nadzieję, że James będzie dla niej dalej miły, a ona znajdzie ukojenie w ramionach Regulusa <3
      Zabrakło mi tu tylko jedynie Melle i Syriusza, ale u nich czekam na szlaban <333 Kocham ich razem, a szlaban mam nadzieję będzie epicki ^^
      Szkoda też, że tak mało Remusa i Emily, ale oni pewnie wkrótce ponownie pojawią się na horyzoncie.
      Rozdział był cudowny i mimo tych 30 stron przeczytałabym jeszcze więcej, hihi <3 Życzę pokładów weeeeny i jeszcze bardziej niecierpliwie czekam na 26 rozdział (<3).
      Pozdrawiam cieplutko, Livv {dryfujaca-lilia.blogspot.com}

      Usuń
    3. Hej, kochana!
      Ojej, bardzo się cieszę, że już nie życzysz śmierci Chrisowi, bo miałam właśnie nadzieję, że po tym rozdziale stanie się dla Was bardziej "znośny" :D
      To prawda, że Aileen i Will muszą naprawdę cierpieć z tego powodu, a mama Christiana już szczególnie. Niestety los jej nie oszczędza.
      Rozumiem Twoje odczucia co do zachowania Natt. bo to faktycznie było okropne z jej strony. W sumie to nie do końca chodzi o zazdrość - Natalie po prostu nie lubi A ze wzajemnością i jedna drugą irytuje samym swoim istnieniem :D Ale naprawdę Natt pokazała się tutaj z gorszej strony i ja na miejscu Willa bym się na nią wkurzyła.
      A co do samego Willa: na razie trochę zapomni o Juls, bo będzie miał inne problemy.
      Niestety obie teorie raczej się nie sprawdzą, chociaż jedna z nich jest bliższa temu, co się niedługo wydarzy :D
      A co do teorii na temat Mulcibera i mugolaków: bałam się, że to będzie aż za bardzo widoczne, kogo Gość W Pelerynie ma na myśli, ale chyba nie jestem jednak aż tak przewidywalna, jak myślałam :) Co do krwi Gawky'ego - sprawa się jeszcze zdąży wyjaśnić, ale to dopiero w przyszłości.
      Oo, szczerze nie spodziewałam się, że ktoś tak odbierze Petera i Gabie. Na wątek z tajemniczym Puchonem trzeba będzie jednak nieco poczekać ^^
      Na pewno James nie zapomni nagle wszystkiego, co Lily mu zrobiła i ile się przez nią nacierpiał, ale będą już na dobrej drodze do pogodzenia się.
      Oj, tak, Eve zachowała się koszmarnie.
      Z tą literą K też mi się wydawało, że będzie to dosyć przewidywalne, ale to może dlatego, że wiem, co się dalej stanie :D I wiem, jakie to miało być słowo. Ale dobrze, że jednak nie wiadomo, o co chodzi :)
      Na pewno ten komentarz Lily na temat włosów zabolał
      Anne, ale mimo wszystko dalej się łudzi, że spodoba się Jamesowi. Z moich planów na razie nie wynika, żeby miała być z Regulusem i nie wiem, czy to się zmieni, bo szykuję dla niego coś innego i raczej nieprzewidywalnego. Ale zobaczymy :D
      Szlaban Melle i Syriusza będzie w przyszłym rozdziale, a Remus i Emily też się na pewno pojawią, bo czekają na swoje chwile już od 18. rozdziału, więc dosyć długo :)
      Dziękuję pięknie za taki obszerny komentarz i za wszystkie miłe słowa :*
      Pozdrawiam równie ciepło i przesyłam całusy <3
      Optimist

