25.
Gorąca wiadomość, drugie stadium i pojedynek na salta
W
piątek rano Lily wpadła do klasy od transmutacji spóźniona o jakieś dwie minuty
i rozczochrana tak bardzo, że wyglądała, jakby specjalnie zrobiła ze swoich
włosów szopę. Odruchowo skierowała się do ławki Natt, ale nauczycielka jak
zwykle wskazała jej palcem inne miejsce i przy okazji odjęła punkty za
spóźnienie, nie bacząc na fatalny stan dziewczyny. Evans skrzywiła się na
wieść, że przez nią Gryffindor znowu ucierpiał, a potem powędrowała w kierunku
wyznaczonym przez McGonagall i rzuciła torbę z książkami na ławkę Blacka.
Szybko
usiadła, żeby nie robić wokół siebie większego zamieszana, po czym za pomocą
różdżki przywróciła rude włosy do porządku. Przetarła palcami przekrwione oczy,
które piekły ją od nocnego płaczu i otworzyła torbę z nadzieją, że w porannym
pośpiechu zapakowała do niej odpowiednią książkę.
Gdyby
nie była tak zmęczona i niewyspana, pewnie cieszyłaby się z tego, że
nauczycielka posadziła ją z Syriuszem i próbowałaby jakoś z nim porozmawiać,
ale nie wiedziała nawet, co powinna mu powiedzieć. Oparła więc tylko policzek
na zaciśniętej pięści i wpatrywała się w biurko McGonagall, ignorując uporczywe
burczenie w brzuchu, które przypominało jej o braku śniadania. Starała się
wyłapać słowa profesorki i jednocześnie nie zasnąć; tego dnia mieli zamienić
zapałki w krzesła, co wymagało nie lada skupienia, dlatego Lily jeszcze raz
przetarła powieki i uszczypnęła się w dłoń, aby się do końca rozbudzić.
–
Po lekcji chcę widzieć tutaj szereg krzeseł – oznajmiła głośno kobieta, machając
różdżką, a przed każdym z uczniów pojawiły się po dwie zapałki.
Evans
westchnęła pod nosem, przenosząc wzrok na swoją ławkę i dotknęła główki zapałki
z irytacją. Ostatnio była zdecydowanie do tyłu z transmutacją, a teraz miała
zamienić coś tak malutkiego w ogromny przedmiot? Mogła się tego spodziewać, w
końcu była już na półmetku ostatniego roku, więc nauczyciele mieli prawo
wymagać od nich więcej, aby odpowiednio przygotować ich do owutemów. Zagryzła
wargi i zacisnęła dłoń na różdżce, próbując wyobrazić sobie, jak zapałka
zamienia się w pięknie rzeźbione krzesło. A może powinna zacząć od czegoś
prostszego? Taboretu albo...
–
Co się z tobą ostatnio dzieje? – Usłyszała pytanie Syriusza, które w mig
rozproszyło zalążki jej skupienia. – O co chodziło wczoraj na astronomii?
Spojrzała
na chłopaka, ale on wpatrywał się w swoje zapałki i wyglądał, jakby walczył ze
sobą, aby jako pierwszy odezwać się do Lily. Zmarszczyła brwi, bo nie
zamierzała niczego mu zdradzać, nawet jeśli polepszyłoby to ich obecne
stosunki.
–
Zobaczyłam pająka i się przestraszyłam – mruknęła twardo, odwracając wzrok. –
Założę się, że na jego widok sam byś...
–
Przestań – przerwał jej chłodno, więc znowu na niego spojrzała, lecz tym razem
ze złością. – Dobrze wiesz, że tylko idiota by się na to nabrał.
Przez
chwilę patrzyli sobie w oczy, a Evans mełła w ustach słowa, zastanawiając się,
czy zabolą go na tyle, żeby zakończył temat.
–
W takim razie, czemu o tym rozmawiamy? – zapytała cicho, na co Syriusz uniósł
wysoko brwi ze zdziwienia. – Przepraszam – dodała szybko i pokręciła głową.
Nie
chciała go obrażać, ale nie mogła mu powiedzieć prawdy. Na myśl nie
przychodziło jej też żadne dobre kłamstwo, więc postanowiła po prostu zacisnąć
zęby, zamilknąć i ponownie skupić się na zapałce, jakby Blacka wcale tam nie
było.
–
W porządku – warknął, a Lily kątem oka dostrzegła, że także wrócił do zadania.
– Jeśli masz gdzieś to, że się o ciebie martwię, to może zainteresuje cię fakt,
że James prawie wyskoczył ze skóry, bo myślał, że coś ci się stało. A potem
przesiedział całą noc w pokoju wspólnym. Całą noc, rozumiesz? Powiedział nam,
że musi napisać wypracowania, ale wiem, że czekał na ciebie. A ty nawet nie
wróciłaś do wieży! – Podniósł głos, a jedna z jego zapałek buchnęła jaskrawym płomieniem
i zostawiła czarny ślad na drewnianym blacie. – Po tym, co mu zrobiłaś w Sylwestra
nadal mu zależy – dodał ciszej, czując na sobie uważny wzrok McGonagall. – Chociaż
powinien raz na zawsze o tobie zapomnieć.
Evans
podążyła zamglonym spojrzeniem do Jamesa, licząc na to, że na jego twarzy dostrzeże
ślady wypoczęcia, świadczące o tym, że Black zmyślił całą historię, ale
zobaczyła tylko podkrążone oczy, które wywołały mocne szarpnięcie w jej żołądku.
Zamrugała szybko, próbując pozbyć się łez i poczucia winy, zżerającego ją od
środka.
Jedyną
dobrą rzeczą w tej sytuacji było to, że Syriusz zapomniał o wczorajszym
incydencie na astronomii, za to skupił się na jej sylwestrowych błędach, więc
postanowiła uczepić się tego tematu jak deski ratunkowej.
–
Wiem, że nie powinnam zapraszać do was Chrisa, ale mogliście przewidzieć... –
zaczęła, jednak od razu zorientowała się, że to był kolejny błąd.
Nie
pomogło nawet to, że użyła sformułowania „do was” – Black wyraźnie się wściekł,
a jego szare oczy zapłonęły. Wbił palce w jej przedramię tak mocno, że Lily
zacisnęła powieki – po części z bólu, a po części po to, żeby nie widzieć
wyrazu jego twarzy.
–
Jesteś naprawdę niemożliwa. Chcesz powiedzieć, że to była nasza wina? – zapytał, potrząsając jej ręką tak, że niemal uderzyła
kantem dłoni o blat. – To nasza wina,
bo nie przewidzieliśmy, że jesteś najbardziej niewdzięczną i...?
Urwał,
kiedy położyła drżące palce lewej dłoni na jego własnej, próbując oderwać ją od
swojej skóry. Jej dotyk najwyraźniej ostudził nieco złość Syriusza, bo rozluźnił
uścisk, dając dziewczynie możliwość zaczerpnięcia oddechu. Na jego twarzy pojawiło
się jednak zdziwienie, jakby nie mógł uwierzyć, że był do czegoś takiego
zdolny.
Lily
ścisnęła mocno jego rękę tak samo, jak kiedyś w sowiarni i jak wtedy, gdy zajęła
się jego raną po pełni. Rozejrzała się szybko, żeby sprawdzić, czy nikt nie był
świadkiem tej krótkiej szamotaniny, ale na szczęście siedzieli w ostatniej
ławce, a McGonagall stała właśnie przy jakimś Puchonie, który o coś pytał. Evans
powróciła więc spojrzeniem do Blacka, który zasłonił twarz wolną dłonią i mruczał
coś niewyraźnie pod nosem.
–
W porządku – wyszeptała spokojnie. – Zasłużyłam sobie na to. Właściwie już o
tym nie pamiętam, słyszysz? Co mieliśmy zrobić z tymi zapałkami? – zapytała,
uśmiechając się lekko i wskazując brodą na stół.
Wcale
się nie dziwiła, że puściły mu nerwy, bo znowu przegięła. Nie powinna była
mówić takich rzeczy – miało to zabrzmieć ironicznie, lecz zdecydowanie jej nie
wyszło, czego skutki boleśnie odczuła na własnej skórze. Mimo wszystko była
pewna, że chłopak nie zamierzał zrobić jej krzywdy.
–
Przepraszam, ale... – Skrzywił się i podrapał po głowie. – Naprawdę mnie
wkurzyłaś...
–
Wiem – powiedziała, wzdychając. – To ja przepraszam.
Syriusz
także westchnął, po czym spojrzał na jej rękę, którą nadal ściskała jego
własną. Delikatnie położył drugą dłoń na jej palcach, a Lily uniosła kąciki ust
do góry w niepewnym uśmiechu.
–
Nic ci nie zrobiłem? – Chciał się w tym utwierdzić, więc natychmiast przytaknęła.
– Na pewno? – Kolejne przytaknięcie. – Boli? – Tym razem zaprzeczenie.
Wyraźnie
odetchnął z ulgą i pochylił się, jakby zamierzał pocałować ją w czoło, ale
zatrzymał się gwałtownie, kiedy usłyszał swoje nazwisko z ust nauczycielki.
–
Black, Evans! Nie zapomnieliście się przypadkiem? Jesteście na lekcji! –
upomniała ich głośno, a cała klasa jak jeden mąż odwróciła się w ich stronę.
McGonagall
nie miała za grosz wyczucia czasu, skoro zwróciła na nich uwagę dopiero teraz,
przeoczywszy wcześniej wybuch Syriusza. Lily poczerwieniała, czując na sobie
spojrzenie wszystkich uczniów, bo niewątpliwie zobaczyli ich w dość dwuznacznej
sytuacji: wciąż ściskali się za ręce, a dodatkowo wargi Blacka były tylko kilka
centymetrów od jej twarzy. Nie miało znaczenia to, że odskoczyli od siebie tak
szybko, jak to było możliwe, bo większość osób w sali i tak zdążyła zobaczyć tę
scenę. Wliczając w to zdziwioną Natt i resztę Huncwotów, a w szczególności
Jamesa, który pobladł tak bardzo, że w połączeniu z podkrążonymi oczami przypominał
ducha. Syriusz z całych sił próbował wytłumaczyć mu wszystko spojrzeniem, lecz
Potter odwrócił się do niego plecami, ignorując wysiłki przyjaciela.
–
Świetnie, teraz obrazi się też na mnie – mruknął pod nosem, kiedy uczniowie
powoli wrócili do swoich zapałek.
Lily
uchyliła usta, żeby powiedzieć chłopakowi, że na pewno zdoła mu wszystko
wyjaśnić, ale nie zdążyła, bo okno po jej lewej stronie otworzyło się nagle i z
głośnym hukiem uderzyło o ścianę, wpuszczając do środka lodowaty wiatr i kilka płatków
śniegu. Evans zamknęła je jednym ruchem różdżki, jednak spięła się, ponieważ ostatnio
w takiej sytuacji dostała kolejną pustą kartkę. Starała się o tym nie myśleć,
więc spojrzała na ławkę z zamiarem rozpoczęcia pracy – w końcu wypadało, bo
minęło już kilkanaście minut lekcji – lecz podskoczyła tylko na krześle, kiedy dostrzegła
białą kopertę tuż pod równiutko ułożonymi zapałkami.
Przełknęła
głośno ślinę i szybko sięgnęła do listu, żeby nie zwrócić na niego uwagi
Blacka, który właśnie z dość ponurą miną zaczął wyczarowywać nogi swojego krzesła.
Otworzyła kopertę i wyjęła ze środka zagięty kawałek pergaminu, ale nie trzymała
go nawet dłużej niż sekundę, tylko wypuściła gwałtownie, a z jej ust wydostał
się mimowolny syk, chociaż najchętniej po prostu by wrzasnęła.
–
Co się stało? – zapytał Syriusz, patrząc na nią z zaniepokojeniem.
Lily
zacisnęła poparzoną pięść i przełknęła łzy, które stanęły jej w oczach, a potem
wskazała chłopakowi na kopertę, czyli sprawczynię całego zamieszania. Tylko że...
kartka zniknęła, a na stole znajdowały się wyłącznie dwie niewinne zapałki. Black
dalej czekał na wyjaśnienia, ale co miała mu powiedzieć? Że stała się ofiarą
koperty-widmo? Gdyby nie sytuacja, na pewno zaśmiałaby się z tego
irracjonalnego określenia, tymczasem musiała wymyślić bardziej przekonujące
kłamstwo od zobaczenia nieszczęsnego pająka.
–
Coś mi nie wyszło i ta zapałka mnie poparzyła – wyszeptała, próbując nie myśleć
o bólu w prawej dłoni.
–
Pokaż – poprosił brunet i złapał ją za rękę, zanim zdążyła ją schować.
Delikatnie
rozwinął jej zaciśnięte palce, a potem uniósł brwi ze zdziwienia. Lily
wpatrywała się we wnętrze swojej dłoni z uchylonymi ustami, kręcąc raz po raz
głową. Nawet ślepiec zobaczyłby, że czerwone ślady tuż pod małym palcem
dziewczyny układały się w wielką literę „K”, natomiast reszta dłoni wyglądała
całkowicie normalnie...
Jakby
czekała na dalszy ciąg napisu.
***
Od
zakończenia piątkowych lekcji minęło dopiero kilkanaście minut, a Peter biegał
tam i z powrotem, aby wszystko idealnie przygotować. Nerwowo poprawiał sztućce,
które cały czas leżały jego zdaniem zbyt krzywo, jednocześnie zadając milion
pytań skrzatom domowym, kręcącym się wokół niewielkiego stołu.
– Proszę
się nie martwić, sir – zaskrzeczał jeden z nich, stawiając wazon z różowymi
kwiatami na środku blatu. – Panienka będzie zachwycona.
Tymczasem
dwie skrzatki skrupulatnie wygładziły śnieżnobiały obrus i poradziły
chłopakowi, aby zapalił świece, które lewitowały teraz w powietrzu. Peter był
tak podenerwowany, że minęło kilkanaście sekund, zanim użył odpowiedniego
zaklęcia, dzięki któremu niewielki pokoik sąsiadujący z kuchnią zaczął wręcz
emanować romantyczną atmosferą. A przynajmniej tak zapewniły go skrzatki.
–
Dziękuję wam za pomoc – powiedział jeszcze Pettigrew, uśmiechając się
niepewnie, a potem opadł na jedno z krzeseł, trzymając ręce z dala od stołu,
żeby niczego nie zepsuć.
– To
była przyjemność, sir – pisnęła młoda skrzatka o wyjątkowo dużych, wyłupiastych
oczach w odcieniu błękitu. – Altówka nigdy wcześniej nie miała okazji brać
udziału w przygotowaniach do tak wielkiego wydarzenia, sir!
Peter
pokiwał głową do niziutkiej pracownicy kuchni, a jej duże usta rozciągnęły się
w szerokim uśmiechu, kiedy kłaniała się, prawie szorując zadartym nosem o
podłogę. Zacisnęła małe piąstki, życząc mu tym samym powodzenia, a potem
poprawiła brudną chustę, którą była owinięta i skierowała się do drzwi,
zostawiając Gryfona samego. Chłopak patrzył na znikającą skrzatkę z lekkim
uśmiechem. Wcale nie dziwił się Gabie, że Altówka zdecydowanie była jej
ulubienicą, bo on także w jej obecności czuł się jak z najlepszą przyjaciółką i
nie miało nawet znaczenia to, że nie była człowiekiem.
Przejechał
dłonią po włosach i poprawił krawat, rozglądając się po pomieszczeniu. Miał
nadzieję, że Gabriele doceni jego starania i nie uzna tych wszystkich dekoracji
za żałosne. Ściągnął usta, zatrzymując wzrok na dzbanku świeżych kwiatów i
zastanowił się, czy nie byłoby dobrze, gdyby wyjął jeden z nich i dał go
dziewczynie na powitanie. Z każdą kolejną sekundą jego strach rósł i przybierał
na sile – Peter nie miał bowiem absolutnie żadnego doświadczenia „randkowego”,
przez co bał się, że zrazi do siebie koleżankę.
Kiedy
usłyszał delikatne pukanie do drzwi, gwałtownie podskoczył na krześle i zerwał
się na równe nogi, pospiesznie wycierając spocone dłonie o spodnie, przy czym
niemal przewrócił pieczołowicie przygotowany wcześniej stół. Drzwi otworzyły
się, zanim zdążył do nich podbiec i jego oczom ukazała się Altówka, trzymająca
dłoń Gabriele, jakby ta była jej starszą siostrą albo wręcz mamą. Wprowadziła
Gryfonkę do środka, a potem wycofała się lekkim krokiem, uśmiechając się
jeszcze zachęcająco do chłopaka.
– Mam
nadzieję, że się nie spóźniłam – powiedziała brunetka, a jej spojrzenie
powędrowało do stołu otoczonego świecami. – Jak tu pięknie! – zauważyła ze
szczerym uśmiechem, który nieco ośmielił Petera.
Odsunął
krzesło, aby Gabriele mogła swobodnie usiąść, a następnie sam zajął miejsce
naprzeciwko i wskazał dziewczynie półmisek z zapiekanką, którą własnoręcznie
przygotował.