      Usuń
  2. Nie lubię komentować, zanim nie przeczytam, ale jako ze na rozdział nie mam siły, a zapoznałam sie z końcówka, to postanowilam sie wypowiedziec.
    piszesz coraz dluzsze posty, co automatycznie oznacza, ze musisz na nie poświecić wieceh czasu. szczegolnie, ze wiadomo, ze nie tylko blogiem czlowiek zyje. dlatego najlepiej chyba byloby, jakbys nie podawala dat kolejnych rozdzialow ;) stali czytelnicy i tak wiedza, ze wrocisz.
    durga kwestia: wlasciwie to troche zaluje, ze przeczytalam czesc kursywy, bo teraz mam spiilery w postaci: co takiego Chris powiedzial Jamesowi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już po przeczytaniu Pierwszego fragmentu doszłam do wniosku, że to będzie najlepszy rozdział w historii tego opowiadania. Od początku dobrze pisałąś, ale teraz oddajesz eocje tak świetnie i to zarówno bezpośrednio, jak i pomiędzy słowami, ze po prosto umieram. Dlatego gdy przeczytałam trzy fragmenty, uznałam, że będę komentować na biężąco, bo nie potrafię inaczej, tyle uczuć, tyle refleksji!
      W pierwszym fragmencie cholernie podobało mi się zachowanie Syriusza. To było takie naturalne. Jako przyjaciel Lily nie mógł nie zapytać jej, co się stało, ale jako przyjaciel Jamesa miał też obawy i później go bronił. Ponadto, no cóż, nie dziwię mu się, że myśli tak, jak myśli, bo myślę dokładnie tak samo. Świetnie pokazałaś jego rozterki. Aczkolwiek trudno mi uwierzyć, że mógł naprawd w pomyśleć, że Lily sama rzuciła na swoją dłoń to zaklęcie… Swoją drogą uwielbiam to, że wplatasz w to wszystko powoli coraz mocniej i mocniej akcję z dziewczynką, czarną magię, Voldmerta… tak subtelnie, ale konsekwentnie, wielki szacunek!
      Randka Petera i Gabie miała w sobie coś słodkiego, podobała mi się postać skrzatki i te wszystkie przygotowania. Jednak mam wrażenie, że nieco zbyt nagle Peter przeszedł do sedna, to nie pasowało do wcześniejszego opisu i jego lęków. Mimo to za sam fakt skupienia się na tych postaciach masz ogromny plus.
      Jeśli chodzi o Lily i szukanie Chrisa… Boże, myślałam, że umrę. Ta rozmowa przy stole, jej i Jamesa. Mam tę scenę przed oczami i lepiej nie dałoby się jej przedstawić. James, który nadal kocha Lily i który czeka na nia cała noc, a jednocześnie James, który – albo chodzi z tą drugą, albo nie; tylko dla niej ma to znaczenie – niestety – zachowuje się wobec Lily tak chłodno, tak nieprzyjemnie, bo inaczej po prostu nie mogło by być. Świetnie wchodzisz w psychikę swoich bohaterów, wszystko jest mega przekonujące. To, że Lily stara się początkowo być spokojna, szczególnie dlatego, że nadal czuje się winna… To, że właściwie pokazałaś jedyne możliwe rozwiązanie tej sytuacji – ona myśli, że jest zakochana w Chrisie, ale nigdy tak naprawdę nie była. Jestem właściwie pewna, że on jej się podobał, ale nie była zakochana. Ale nie potrafię jej winić za to ,że mogła tak sądzić. Teraz jest dla mnie jasne, dlaczego będzie w stanie prędzej czy później być z Potterem, czego wcześniej sobie nie wyobrażałam. To smutne, jeśli chodzi o Chrisa, bo ja uważam, że on nie zasłużył na taki los, ale w tym przypadku może nawet dla niego pocieszające, bo kobieta, którą kocha, znajdzie pocieszenie u innego.
      A z tą rudą to poleciała w punkt po prostu. Prawie się poplakałam.
      Fragment z Willem: przez chwilę, gdy trzyma ł tak Julie, pomyślałam sobie, czy jednak oni do siebie nie pasują. Ale nie, według mnie nie. Wg mnie Will kocha Nathalie i Julie musi prędzej czy później się odkochać. Ciekawi mnie, co takiego zrobił komuś Will że bał się, iż mógł uderzyć Julie… To zastanawiające. No i drugie stadium… Wiadomo, że chodzi o Chrisa. Boję się…
      No i najwyraźniej słusznie, sądzac po kolejnych wydarzeniach…
      (Jeszcze w międzyczasie ten Mulcibar wraz z wysłannikiem, jakim cudem dostał się on do zamku oraz jaką szlamę chca zabić? Coraz bardziej mi się to wszystko nie podoba…)
      Budujesz napięcie w sposób idelany. Mam bardzo złe przeczucia… Umieram, serio!
      Coś jest chyba nie tak z chronologią, bo wątek z Aillen został przedstawiony wcześniej, a dopiero później Lily szła z pielęgniarkami i Chrisem do Skrzydła Szpitalnego. To tylko niewielka uwaga w ramach mojego zachwytu nad tym, jak napisałaś ten rozdział.

      Usuń
    2. Trochę zdziwiło mnie, że choroba Chrisa może dotknąć też mugoli. No, ale ważniejsze jest to, czego dowiedzieliśmy się o drugim stadium. Pomysł naprawdę dobry, ale tak przerażający, że aż trudno to sobie przyswoić do wiadomości… Zaskoczyłaś mnie.
      Miałam rację, James chodzi-nie chodzi z Anne, jea! No, ale kurczę, współczuję mu teog uczucia do Evans… serio, bo się chłopak zadrecza strasznie. No, ale kiedyś zostanie mu to wynagrodzone. Ładnie poradził sobie z chłopcem, widać, ze Potter naprawdę dorósł; ale w taki swój własny sposób. Super, że zdobył zaufanie chłopca za pomocą żartowania. To koljeny przykład, jak swietnie kreujesz swoje postaci. Ponadto w sytuacji z Cole’em bez problemu widać młodszego Jamesa i mam nadzieję, że kiedyś ta jego Eve spojrzy na niego przychylnym wzrokiem. A metafora z saletem jest idealna!
      Kolejna uwaga: oni wszyscy dojrzewają, choć niestety czasem w przykrych okolicznościach . Znów mi się chce płakać.
      James jest moim bohaterem numer jeden. Bo gdy zrozumiał, że Chris jest chory, uważam, że naprawdę przestał go nienawidzić. Nadal wie, że jest jego rywalem, ale… jest inaczej. Chris wykonał piękny gest, a Potter od razu to zauważył. To pokazuje, jakimi wspaniałymi ludźmi są oboje. Żaluję, że Lily tego nie widziała… Chociaż kto wie, może się przebudziła? Podziwiam Jamesa, serio, niewielu ludzi byłoby w stanie tak szybko przebaczyć. No i ciekawe, jak James dowie się, co gryzie Lily. No i co stanie się z Chrisem? Zabiorą go do Świętego Munga, ale co dalej? Co dalej? Coś mi mówi, że on sam może odebrać sobie życie… Boże święty,, nie spodziewałam się, że dojdzie do czegoś takiego, naprawdę! Bardzo mi się podobało, w jaki sposób „przyprowadziłaś” Jamesa do Skrzydła Szpitalnego, idealne rozwiązanie.
      Jeszcze raz powiem, że to był najlepszu rozdział na tym blogu i jeden z najlepszych i najbardziej przejmujących tekstów, jakie czytałam w ostatnim czasie. Dlugim czasie.
      Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com na nowy rozdział.
      Dla mnie ten rozdział mógłby się nie kończyć,serio

      Usuń
    3. Ojejej, jest mi naprawdę przeogromnie miło czytać takie słowa <3 Kiedy skończyłam pisać ten rozdział, stwierdziłam właśnie, że podoba mi się najbardziej ze wszystkich, które dotychczas dodałam (wyłączając fragment randki Petera i Gabie, który trochę zepsułam), więc naprawdę się cieszę, że pomyślałaś podobnie :*
      Bałam się, że Syriusz wyszedł mi odrobinę na jakiegoś furiata, ale widzę, że niepotrzebnie :D
      To znaczy, on nie pomyślał, że Lily sama rzuciła to zaklęcie, tylko że jej różdżka zrobiła jej takiego "psikusa", a przynajmniej Evans tak mu to przedstawiła.
      To prawda, że Peter za szybko przeszedł do sedna i właśnie przez to ten fragment mi się nie podobał, bo skończył się tak nagle.
      Aa, ten komentarz to miód na moje serduszko :)
      Cieszę się, że tak odebrałaś całą tę sytuację w Wielkiej Sali. Co do psychiki bohaterów - jestem z nimi tak zżyta, jakby byli prawdziwymi ludźmi. To znaczy z kilkoma z nich i myślę, że czasami można zauważyć, kogo lubię bardziej, a kogo mniej, bo wtedy inaczej się angażuję :)
      Świetnie, że tak myślisz o Lily i Chrisie - bałam się, że nie uda mi się wystarczająco umiejętnie z tego wybrnąć, bo pisałaś wiele razy, że nie wyobrażasz sobie, że Evans mogłaby być później z Potterem.
      Co do Wysłannika, nie mogę niestety nic powiedzieć, bo zdradziłabym pewnie za dużo :D
      A jeśli chodzi o chronologię, to wszystko jest jak najbardziej zamierzone. Fragment z Julie i Willem zaczyna się mniej więcej w tym samym czasie, w którym Lily szuka Chrisa po zamku, a Aileen przybiega do nich na sam koniec ich rozmowy. Chciałam to tak ułożyć, żeby jeszcze nie było wiadomo, o co dokładnie chodzi z tym drugim stadium.
      Chociaż u mnie wydarzenia nie zawsze dzieją się chronologicznie, ale zawsze jest to w jakimś celu zaplanowane.
      Coś o mugolach już kiedyś pisałam, a przynajmniej tak mi się wydaje. W którymś miejscu pewnie wspomniałam, że też mogą na nią chorować. Chyba napisałam, że mama Chrisa zasięgała porad u wszystkich lekarzy i uzdrowicieli, czy coś w tym stylu, gdzie w domyśle miałam, że mugole też na to chorują. Ale kto by to spamiętał? Ja już nie pamiętam, co było w poprzednim rozdziale :D
      Miło mi znowu, że tak odebrałaś sytuację Jamesa i Cole'a. Oj, Eve rzeczywiście powinna docenić jego starania i może to się jeszcze zdarzy. Niedaleko pada Eve od Evans, że tak sobie zażartuję ;D Ok, jestem głupiutka. Hah.
      Ojeju, jesteś dla mnie taka miła <3
      Dziękuję pięknie za taki cudowny, długi i wyczerpujący komentarz. Nawet nie potrafię opisać jak bardzo jestem za niego wdzięczna.
      W wolnym czasie na pewno wpadnę do Ciebie, nadrobić swoje zaległości w komentowaniu.
      Pozdrawiam gorąco i jeszcze raz dziękuję <3

      Usuń
    4. No tak, trochę widac, kogo bardziej lubisz, a kogo mniej; podobnie jak widac, co sie dobrze pisze, a co mniej ;p chyba tez tak mam. Szczerze mówiąc, takie wytłumaczenie to jedyne przekonujące do tego, aby Lily mogła w najbliższej przyszłości byc z Jamesem (w ciagu kilku miesięcy), co wlasciwie dość mnie przeraża, bo wydaje sie jednoznaczne z tym, ze Chris albo ostatecznie oszaleje, albo umrze. A ja mu tego nie życzyłam nigdy, nawet jesli wole Pottera.
      Syriusz mógł tak Lily nie ściskać, ale nawet to rozumiem. Mam nadzieje, ze w przyszłym rozdziale zajmiesz sie choc cześciowo jego życiem uczuciowym, bo na to zasługuje :p
      Okej, z chronologia faktycznie mozna to tka wytłumaczyć, choc jednak troche to zgrzyta :p bo nie wiadomo, ile tak naprawdę minęło czasu, zd az tak dużo.
      Hah, wierze, ze mnie odwiedzisz, choc uprzedzam, ze rozdział nie jest tak emocjonalny jak Twoj, nawet biorąc pod uwagę końcówkę

      Usuń
    5. Syriusz na pewno w przyszłym rozdziale doczeka się "swojej" sytuacji :D
      A jeśli chodzi o chronologię - bardziej przyczepiłabym się do fragmentu z Mulciberem, który dzieje się w okolicach północy, a w następnej scenie znów jest wieczór, ale czasami stosuję takie manewry "zmiany czasu" :)
      Haha, nie wiem, czy mój rozdział był taki emocjonalny ^^
      Pozdrawiam raz jeszcze, równie gorąco.