– Gdybym
wiedziała, że szykujesz dla nas ucztę, lepiej bym się ubrała – stwierdziła ze
śmiechem, sięgając po dużą łyżkę do nałożenia dania.
– Daj
spokój, wyglądasz świetnie – odparł Pettigrew, czerwieniąc się lekko.
Gabie
tylko przewróciła oczami, jakby mu nie uwierzyła, ale mówił jak najbardziej
poważnie. Co prawda nie miała na sobie sukni, a zwykłą szkolną szatę tak jak
on, jednak wyglądała jego zdaniem olśniewająco. Tego dnia zakręciła czarne
włosy w delikatne loki, które lśniły teraz w bladym świetle świec i skutecznie
rozpraszały jego uwagę. Miał ochotę wyciągnąć rękę i zanurzyć w nich palce,
lecz wtedy wyszedłby na wariata, a zdecydowanie nie chciał wywrzeć takiego
wrażenia. Przeniósł więc wzrok na jej twarz, ale to wcale nie pomogło, bo tym
razem skupił się na gładkich wargach dziewczyny.
– Skąd
wiedziałeś, że ta zapiekanka jest moim ulubionym daniem? – Przerwała milczenie,
pokazując widelcem swój talerz. – Może jeszcze powiesz, że sam ją zrobiłeś. –
Uniosła brwi, kiedy pokiwał głową w odpowiedzi. – Żartujesz, tak?
Peter
zaśmiał się i w końcu odprężył, widząc, że Gabie próbowała przejąć inicjatywę.
Nie musiał się przynajmniej martwić, o czym ma z nią rozmawiać, bo był to
wcześniej jeden z jego głównych lęków. Cieszył się, że dziewczyna zachowywała
się normalnie i nie narzucała poważniejszej atmosfery temu spotkaniu, dzięki
czemu mógł odrobinę wyluzować. Przypomniała mu właśnie, że nie była jedynie
ładną buzią, ale też wspaniałą przyjaciółką, z którą można było porozmawiać o
wszystkim.
– Jeśli
cię to pocieszy, możemy założyć, że Altówka przygotowała cały ten obiad –
stwierdził, uśmiechając się szeroko. – Chociaż osobiście wolałbym, żeby twoje
kubki smakowe wiedziały, komu powinny być wdzięczne.
–
Altówka to najsłodszy skrzat świata – powiedziała z zachwytem Misombre. –
Uwielbiam ją. Miałeś w planach zebrać w tym pokoju wszystkie rzeczy, które
kocham?
Zanim do
Petera dotarł sens tego zdania, Gabriele zaczerwieniła się i szybko chwyciła
kieliszek z czerwonym winem, żeby ukryć zmieszanie. Na pierwszy rzut oka było
widać, że nie przemyślała swoich słów, a już na pewno nie chciała, żeby
zabrzmiały tak dwuznacznie, więc chłopak podniósł własny kieliszek, jakby
niczego nie usłyszał.
–
Upiekłem też twoje ulubione ciasto, chociaż miałem z nim spory problem i
musiałem poprosić o pomoc kilka skrzatów – zaznaczył, a potem wskazał na
zakrytą ścierką blaszkę, która stała na wąskiej komodzie.
Oczy
Gabriele rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy powędrowała wzrokiem we wskazanym
kierunku. Najwyraźniej nie spodziewała się, że Peter aż tak bardzo się dla niej
postara.
–
Skończyłeś już jeść? – zapytała zaskoczona, spoglądając znowu na stół.
Chłopak
pokiwał tylko głową, bo nie chciał wdawać się w szczegóły swojej diety. Na
razie nikomu o tym nie powiedział, ale od jakiegoś czasu ograniczał jedzone
przez niego porcje i miał nadzieję, że wkrótce przyniesie to pierwsze efekty.
– Ty też
lepiej zostaw sobie miejsce na jabłecznik, bo kosztował nas naprawdę sporo
pracy. – Zaśmiał się Peter, przywołując za pomocą różdżki blaszkę z ciastem. –
Mam nadzieję, że nie jest to najgorszy placek, jaki w swoim życiu jadłaś.
Odsłonił
kolorową ścierkę, ukazując zachęcającą kruszonkę, a Gabie sięgnęła po czysty
talerz, żeby nałożyć sobie kawałek.
– Wiesz,
kultura wymaga ode mnie powiedzenia, że wszystko jest pyszne, nawet gdybym się
czymś udławiła – zażartowała, wbijając nóż w ciasto. – Ale podziwiam cię za to,
że potrafisz gotować, bo ja i kuchnia to niestety bardzo złe połączenie. Pewnie
dlatego nie idzie mi na eliksirach – wywnioskowała i wyciągnęła mały kawałek z
blaszki.
Jednak
już chwilę później ciasto zmieniło swoją konsystencję i kiedy wylądowało w
końcu na jej talerzu, zaczęło bardziej przypominać sałatkę niż cokolwiek
innego. Gabriele nie zwróciła na to większej uwagi, tylko zanurzyła łyżeczkę w
jabłkowej papce i spróbowała wypieku, który okazał się smakować o wiele lepiej,
niż wyglądał. W tym czasie Pettigrew, aby dowiedzieć się najbardziej
interesującej go rzeczy, powoli zebrał w sobie odwagę, dzięki której trafił do
Gryffindoru.
– Gabie?
– zaczął niepewnie, kiedy brunetka ponownie podniosła łyżkę do ust. – Ja...
Naprawdę cię lubię i... – Przełknął ślinę, przygotowując się na najtrudniejszą
część wypowiedzi. – Chciałbym wiedzieć, czy mam u ciebie jakąś szansę na
bycie... kimś więcej niż tylko przyjacielem? – zapytał, utkwiwszy wzrok w
swoich zaciśniętych dłoniach.
Wydawało
mu się, że czekał całą wieczność na jej odpowiedź. Do głowy przyszło mu wiele
negatywnych myśli – obawiał się, że Gryfonka za chwilę go wyśmieje albo, co
gorsza, zmiesza z błotem. Bał się, że już za moment padną słowa, które
dotkliwie go zranią. Że Misombre wybuchnie głośnym śmiechem i oznajmi, że Peter
jest właściwie nikim i nigdy nawet by na niego nie spojrzała.
W głębi
duszy wiedział, że Gabriele miała zbyt miękkie serce, żeby kogoś skrzywdzić,
ale mimo tego lęk go nie opuszczał. Dopiero, kiedy wreszcie usłyszał odpowiedź
na swoje pytanie, zyskał pewność, że uśmiech, który pojawił się na jego twarzy
i skutecznie wyparł wszelkie obawy, pozostanie na tym miejscu jeszcze przez
długi, długi czas.
***
Siedziała
na kanapie w Azylu, próbując skupić się na podręczniku od zaklęć, ale wzrokiem
co chwilę skakała to na zegar, to na swoją prawą dłoń, która niemiłosiernie
piekła. W końcu ze złością zatrzasnęła podręcznik i ostrożnie odchyliła palce,
aby ponownie zobaczyć szkody wyrządzone przez tajemniczą kopertę. W dalszym
ciągu na jej skórze widniała wielka litera K, lecz tuż obok zaczęła się
formować nowa, czemu towarzyszyło bolesne pieczenie. Wiedziała, że od razu powinna
była pójść z tym do pielęgniarki, jednak ciekawość zwyciężyła, a poza tym
oparzenie nie wyglądało na poważne. Lily musiała się dowiedzieć, jaki napis
miał pojawić się na jej dłoni, bo mógł to być główny element do rozwiązania
zagadki. Właśnie dlatego zacisnęła zęby i westchnęła cicho, starając się
zachować spokój, co do tej pory całkiem dobrze jej się udawało, biorąc pod
uwagę fakt, że nie wpadła w panikę. Zdołała nawet przekonać Syriusza, że po
prostu źle rzuciła zaklęcie. Powiedziała mu, że jej różdżka prawdopodobnie
postanowiła poparzyć dłoń swojej właścicielki i umieścić na niej słowo
„krzesło”, skoro nie potrafiła zamienić w nie zapałki. W tym momencie
gratulowała sobie przytomności umysłu i tego, że wpadła na tak przekonujące
wyjaśnienie. Mogła jedynie żałować, że poprzedniego dnia na astronomii nie
wymyśliła czegoś równie mądrego. Tym razem Black uwierzył jej bez gadania i
poradził, żeby poszła z tym do skrzydła szpitalnego. Chciał ją nawet tam
zaprowadzić, ale Evans zapewniła, że sama sobie poradzi i zaraz po lekcji na
pewno to zrobi, jednak od tamtej pory rzuciła tylko kilkanaście zaklęć, które
miały uśmierzyć ból i nie pojawiła się nawet w pobliżu gabinetu pielęgniarki.
Zerknęła
znowu na zegar i zmarszczyła brwi, bo Christian spóźniał się już dobre dziesięć
minut, co nie było w jego stylu. Podrapała się po głowie, usiłując przypomnieć
sobie, czy na pewno umówili się na szóstą. Rano obudzili się zdecydowanie za
późno i zdążyli tylko w biegu wybrać na spotkanie porę kolacji. Była pewna, że
to uzgodnili, kiedy zatrzymali się dosłownie na sekundę przy tablicy ogłoszeń,
dzięki czemu Lily dowiedziała się, że zamiast do lochów musiała biec do klasy
od transmutacji, ponieważ profesor Slughorn najwyraźniej zrobił sobie wolne.
Gdyby prowadził zajęcia normalnie jak w każdy piątek rano, nie dostałaby żadnej
koperty, a jej ręka byłaby teraz w nienagannym stanie.
Skrzywiła
się lekko, a potem wstała z kanapy, dochodząc do wniosku, że Chris po prostu
zapomniał o ich spotkaniu i w tym momencie siedział na kolacji w Wielkiej Sali
razem z resztą uczniów. Podeszła do ściany i już po chwili znalazła się na
dworze, rozglądając się uważnie, żeby sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu,
ale było tak ciemno, że nikt nawet nie zwróciłby na nią uwagi. Zarzuciła kurtkę
na plecy i truchtem pobiegła do głównych wrót zamku, przedzierając się przez
puszysty śnieg. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że kątem oka dostrzegła
ciemną plamę na białej ziemi, ale okazało się, że wzrok spłatał jej figla.
Jednak, mimo że były to definitywne przywidzenia, żołądek Evans skręcił się
nagle w złym przeczuciu. Przyspieszyła gwałtownie, aby jak najszybciej znaleźć
się w środku, a potem skierowała swoje kroki do Wielkiej Sali.
Zatrzymała
się dopiero na progu i błyskawicznie zlustrowała wzrokiem cały stół Krukonów,
lecz nie zobaczyła przy nim Chrisa. Wypuściła powoli powietrze przez zaciśnięte
usta, a potem stanęła na palcach, żeby wypatrzyć Aileen. Kiedy jej nie
znalazła, zaczęła się bardziej denerwować i przytupywać nogą ze złością. Czuła
się, jakby pominęła coś bardzo ważnego, ale za nic nie mogła stwierdzić, co to
było.
Podeszła
szybko do części stołu Gryfonów, przy której zazwyczaj siedzieli jej
przyjaciele i przyjrzała się po kolei ich twarzom. Brakowało Natt, co nie było
dla Lily niespodzianką, ponieważ wiedziała, że szatynka zamierzała urwać się z
następnego szlabanu razem z Willem. Miejsce Julie także było puste, więc Evans
doszła do wniosku, że dziewczyna spotkała się z Aileen. Zacisnęła nerwowo
wargi, bo to wcale nie wyjaśniało nieobecności Chrisa, która zaczęła ją już
poważnie niepokoić.
Pochyliła
się nad stołem, ignorując Huncwotów i zwróciła się do Gabriele, pragnąc
dowiedzieć się czegokolwiek.
–
Widziałaś może Christiana? – zapytała cicho, siadając naprzeciw brunetki. – To
bardzo, bardzo ważne – podkreśliła drżącym głosem.
Pełna
współczucia mina Gabie mogła świadczyć tylko o tym, że ta nie potrafiła jej
pomóc.
– Chyba
w ogóle go dzisiaj nie widziałam – odparła i założyła niesforny lok za ucho. –
Coś się stało?
Lily
odwróciła się przez ramię, żeby jeszcze raz prześledzić uważnie stół Krukonów,
mając nadzieję, że Chris nagle pojawi się wśród nich, ale oczywiście to się nie
wydarzyło. Zacisnęła trzęsące się palce na krawędzi blatu, próbując się
uspokoić. Nie mogła wpadać w panikę, jednak pytanie Gabriele nie dawało jej
spokoju. Czy coś się stało?
– Boję
się, że tak – powiedziała po chwili, wpatrując się w swoje podrygujące
paznokcie z odchodzącym granatowym lakierem. – Coś złego. Coś bardzo złego.
Pokręciła
głową i wstała z miejsca, chociaż dopiero co usiadła. Tymi gwałtownymi ruchami
zwróciła na siebie uwagę Huncwotów, więc zagryzła zęby, aby wziąć się w garść.
Musiała przestać zachowywać się jak wariatka, bo to na pewno wcale jej nie
pomagało. Zamierzała właśnie odwrócić się do wyjścia i pójść poszukać Chrisa,
ale zatrzymał ją stanowczy głos Gabriele.
–
Zaczekaj!
Lily
spojrzała na nią ze zdziwieniem, ale brunetka patrzyła z oczekiwaniem na
Petera.
– Dajcie
jej mapę – poprosiła, marszcząc brwi, a Evans dopiero wtedy zauważyła, że Gabie
cały czas trzymała go za rękę.
Nie
zdążyła nawet wyrazić swojego zdumienia na ten widok, bo Pettigrew zaczął się
jąkać i wskazywać na kolegów. Lily nie miała pojęcia, o jaką mapę chodziło, ale
czuła, że traci tylko cenny czas, bo w tym momencie mogłaby już być na drugim
piętrze.
– Daj
jej mapę, Peter – powtórzyła bardziej natarczywie Gabriele. – Jest naszą
przyjaciółką i chce kogoś znaleźć.
Brwi
Evans uniosły się do góry, kiedy dotarło do niej, w jaki sposób koleżanka
próbowała jej pomóc. Z powrotem opadła na ławę, postanawiając jeszcze chwilę
zostać.
– Ta
mapa pokaże mi, gdzie jest Christian? – zapytała, żeby się upewnić, a Misombre
przytaknęła skinieniem głowy.
Lily z
podekscytowaniem przeniosła wzrok na Petera, chcąc jak najszybciej dostać
wspomnianą mapę i wybiec z nią z Wielkiej Sali. Modliła się o to, żeby jej
przeczucia okazały się mylne i Chris siedział po prostu w swoim dormitorium
albo pokoju wspólnym. Nie dopuszczała do siebie myśli, że coś mogło mu się
stać.
–
Wszyscy muszą się najpierw zgodzić – odpowiedział zmieszany Pettigrew i widać
było po nim, że od razu zrobiłby to, o co prosiła Gabie, gdyby to zależało
wyłącznie od niego.
Dopiero
po jego słowach Evans spojrzała na pozostałych Huncwotów – wszyscy trzej
obserwowali ją uważnie, ale pierwszy odezwał się Remus. Miał lekko zmarszczone
brwi, a w jego oczach dostrzegła troskę, która sprawiła, że nabrała ochoty do
przytulenia go. Ta ochota powiększyła się co najmniej czterokrotnie, kiedy
chłopak zabrał głos w tej sprawie.
– Ja się
zgadzam – zapewnił, a Lily uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
Następnie
zerknęła na Syriusza, który zaciskał mocno wargi, jakby nie wiedział, na co
powinien się zdecydować. Wyraźnie powstrzymywał się od głosu, więc Evans
zwróciła wzrok na Jamesa i po raz kolejny rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Koło
Pottera siedziała jakaś ruda dziewczyna; Lily nie mogła stwierdzić, z jakiego
była domu, bo włosy ułożyły jej się w taki sposób, że zasłaniały naszywkę z
godłem. Była na pewno młodsza, ponieważ Evans nie kojarzyła jej ze swojego
rocznika. Teraz na jej ładnej twarzy pojawił się lekki grymas, a Lily
odnotowała sobie w tym czasie, że z pewnością dłonie Jamesa i panny Zasłonięte
Godło splatały się właśnie pod stołem.
Nie
zdążyła przyswoić zbyt wielu informacji, bo brunet posłał jej kolejne chłodne
spojrzenie, którymi ostatnio bez przerwy ją raczył. Widząc go w takiej wersji,
ciężko było uwierzyć, że chłopak faktycznie zeszłej nocy czekał na nią w pokoju
wspólnym. W tym momencie byłaby raczej skłonna wyobrazić sobie, że umówił się
na randkę ze szkolnym woźnym.
– Nawet
na to nie licz – warknął, a Tajemnicza Rudowłosa przysunęła się do niego na
ławie, jakby wydawało jej się, że potrafi go uspokoić samą swoją obecnością.
Lily
zacisnęła pięści, przywołując w ten sposób ból w poparzonej dłoni. Mogła się
domyślić, że Potter nie będzie chciał jej pomóc. Już miała zamiar wyjaśnić mu,
że to naprawdę ważna sprawa, ale niespodziewanie wtrąciła się Gabriele.