      Usuń
  3. Zaklepuję sobie miejsce ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej
      Wow. To jak piszesz nadal mnie zadziwia i będzie zadziwiać za każdym razem, kiedy będę czytać twój rozdział.
      Zacznę może od początku, czyli od momentu, kiedy Syriusz rozmawia z Lily. Cóż, to według mnie miłe ze strony Blacka, że w jakiś sposób chyba martwi się o Evans. Jakby tak nie było przecież nie pytałby się co się z nią dzieje (albo ja to nadinterpretuję. To też bardzo możliwe...). Z jakiegoś bliżej nie wyjaśnionego powodu podoba mi się też to, że od razu wie o jej kłamstwie na astronomii.
      W ogóle w twoim opowiadaniu Lily jest jak dla mnie tak irytująca, że mam ochotę wskoczyć do niego żeby potraktować ją Cruciatusem, czy czymś w tym stylu. Może to u niej zadziała jak elektrowstrząsy i ogarnie się trochę. Już pod którymś rozdziałem rozpisywałam się na temat jej "genialnego" pomysłu, by zaprosić Chrisa na sylwestra, więc nie chcę się powtarzać. Po za tym dochodzi jeszcze mówienie rzeczy bez zastanowienia. To, jak oskarżyła Blacka i Pottera za sylwestra sprawiło, że ręce mi opadły. Nie dziwię się, że S. puściły nerwy i ścisnął jej rękę. Cieszę się, że przynajmniej zrozumiała swój błąd, a nie dajmy na to fochnęła się na S. Niemniej muszę przyznać, że to jak wszyscy uczniowie stwierdzili, że się chcieli pocałować było trochę urocze.
      Pfff... Poniosło mnie. Przepraszam za tę nagonkę, ale mam po prostu spory żal do Lily. Nie odbierz tego jako krytykę twojego stylu pisania, bo to zupełnie nie o to chodzi. Nadal jestem pewna podziwu, a moja szczęka jeszcze nie znalazła się na swoim miejscu od momentu, kiedy przeczytałam twój rozdział.
      Chciałabym też poruszyć temat literki, która pojawiła się na dłoni L. Bardzo oryginalne. Na prawdę. Zaskoczyłaś mnie tym i to jak L. zbyła Syriusza było świetne. Muszę jej przyznać, że mimo tego, że jest irytująca, umie czasem zrobić coś mądrego.
      Co do randki z Peterem, to według mnie trochę za bardzo to skróciłaś. Powinni tak trochę dłużej porozmawiać zanim P. walnie z grubej rury. Skrzatka jest przecudna i mam nadzieję, że jeszcze o niej poczytamy.
      Kłótnia na stołówce była taka smutna dla mnie. Myślę, że James może się nie zachował do końca dobrze, ale miał pełne prawo nie pozwolić L. na użycie mapy. W końcu robił już dla niej bardzo dużo, a ona mu jakoś szczególnie się nie odwdzięczyła.
      Julie to zdecydowanie moja ulubienica. Jeśli mam być szczera to najbardziej lubię czytać o niej i o tajemniczej dziewczynce. W wątku J. po raz drugi w tym rozdziale była urocza scena. Bo nie wiem jak inaczej nazwać tę z Willem. Za to Natt oficjalnie dołącza do Lily jako postać przy której opadają mi ręce. Nie wiem czego ona się spodziewa. Że zagarnie Willa tylko dla siebie? będzie jej więźniem i nie będzie miał prawa na kontakt z rodziną. No kurde, A zawsze będzie ważniejsza od niej i powinna to zrozumieć. Jeszcze to, że ma problem do biednej J. która właśnie uświadomiła sobie, że nie jest gotowa na związek. Swoją drogą co to za ironia losu: Najpierw była zauroczona w W. to N. nie zwracała na to za bardzo uwagi, a teraz, kiedy stwierdziła, że nie chce być w związku (czyli nie jest zagrożeniem dla N.) ta nagle zaczyna się na nią wkurzać.
      Szkoda mi Chrisa. Niby mówiłam, że "trzy razy nie. Dziękujemy", ale chyba nie zasłużył, żeby mieć tak przesrane w życiu. Ten przytulas L+W+A był cudny. Po prostu cudeńko.
      Co do wysłannika to wydaje mi się, że Gabbie (nie wiem czy tak powinnam napisać, ale możemy założyć, że zrobiłam to dobrze) jest chyba dzieckiem mugoli (albo coś pokićkałam. Też możliwe).
      James tym chłopcem to po prostu miód majonez jest. Taki dojrzały mi się wydał, a za razem wyszedł tak totalnie smutno, że masakra. To porównanie to salt było tak cudne, że zastanawiam się czy Lily na niego zasługuje. Inteligentny, opiekuńczy, dojrzały... no cudny, no.
      Chris na prawdę bardzo zrehabilitował się w tym rozdziale i sprawił, że zaczęłam go odbierać jako na prawdę spoko kolesia. Lepiej późno niż wcale.

      Usuń

    2. Ech... Powiem ci, że chciałabym kiedyś pisać tak dobrze jak ty. Dodam też, że duża ilość wątków, które znajdują się na tym blogu przypominają mi o "Pieśni Lodu i Ognia". Życzę ci byś napisała swoją książkę i odniosła sukces, bo na prawdę na to zasługujesz. Mówię całkowicie poważnie. Przy okazji, jak tylko ją wydasz to oczekuję informacji!
      Pozdrawiam
      Kot
      Ps: Przepraszam za nieogarnięcie tego komentarza, ale jakoś tak miałam problem, by sklecić porządne zdanie.
      Ps2: Zapraszam do siebie. Z chęcią do wiem się co sądzisz o tym, co piszę :)
      http://kotksiazkowyrecenzuje.blogspot.com/
      http://ostatniamysl.blogspot.com/

      Usuń
    3. Hej,
      Ojojoj, jaki długi komentarz!
      Tak, Syriusz martwi się o Lily, bo w sumie nadal są przyjaciółmi i raczej nie mógłby przejść obok tego obojętnie :)
      Haha, to prawda, że Evans jest dosyć irytująca, kiedy coś palnie albo czegoś nie przemyśli, więc doskonale Cię rozumiem. Chociaż w sumie rzeczywiście mogli przewidzieć, że wpadnie na coś w tym stylu, ale mówienie tego na głos nie było zbyt dobrym pomysłem :D
      Nie masz za co przepraszać, nie odbieram tego jako krytyki - rozumiem, że niektórzy bohaterowie mogą irytować swoim zachowaniem, a Lily na pewno się do nich ostatnimi czasy kwalifikuje :)
      Haha, to prawda, przynajmniej wtedy wyszło jej coś mądrego.
      Wiem, wiem, czegoś brakuje w tym fragmencie randkowym i kiedyś na pewno do tego wrócę i to poprawię, bo rzeczywiście trochę za szybko to się działo. A o skrzatce coś powinno się jeszcze pojawić :)
      Och, miło mi bardzo, że tak myślisz o Julie. Widzę, że zjednała już sobie kilku sprzymierzeńców :D
      Za to Natt kilku straciła i nawet się nie dziwię, ale pokazała swoje wady i że nie zawsze jest miła i zabawna. Ale co do tego, że Natt nagle zaczęła się wkurzać na Julie, a wcześniej nie zwracała na nią uwagi - to nie do końca prawda. Ma podstawy do tego, żeby jej nie ufać - no i faktycznie nie powinna, tylko że o tym nie wie. Pamiętajmy o tym, że Juls też nie jest bez winy - w końcu całowała się z chłopakiem koleżanki i spędza z nim mnóstwo czasu, mimo że obiecała Natt, że się od niego odczepi.
      Tak, Gabie jest dzieckiem mugoli, ale czy to o nią chodziło? Zobaczymy :)
      Ojej, miło mi, że tak odebrałaś zachowanie Jamesa. Fakt, to chyba Lily powinna się o niego starać, a nie odwrotnie.
      Ale przynajmniej się zrehabilitował w Twoich oczach, więc się cieszę.
      Dziękuję pięknie za tyle miłych słów, a co do książki - może kiedyś zrealizuję to marzenie i wydam własną, ale pewnie będzie to w dosyć dalekiej przyszłości :D
      Dziękuję raz jeszcze i na pewno zajrzę na Twoje blogi w wolnej chwili (kiedy w końcu zabiorę się za nadrabianie swoich gigantycznych czytelniczych zaległości).
      Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy :*

      Usuń
  4. Witam, witam!
    Wspolczuje Chrisowi i naprawde nie rozumiem tej malej nagonki na niego. Ja tam chlopaka polubilam. :) To smutne, ze niedlugo zapewne opusci to opowiadanie. Lily musi czuc sie strasznie zagubiona.
    James - nie przepadam za Anne i ich relacja wydaje mi sie zwyklym ,,pocieszeniem". Przeciez James nadal kocha Lily! Ta sytuacja z Cole'm byla przeurocza. Haha nie cierpie tego slowa, ale nie moge znalezc lepszego. Rozmowa z Chrisem musiala byc dla niego trudna, chociaz to dobrze, ze nabral dla niego szacunku.
    Gabi&Peter - nie mam pojecia czemu, ale nie widze ich razem. Ale czemu nie?? Gdyby dla mnie ktos sie tak postaral, tez bylabym zachwycona. c: Na poczatku, a wlasciwie w poprzednim rozdziale myslalam, ze Gabriele delikatnie splawi Petera. Jednak dajmy im szanse!
    Czekam na rozwoj watku tajemniczej dziewczynki.
    Nie slyne z dlugich komkow, wiec najwazniejsze jest. Prosze o wybaczenie z powodu braku polskich znakow, ale pisze na telefonie. Mam nadzieje, ze pozytywnie wplynie to, ze poprzednio czytelniczka-widmo, teraz sie ujawniam. :D

    Centauri Proxima

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,
      Dziękuję bardzo za komentarz i przepraszam, że tak późno odpisuję, ale musiałam go szukać, bo przyszedł mi na maila, a tutaj pod rozdziałem się nie pojawił i nie wiedziałam, o co chodzi. A okazało się, że blogger dodał mi go do zakładki spam, ale to naprawiłam i teraz go widać :D
      Bałam się, że pomyślisz, że go usunęłam, czy coś :D
      Bardzo mi miło, że polubiłaś Chrisa. W tej sytuacji zdecydowanie należysz do mniejszości, bo do tej pory chyba nikt go nie lubił ^^
      To prawda, że sytuacja z Anne może wyglądać jak pocieszenie i w sumie szkoda jej, bo liczy na coś więcej.
      Szczerze mówiąc, też nie widzę Petera i Gabie razem, ale o tym, że do siebie nie pasują jeszcze sami zdążą się przekonać :)
      Dziękuję jeszcze raz za komentarz. Oczywiście, że wpłynęło to na mnie pozytywnie, zawsze cieszę się z nowych czytających/komentujących.
      Pozdrawiam serdecznie i przesyłam całusy :*