– Daj spokój,
James. Lily potrzebuje pomocy, a my możemy
jej pomóc, więc przestań...
–
Zamknij się, Gabie – przerwał jej niekulturalnie, nadal wpatrując się w Evans.
– Naprawdę masz mnie za takiego idiotę i myślisz, że dam ci mapę tylko po to,
żebyś mogła znaleźć Dulcosa i znowu zacząć się z nim ślinić? – zapytał ze
złością, podnosząc głos.
Całkiem
zignorował pełen oburzenia okrzyk Gabriele i coś na kształt niezadowolonego
chrząknięcia ze strony Petera, któremu nie spodobał się sposób, w jaki Potter
wszedł w słowo jego dziewczynie.
– Proszę
cię, naprawdę nie o to chodzi – westchnęła Lily i spróbowała spojrzeć
chłopakowi w oczy, żeby widział, że mówiła szczerze. – Boję się, że coś mu się
stało.
Jednak
James zaśmiał się tylko ironicznie, jakby usłyszał dobry żart. Ruda dziewczyna,
która teraz ściskała mocno jego ramię szepnęła coś do niego, ale ją także
zignorował.
– Nie
wiedziałem, że jesteś jego niańką – powiedział, przeczesując włosy dłonią. –
Chodzisz z nim tylko po to, żeby się nim opiekować?
Właściwie to, co takiego w nim widzisz? – zapytał, pochylając się w jej stronę.
– Oprócz „cudownych kości policzkowych” – zacytował bezbarwnym głosem fragment
jej rozmowy z Natalie sprzed kilku tygodni.
Evans
otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, pilnując, aby w jej oczach nie pojawiło
się zagubienie. Nie zamierzała odpowiadać mu na to pytanie, nawet gdyby znała
idealną odpowiedź. Sama nigdy nie zastanawiała się nad tym, dlaczego zaczęła
chodzić z Christianem. Po prostu tak wyszło i wydawało się jak najbardziej
słuszne, ale przecież nie mogła powiedzieć tego Potterowi, bo by ją wyśmiał. Po
jego minie wywnioskowała jednak, że wyczytał wszystko z jej twarzy, ponieważ
porzucił ironiczny uśmieszek, a jego brwi uniosły się odrobinę do góry.
Pokręciła szybko głową, zaczynając się irytować.
–
Podsłuchiwałeś mnie i Natt? – zapytała ze złością, ale już w połowie zdania
wiedziała, że popełniła błąd, zmieniając temat, bo tylko utwierdziła go w
przekonaniu, że miał rację. – Nie, nie chodzę z nim dlatego, że jest przystojny
– dodała szybko i zacisnęła zęby, by nie podnieść głosu.
Pamiętała
o tym, że dała Jamesowi powody do zachowywania się w taki sposób, lecz naprawdę
z trudem trzymała się w ryzach. Jak w ogóle mógł zarzucić jej, że była aż tak
płytka? Ale jeszcze bardziej wściekła się na siebie, ponieważ nie potrafiła
znaleźć w głowie żadnej cechy Chrisa, którą mogłaby zaszachować Pottera.
– A
dlaczego? – zapytał chłopak drwiącym tonem, ponownie odgarniając włosy z czoła.
Bo jest chory – te słowa same
pojawiły się w jej umyśle, zanim zdążyła się choćby zastanowić. Zamrugała kilka
razy, nie mogąc w to uwierzyć. Dlaczego o tym pomyślała? Miała przecież do
wyboru tyle przymiotników: dobry, mądry, kochany, a wybrała akurat chory. Poczuła, że się czerwieni, jakby
zawstydziła się własnych myśli, a potem uderzyła pięścią o blat, próbując
wyładować swoje emocje.
– Lepiej
spójrz na siebie – warknęła, przestając się powstrzymywać. Może później miała
tego pożałować, ale nie zamierzała się poddawać. – Chodzisz z nią tylko
dlatego, że jest ruda – powiedziała szybko, zanim zdążyła się rozmyślić, a
potem wskazała na dziewczynę przy jego boku.
Przez
kilka długich sekund nikt się nie odzywał, lecz James skrzywił się, jakby Evans
go uderzyła. Jego orzechowe oczy pociemniały, uświadamiając jej, że znowu
posunęła się o krok za daleko.
– Chyba
trochę za wysoko się cenisz – syknął cicho, obejmując „swoją” rudowłosą
ramieniem.
Jego
słowa ją zabolały, chociaż zupełnie się tego nie spodziewała. Zagryzła znowu
wargi, ciesząc się, że przynajmniej w jej oczach nie pojawiły się łzy, które
skompromitowałyby ją na całej linii.
Pieprz się, Potter!, miała ochotę
krzyknąć, ale tylko ze zrezygnowaniem odwróciła od nich wzrok i bezbarwnym
głosem podziękowała reszcie za chęć pomocy, a następnie skierowała się do
wyjścia, nie czekając aż któreś z nich się odezwie.
Kiedy
minęła ciężkie wrota, natychmiast puściła się biegiem wzdłuż korytarza w stronę
wieży Krukonów, rozglądając się dookoła i mając nadzieję, że jak najszybciej znajdzie
Chrisa i upewni się, że nic mu się nie stało oraz co do kolejnej sprawy, która
w tym momencie nie dawała jej spokoju.
Musiała
mieć pewność, że nie była z nim głównie z litości.
***
Julie
siedziała w prawie pustym pokoju wspólnym Gryfonów, wpatrując się uparcie w
niewielką zapałkę, którą umieściła na stoliku. Od dłuższego czasu próbowała
zamienić ją w krzesło za pomocą jednego zaklęcia, ale jej się to nie udawało,
co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Zmarszczyła brwi ze złością, kiedy
zapałka po raz kolejny przybrała kształt prostego taboretu. Nie wiedziała,
dlaczego nie potrafiła zrobić tego porządnie, bo zazwyczaj wszystko wychodziło
jej bez większego problemu. Właściwie domyślała się, o co mogło chodzić, ale
nie chciała się do tego przyznać sama przed sobą. Prawda była bowiem taka, że
Distim nie umiała wyrzucić z głowy sprawy z Willem i przez to z trudem
przychodziło jej skupianie się na czymkolwiek innym. Powinna już dawno o tym
zapomnieć, jednak cały czas wracała do tej nieszczęsnej sylwestrowej nocy i
katowała się tymi wspomnieniami.
Westchnęła
cicho, po czym powoli wstała z fotela, ponieważ próby zamiany zapałki zdążyły
ją już znudzić i sprawić, że zgłodniała. Poprawiła okulary, które zsunęły jej
się z nosa, a potem pochyliła głowę w dół, aby związać zelektryzowane włosy w
koka. Ruszyła w kierunku przejścia pod portretem Grubej Damy, naciągając rękawy
swetra na dłonie, bo po odejściu od ciepłego kominka zrobiło jej się zimno.
Objęła ramionami brzuch, który coraz głośniej domagał się jedzenia i wyszła na
korytarz, żałując, że jej wieża znajdowała się tak daleko od Wielkiej Sali.
Gdyby była Puchonką, miałaby kuchnię pod samym nosem, ale wtedy mogłoby się to
źle odbić na jej wadze, chociaż nawet teraz uważała, że powinna pozbyć się
kilku dodatkowych kilogramów, które z pewnością nie dodawały jej uroku.
Drapała
się właśnie po czole, kiedy nagle ktoś chwycił ją za ramiona i dosłownie
przyparł do ściany. Julie była tak zaskoczona, że nie wydała z siebie żadnego
dźwięku, ale jej oczy rozszerzyły się gwałtownie i wolała nawet nie wyobrażać
sobie swojej zdezorientowanej miny. Przez dłuższą chwilę się nie poruszała z
dłonią nadal przyciśniętą do twarzy, gapiąc się na granatową bluzę chłopaka,
jednak w końcu odzyskała panowanie nad mięśniami i szarpnęła się mocno,
próbując wyrwać się z jego uścisku.
– Co ty
wyprawiasz? – wydyszała cicho, kręcąc głową. – Puść mnie!
Stał
stanowczo zbyt blisko niej, przez co miała ochotę zrobić krok w tył. A
najlepiej dwadzieścia kroków lub więcej, ale twarda ściana za jej plecami
skutecznie odcinała jej drogę ucieczki. Gdyby się odważyła, mogłaby spróbować
go od siebie odepchnąć, jednak nie ufała własnym rękom. Nie była przyzwyczajona
do przebywania tak blisko drugiej osoby, ba, nie była przyzwyczajona nawet do
cudzego dotyku, więc zaczęła brać głębokie oddechy, jakby dostała ataku
klaustrofobii.
– Odsuń
się ode mnie – poprosiła, przyciskając plecy do ściany, żeby znaleźć się jak
najdalej.
Szatyn
westchnął, ale zrobił krok w tył, nie zabierając palców z jej ramion. Nie
widziała wyrazu jego twarzy, bo patrzyła przed siebie, prosto na jego tors –
nie zamierzała utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego, ani podnosić brody choćby
o cal. Zacisnęła mocno usta i wygięła je w dół, żeby pokazać, że nie podoba jej
się ta sytuacja. Zastanawiała się właśnie, o co mogło mu chodzić i po co
właściwie ją zatrzymywał, kiedy przyszło jej do głowy, że ktoś mógłby ich
zobaczyć i wyciągnąć pochopne wnioski. Na przykład Natt.
Przymierzała
się już do prześlizgnięcia pod jednym z ramion chłopaka i ucieczki na drugi
koniec szkoły, gdy wreszcie usłyszała nad sobą jego głos.
– Musimy
porozmawiać, Julie – powiedział, lecz dziewczyna zsunęła się tylko odrobinę po
ścianie, nie reagując w żaden inny sposób na te słowa.
Will
nawet nie wiedział jak bardzo się mylił. Nie tyle nie musieli, ale wręcz nie mogli
rozmawiać. Nie po to unikała go przez ostatnie dni, żeby teraz łapał ją z
zaskoczenia na korytarzu i domagał się wyjaśnień.
–
Posłuchaj, to dla mnie naprawdę ważne – zaczął spokojnie, a Distim przełknęła
głośno ślinę.
Zdecydowanie
nie powinien używać słowa „ważne” w odniesieniu do niej, ani też wypowiadać jej
imienia, bo brunetce wydawało się wtedy, że mu na niej zależy. W dodatku stał
tak blisko... Czuła jego perfumy tak wyraźnie, jakby miała nos przyciśnięty do
jego bluzy, ale podejrzewała, że wyczułaby je nawet, gdyby Johnson opierał się
w tej chwili o przeciwległą ścianę. Starała się nie wciągać powietrza w
nozdrza, lecz przez to oddychała jedynie szybciej i częściej, czyli innymi
słowy nie osiągnęła żadnych efektów.
– Nie
wiem, co się stało, ale Aileen jest na mnie wściekła, a ty nie chcesz nawet na
mnie spojrzeć – ciągnął dalej chłopak z frustracją w głosie. – Dlatego proszę,
żebyś odpowiedziała mi na jedno pytanie. Pewnie zdajesz sobie sprawę z tego,
że... niewiele z tamtej nocy pamiętam – westchnął cicho. – Jest mi strasznie
głupio z tego powodu i cokolwiek wtedy zrobiłem, szczerze żałuję, ale... Nigdy
bym sobie nie wybaczył, gdybym... – Urwał na chwilę, nie dokańczając zdania. –
Jest jedna rzecz, której nigdy bym
sobie nie wybaczył – powtórzył bardziej stanowczo. – I muszę być pewny, że jej nie zrobiłem.
Julie
mocniej zacisnęła palce na rękawach swetra, bo na jej przedramionach pojawiła
się gęsia skórka. Spojrzała szybko w dół na swoje dłonie osłonięte materiałem,
żeby zyskać na czasie. Domyśliła się, o co chłopak zamierzał zapytać, ale nadal
nie była na to przygotowana. Co miała mu odpowiedzieć? Czy umiała dostatecznie
dobrze kłamać, aby oszukać Krukona – osobę inteligentniejszą od niej samej?
W uszach
już niemal słyszała pytanie, które zaraz padnie. Wiedziała nawet, jak zabrzmi
głos Willa – wyłapie w nim nuty skrywanego obrzydzenia i współczucia, bo w
końcu komuś takiemu, jak ona można wyłącznie współczuć. Przełknęła łzy, cisnące
się do oczu, a potem otworzyła usta, żeby zaprzeczyć od razu po tym, jak padnie
to wyczekiwane przez nią „Pocałowałem
cię?”. W życiu by się do tego nie przyznała, ponieważ wprawiłaby go tylko w
zakłopotanie i nie wiedziałby, co powinien powiedzieć. Próbowałby ją przeprosić
za coś, co było jednocześnie najlepszą i najgorszą rzeczą, jaka jej się
ostatnio przytrafiła, a za najlepsze rzeczy nie powinno się przepraszać, gdyż
czasem czyni to z nich wtedy właśnie te najgorsze. Poza tym nie mógłby sobie
tego wybaczyć, jak sam już zaznaczył, a Julie wcale mu się nie dziwiła –
przecież chodził z Natt i chciał być wobec niej lojalny. Chociaż nie dało się
mu niczego zarzucić, bo myślał wtedy, że całuje się ze swoją dziewczyną. To
Distim zawiniła, pozwalając na ten pocałunek i była tego całkowicie świadoma,
dlatego musiała utrzymać wszystko w sekrecie.
Nagle
poczuła, że Will puszcza jej ramiona, lecz chwilę później położył dłonie pod
jej brodą i podniósł ją do góry tak, żeby Julie spojrzała mu w oczy. Spłonęła
gwałtownym rumieńcem, ale nie odwróciła wzroku. Ostatni raz byli tak blisko
siebie właśnie podczas tego Sylwestra, który zakończył się w zdecydowanie
nieoczekiwany przez nią sposób.
–
Błagam, powiedz, że cię nie pocałowałem.
W
pierwszym momencie to właśnie usłyszała, bo przecież miał ją o to poprosić.
Zmarszczyła brwi, wpatrując się w jego wargi, jakby nie zrozumiała. To
„pocałowałem” nie brzmiało tak, jak powinno – nie tak, jak to sobie wcześniej
tyle razy wyobrażała. Brzmiało inaczej, przyjemniej, a przede wszystkim
oznaczało coś zupełnie innego. Dopiero po kilku sekundach wychwyciła tę
znaczącą różnicę, ale dalej nie mogła w to uwierzyć. Nie użył słowa
„pocałowałem” tylko „uderzyłem”.
Powiedz,
że cię nie uderzyłem.
Błagam, powiedz, że cię nie uderzyłem.
To była
jedyna rzecz, której nie mógłby sobie wybaczyć?
Zaskoczenie
całkowicie odebrało jej mowę i przez chwilę poruszała bezgłośnie ustami, nie
potrafiąc się odezwać. W oczach Willa zobaczyła, że naprawdę obawiał się, że
mógł coś takiego zrobić i poczuła się niewyobrażalnie głupio, ponieważ dotarło
do niej, że dała mu podstawy, aby tak pomyślał. W końcu unikała go od czasu tej
„imprezy” i nie potrafiła nawet na niego spojrzeć, co mogło zostać
zinterpretowane na wiele sposobów.
Dopiero
po kilkunastu kolejnych sekundach odzyskała panowanie nad własnym gardłem i
odezwała się, szczerze ucieszona tym, że nie musiała kłamać.
– Nie,
jasne, że nie. – Kręciła głową, żeby jeszcze bardziej potwierdzić swoje słowa i
zdała sobie sprawę z tego, jak trudno jest czemuś zaprzeczyć, nawet jeśli to
najprawdziwsza prawda. – Jestem pewna, że nigdy nie uderzyłbyś żadnej
dziewczyny, niezależnie od tego, jak bardzo byłbyś pijany – dodała,
rozpaczliwie szukając w myślach czegoś, co mogłoby go przekonać, ale to nie
było konieczne, ponieważ czoło chłopaka się rozpogodziło.
Najwyraźniej
umiał rozpoznać, kiedy kłamała, więc powinna teraz z całych sił dziękować
Merlinowi, że jednak nie zapytał o pocałunek, bo wtedy byłaby zgubiona.
Zauważyła, że Will miał zamiar coś jeszcze powiedzieć, lecz przerwał mu stukot
kroków, dobiegający z sąsiedniego korytarza. Distim momentalnie zesztywniała,
ale na całe szczęście chłopak zdążył się od niej odsunąć, zanim intruz minął
zakręt. Oczywiście, to musiała być
Natalie, bo inaczej Julie miałaby za mało wrażeń na jeden dzień. Wolała nawet
nie zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby Johnson nie zrobił tych dwóch
wyraźnych kroków w tył.
– Szyłaś
tam te ubrania? – zapytał z uśmiechem, kiedy szatynka do nich podeszła. –
Czekam na ciebie z pół godziny, jak nie dłużej.
Wyciągnął
do niej rękę, a ona płynnie się pod nią wślizgnęła i przytuliła do jego boku.
Obrzuciła Julie podejrzliwym spojrzeniem, ale już chwilę później uśmiechnęła
się szeroko, najwyraźniej stwierdzając, że koleżanka nie stanowi dla niej
zagrożenia.