      Usuń
  5. Hej!
    Poważnie myślisz o wydaniu opowiadania? o.O Łojeju! Szowk.
    No i cieszę się, że tak dobrze poszły Ci matury, gratuluję.
    Ech, uwielbiam Syriusza, prawdziwy z niego przyjaciel. Chociaż nie rozumiem rozdmuchania tej całej sytuacji ze złapaniem Lily za rękę - w porządku, na pewno zrobił to za mocno, ale żeby tak od razu to przeżywać? "Jakby nie mógł uwierzyć, że był do czegoś takiego zdolny", luuudzie :) No ale przynajmniej pozwoliło do trochę przygasić atmosferę.
    Podobał mi się wątek napisu - niby nie chcę, żeby Lily cierpiała, ale z drugiej strony dobrze by było wreszcie dowiedzieć się czegoś więcej o jej wizjach i posunąć sprawę naprzód.
    Randka obok kuchni, tego jeszcze nie było :) W randkowych sytuacjach oryginalność i kreatywność jest jednak bardzo ważna, więc brawo, Peter!
    Hej, co Gabie mu odpowiedziała? Byłam przekonana, że z jej strony nie ma co liczyć na jakieś romantyczne uczucia względem Petera, czyżbym się pomyliła? Później to trzymanie za ręce... Jestem w szoku, znowu :) Ale to fajny pomysł, wreszcie Pete nie dostał po dupie.
    Podczas dyskusji w Wielkiej Sali najpierw spodobało mi się, że Lily nagle przestała być przekonana o swojej miłości życia i zaczęła mieć całkiem naturalne wątpliwości, ale później tekst o tym, że Potter jest ze swoją nową dziewczyna tylko dlatego, że jest ruda, zaszachował wszystko, haha :D Mocne to było, auć.
    Will jest stuknięty. Jak na kogoś kto ma dziewczynę i pocałował kogoś innego, no cóż, przez przypadek, stanowczo za często zachowuje się irracjonalnie. No bo który normalny chłopak na co dzień przyciska koleżanki do ściany albo unosi im dłonią podbródki? :) Komedie romantyczne i fikcyjne romanse nie liczą się do statystyk, żeby było jasne.
    Ciekawe jednak, dlaczego podejrzewał, że mógł ją uderzyć. W sensie, to nie jest coś, co człowiek zwykle robi pod wpływem alkoholu, więc zastanawiam się, czy przypadkiem nie zrobił wcześniej czegoś takiego? W głowie mi się nie mieści, że alkohol mógłby skłonić młodego chłopaka do bicia koleżanki, tak po prostu.
    Fragment z Mulciberem był ładnie napisany. Może ten wątek nie jest jakiś superoryginalny, ale dobrze to wyszło. Mam tylko jedną wątpliwość - jak to możliwe, żeby ktoś z zewnątrz pojawił się w Hogwarcie? Początkowo myślałam, że może to coś takiego jak hologram w Gwiezdnych Wojnach, ale w takiej sytuacji nie mógłby zabić szczura :) Więc jak? Przecież nawet tyle lat później, kiedy Harry był na szóstym roku, Voldemort nie wiedział, jak tego dokonać.
    Zdziwiłam się trochę, że Lily nie próbowała przycisnąć pielęgniarek, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tych ranach i zmianach w psychice Chrisa. Ja na jej miejscu próbowałabym od razu dowiedzieć się wszystkiego zamiast jęczeć w duchu, że czegoś nie doczytałam. Dobrze więc, że Will sam wyszedł z inicjatywą i postanowił rzucić na te kwestie więcej światła... Chociaż opowieść o płucach-potworkach, które przejmują kontrolę nad człowiekiem była nawet dziwniejsza niż pomysły Marvela typu Aquaman czy Ant-Man xD Człowiek-Płuco. Albo taki płucowy Edward Cullen, który zamiast krwi wysysa powietrze :D Ja wiem, wiem, że jestem niepoważna, bo to wszystko jest przykre i tak dalej, ale to była zbyt wielka pokusa.
    Chwilowo jednak muszę się od tego oderwać, bo porady miłosne Jamesa Potter to coś, co wymaga wzmożonej uwagi :D Podobało mi się, że postanowił skłonić chłopaka do rozmowy przy pomocy żartów, a nie głaskaniem po głowie i dopytywaniem się, co się stało.
    Kurczę, taka pielęgniarka, która nie zadaje zbędnych pytań, tylko robi, co do niej należy, to prawdziwy skarb.
    James na szczęście wraca do gry. Spodziewam się, że czeka go naprawdę trudne zadanie, bo Lily będzie cała rozżalona i zrozpaczona wyjazdem Dulcosa, ale trudno.
    Tak z ciekawości, jakie studia zaczynasz w październiku? :)
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,
      Tak, myślę o wydaniu opowiadania, ale raczej dla siebie, żeby mieć je na półce, co byłoby wspaniałą rzeczą. Ewentualnie mogłabym zamówić trochę więcej książek, gdyby ktoś był tym zainteresowany, ale na razie nie widzę żadnego odzewu :D W każdym razie, to książkowe wydanie byłoby na pewno poprawione, a niektóre fragmenty zmienione, żeby były bardziej logiczne. Najwyżej skończy się na jednym egzemplarzu dla mnie ^^
      Dziękuję bardzo za gratulacje :D
      Wiem, że Syriusz zachował się trochę, a nawet bardzo gwałtownie i sama się śmiałam z tego, że tak się tym emocjonował, ale faktycznie to jedno zdanie mogłoby być odebrane jako przesada, gdyby nie słowo "jakby", które odrobinę zmienia jego sens, a przynajmniej w moim odczuciu. Tak jak "prawie robi wielką różnicę", tak tutaj "jakby" przejęło tę rolę. Ale racja - zrobiło się wielkie halo ze zwykłego chwycenia za rękę, chociaż bardziej chodziło o to, że sprawił jej ból. Na który zresztą sobie zasłużyła ;)
      Co do Gabie i Petera, myślę, że ten związek ma bardzo niestabilne podłoże, jeśli mogę to tak nazwać, ale zawsze warto spróbować, a Gabriele na razie nie ma żadnego powodu, żeby nie dać mu szansy.
      Wracając znów do Lily - szczerze mówiąc, nigdy nie była przekonana, że kocha Chrisa i raczej się nad tym nie zastanawiała. Lubiła go, jasne, ale znała go zdecydowanie za krótko, żeby móc mówić o miłości.
      No, Will nie powinien się tak zachowywać, bo wygląda cały czas, jakby bawił się na dwa fronty, ale cóż... Podejrzewam, że gdyby nie przycisnął jej do tej ściany, uciekłaby jeszcze zanim zdążyłby otworzyć usta. Ale nie ma co go usprawiedliwiać, bo jego relacje z Julie na pewno nie są na odpowiednim poziomie.
      Podejrzewał, że mógł ją uderzyć, bo to pierwsze przyszło mu do głowy - Aileen się na niego wściekała, a Julie go unikała, więc miał prawo pomyśleć, że zrobił coś złego. Chociaż oczywiście drugie dno prawdopodobnie także się znajdzie :)
      Co do fragmentu z Mulciberem - wszystko się w swoim czasie wyjaśni, a na razie możecie tworzyć własne teorie o tym, jak to było możliwe. W sumie mogłabym to wytłumaczyć jednym zdaniem, ale się powstrzymam, żeby nie spojlerować :D
      Nie wydaje mi się, że pielęgniarki powiedziałyby jej cokolwiek, gdyby się dowiedziały, że Lily nic nie wie na temat tej choroby. To było tajemnicą Christiana i na pewno nie mogły tego nikomu zdradzić - nawet Evans, bo przecież Chris mógłby sobie tego nie życzyć. Rzeczywiście, Lily mogła się chociaż trochę postarać, żeby coś od nich wyciągnąć, ale była dość przytłoczona tym wszystkim, a "niemyślenie" zdarza się jej ostatnio bardzo często :D
      Myślę jednak, że po prostu chciała poczekać na Willa i Aileen, żeby dowiedzieć się czegoś od nich.
      Haha, płuca-potworki nie brzmią zbyt groźnie :D Ale już naprawdę nie miałam lepszego pomysłu, który by mi w miarę pasował.
      Nie będzie chyba tak źle, bo w końcu Lily zależało na tym, żeby się z nim pogodzić, ale na pewno łatwo im to nie przyjdzie.
      A jeśli chodzi o studia - wybrałam sobie Automatykę i robotykę na PWr, bo mnie zaciekawiła i mam nadzieję, że to był dobry wybór :D
      Dziękuję pięknie za komentarz i obiecuję, że niedługo nadrobię zaległości u Ciebie. Na razie mam pięć rozdziałów w plecy, ale to jeszcze nie rekord, więc im szybciej to nadrobię, tym lepiej :)
      Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy.