–
Spotkałam na schodach Amy z szóstej klasy i trochę się zagadałam – wyjaśniła,
przewracając oczami. – Mówiła, że wpadła na Walkera, kiedy wracała z kolacji i
podobno wyglądał na zdenerwowanego. Myślisz, że udało nam się go wkurzyć na
tyle, żeby porzucił swoją pozę wyluzowanego nauczyciela? – Will parsknął
śmiechem, ale pokręcił głową z powątpiewaniem i już chciał odpowiedzieć, kiedy
Natt weszła mu w słowo. – A tak w ogóle to, jakim prawem wypominasz mi te pół
godziny, skoro sam spóźniasz się prawie codziennie?
Można by
pomyśleć, że robiła mu wyrzuty, jednak zaraz wspięła się na palce i pocałowała
go szybko, czego następstwem było pojawienie się dołeczków w policzkach
chłopaka. Julie zacisnęła usta i przesunęła się w prawo, mając zamiar jak
najszybciej stamtąd zniknąć. Nie mogła patrzeć na to, jak swobodnie się ze sobą
czuli. Wszystkie ich ruchy wydawały się być naturalne niczym oddychanie – palce
Willa, odgarniające kilka kosmyków z twarzy Optone, czy dłoń, którą obejmował
ją w talii. Pasowali do siebie idealnie, a poza tym Natt była tak pozytywna, że
chłopak bez przerwy się przy niej uśmiechał. Przez chwilę w jego ramionach wyobraziła
sobie samą siebie – bojącą się najlżejszego muśnięcia, wręcz uciekającą przed
dotykiem – i doszła do wniosku, że prawdopodobnie nie dałaby rady się do tego
przyzwyczaić. Nie potrafiłaby zbliżyć się do niego na tyle, żeby bez
wcześniejszego ataku serca choćby pozwolić mu trzymać rękę na swojej talii.
W końcu
dotarło do niej z pełną mocą, że od dłuższego czasu marzyła o związku, na który
po prostu nie była gotowa.
Pokręciła
głową i zrobiła kolejny krok w prawo, przybliżający ją do ucieczki z całej tej
sytuacji. Kiedy usłyszała głośne uderzenia butów o posadzkę, była pewna, że to
jej własne nogi poniosły ją wzdłuż korytarza, lecz zaraz przed jej oczami
pojawiła się zdyszana dziewczyna. Wyglądała jednocześnie na zirytowaną i
przestraszoną, chociaż to uczucie irytacji zdecydowanie przejęło prowadzenie na
jej twarzy, gdy ujrzała przed sobą dwie Gryfonki i Krukona.
– Co
się...? – zaczął ze zdziwieniem Will.
–
Wszędzie cię szukam! – wrzasnęła Aileen, a jej głos potoczył się echem po
spokojnym korytarzu.
Podbiegła
do brata i ze złością szarpnęła go za ramię, posyłając Natalie wściekłe
spojrzenie.
–
Następnym razem, jak postanowisz zerwać się z nią ze szlabanu, to przynajmniej
powiedz komuś, gdzie będziesz! – Pociągnęła go za rękę, nie dając mu nawet
możliwości, aby o coś zapytać. – No, rusz się!
Natt
skrzywiła się i złapała za drugie ramię chłopaka, jakby nie zamierzała pozwolić
mu odejść.
– Will i
ja idziemy nad jezioro – syknęła z naciskiem. – Nie mamy czasu na twoje...
Urwała
jednak z otwartymi ustami, gdy Johnson zabrał rękę z jej uścisku i położył ją
na plecach roztrzęsionej siostry. Optone uniosła wysoko brwi, ale zacisnęła
mocno wargi i nie odezwała się już ani słowem. Julie zauważyła, że niechęć
Aileen do szatynki działała w obie strony i najwyraźniej Natalie nie spodobało
się to, że właśnie z nią przegrała ten „pojedynek” o Willa.
– Co się
stało, A? – zapytał spokojnie chłopak, ale zmienił ton od razu, gdy zobaczył
jej ciemne oczy wypełnione łzami. – Ktoś ci coś zrobił?
W jego
głosie pobrzmiewało tak wyraźne zaniepokojenie, że Distim podbiegła do
przyjaciółki i chwyciła ją za przedramię. Nigdy dotąd nie czuła takiej troski o
kogokolwiek. Jeśli ktoś ją skrzywdził... – nawet nie chciała o tym myśleć.
– Co się
dzieje? – dodała z jeszcze większym zdenerwowaniem, chociaż na pewno nie
mogłaby pobić Willa, który był w tym momencie blady jak ściana.
– Nie
chodzi o mnie – powiedziała Aileen, kręcąc głową, po czym ponownie pociągnęła
brata za rękę, ale tym razem się nie opierał. – To drugie stadium... To drugie
stadium, Will – powtórzyła cicho, a łzy zalśniły w jej oczach.
Julie
uniosła brwi, bo nic nie zrozumiała ze słów dziewczyny. Spojrzała na Krukona,
żeby dowiedzieć się, czy był tak samo skołowany jak ona, lecz na jego twarzy
dostrzegła jedynie niedowierzenie. Sekundę później puścił dłoń siostry i sam
pognał w kierunku, w którym go wcześniej ciągnęła, nie oglądając się za siebie.
Aileen pobiegła za nim, niczego nie tłumacząc i zostawiając zdezorientowaną
Distim na korytarzu wraz z Natt, która w tym momencie była równie zdziwiona.
– Wiesz,
o co jej chodziło? – zapytała Julie, odwracając się do szatynki.
Ta przez
jakiś czas milczała, zapatrzona w miejsce, w którym zniknął przed chwilą Will,
ale wyraz zdziwienia powoli znikał z jej twarzy, a usta dziewczyny wykrzywiły
się w dół, co oznaczało, że była zirytowana. Mało tego – była zirytowana na
nią!
– To
chyba twoja przyjaciółka – odparła z
przekąsem na zadane pytanie. – Mogłam się domyślić, że nie bez powodu nastawia
Willa przeciwko mnie.
Po tych
słowach założyła ręce na piersiach i okręciła się na pięcie, zamierzając
odejść. Brunetka wpatrzyła się w jej plecy z jeszcze większą konsternacją.
– Ale...
– zaczęła, lecz Natalie znikała już za rogiem.
Julie
opuściła bezradnie dłonie i przez dłuższą chwilę stała w tym samym miejscu.
Merlinie, to naprawdę wygląda, jakbym
namówiła Aileen do „nielubienia” Natt, pomyślała z przerażeniem.
Pokręciła
głową, wzdychając ciężko. To i tak było zdecydowanie lepsze niż, gdyby Optone
dowiedziała się o ich pocałunku. Wtedy chyba już nigdy w życiu by się do niej
nie odezwała.
I Will
także, bo, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy, oprócz uderzenia, była
jeszcze jedna rzecz, której nigdy by nie wybaczył.
Z tą
różnicą, że wtedy nie wybaczyłby Julie,
a nie sobie.
***
Lily
biegła właśnie korytarzem prowadzącym na schody do pokoju wspólnego Krukonów,
przeklinając w myślach Pottera i jego głupie gierki, przez które straciła zbyt
wiele czasu. Pluła sobie w brodę, że w ogóle do nich podeszła – mogła wycofać
się z Wielkiej Sali od razu, gdy zobaczyła, że nie było w niej Chrisa.
Przynajmniej nie miałaby teraz takiego mętliku w głowie.
Minęła
już kilkunastu Krukonów, ale żaden z nich nie był ani Willem, ani Aileen, ani
tym bardziej Chrisem. Nie zobaczyła także nikogo z dormitorium chłopaków, co
lekko ją pocieszało, bo mogło oznaczać, że wszyscy z jakiegoś powodu zostali po
prostu w pokoju.
Szybki
bieg zdążył ją już zmęczyć, więc zwolniła do truchtu, łapiąc w międzyczasie
oddech. Kilka kroków dalej zatrzymała się jednak gwałtownie, gdy dostrzegła na
środku korytarza niewielkie plamy krwi. Wciągnęła pospiesznie powietrze do
płuc, co nie miało nic wspólnego z jej wcześniejszym wysiłkiem, a potem
rozejrzała się dookoła.
Na
ścianie po jej prawej stronie zauważyła czerwoną smugę, która przypominała
odcisk dłoni i prowadziła do najbliższej wolnej klasy. Lily jęknęła cicho,
kręcąc głową i przyciskając pięść do błyskawicznie unoszącej się i opadającej
klatki piersiowej. Musiała jak najprędzej wejść do środka i sprawdzić, co się
stało.
– To nie
Chris – wyszeptała sama do siebie, zaciskając dłoń na klamce. – Spokojnie,
Lily.
Już
miała otworzyć drzwi, kiedy z metalowej tabliczki z numerem sali wyłoniła się
trupioblada ręka pokryta bliznami, która niemal przyprawiła dziewczynę o zawał.
Evans w jednej chwili odskoczyła do tyłu z głośnym piskiem i szybko sięgnęła do
kieszeni po różdżkę, ale zobaczyła, że przez drzwi przedziera się dalsza część
ciała. Najpierw ujrzała duży brzuch, a dopiero potem twarz ducha, który przestraszył
ją tak bardzo, że prawie zapomniała, po co chciała tam wejść.
Gruby
Mnich potoczył nieprzytomnym wzrokiem po korytarzu, aż w końcu spojrzał na
Evans. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, kiedy wskazał ręką w jej kierunku.
–
Panienko, sprowadź pomoc – zaczął rozgorączkowanym głosem, a Lily przełknęła
ślinę ze zdenerwowania. – Mam tu rannego chłopca...
Dalej
już nie słuchała, bo doskoczyła z powrotem do drzwi i otworzyła je szybkim
szarpnięciem. Zignorowała Mnicha, który zaczął na nią krzyczeć i kazał jej biec
po któregoś z nauczycieli.
– Kiedy
tu wszedłem, miał problemy z oddychaniem – relacjonował pospiesznie, lecąc za
nią do środka. – Potrzebna mu pomoc...
Evans
rzuciła zaklęcie Lumos, oświetlając
pomieszczenie i chwilę później zamarła, kiedy zobaczyła Chrisa pod jednym z
dużych okien. Podbiegła do niego, wypuszczając przy okazji różdżkę, która
potoczyła się po podłodze, posyłając jasne smugi światła na ściany.
– Błagam
cię, sprowadź tu pielęgniarkę – zwróciła się zdławionym głosem do ducha, który zrozumiał
wagę sytuacji i zaraz zniknął, zostawiając ją samą.
Lily
upadła na ziemię, boleśnie tłukąc sobie kolana, ale nie zwracała uwagi na nic
poza Christianem. Ostrożnie dotknęła jego policzka i zamrugała szybko, żeby
pozbyć się łez.
– Chris
– wyszeptała cicho, błagalnie.
Miał
zamknięte oczy i prawdopodobnie był nieprzytomny, bo w żaden sposób nie
zareagował na jej słowa. Z jego ust wydobywało się ledwo dosłyszalne rzężenie,
które przyprawiło ją o gęsią skórkę. Poza tym jego wargi pokryte były krwią, jakby
nią kaszlał, ale oprócz tego na prawym policzku blondyna widniało podłużne
rozcięcie. Lily wpatrywała się w nie przez chwilę z oszołomieniem. Ktoś go zaatakował? Nie miała jednak czasu, żeby
się nad tym dłużej zastanawiać, ponieważ nagle zapadła cisza, która świadczyła
o tym, że Chris przestał oddychać.
– Nie,
nie, nie – jęknęła z przerażeniem, przyciskając dłoń do jego zdrowego policzka.
Nagle
przypomniały jej się słowa jego mamy, która cały czas obawiała się takiej
właśnie sytuacji. Przesunęła się na bok i wepchnęła drżącą dłoń do przedniej
kieszeni jego spodni, ale okazała się pusta. Szybko sięgnęła do drugiej i z
ulgą wyjęła z niej mały inhalator. Ręce dygotały jej tak bardzo, że prawie go
upuściła, zanim zdążyła odwrócić się z powrotem do twarzy Chrisa.
Ostrożnie
rozchyliła jego zakrwawione wargi i umieściła w nich przedmiot, naciskając w
odpowiednim miejscu, a inhalator w magiczny sposób zaczął wtłaczać powietrze do
płuc chłopaka, umożliwiając mu swobodne oddychanie. Lily otarła mokre od łez
policzki i wypowiedziała szeptem jego imię, błagając go, żeby się obudził.
Wydawało
jej się, że minęły godziny, ale w końcu powieki mu zadrgały i Christian jęknął
coś niezrozumiale, ponieważ zagłuszył go wciąż pracujący inhalator. Podniósł
dłoń do twarzy, jakby chciał uwolnić się od zbędnego balastu, ale Evans szybko
wplotła w nią palce. Widząc, że zaczął samodzielnie zasysać powietrze,
odetchnęła z ulgą i pochyliła się, żeby pocałować go w czoło.
–
Spokojnie – wyszeptała, ściskając mocno jego dłoń. – Pielęgniarka zaraz tu
będzie, wszystko w porządku.
Chciała
go uspokoić, ale odniosła całkiem odwrotny efekt, ponieważ chłopak poderwał się
gwałtownie z ziemi i wyrwał inhalator z ust. W ciemności szczególnie odznaczały
się jego rozszerzone oczy, które były tak przekrwione, że Evans niemal nie
widziała białek. Jego reakcja zaskoczyła ją tak bardzo, że zamarła w bezruchu z
jedną dłonią, którą wcześniej przytrzymywała inhalator przy jego twarzy, w
powietrzu.
– Nie,
nie może mnie zabrać – powiedział, a właściwie wycharczał niewyraźnie Dulcos. –
Będę musiał wrócić do domu. Nic mi nie jest, rozumiesz? Nic. – Oparł się o
ścianę i wplótł zakrwawione dłonie w swoje blond włosy, zaciskając na nich
palce tak mocno, jakby chciał je wyrwać.
Lily
delikatnie położyła mu rękę na kolanie, bo zaczął się zachowywać jak szalony.
Przełknęła powoli ślinę i przysunęła się bliżej. Christian zacisnął powieki i
pokręcił rozpaczliwie głową, a po chwili na jego policzki wypłynęły łzy.
Wyraźnie coś się z nim działo, ale Evans nie miała pojęcia, co takiego. Nie
przeczytała wszystkiego na temat jego choroby, a teraz przydałaby jej się
każda, choćby najmniejsza informacja. Zagryzła wargi, zastanawiając się, czy
Chris miał jakiś atak, bo zaczął płakać i jednocześnie dławić się własnymi
łzami.
Podniosła
ostrożnie ręce i naciągniętym rękawem delikatnie otarła mu mokre od krwi wargi,
a potem go w nie pocałowała.
– W
porządku, nic się nie stało – przyznała cicho, żeby się uspokoił. – Dobrze się
czujesz? – zapytała łagodnie, lecz Dulcos nie odpowiedział, tylko przyciągnął
ją do siebie. – Jak się tu znalazłeś?
Przytuliła
się do ramienia blondyna i zauważyła, że kołnierzyk jego białej koszuli także
był brudny od krwi. Zmarszczyła brwi i wyciągnęła dłoń, aby odsunąć go od szyi
chłopaka. Otworzyła usta ze zdziwienia, kiedy zobaczyła taką samą ranę, jaką
miał na policzku i cofnęła się odrobinę, żeby móc na niego spojrzeć.
– Skąd
się wzięły te rany? Ktoś cię zaatakował?
To były
kluczowe pytania, jednak ponownie nie doczekała się odpowiedzi. Wzrok
Christiana był zamglony, jakby nie docierały do niego słowa Lily, więc
dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie i zmusiła go, żeby zwrócił na nią uwagę.
Czuła, że cały się trząsł i była coraz bardziej przestraszona jego stanem oraz
dziwnym nastrojem, który zmieniał się z minuty na minutę. Przez jakiś czas
patrzyła mu w oczy, a on zdawał się jej nie poznawać. Dopiero po kilkunastu
sekundach coś w jego ciemnoniebieskich tęczówkach zaskoczyło. Pierwszym
uczuciem, jakie z nich wyczytała było zawstydzenie.
–
Przepraszam – jęknął cichutko, spuszczając wzrok. – Nie powinno tak być...
Nie
dowiedziała się jednak, co miał na myśli, bo w drzwiach pojawiła się pani
Mallory wraz ze swoją młodszą asystentką, panią Pomfrey. Za nimi unosił się
duch Grubego Mnicha, który całkiem sprawnie wywiązał się ze swojego zadania,
chociaż mogło być już za późno, gdyby Lily nie znalazła inhalatora.
Pielęgniarki szybko weszły do środka i zbliżyły się do dwójki uczniów, lecz
Christian na ich widok mocniej ścisnął talię Evans, jakby nie miał zamiaru jej
puścić.
Lily
przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy zobaczyła, że kobiety wymieniają się
zaniepokojonymi spojrzeniami. Sama zdążyła już zauważyć, że Chris nie
zachowywał się normalnie, a jedynym wyjaśnieniem mogło być rozwinięcie się
choroby. Pani Mallory potwierdziła jej obawy, odchrząkując fachowo i
poprawiając swój fartuch.