      Usuń
    2. Dzięki za odpowiedź!
      Ja staram się widzieć Syriusza oczami Rowling (jeśli to w ogóle możliwe), więc ta przesadna troska trochę mnie zdziwiła, ale za to jego imupulsywność, gniew, bezgraniczna lojalność względem Jamesa - to było to.
      O kurczę, po wzmiance o Gabie i Peterze widzę, że nie będzie to romans roku (chociaż jeżeli zamierzasz trzymać się kanonu, powinnam to już wiedzieć), ale naprawdę zaskoczyłaś mnie tym, że Gabrielle nie powiedziała "Nieee no, Pete, kocham cię jak brata, ale nic więcej z tego nie będzie", a ja uwielbiam być zaskakiwana, więc w tej kwestii miałam bardzo pozytywne wrażenie. Nawet jeśli ten związek nie ma przyszłości.
      Co do Lily, po tych wszystkich opisach jej zachowania, odniosłam wrażenie, jakby była ślepo zakochana w Christianie, i to tak naprawdę ślepo, więc ze zdziwieniem powitałam fragment, który nieco prostuje wszystkie poprzednie. I dobrze, bo wreszcie w tej cukierkowej relacji pojawił się jakiś realizm.
      A to bardzo ciekawe, że jednocześnie piszesz i decydujesz się na, jak rozumiem, kierunek ścisły, ale to wygląda bardzo dobrze i mocno trzymam kciuki, że się w tym odnajdziesz :) Pasja to wszystko!
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
    3. Przyznam, że rzeczywiście trochę poszalałam z tym Syriuszem-olaboganicciniezrobiłem, więc rozumiem, że ten obraz nie wpasował się w Twoją wersję postrzegania go :) Pewnie po jakimś czasie sama, czytając ten fragment, walnę się w czoło i zmienię to, żeby było mniej Blacka-panikary. (Oki, na tym skończę wymyślać mu dwuczłonowe przezwiska ^^).
      O, to bardzo się cieszę, że udało mi się czymś Cię zaskoczyć :) To prawda, że Gabie i Peter parą roku niestety nie zostaną, ale przez pewien czas raczej będzie im ze sobą dobrze.
      Lily tak naprawdę sama nie wie, czego chce, co w sumie można zauważyć po jej głupim zachowaniu podczas Sylwestra, ale faktycznie można było pomyśleć, że jest ślepo zapatrzona w Chrisa. Ogólnie zgadzam się w stu procentach z tym, że ich relacja była cukierkowa, bo naprawdę, naprawdę przesłodziłam samego Christiana, a kiedy się zorientowałam było już za późno, żeby go "odsłodzić" :D Myślę, że nikt go nie lubi po części dlatego, że jest zbyt idealny ^^ Ale to moja wina.
      Ojej, dziękuję bardzo, też mam nadzieję, że się w tym odnajdę. A co do pisania, nigdy nie myślałam, żeby szukać sobie pracy z tym związanej, czy iść na studia w tym kierunku. W liceum byłam na mat-fizie i miałam nawet szóstkę z matmy na koniec i piątkę z fizyki (w co teraz ciężko mi uwierzyć), więc raczej jestem "umysłem ścisłym" :D Albo kujonem, chociaż nie powiedziałabym, biorąc pod uwagę czas, który w ciągu roku szkolnego poświęcałam na pisanie tego bloga :D
      Pozdrawiam raz jeszcze :*