– Musimy
zabrać go do skrzydła – powiedziała i rozejrzała się po pustej klasie. –Możesz
mi wyjaśnić, dlaczego był tutaj sam? – zwróciła się do Evans, lecz ta tylko
wzruszyła ramionami w odpowiedzi. – No, cóż – westchnęła ciężko, zaciskając
palce na różdżce. – Mam wyczarować nosze, czy dasz sobie radę?
Christian
pokręcił gwałtownie głową, a jego na powrót nieobecne oczy znów wypełniły się
łzami. Wyraźnie nie chciał nigdzie iść, więc pielęgniarka posłała Lily
przeciągłe spojrzenie, które miało skłonić ją do pomocy. Dziewczyna dotknęła
jego twarzy i przejechała palcem po jego ustach, na co Dulcos wzmocnił swój
uścisk i przyciągnął ją jeszcze bliżej. W jego oczach mignęła iskierka
zrozumienia – na pewno zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że powoli mieszało mu
się w głowie. Wykorzystał moment świadomości, żeby pocałować Evans w czoło, a
potem ostrożnie musnął jej wargi.
– Musisz
mnie puścić, Chris – wyszeptała łamiącym się głosem. – Pójdę z tobą do skrzydła.
Nie zostawię cię, obiecuję.
Na jego
twarzy pojawiły się ślady rezygnacji i powoli rozluźnił ręce, więc Lily
odsunęła się do tyłu i pomogła blondynowi podnieść się z podłogi. Nie miał
problemów z utrzymaniem równowagi, dlatego też złapała mocno jego dłoń i
wyprowadziła go z nieużywanej klasy, zabierając po drodze swoją różdżkę, którą
wcześniej upuściła. Ruszyła za dwoma pielęgniarkami, domyślając się, że był to
prawdopodobnie ich ostatni wspólny spacer po zamku, chociaż samo stwierdzenie
tego faktu sprawiało, że czuła się coraz gorzej.
***
Dochodziła
już północ i jedynie kilku minut brakowało, żeby zamienić piątek w sobotę, a
Mulciber kolejny dzień z rzędu znajdował się poza lochami, ryzykując
możliwością wpakowania się w kłopoty. Siedział właśnie na jakimś odwróconym
wiadrze w starym składziku na miotły i strzelał palcami ze znudzenia.
Nienawidził czekania na innych, a szczególnie w samotności, ponieważ miał
wrażenie, że traci tylko czas, który mógłby spożytkować inaczej.
Gdy
drzwi w końcu się uchyliły, westchnął ciężko, żeby wyrazić swoje
niezadowolenie. Postać w ciemnej pelerynie wślizgnęła się szybko do środka i
oparła o ścianę, poprawiając kaptur, zasłaniający całą jej twarz. Mulciber tak
naprawdę mógł jedynie zgadywać, z kim miał do czynienia, bo nie znał nawet
imienia tajemniczego przybysza. W myślach nazywał go po prostu Wysłannikiem i
zazwyczaj nawet nie przeszkadzało mu to, że ukrywał swoją tożsamość.
– O co
chodzi? – zapytał od razu chłopak, opierając brodę na zaciśniętych pięściach.
Prawdopodobnie
wyglądał śmiesznie, kuląc się na jednym z wiader, podczas gdy Wysłannik swoją
postawą wyraźnie nad nim górował, a każdy jego ruch wydawał się być dokładnie
przemyślany. Ian zmarszczył tylko brwi, oczekując na odpowiedź. Ktoś inny na
jego miejscu pewnie by wstał, żeby pokazać swoją wyższość, ale nie on. Zupełnie
go nie obchodziło, co jakiś zakapturzony facet sobie o nim pomyśli.
– Czarny
Pan chce wiedzieć, jak ci idzie – odparł tamten niskim, ochrypłym głosem. –
Przekonałeś już kogoś?
Mulciber
skrzywił się i założył ramiona na pokaźnym torsie, chociaż wątpił, żeby
Wysłannik widział cokolwiek zza swojego czarnego kaptura.
– Bez
obaw – warknął ze złością, obnażając zęby. – Świetnie sobie radzę.
Przez
chwilę obaj milczeli i w niewielkim schowku było słychać jedynie ciche
popiskiwanie jakiegoś szczura. Najwyraźniej drapał w jedno z przewróconych
wiader, próbując wydostać się ze środka albo wspiąć się po nim na górę.
– Dobrze
– powiedział wreszcie Wysłannik, przekładając różdżkę z ręki do ręki. – Mam dla
ciebie idealną kandydatkę...
– Co? –
wysyczał ze zdziwieniem brunet. – Przecież... nasze plany...
Zamilkł,
kiedy zdał sobie sprawę z tego, że się jąkał. Był zupełnie zbity z tropu i
musiał najpierw ułożyć słowa w głowie, aby nie zabrzmiały jak bełkot małego
dziecka. Niestety jego rozmówca nie dał mu na to czasu.
– Plany
się zmieniły – wyjaśnił spokojnie, nadal bawiąc się różdżką. – Ale dla ciebie
nie powinno być różnicy, w końcu szlama to szlama.
Szczur
zapiszczał jeszcze głośniej, nie zdając sobie nawet sprawy z powagi dialogu,
którego właśnie był świadkiem. Jego pazury ślizgały się po gładkiej powierzchni
wiadra, przywołując na myśl dźwięk widelca zgrzytającego po talerzu.
Mulciber
podrapał się po policzku i już miał zamiar zapytać, o kogo dokładnie chodzi,
kiedy zobaczył wychudzonego gryzonia, któremu właśnie udało się wspiąć na jedno
z najmniejszych wiader. Jego oczy świeciły w ciemności – prawdopodobnie z dumy,
która w tym momencie go przepełniała. Dla jego szczurzego móżdżka taka
wspinaczka była pewnie porównywalna ze zdobyciem Mont Everestu. Nie mógł się
jednak długo cieszyć z własnego sukcesu, ponieważ pomieszczenie rozjaśnił
zielony blask, wysysając życie z zadowolonych oczu stworzonka.
Ślizgon
patrzył przez chwilę na Wysłannika, któremu przy zabijaniu niewinnego
zwierzęcia nawet nie zadrżała ręka. Sam jeszcze nigdy nie użył zaklęcia Avada Kedavra i nie wiedział, czy byłby
w stanie zachować się równie bezwzględnie w odniesieniu do drugiego człowieka.
Spojrzał
przelotnie na martwego szczura, który wybrał sobie pechową porę na wyjście z
ukrycia, a potem znowu odwrócił się do swojego towarzysza.
– Co to
za szlama? – zapytał chłodno, mierząc wzrokiem jego ciemną pelerynę i mógłby
się założyć o wszystko, że w tym momencie pod kapturem Wysłannika pojawił się
złośliwy uśmiech.
Uśmiech
szaleńca...
***
Lily
siedziała na niewygodnym krześle w skrzydle szpitalnym i z zaniepokojeniem
obserwowała dwie pielęgniarki, które kręciły się wokół Christiana i nie
pozwalały jej się do niego zbliżyć. Miała szczerą ochotę na nie nawrzeszczeć,
bo koło jego łóżka było wystarczająco dużo miejsca, żeby mogła się tam
zmieścić, nie przeszkadzając im w ich medycznych czynnościach. Chociaż w środku
odczuwała wyłącznie panikę, uśmiechała się pocieszająco do blondyna, który nie
spuszczał z niej wzroku. Wbijała paznokcie we wnętrza dłoni, żeby się tylko nie
rozpłakać, co przypomniało jej o napisie, pojawiającym się powoli na jej
skórze. Ostrożnie rozsunęła palce, ale druga litera wciąż była nie do
odczytania. Skrzywiła się ze złością, zastanawiając się, ile to mogło jeszcze
potrwać.
W tym
samym momencie pani Mallory oznajmiła głośno, że Evans może w końcu podejść do
Chrisa, więc dziewczyna podniosła się gwałtownie z krzesła i od razu do niego
podbiegła.
– Macie
dosłownie pięć minut – dodała jeszcze kobieta, a mina Lily odrobinę zrzedła. –
Zaraz podam eliksir nasenny, żeby pan choć trochę odpoczął.
Chłopak
zmarszczył nos, lecz nic nie odpowiedział. Wyglądał zdecydowanie lepiej niż w
tamtej klasie, a jego spojrzenie było już w pełni przytomne, dlatego Evans
uśmiechnęła się delikatnie i ścisnęła mocno jego dłoń. Przysiadła na pierwszym
z brzegu stołku i dosunęła go jak najbliżej szpitalnego łóżka.
– Co się
stało? – zapytała szybko, chcąc uzyskać odpowiedzi na swoje poprzednie pytania.
– Skąd się wzięły te rany?
Pochyliła
się nad materacem, kiedy Christian odwzajemnił uścisk i przejechał palcami po
jej nadgarstku. Do jego twarzy były przyczepione jakieś rurki, które zazwyczaj
można było spotkać w mugolskich szpitalach. Najwyraźniej ułatwiały mu
oddychanie, ale jednocześnie mogły utrudniać mówienie, więc Gryfonka cierpliwie
czekała, aż się odezwie.
– Nie
mam pojęcia – wyszeptał, zaciskając powieki. – Szedłem do Az... – urwał, gdy
przypomniał sobie o pielęgniarce stojącej tuż za jej plecami. – Szedłem się z
tobą spotkać i... po prostu nagle źle się poczułem. Zacząłem kaszleć krwią
bardziej niż... – znowu urwał i otworzył powoli oczy. – Wiem tylko, że oparłem
się o ścianę, a potem... obudziłem się w tej klasie z inhalatorem w ustach...
Lily
spojrzała w jego niebieskie tęczówki przepełnione smutkiem, po czym pogłaskała
go delikatnie wzdłuż ramienia. Zagryzła mocno wargi, bo miała ochotę zapewnić
go, że wszystko już jest w porządku, ale wcale tak nie było. Zdawała sobie
sprawę z tego, że Chris zostanie jak najprędzej odesłany do domu, gdzie czekała
na niego należyta opieka, jednak nie potrafiła pogodzić się z tą myślą.
–
Pamiętam tylko śmiechy – dodał jeszcze, wzdrygając się i po raz pierwszy od
wejścia do skrzydła szpitalnego odwrócił wzrok od dziewczyny. – Brzmiały jakoś
znajomo, ale jednocześnie obco, jakby... – Jego czoło ściągnęło się nagle w
wyrazie zdziwienia. – Kto ci to zrobił? – zapytał mocniejszym głosem, wskazując
na niewielkie siniaki na jej ręce.
Wyraźnie
się zdenerwował, więc Lily pokręciła szybko głową. Nie wiedziała, jak z tego
wybrnąć, bo siniaki ewidentnie miały kształt czubków palców, dlatego westchnęła
ciężko i przysunęła stołek jeszcze bliżej łóżka.
– Pewnie
Syriusz – powiedziała tak cicho, aby pani Mallory nie mogła jej usłyszeć. – Ale
to był przypadek, potknęłam się i po prostu mnie złapał, żebym nie upadła –
skłamała, odgarniając włosy za ucho.
Oczy
Chrisa rozszerzyły się jednak jeszcze bardziej, gdy dostrzegł jej poparzoną
dłoń. Evans ścisnęła mocniej jego rękę, próbując powstrzymać go przed
komentarzem, ale jej się to nie udało. Zaklął tak głośno, że aż podskoczyła na
krześle, a potem zerwał się z poduszek, żeby uważniej oglądnąć ranę w kształcie
litery.
Dziewczyna
nawet nie zdążyła się poruszyć, za to pielęgniarka zareagowała naprawdę
błyskawicznie i już kładła go z powrotem na łóżko, mamrocząc coś pod nosem.
– Co ci
się stało, Lily? Niech mnie pani puści – poprosił zrozpaczonym głosem, a jego
przekrwione oczy znowu zaszły mgłą.
– Poppy,
podaj mu eliksir! – krzyknęła starsza z kobiet, odwracając się przez ramię. – Spokojnie,
zajmiemy się panną Evans, nie musisz się denerwować – mówiła szeptem, ale
chłopak nawet jej nie słyszał.
Przez
chwilę wpatrywał się pustym wzrokiem w sufit, jakby miał zamiar zapytać: „Kim się zajmiecie?”. Lily gapiła się na
niego z przerażeniem, nie wiedząc, co się z nim działo. Palce, którymi jeszcze
kilka minut temu ściskał jej lewą dłoń, nagle się rozluźniły i opadły
bezwładnie na białą kołdrę. Pani Pomfrey podała mu niedużą fiolkę z fioletowym
płynem, a on wypił go bez żadnych pytań i powoli zapadł w sen, opierając
policzek na poduszce. Jego powieki były zaciśnięte tak delikatnie, jakby po
prostu mrugał albo zamknął je dosłownie na moment, a zmarszczki na jego czole
stopniowo się wygładzały.
– Pokaż
tę rękę – poleciła jej pani Mallory, ale Evans patrzyła na twarz chłopaka i
wciąż widziała przed oczami jego nieobecne spojrzenie.
Po
głowie chodziła jej niepokojąca myśl, że w bibliotece przeczytała o jakiejś
innej chorobie, bo to, co napisali w tej książce nijak się miało do obecnego
stanu Chrisa. Zwróciła uwagę na pielęgniarkę dopiero wtedy, gdy ta chwyciła jej
dłoń i odwróciła ją wnętrzem do góry.
– To nic
takiego – powiedziała prędko, próbując wyrwać się z uścisku pracownicy.
Zacisnęła
palce, żeby zasłonić początek napisu, który pojawiał się na jej skórze. Jeśli
chciała się dowiedzieć, jakie będą następne litery, nie mogła pozwolić na
wyleczenie dłoni, ponieważ przeczuwała, że wtedy utraci tę szansę raz na
zawsze. Niestety pani Mallory nie miała zamiaru odpuścić.
– To
poważne oparzenie, dziewczyno – fuknęła i skinęła głową w kierunku swojej
pomocnicy, aby ta podała jej odpowiednie maści. – Nie można czegoś takiego
lekceważyć. No, już, otwieraj – rozkazała, a Lily niechętnie rozsunęła palce,
żeby zaraz zobaczyć, jak ślady po porannej wiadomości znikają bezpowrotnie.
Przynajmniej
obyło się bez żadnych pytań, dotyczących wyglądu dłoni dziewczyny, chociaż
miała już przygotowane wyjaśnienie, które wcześniej zafundowała Syriuszowi. W
tym momencie przyszła jej jednak do głowy myśl, dzięki której ucieszyła się z
takiego obrotu sprawy. Przecież zamierzała poczekać na ukazanie się dalszej
części napisu, co teraz wydawało jej się bezbrzeżnie głupie. Co tak właściwie
chciała później zrobić? Przyjść do skrzydła z jakimś słowem wyrytym na ręce i
udawać, że nie ma pojęcia, skąd się wzięło? Jak by się z tego wytłumaczyła?
Mogła się jedynie cieszyć, że pani Mallory zdążyła pokrzyżować jej idiotyczny
plan w odpowiednim czasie.
– W
porządku – stwierdziła z zadowoleniem pielęgniarka, odsuwając się wreszcie od
łóżka Christiana. – Chłopak powinien się obudzić za kilka godzin, więc możesz
tu zostać, tylko go niczym nie denerwuj. Pójdę porozmawiać o tym z dyrektorem,
ale jakby coś się działo, Poppy na pewno ci pomoże.
Już
chwilę później zniknęła za drzwiami, zamykając je ledwo dosłyszalnie, żeby
nikogo nie obudzić, chociaż Chris był jedynym pacjentem i powinien spać bez
żadnych przeszkód, sądząc po dawce eliksiru słodkiego snu, którą spożył. Evans
westchnęła i ostrożnie położyła wyleczoną dłoń na samych czubkach jego palców.
W końcu pod jej powiekami pojawiły się łzy, na które wcześniej sobie nie
pozwalała, ale nie zdążyła nawet cicho załkać, bo drzwi otworzyły się ponownie,
tym razem z głośnym hukiem.
Spojrzała
w tamtym kierunku i poprzez kumulujące się w jej oczach łzy dostrzegła
niewyraźną sylwetkę chłopaka, który podbiegł do niej, zanim zdołała choćby
zamrugać i pozbyć się nadmiaru wody z pola widzenia. Poczuła, że położył drżącą
dłoń na jej plecach i ten jeden gest spowodował, że całkiem się rozkleiła,
jednak szybko otarła policzki pospiesznymi pociągnięciami. Aileen, która
przybiegła zaraz za Willem, zaczęła zasypywać młodą pielęgniarkę gradem pytań
na temat stanu zdrowia Christiana, aż w końcu zamilkła, gdy uzyskała
satysfakcjonujące ją odpowiedzi i stanęła przy szatynie, nerwowo zaciskając
dłonie na jego rękawie.
Lily
wiedziała, że prędzej, czy później się zjawią, ponieważ przez przypadek
spotkała Krukonkę, kiedy razem z Chrisem szli do skrzydła za pielęgniarkami.
Aileen spojrzała wtedy tylko na blondyna i powiedziała, że zaraz znajdzie
brata, żeby przekazać mu, co się stało.
Problem
był w tym, że Evans tak naprawdę nie wiedziała, co się właściwie stało i czuła się w tym wszystkim zagubiona, bo
najwyraźniej nie doczytała najważniejszej rzeczy na temat choroby chłopaka.
– Nie
mam pojęcia, co się dzieje – przyznała cicho, kręcąc głową i przerywając ponurą
ciszę. – Coś jest z nim nie tak, jak powinno. Zachowywał się czasami, jakby nie
był sobą...
Rodzeństwo
wymieniło się krótkimi, niepewnymi spojrzeniami, a potem Will przysunął sobie
krzesło do stołka Lily. Usiadł obok niej, wyciągając ramiona, żeby przytulić do
siebie zapłakaną dziewczynę. Ta natomiast pociągnęła nosem z wdzięcznością i
pozwoliła otoczyć się w silnym, pocieszającym uścisku. Potrzebowała tego i nie
czuła się nawet zażenowana, czy skrępowana bliskością chłopaka, z którym
wcześniej nie zdążyła się lepiej poznać.
– Hm,
Lily? – zaczęła ostrożnie jego siostra. – Ja... My... – poprawiła się, mając na
myśli siebie i Willa. – Wydawało nam się, że Chris powiedział ci wszystko o
swojej chorobie...
– Daj
jej teraz spokój, A – poprosił Johnson zmęczonym szeptem. – To naprawdę nie
jest w tym momencie najważniejsze...
Evans
była jednak innego zdania, ponieważ okazało się, że nie wiedziała kompletnie niczego na temat Zespołu Deforta.
Odsunęła się powoli od Willa i spojrzała na Aileen, chcąc uzyskać jakiekolwiek
użyteczne informacje.
–
Właściwie to było tak, że włamałam się do biblioteki i przeczytałam o tym w
jednej książce – wyjaśniła, ocierając policzki rękawem. – Pominęłam góra dwie
ostatnie linijki, ale nie wierzę, żeby było w nich aż tyle innych objawów...
Ciemne
brwi szatynki uniosły się do góry, kiedy usłyszała słowa starszej koleżanki.
–
Pamiętasz, na czym skończyłaś? – zapytał ze zdenerwowaniem Will, więc Lily
przeniosła wzrok na niego.
Zastanowiła
się chwilę, próbując przypomnieć sobie zniszczoną księgę z biblioteki, którą
wertowała pospiesznie w poszukiwaniu informacji. Ostatnim, co zanotowała w
pamięci, było zdjęcie przedstawiające zniszczone płuca, które odebrało jej chęć
dalszego czytania. Poinformowała o tym chłopaka, zastanawiając się jak ważny
fragment ominęła przez tę jedną głupią ilustrację.
Johnson
wpatrywał się w nią, przejeżdżając palcem wzdłuż warg w tę i z powrotem, aż
wreszcie westchnął tylko ciężko ze zrezygnowaniem i odsunął dłoń od twarzy.
– Pod
spodem musiał być większy napis „drugie stadium”, który wzięłaś za nazwę
kolejnej choroby – wywnioskował i zerknął na śpiącego przyjaciela. – To znaczy,
że nie znasz nawet połowy... i na pewno nie chcesz słyszeć reszty. A ja nie
chcę o tym opowiadać.
Nie
wiedziała, czy chciała usłyszeć
resztę, ale była przekonana, że musi,
nawet jeśli to całe „drugie stadium” nie brzmiało zbyt zachęcająco. Wyciągnęła
rękę i zacisnęła ją mocno na przedramieniu szatyna. Przez kilka sekund patrzyli
sobie w oczy w absolutnej ciszy, aż w końcu odezwała się Aileen.
–
Posłuchaj, Lily. Jest nam strasznie trudno, bo znamy Chrisa od dziecka, a
mówienie o jego chorobie tylko nas dodatkowo zdołuje i...
Urwała,
gdy Will uniósł dłoń do góry. Zmarszczył brwi, ale pokiwał wolno głową, chociaż
było po nim widać, że wolałby tego nie robić.
– W
porządku – powiedział, oblizując nerwowo wargi. – Poczekaj na korytarzu, A. To
byłoby niesprawiedliwe, gdyby Lily nie zdawała sobie sprawy, co... – Pokręcił
głową. – Wyjdź na korytarz – powtórzył do siostry, ale ta nie zamierzała się
poruszyć.
– Nic mi
nie będzie – zapewniła, zakładając ramiona pod piersiami i siadając na wolnym
stołku. – I nie ruszę się stąd, dopóki Chris się nie obudzi.
Evans
zagryzła usta i utkwiła wzrok w Willu, przygotowując się na poznanie
dodatkowych szczegółów. Nie mogła uwierzyć, że była aż tak głupia, żeby nie
zauważyć prawdopodobnie sporego kawałka tekstu, który odnosił się do tej samej
choroby. Gdyby wtedy choć trochę się skupiła, teraz nie byłoby trzeba zmuszać
Johnsona do tej opowieści. Miała ochotę cofnąć się w czasie i spoliczkować
swoją wcześniejszą wersję, aby odrobinę zmądrzała. Przy okazji zabroniłaby
sobie zapraszać Christiana na Sylwestra do Pottera i wszystko potoczyłoby się
zupełnie inaczej.
Potrząsnęła
głową i skoncentrowała całą swoją uwagę na Krukonie, który wykręcał sobie teraz
palce.
– Może
zacznę od tego, że u ojca Chrisa drugie stadium zdiagnozowano dopiero, gdy miał
około trzydziestu dziewięciu lat, więc naprawdę nie wiem, czemu... Christian
był przekonany, że zostało mu mnóstwo czasu... Gdyby chociaż przypuszczał, że u
niego zacznie się tak wcześnie, na pewno by się z tobą nie związał – wyszeptał
Will, wpatrując się w swoje buty. – Ogólnie mugole zazwyczaj umierają od razu,
kiedy pojawią się u nich objawy „drugiego”, ale czarodzieje i ich płuca
potrafią przetrwać o wiele dłużej – oczywiście pewnym kosztem... Muszą być bez
przerwy podłączeni do maszyn w tym stylu. – Wskazał palcem na urządzenie, z
którego wychodziło pełno kabelków. – Powoli... zaczynają tracić zmysły, ich
mózgi nie są dostatecznie dotlenione, przez co chorym zdarzają się krótkie
zaniki pamięci, a nawet całkowite odcięcie od rzeczywistości. Często stają się
agresywni, nie poznają swoich bliskich i ich nastroje zmieniają się jak w
kalejdoskopie: w jednej chwili mogą się śmiać, a w następnej zanosić płaczem.
Zamilkł
na moment, żeby Lily mogła spokojnie przetrawić zdobyte informacje, a
przynajmniej wydawało jej się, że taki był jego cel. Potarła palcami skronie,
próbując pozbyć się bólu głowy, który z każdą kolejną sekundą przybierał na
sile. Czuła, że Will nie powiedział jeszcze najgorszego i mogła jedynie mieć
nadzieję, że chłopak zaraz oznajmi jej, że to wszystko na temat drugiego
stadium.
Ale
oczywiście nie było tak pięknie.
–
Najważniejsze są płuca – kontynuował zduszonym głosem. – Płuca czarodzieja
zaczynają żyć własnym życiem i za wszelką cenę nie chcą w całości zniknąć.
Próbują... próbują się odbudować, pobierając powietrze od innych ludzi. Trzeba
zachować wszelkie środki ostrożności, żeby nie mogły tego zrobić. I właśnie
dlatego Chris musi wrócić pod opiekę uzdrowicieli...
Evans
zmarszczyła brwi.
– Nie
rozumiem. Czemu nie może pobierać powietrza na przykład ode mnie? – zapytała z
frustracją. – Przecież to by wszystko ułatwiło...
– To by
cię zabiło – poprawił ją Will tak cicho, że omal go nie usłyszała. – Zabiłoby
cię natychmiast, gdyby tylko Chris tego spróbował.
W jej
oczach pojawiły się łzy bezradności, więc wyciągnęła dłoń do smacznie śpiącego
blondyna i zacisnęła ją na jego kciuku.
– Kiedy
straci kontakt z rzeczywistością, istnieje większe ryzyko, że płuca przejmą nad
nim kontrolę – mówił dalej Johnson. – To ich jedyna szansa na atak i będą
chciały ją wykorzystać, ale uzdrowiciele wiedzą, jak sobie z nimi poradzić.
Mają o wiele lepszy sprzęt niż ten tutaj... Tylko że... Jeśli płuca nie
dostaną powietrza od innej osoby, po jakimś czasie...
Nie
potrafił dokończyć, lecz Lily domyśliła się jego dalszych słów. Ścisnęło ją w
brzuchu, bo nawet nie spodziewała się, że za chorobą Chrisa kryła się większa
tajemnica. Po jej policzkach spłynęły następne łzy, których już nie starała się
ocierać. Widziała, że Aileen także płakała i przytuliła się w tym momencie do
starszego brata, który pocałował ją w czubek głowy. Will w przeciwieństwie do
dziewczyn miał suche oczy, ale jego ponura mina idealnie odwzorowywała ból,
jaki w tej chwili odczuwał. Wyciągnął wolne ramię do Evans, a ona bez
zastanowienia dołączyła do ich uścisku. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze trochę
ponad godzinę temu wątpiła w swoje uczucia do Christiana. Przyszło jej do
głowy, że przyczyniła się tym do rozwoju jego choroby.
– To
moja wina – załkała cicho w bluzę Willa.
Chłopak
pogłaskał ją uspokajająco po plecach, chociaż dłoń mu się trzęsła. Tuż obok
dało się usłyszeć szloch Aileen, która co chwilę szeptała coś rwącym się
głosem. Lily przycisnęła twarz do piersi Johnsona i poczuła, że czyjaś drobna
ręka zaciska się na jej palcach, więc odwzajemniła uścisk, próbując pocieszyć
młodszą dziewczynę.
Siedzieli
tak w trójkę ciasno spleceni, nawzajem dodając sobie siły, dopóki pielęgniarka
nie rozdzieliła ich łagodnie, aby podać każdemu eliksir uspokajający. Evans
wypiła go szybko, mając nadzieję, że zadziała od razu, jednak w uszach cały
czas brzęczały jej słowa niewypowiedziane przez Willa.
„Jeśli
płuca nie dostaną powietrza od innej osoby, po jakimś czasie zabiją jego.”
***
James
powolnym krokiem patrolował zamek z rękami wepchniętymi głęboko do kieszeni. Na
korytarzach było całkiem pusto, ponieważ już dawno zaczęła się cisza nocna i
uczniowie siedzieli teraz w dormitoriach lub pokojach wspólnych, a przynajmniej
tam właśnie powinni siedzieć. Doszedł
do obrazu przedstawiającego kilku młodych czarodziejów, grających w gargulki, a
potem zawrócił i ponownie skierował swoje kroki do miejsca, w którym prefekci
wymieniali się swoimi wartami. Zaciskał mocno pięści i z każdą chwilą irytował
się coraz bardziej – w końcu, ile mógł na nią czekać? Miał nadzieję, że nie
zapomniała po raz kolejny o obchodzie, bo teraz z pewnością nikt nie
przyszedłby jej z pomocą i musiałaby tłumaczyć się przed McGonagall, a w pełni
sobie na to zasłużyła. Potter nie chciał nawet myśleć nad tym, czym dziewczyna
była aż tak zajęta, że kompletnie nie pamiętała o swoich obowiązkach.
Przejechał
dłonią po rozczochranych włosach i rozejrzał się jeszcze dookoła, ale nigdzie
jej nie widział, więc wzruszył tylko ramionami i skierował się w stronę wieży
Gryfonów, wmawiając sobie, że to wszystko było mu obojętne. Że Lily była mu obojętna. Czekał na nią
wystarczająco długo – i teraz, i wtedy, kiedy się o nią starał.
Minął
pierwszy zakręt i wyrzucił wszelkie myśli o Evans z głowy. Po co właściwie miał
się nią przejmować? Dlaczego poprzedniej nocy na astronomii przestraszył się,
że coś jej się stało? Czemu tak bardzo się o nią martwił, skoro ostatnimi czasy
potrafiła go tylko ranić i drażnić z przerwami na przepraszanie? Po co w ogóle
go przepraszała, jeśli zaraz zamierzała zacząć zachowywać się tak samo?
– Miałeś
o niej nie myśleć – mruknął do siebie, zaciskając mocno zęby.
Na tę
chwilę chodził, a może nie chodził z Anne, więc powinien zamknąć rozdział pod
tytułem Lily Evans. W sumie nie wiedział, jak nazwać swoje relacje z Puchonką,
ale ona wyraźnie oczekiwała od niego czegoś więcej, chciała zaangażowania i
zainteresowania z jego strony. Polubił ją i nie zamierzał jej w żaden sposób
zranić, dlatego naprawdę się wściekł, kiedy Evans wyskoczyła ze swoim
oskarżeniem podczas kolacji. „Chodzisz z nią tylko dlatego, że jest ruda!”.
Zauważył, że Anne wzięła sobie jej słowa do serca, jakby stwierdziła, że
rzeczywiście było w nich ziarno prawdy. A on powiedział najgłupszą rzecz, jaka
mogła mu przyjść do głowy. „Chyba trochę za wysoko się cenisz”. Ale to na pewno
było lepsze od przyznania jej racji, której zresztą nie miała! Czy to jego
wina, że Anne była ruda? Przecież nie kazał jej się farbować na ten kolor.
Robił wszystko, żeby Puchonka nie przypominała mu Lily, jednak i tak obie
odebrały to inaczej.
Westchnął
ciężko i ściągnął brudne okulary, żeby przetrzeć je o kawałek koszuli. Zaklął
pod nosem, kiedy uświadomił sobie, że nawet głupie oprawki, które Evans
niejednokrotnie już połamała, wydawały się dręczyć go wspomnieniami na temat
dziewczyny. Przechodził właśnie koło ostatnich na tym korytarzu drzwi, gdy
usłyszał zza nich jakiś odgłos. Zmarszczył brwi i szybko założył okulary z
powrotem, a drugą ręką sięgnął po różdżkę. Ostrożnie zbliżył się do klamki,
dzięki czemu był w stanie zidentyfikować tajemniczy dźwięk.
Płacz...
Ktoś w środku cicho płakał.
Otworzył
szerzej oczy ze zdziwienia, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Przez
chwilę żałował, że nie było z nim Evans, jednak zaraz pokręcił głową na tę myśl
– przecież bez problemu poradzi sobie sam. Delikatnie zapukał w drzwi, czując
się odrobinę niezręcznie, a potem ostrożnie nacisnął na zardzewiałą klamkę.
–
Wszystko w porządku? – zapytał cicho, przekraczając próg męskiej toalety.
Liczył
się z tym, że to mogła być Jęcząca Marta, którą zdążył akurat dość dobrze
poznać podczas nocnych wycieczek po zamku, bo za jego młodszych lat czasami
trzeba się było ukryć przed nadchodzącym nauczycielem lub prefektem w łazience.
Teraz dzięki Mapie Huncwotów nie mieli już tego problemu, ponieważ mogli na
bieżąco sprawdzać, czy nikt się nie zbliża. James nieszczególnie tęsknił za
towarzystwem Marty, lecz w tym momencie ucieszyłby się na jej widok –
przynajmniej wiedziałby, jak ją pocieszyć.
Niestety
los nie był dla niego tak łaskawy.
Tuż za
futryną drzwi, pod jedną z umywalek kulił się jasnowłosy chłopiec z twarzą
ukrytą w kolanach. Jego ramiona trzęsły się co jakiś czas wraz ze
spazmatycznymi oddechami, które łapał. Na oko mógł mieć góra jedenaście lat,
choć wyglądał na jeszcze młodszego. Potter kucnął obok niego, chowając różdżkę
z powrotem do kieszeni.
– Hej,
co się stało? – zapytał łagodnie, a chłopak dopiero wtedy lekko podniósł głowę,
odsłaniając jedynie załzawione, jasnoniebieskie tęczówki.
– Idź
sobie – mruknął tylko, znowu zakrywając się drobnymi ramionami.
Świetny
początek, pomyślał James, ale westchnął i usiadł naprzeciw blondyna na brudnej
podłodze. Zmarszczył nos, bo łazienka była w naprawdę opłakanym stanie.
Przypomniało mu się, że kiedyś w ramach dowcipu wraz z Huncwotami wrzucili do
niej całą torbę łajnobomb i chociaż woźnemu udało się ją posprzątać, od tamtej
pory wszyscy omijali toaletę na tym korytarzu szerokim łukiem, ponieważ w
powietrzu unosił się, delikatnie mówiąc, fetor, którego żadnym sposobem nie
można było usunąć.
– Nie
wierzę, że dajesz radę tu oddychać – powiedział szczerze Potter, wachlując się
dłonią.
Chłopiec
zachichotał cicho na jego słowa, lecz dalej ciasno obejmował się ramionami.
– Chyba
już wiem, dlaczego płaczesz – stwierdził James, a mały blondyn poruszył się
niespokojnie. – Od tego smrodu mi też zaczęły łzawić oczy – przyznał i dla
lepszego efektu otarł kciukiem powieki. – Nie mam pojęcia, kto wpadł na pomysł
wrzucenia tu łajnobomb, ale to musiał być jakiś kretyn.