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej ;) Wybacz, pisałam komentarz w innej zakładce, a później skopiowałam nie to co chciałam i musiałam usunąć, bo za późno się zorientowałam ;P
    Och, właśnie Lily, co się z tobą dzieje? Powinnaś być rozsądna i opanowana, a tu takie zawirowania wokół ciebie ;P I ten list widmo i to ‘K’, czy oby Lilka na pewno nic nie bierze? ;P Chyba bym się po tym wszystkim nie zdziwiła ;P Rozczulił mnie Pett, kto by się spodziewał że taki z niego romantyk, jak na mój gust aż do przesady, ale starał się chłopak, całym sercem ;P Na miejscu Jamesa pewnie również byłabym zła w sytuacji z mapą, to było trochę pochopne, przecież np. sam Peter mógł sprawdzić mapę i jakoś dyskretnie naprowadzić Lily na trop, ale może ta cała sytuacja w końcu dała Lily do myślenia, dlaczego jest z Chrisem i dlaczego nie powinna z nim być, chociaż jego choroba teraz sporo utrudni… Pominę wątek tej całej choroby i ‘zostawienia Lily Jamesowi’, chyba wolałabym żeby potoczyło się to inaczej, a z tej całej sytuacji podoba mi się najbardziej motyw w jaki sposób James znalazł się w skrzydle szpitalnym, ta cała scena z Colem ;) I bardzo, bardzo podobał mi się fragment z Mulciberem! I Peterem jak mniemam ;P
    Pozdrawiam i życzę dużo weny i huncwotów;)
    /niecnimarudersi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,
      Nic się nie stało :)
      Haha, może to tak wyglądać.
      Oj, starał się, starał i mu się udało. Też mu się coś od życia należy :D
      Tak, mógł sam sprawdzić, ale raczej wolał nie ryzykować ewentualnej utraty przyjaźni Jamesa, dla Lily.
      Na pewno ta sytuacja dała Evans do myślenia, chociaż później o tym raczej zapomniała, bo skupiła się na Chrisie.
      Co do "zostawienia Lily Jamesowi" to niekoniecznie tak jest. Christian prosił go tylko o zaopiekowanie się, a nie od razu wiązanie się z nią.
      Cieszę się, że fragment z Colem Ci się spodobał.
      I z Mulciberem. Ale tu mnie zaskoczyłaś. Peterem? Aż sama się zdziwiłam, chociaż faktycznie można tak pomyśleć :D
      No ale nic nie zdradzam :)
      Dziękuję pięknie za komentarz i również serdecznie pozdrawiam :*

      Usuń
  8. A gdzie nowy rozdzał? :(

    OdpowiedzUsuń
  9. The 13 BEST CASINO ST. VIRGINIA NEVADA - Mapyro
    The 13 남양주 출장마사지 BEST CASINO 공주 출장마사지 ST. 상주 출장샵 VIRGINIA NEVADA - Find addresses, read reviews and 안양 출장안마 talk 정읍 출장안마 with other Casino St. VIRGINIA locals.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nazywam się Adriana Riley, mój mąż pokłócił się ze mną przez swoją kochankę i poprosił o rozwód, wszyscy wiemy, że żadna kobieta nie może znieść utraty męża i rodziny. Rozwiedliśmy się i po roku nie mogłam o nim zapomnieć, ponieważ tak bardzo go kochałam, widziałam post kobiety dzielącej się w Internecie zeznaniem o rzucającej zaklęcia, która sprowadziła dla niej męża i zjednoczyła jej rodzinę, a ma na imię Dr Ogundele, więc postanowiłem spróbować. Po 24 godzinach mój mąż zadzwonił do mnie i zaczął prosić o przebaczenie. a teraz żyję najlepszym życiem z rodziną, więc jeśli również potrzebujesz jego pomocy, skontaktuj się z nim przez WhatsApp lub Viber: +27638836445.

    OdpowiedzUsuń