Tym
razem pierwszoklasista parsknął głośniejszym śmiechem i podniósł głowę wyżej
niż poprzednim razem, żeby móc spojrzeć na Pottera. W jego jasnych tęczówkach
dalej widać było łzy, ale oprócz nich pojawiła się także iskierka rozbawienia.
– Jak
masz na imię? – zapytał brunet, uśmiechając się delikatnie, żeby zachęcić
chłopca.
– Cole –
odpowiedział krótko, a jego brwi uniosły się do góry, kiedy James wyciągnął
rękę w jego stronę, jakby chciał się przywitać.
Pokręcił
tylko głową i plecami mocniej przycisnął się do ściany, nie podając dłoni starszemu
uczniowi.
– W
porządku, Cole – westchnął z udawaną obojętnością Potter i podniósł się z
podłogi. – Skoro nie przeszkadza ci ten „zapach”, możesz tu zostać, ale ja
wracam do łóżka, bo naprawdę padam z nóg.
Zbliżył
się powoli do drzwi i otrzepywał właśnie tył spodni z kurzu, kiedy zgodnie z
jego oczekiwaniami Cole poprosił go, aby zaczekał. Odwrócił się do niego z
uśmiechem samozadowolenia na twarzy, lecz zniknął on momentalnie, nie
pozostawiając po sobie nawet cienia. Chłopiec wreszcie przestał się kulić i
James domyślił się, dlaczego wcześniej nie chciał podać mu ręki.
– Co ci
się stało? – wydusił z niedowierzeniem, obserwując zakrwawione palce
pierwszoklasisty.
Całą
dolną połowę twarzy miał pokrytą zaschniętą krwią, która w połączeniu z jego
bladą cerą wyglądała przerażająco. Cole nie wydawał się jednak być
przestraszony, czy obolały – tylko zażenowany.
–
Obiecaj, że nie będziesz się śmiał – rozkazał śmiertelnie poważnym głosem.
Potterowi
nawet przez myśl nie przeszło, żeby się choćby uśmiechnąć, bo naprawdę
przestraszył się stanem chłopaka. Znowu się nad nim pochylił, czekając na
jakieś wyjaśnienia.
– Ja...
Podoba mi się taka Eve – wyszeptał, a jego policzki poczerwieniały, dzięki
czemu ślady krwi nie rzucały się tak bardzo w oczy. – Chciałem się trochę przed
nią popisać i... Stwierdziłem, że spróbuję zrobić salto, ale źle się odbiłem i
uderzyłem twarzą w ławkę.
Zamilkł
na chwilę, a James po pierwszej fali zaskoczenia musiał mocno ugryźć się w
policzki, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Salto? Czy on naprawdę powiedział „salto”? Odchrząknął cicho, starając się
zachować powagę.
–
Powinieneś był pójść z tym do pielęgniarki. Masz chyba złamany nos i...
– I
wybiłem sobie zęba – dokończył Cole, otwierając usta i pokazując ubytek, a
Potterowi od razu przestało być wesoło. – Myślisz, że pani Mallory będzie
umiała wstawić go z powrotem?
James
pokiwał tylko głową, bo na własnym uzębieniu przekonał się ostatnio, że dla
pielęgniarki nie było rzeczy niemożliwych.
– Z
jakiego jesteś domu? – zapytał, zmieniając temat. – I dlaczego się tutaj
schowałeś?
Cole
zamknął oczy i zacisnął brudne dłonie na swoich szczupłych ramionach. Wyraźnie
nie miał ochoty o tym mówić, bo skrzywił się, jakby samo wspomnienie wywoływało
ból.
– Jestem
Gryfonem jak ty – mruknął pod napuchniętym nosem. – Uciekłem, bo Eve mnie
wyśmiała i powiedziała, że nigdy... – Przełknął ślinę i otarł nadal zaciśnięte
powieki wierzchem dłoni. – Powiedziała, że nigdy nie widziała kogoś bardziej
żałosnego ode mnie. – Po jego policzkach spłynęły kolejne łzy. – Nie chciałem,
żeby zobaczyła, że płaczę, więc wbiegłem tutaj...
Zasłonił
rozcięte usta ręką, aby uspokoić swój urywany oddech. James patrzył na chłopca
przez dobre kilka minut, gotując się ze złości na tę całą Eve, której nawet nie
znał. Jak mogła potraktować go tak okropnie? Nie dość, że mu nie pomogła, to
jeszcze go wyśmiała? Zacisnął pięści
i odetchnął głęboko. Musiał wziąć się w garść i jakoś pocieszyć zdołowanego
Cole’a.
– Wiesz,
czasem tak już jest, że zrobisz przed jakąś dziewczyną milion salt, a ktoś inny
tylko jedno, ale ona i tak wybierze jego – zaczął ponurym głosem, zdając sobie
sprawę z tego, że opisywał własną sytuację.
Cole
najwyraźniej się tego domyślił.
–
Naprawdę zrobiłeś przed nią milion salt? – zapytał z ożywieniem, ocierając
mokre policzki, a James mimowolnie uśmiechnął się kącikiem ust.
– Coś
koło tego – przyznał, drapiąc się po brodzie. – A ona wybrała kogoś z czystą
kartą, kto nie ma za sobą szczeniackich zachowań, bo przyszedł do Hogwartu
dopiero w tym roku... – Skrzywił się i poczochrał młodszego chłopaka po
włosach. – Ale w końcu znalazłem kogoś, przed kim nie muszę robić salt i jestem
pewny, że ty też kogoś takiego znajdziesz.
Blondyn
zastanawiał się przez chwilę nad jego słowami, a potem zadał pytanie, na które
James nie potrafił odpowiedzieć. Nie potrafił albo nie chciał.
– Czy
nierobienie salt jest lepsze?
Wpatrywał
się swoimi dużymi jasnoniebieskimi oczami w Pottera, a ten poczuł się pod tym
spojrzeniem nieswojo. Anne na pewno nie była lepsza od Lily, ale przynajmniej jej na nim zależało. Gdyby ktoś
kazał mu wybierać między związkiem z Anne a możliwością
związku z Lily, bez wątpienia postawiłby na drugą opcję, mimo że w tym momencie
był wściekły na dziewczynę. Zmarszczył brwi, wzdychając ciężko.
– Nie
zawsze to, co łatwiejsze jest tym, co lepsze – odrzekł cicho, a potem chwycił
chłopca za ramię, żeby pomóc mu się podnieść. – Chodź, zaprowadzę cię do
pielęgniarki.
Cole
nawet nie oponował i posłusznie ruszył za Jamesem, wycierając twarz rękawem
koszuli. Przez całą drogę do skrzydła nie odezwał się ani słowem, ale wyglądał
już na o wiele spokojniejszego. Potter zastanawiał się właśnie, jak długo
chłopiec siedziałby w tej brudnej łazience, gdyby wtedy nie usłyszał jego
płaczu.
Po kilku
minutach zatrzymali się przed zamkniętymi drzwiami i po cichu weszli do środka,
żeby nie obudzić potencjalnych pacjentów. Pani Mallory wybiegła ze swojego
gabinetu od razu, gdy dotarło do niej skrzypienie zawiasów. Była naprawdę dobrą
pielęgniarką i reagowała na każdy, nawet najlżejszy dźwięk, który mógłby
świadczyć o tym, że ktoś potrzebuje jej pomocy. Poza tym, że czasami była mocno
roztargniona, trudno byłoby znaleźć jakąś jej wadę, bo starała się jak
najlepiej wykonywać swoją pracę. W dodatku nigdy nie zadawała zbyt wielu pytań
na temat pochodzenia obrażeń – stosowała zasadę: „Stało się i trzeba to
naprawić”, zamiast wyciągać od uczniów ich przyczyny.
W tym
momencie dokładnie przyjrzała się młodziutkiej twarzy Cole’a, po czym
podprowadziła go do jednego z pustych łóżek, aby go na nim posadzić. Potter
stanął z boku, obserwując, jak kobieta machnięciem różdżki usunęła zaschniętą
krew z jego policzków. Oparł się o ścianę i założył ramiona na torsie,
uśmiechając się do pielęgniarki, która nawet nie zapytała, dlaczego nie byli w
swojej wieży o tak późnej porze. Westchnął cicho, kiedy pomyślał o ciepłym
dormitorium, które na niego czekało. Chciałby się w nim znaleźć jak
najszybciej, ale musiał poczekać na młodszego kolegę i bezpiecznie odprowadzić
go przynajmniej do pokoju wspólnego. Zamknął na chwilę oczy, bo był naprawdę
zmęczony – całą poprzednią noc spędził w fotelu, czekając na Evans, która nie
raczyła się nawet zjawić. Na szczęście następnego dnia była sobota, więc mógł
się wreszcie porządnie wyspać, co odrobinę go pocieszało.
Przetarł
powoli powieki, żeby nie zasnąć już teraz, a potem rozejrzał się po skrzydle
szpitalnym pogrążonym w mroku. Zauważył panią Pomfrey, pochylającą się nad
jednym z zajętych łóżek. Zadawała szeptem jakieś pytania, ale przestał zwracać
na nią uwagę, kiedy dostrzegł, kto był jej pacjentem. Rozbudził się gwałtownie
i odepchnął od ściany, pokonując biegiem dzielący ich dystans.
– Co jej
się stało?! – zapytał zdecydowanie za głośno jak na tę godzinę i okoliczności,
lecz wcale o to nie dbał.
Wpatrzył
się w bladą twarz dziewczyny skulonej na wąskim szpitalnym łóżku. Obie dłonie
miała wepchnięte pod poduszkę i oddychała miarowo, jakby po prostu spała,
jednak było już za późno na odwrót. Przestraszył się tak bardzo, że nawet nie
przemyślał swoich gorączkowych słów. Co jej
się stało? Pokazał, że przejął się tylko nią, chociaż ciągle utrzymywał, że
była mu obojętna. A teraz zachował się jak roztrzęsione dziecko, bo zobaczył ją
w skrzydle szpitalnym. Świetnie, przynajmniej się nie obudziła i tego nie
widziała, ponieważ chyba spaliłby się wtedy ze wstydu.
Zacisnął
pięści i odwrócił się w stronę pani Pomfrey.
– Co się
stało? – powtórzył spokojniejszym głosem, tym razem nie wciskając do tego
zdania zaimka dzierżawczego.
Przesunął
wzrokiem po pozostałych zajętych łóżkach, na które wcześniej nie zwrócił
większej uwagi i dostrzegł chłopaka Natt i jego siostrę, lecz nie pamiętał
nawet ich imion. Oni też wyglądali, jakby po prostu spali, co nieco zbiło go z
pantałyku. Spojrzał znowu na pielęgniarkę, marszcząc brwi i nie rozumiejąc, o
co chodzi.
–
Przepraszam, ale to nie jest twoja sprawa, Potter – odparła w miarę uprzejmie
kobieta, a zaraz potem odeszła w kierunku swojej przełożonej i Cole’a.
James
patrzył za nią z niedowierzeniem, kręcąc głową. Miał ochotę wykrzyczeć do niej,
że wszystko, co ma jakikolwiek związek z Lily jest jak najbardziej jego sprawą,
ale ugryzł się w język. Po raz pierwszy, odkąd tam podbiegł niechętnie
przeniósł wzrok na Dulcosa i uniósł nieznacznie brwi, kiedy dostrzegł plątaninę
kabelków wokół jego twarzy.
– Wszystko
jasne – mruknął z zamiarem wycofania się, ponieważ rozmowa z blondynem była
ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebował.
To jemu się coś stało, a Evans po prostu
zasnęła na sąsiednim łóżku, żeby dotrzymać mu towarzystwa. Zagryzł mocno zęby,
robiąc właśnie trzeci krok do tyłu, gdy Christian odezwał się nieoczekiwanie.
–
Poczekaj – poprosił cicho, zaciskając palce na jednej z rurek, która biegła do
jakiejś maszyny.
Potter
obrzucił ją krótkim spojrzeniem, ale nie potrafił wywnioskować, co dolegało
Krukonowi. Zastanawiał się, dlaczego pielęgniarki podłączyły go do tego
urządzenia, zamiast pomóc mu w inny sposób. W końcu miały do dyspozycji cały
arsenał zaklęć, magicznych maści i lekarstw, które powinny być przydatne przy
każdej dolegliwości.
– Chodzi
o nią – dodał jeszcze blondyn, po czym wskazał palcem na śpiącą Lily, co
ostatecznie przekonało Jamesa do zatrzymania się i wysłuchania go.
Stał w
odległości kilku kroków od jego łóżka, ale mimo tego wyraźnie widział, że
białka Dulcosa były całkowicie przekrwione. Skrzywił się, kiedy własne oczy
zapiekły go na sam widok.
– Do
rzeczy, nie mam zamiaru siedzieć tu przez całą noc – upomniał go ostro,
wpychając dłonie do kieszeni.
Christian
odetchnął ciężko w odpowiedzi i oparł głowę o barierkę łóżka. Odwrócił się od
Pottera i przez chwilę patrzył tylko na Evans pustym wzrokiem, który był jednak
przepełniony bólem.
–
Obiecaj mi coś – wyszeptał, a Jamesowi wydawało się, że źle usłyszał.
– Że co?
– zapytał z nieskrywanym oburzeniem.
Jak on w
ogóle śmiał wymuszać na nim jakiekolwiek obietnice po tym, co mu zrobił?
Chłopak już miał zamiar odwrócić się na pięcie i odejść, nie oglądając się
nawet za siebie, lecz Krukon znowu go powstrzymał.
– Musisz
się nią zająć.
Tym
razem Potter wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej, zastanawiając się, czy z jego
słuchem wszystko było na pewno w porządku. Opadł na jeden ze stołków i
wyciągnął ręce z kieszeni, żeby przeczesać włosy palcami.
– Co? –
powtórzył zdecydowanie spokojniej.
– Ja...
Muszę wyjechać, a Lily... ma pewne... problemy... – Zawahał się. – Sam
widziałeś wczoraj na astronomii...
James
zmarszczył brwi, drapiąc się niepewnie po karku. Zauważył, że Evans już od
dłuższego czasu zachowywała się dziwnie i coś wyraźnie ją gryzło, a teraz
otrzymał tego potwierdzenie.
– Wiem,
że ona ci się podoba – ciągnął Christian i przymknął powoli powieki, jakby samo
mówienie kosztowało go sporo sił. – A jeśli naprawdę ci na niej zależy,
powinieneś wybaczyć jej tego głupiego Sylwestra, który był głównie moją winą.
Najlepiej w ogóle o tym zapomnij i po prostu... uważaj na nią, dobrze?
Pod
koniec jego wypowiedzi z nosa chłopaka zaczęła wypływać krew, brudząc
przezroczyste rurki, a Potter przypatrywał się temu z zaciśniętym gardłem –
Dulcos musiał być ciężko chory, skoro pielęgniarki nie potrafiły mu pomóc.
Nagle z całą mocą dotarło do niego, dlaczego Lily podczas tej sylwestrowej nocy
tak bardzo przejęła się jego stanem po bójce. W jednej chwili zrozumiał, czemu
była wtedy taka wściekła i nie panowała nad tym, co mówiła, a potem go za to
przepraszała.
Przestraszyła
się, bo był chory.
Poczuł
się okropnie z myślą, że mógł się w jakiś sposób przyczynić do pogorszenia
zdrowia Christiana – niezależnie od tego czy go lubił, czy wręcz przeciwnie. W
końcu to nie była jego wina, że spodobał się Evans i ta zaczęła z nim chodzić.
Cała nienawiść, jaką odczuwał do niego przez ostatnie tygodnie, ulotniła się
gwałtownie, nie pozostawiając po sobie niemal niczego.
–
Obiecaj, że będziesz na nią uważał – powtórzył Dulcos, a jego spojrzenie
przybrało obłąkańczy wyraz, którego James miał już nigdy nie zapomnieć.
Nadal na
niego patrzył, podziwiając to, że chłopak był zdolny do takiego gestu dla Lily.
Przypomniał sobie rozmowę z Colem sprzed kilkunastu minut, kiedy to porównał
swoje starania o dziewczynę do miliona salt i stwierdził, że Christian zrobił
tylko jedno.
Jednak
teraz niezaprzeczalnie dołożył drugie, które samo w sobie biło na głowę cały
okrągły milion Jamesa. Poprosił rywala o pomoc – o czuwanie nad Evans – dla jej
własnego dobra, co można by wręcz uznać za salto
mortale*. A czym był milion zwykłych salt w porównaniu z salto mortale?
Niczym.
Dulcos
zawiesił poprzeczkę naprawdę wysoko i Potter musiał się postarać, żeby go
przebić i zasłużyć sobie na uczucie Lily. Odchrząknął cicho, po czym spojrzał
blondynowi w oczy, upewniając się, że są z powrotem w pełni świadome, a potem
odezwał się do niego głosem milszym niż kiedykolwiek:
–
Obiecuję.
***
*salto mortale (z wł. salto śmierci,
śmiertelny skok) – niebezpieczny
skok akrobatyczny z dużej wysokości z jednoczesnym koziołkowaniem w powietrzu
Witajcie, moje Herbatniczki!
Chociaż TEE ma się do tea jak see do
sea, ale herbatniczki brzmią uroczo. Takie połączenie herbaty z czytelniczkami,
chociaż gdyby byli tu jacyś czytelnicy płci męskiej musiałabym ich nazwać
„Herbatnicy”. Ok, plusy dla wszystkich, którzy mnie zrozumieli.
Zacznę od tego, że przychodzę z
rozdziałem bardzo spóźniona, jednak chyba, a raczej na pewno nadrobiłam to
długością, bo ma razem z tym dopiskiem trzydzieści stron. Przepraszam, że to
tyle trwało, ale byłam przez dwa tygodnie nad morzem, gdzie nie miałam
możliwości pisania, o czym w sumie uprzedzałam.
Kiedy wróciłam zapaliłam się do
pomysłu wydania tego opowiadania w postaci książki, dla węższego grona, czyli w
sumie siebie i ewentualnych zainteresowanych, o ile jacyś by byli. Zaczęłam się
zastanawiać nad okładkami i większość moich myśli skierowanych było na tory
związane z wydaniem książki/książek, (całe opowiadanie nie zmieściłoby się
zapewne w jednej). Ogólnie potem trochę mi przeszło i zaczęłam pisać w końcu
ten rozdział, ale zajęło mi to dość sporo czasu, bo sam rozdział jest dość
spory. Ale do tego jeszcze wrócę.
Na stronie na facebooku pisałam, że
dodam ten rozdział w zeszłą niedzielę albo poniedziałek, bo zostały mi wtedy
dwa wątki i myślałam, że zdążę je do tego czasu napisać, ale rozciągnęły się
one na ponad 10 stron Worda, więc trochę mi to zajęło i skończyłam dopiero
przed chwilą. Ale obiecałam, że rozdział pojawi się dzisiaj i zaraz tak będzie.
Wspomnę jeszcze o maturach, bo
poprzednio o tym zapomniałam. Poszły mi naprawdę, naprawdę dobrze – z takim
wynikiem dostałabym się na każdy kierunek, jaki tylko bym chciała, więc
dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki albo po prostu życzyli mi
powodzenia. Za trochę ponad miesiąc zaczynam studia i mam nadzieję, że jakoś to
przetrwam. Dla niektórych z Was początek roku szkolnego zaczyna się już w
przyszłym tygodniu, więc życzę wszystkim powodzenia.
Wracając do tematu wydania książki – z
pewnością poprawiłabym wtedy (lub zupełnie zmieniła) pierwsze rozdziały, bo
teraz nie bardzo mi się podobają i jakoś magicznie ogarnęłabym ten moment z
pralnią, której nie było na Mapie. Oczywiście, pisząc to wiedziałam, że
Huncwoci powinni o niej wiedzieć, ale uznałam raczej, że po prostu stopniowo
odkrywają szkołę i równie dobrze mogli umieścić pralnię na Mapie dopiero w
siódmej klasie. Ale faktycznie to trochę boli w oczy, więc na pewno to zmienię,
chociaż nie będzie to miało w sumie żadnego wpływu na fabułę.
Zmieniłam muzykę na blogu, jeśli ktoś
czyta na komputerze – teraz nie powinna już rozpraszać, a umilać czytanie.
Przynajmniej mi się podoba. I zmieniłam też zdjęcie profilowe, więc ktoś może
się zdziwić, kiedy już zacznę nadrabiać zaległości w komentowaniu, czyli w
sumie z dwóch powodów. Nie pamiętam, jakiego bloga ostatnio komentowałam, ale
musiało to być kilka tygodni temu. Ale niedługo zacznę nadrabiać te wszystkie
zaległości, będę miała dużo czasu, bo mam zamiar dojeżdżać pociągiem na studia,
co zajmie mi jakieś dwie godziny dziennie, więc mogę je spożytkować na czytanie
Waszych opowiadań.
Teraz przejdę może w końcu do
rozdziału, który jest taki długi jak dwa, więc trochę to rekompensuje czekanie.
O ile ktoś lubi długie rozdziały. Ok, rozdziały-giganty.
Znowu dopracowałam tytuł, więc
powinien się spodobać. Właściwie to wpadł mi do głowy od razu, więc długo nie
musiałam nad nim myśleć.
Wydaje mi się, że w ciągu tego jednego
rozdziału zdecydowanie nadużyłam kursyw, które wciskałam wszędzie albo prawie
wszędzie, gdzie chciałam coś podkreślić, ale mam nadzieję, że nie rzuca się to
aż tak bardzo w oczy.
Zacznę od poparzenia Lily, które w
„normalnym” świecie trzeba by było polać wodą i tak dalej. Powiem tak: było to
najlżejsze poparzenie z możliwych. Zachowanie Evans można uznać za głupie, nie
obrażę się, ale spróbuję też je wytłumaczyć. Czarodzieje wiedzą, że jednym
machnięciem różdżki da się wyleczyć wiele rzeczy, co u nas niestety nie jest
możliwe. Dlatego takie poparzenie nie wywołało u niej paniki pt. „O, nie,
szybko do pielęgniarki, bo coś mi się stanie!”. Mogła sobie pomyśleć: „Aha,
spoko, nawet jak poczekam na resztę napisu, to pani Mallory mi to w kilka
sekund usunie.” A przynajmniej ja widzę to w ten sposób.
Moment randki Petera i Gabie jest na
pewno najsłabszym momentem tego rozdziału i niezbyt pasuje do reszty, ale widać
przynajmniej, że nie wszyscy bohaterowie „żyją” tym samym.
Nie podoba mi się za bardzo choroba
Chrisa, bo jest taka... naciągana i nierealna, ale trzeba to jakoś przełknąć i
iść dalej. Tutaj pewnie będzie radość u większości, że Chris w końcu odchodzi i
w dodatku daje wolną drogę Jamesowi, jednak liczę na to, że ktoś mu będzie choć
trochę współczuł.
Fragment z Julie z kolei mi się podoba
i pamiętam, że naprawdę przyjemnie mi się go pisało, bo niedawno polubiłam
bardziej Juls.
Ten krótki moment z Mulciberem był tak
krótki, że nawet ja o nim zapomniałam, ale jest dość znaczący.
Ogólnie zaskakuje mnie to, że moje
zupełnie nowe pomysły tak idealnie łączą się z tym, co już napisałam, ale o tym
napiszę kiedyś, kiedy już będzie wiadomo, o co chodzi.
Fragment w skrzydle szpitalnym z Lily,
Willem i Aileen był trochę łzawy i w ogóle, ale na pewno ich do siebie zbliżył.
I jeszcze te salta – brzmią dosyć
śmiesznie i naprawdę nie mam pojęcia, w jaki sposób na to wpadłam. Możecie
wziąć Cole’a za mazgaja, ale ma tylko jedenaście lat i jest dość emocjonalny i
wrażliwy.
Na koniec chciałam skupić się na
anonimowym komentarzu z dzisiaj. Po pierwsze – na pewno nie mam gdzieś, że
czytelnicy musieli czekać tyle na rozdział. Po drugie – poświęcam temu
opowiadaniu naprawdę MASĘ wolnego czasu, nie mam żadnej bety, wszystko
sprawdzam i poprawiam sama, a jeśli rozdział ma prawie trzydzieści stron to
samo przeczytanie go zabiera gdzieś w okolicach godziny, o wyłapywaniu
ewentualnych błędów już nie wspominając. A jeszcze trzeba go napisać. Nie wiem,
czy autor tego komentarza miał kiedyś do czynienia z pisaniem, ale chętnie bym
zobaczyła trzydziesto stronnicowy rozdział w jego wykonaniu – jestem ciekawa,
ile zajęłoby mu pisanie go.
Bardzo przepraszam za bycie tak
„niepoważną”, w następne wakacje nie wyjadę nigdzie na urlop i przywiążę się do
laptopa, zapominając o prawdziwym życiu. W końcu zarabiam na tym blogu takie
kokosy, że jestem już ustawiona na kilka lat – po co studia i praca? :)
Dziękuję jeszcze serdecznie Biance i L
– aż się wzruszyłam, kiedy przeczytałam Wasze „obronne” komentarze <3
Mam nadzieję, że rozdział się Wam
spodoba i że warto było tyle na niego czekać.
Rozpisałam się tutaj niesamowicie,
ale tak bywa.
Pozdrawiam
gorąco i całuję wszystkie moje kochane Herbatniczki.
.
OdpowiedzUsuńMoje!
OdpowiedzUsuńOch jak ja się stęskniłam za Twoją twórczością <3
UsuńWypadałoby się przywitać, więc WITAM ^^
A tak na sam początek powiem, że dokonałaś niemożliwego. Naprawdę jestem godna podziwu, bo sprawiłaś, że w jakimś stopniu zyskałam szacunek do Chrisa. Szczerze go polubiłam i dostał ode mnie dużego plusa, za rozmowę z Jamesem. Naprawdę jest mi go szkoda i skoro sam się usuwa, to jestem skłonna się do niego bardziej przekonać. I w końcu nie życzę mu śmierci. Może sobie tam żyć.
A skoro już jestem przy temacie choroby Chrisa, to jest mi również niebywale szkoda i Willa i Aileen. Uwielbiam ich oboje, są cudownym rodzeństwem. To ich odwieczny przyjaciel i muszą czuć się okropnie, gdy patrzą jak umiera. A jak musi czuć się mama Chrisa... Najpierw mąż, a tera syn... Musi być niebywale silną kobietą, bo nie wiele osób by przetrwało takie piekło, jakie zgotował jej rodzinie los. Podziwiam ją naprawdę.
A skoro jesteśmy przy Willu i Aileen to przejdę od razu, do sytuacji nimi oraz Julie i Natt. Tak jak nienawidziłam wcześniej Chrisa, tak teraz Natt pokazała okrutną stronę i przestaje ją lubić, jak jeszcze niedawno jakoś ją tolerowałam, tak teraz straciła te reszki i stała się chyba najbardziej nielubianą przeze mnie bohaterką.
Ja rozumiem, że może być ktoś zazdrosny, ale to chyba jasne, że Aileen zawsze wygra z Natt, w końcu ona jest jego siostrą, a Natt nawet nie figuruje jako rodzina, jest tylko przelotną miłością. Uważam, że nie zachowała się miło, przecież widać było, że A była zrozpaczona, a ona to miała w przysłowiowej dupie. W dodatku obarczyła wszystko Julie, która i tak zmaga się z ogromnym poczuciem winny, po czym od tak sobie odmaszerowała, jak jakaś lady... Wyszła dla mnie w tej sytuacji jak taka zaborcza s*ka. Ogromny minus dla niej.
A wracając do mojej kochanej Julie, to strasznie, ale to strasznie trzymam kciuki za nią i Willa <3 A to jak on ją przyparł do ściany, to było takie awww <333 Naprawdę oni raczej są uroczy.
Kurde, on myślał, że ją uderzył... W sumie na jego miejscu pewnie pomyślałabym o czymś podobnym. Jestem niesamowicie ciekawa, czy Will dowie się, że pocałował Julie, a jeśli tak, to w jaki sposób. W dodatku myślę, że gdy z Chrisem będzie ciut lepiej, to zacznie dalej węszyć w poszukiwaniu wyjaśnienia, dlaczego go unika. W końcu nie dostał odpowiedzi.
Nawet mam pewną teorie, a w sumie to nawet dwie :')
To zacznę od tej krótszej.
1. Myślę, że Natt może w końcu nie wytrzymać i gdy znowu zobaczy ich razem, nawet przy rozmowie, to skonfrontuje się z Julie. Mogłaby ją zaatakować gdzieś w cichym korytarzu, ale akurat napatoczyłby się tam Will i słyszałby, jak Natt karze mu się trzymać od niego z daleka (jak teraz tak myślę, to może Will wtedy pomyśli, że to dlatego go unika) i wyszłaby z tematem, że Julie na niego leci, a to wszystko słyszałby Will. Może nawet by się w tą dyskusję wmieszał, kto to wie. Ale mam wielką nadzieję, że Natt i Will są bliscy końca.
No dobra to jeszcze druga teoria:
2. Will mógłby się odseparować od ludzi przez stan zdrowia Chrisa i by chodził taki przybity i nieobecny, a wtedy zaniedbywałby Natt (według jej myślenia). W końcu by nie wytrzymała i zarzuciłaby, że nie spędza z nią czasu, że ma ją gdzieś, chociaż jest jego dziewczyną. Myślę, że wtedy Will by się wściekł, bo w końcu jego przyjaciel umiera, a ta tu mu jakieś wyrzuty robi. Mogłaby się z tego wywiązać poważniejsza kłótnia.
Cóż wszystkie moje teorie idą w kierunku końca związku Willa i Natt. Zdecydowanie Julie pasuje do niego lepiej. W końcu ja i tak uważam, że gdzieś tam w głębi mu się Julie podoba i że zależy mu na niej nieco więcej niż na przyjaciółce. W końcu niby po co, by się aż tak przejął tym, że Julie go unika i nie chce z nim rozmawiać. Ona mu się głębiej podoba, tylko że jeszcze tego sobie nie uświadomił, bo Natt mu umysł przyćmiewa.
Dobra kończąc ich temat, przejdę teraz do tematu Mulcibera. Specjalnie dla tego wątku poszperałam w bohaterach i popatrzyłam, kto tam jest mugolakiem. I mam nadzieję, że nie jest to ani Will i Aileen, bo oni już swoje wycierpią. Nie musi ich ten palant ścigać. Ale mam teorię, bo nie ma napisane jakiej krwi jest Gawky, to może byłby on tym mugolakiem, bo wtedy wszystko toczyłoby się do Laylii, czyli tej której nie cierpi. A Layla może zbliżyłaby się do Avery'ego <3 Żeby go chronić. Awwww Layla i Avery <33333
UsuńNo dobra to oni. A no i jeszcze randka Gabie i Petera. Oni też są ze sobą meeega słodcy <3 Miło ze strony Gabie, że dała Peterowi szansę i że są razem. Pewnie gdyby dla mnie chłopak przygotował coś takiego, to serce by mi roztopił. *.* Jednak dalej czekam na rozwinięcie wątku jej i tajemniczego pana. Niezwykle intrygująco się zapowiada.
No dobra, to teraz zostało mi przejść już tylko do wątku Jily.
W sumie to mam nadzieję, że jednak James przez słowa Chrisa nie odpuści wszystkiego Lily. Uważam, że pomimo całej sytuacji z Chrisem, o jednak Lily nie zachowała się dobrze w stosunku do samego Jamesa. Należy im się długa i głęboka rozmowa, bo bez niej ani rusz.
James w robi opiekuna i pocieszyciela jest niezwykle słodki. To jak pocieszył Cole'a <333 Widać, że sprawdzi się jako ojciec ^^ A ta cała Eve to po prostu głupie babsko. Widzi, że chłopak się stara jej zaimponować, a ona go wyśmiewa, doprowadzając do płaczu. W dodatku, co jeśli miałby coś poważnie uszkodzone, a ona go od tak zostawiła bez opieki. Nie warto dla takiej się starać.
A sam fragment z listem był niesamowicie ciekawy! Dziewczynka chciała jej coś przekazać, tylko co? Wiemy, że zaczynało się na K, ale jednak co? Możliwości jest miliony. Czekam na inne wskazówki.
Z kolei jest mi smuto z powodu Anne, bo "weszła" w sam środek wojny między Lily i Jamesem. W dodatku usłyszała, że James interesuje się nią tylko ze względu na włosy. Biedna, to musiało zaboleć. Mam nadzieję, że James będzie dla niej dalej miły, a ona znajdzie ukojenie w ramionach Regulusa <3
Zabrakło mi tu tylko jedynie Melle i Syriusza, ale u nich czekam na szlaban <333 Kocham ich razem, a szlaban mam nadzieję będzie epicki ^^
Szkoda też, że tak mało Remusa i Emily, ale oni pewnie wkrótce ponownie pojawią się na horyzoncie.
Rozdział był cudowny i mimo tych 30 stron przeczytałabym jeszcze więcej, hihi <3 Życzę pokładów weeeeny i jeszcze bardziej niecierpliwie czekam na 26 rozdział (<3).
Pozdrawiam cieplutko, Livv {dryfujaca-lilia.blogspot.com}
Hej, kochana!
UsuńOjej, bardzo się cieszę, że już nie życzysz śmierci Chrisowi, bo miałam właśnie nadzieję, że po tym rozdziale stanie się dla Was bardziej "znośny" :D
To prawda, że Aileen i Will muszą naprawdę cierpieć z tego powodu, a mama Christiana już szczególnie. Niestety los jej nie oszczędza.
Rozumiem Twoje odczucia co do zachowania Natt. bo to faktycznie było okropne z jej strony. W sumie to nie do końca chodzi o zazdrość - Natalie po prostu nie lubi A ze wzajemnością i jedna drugą irytuje samym swoim istnieniem :D Ale naprawdę Natt pokazała się tutaj z gorszej strony i ja na miejscu Willa bym się na nią wkurzyła.
A co do samego Willa: na razie trochę zapomni o Juls, bo będzie miał inne problemy.
Niestety obie teorie raczej się nie sprawdzą, chociaż jedna z nich jest bliższa temu, co się niedługo wydarzy :D
A co do teorii na temat Mulcibera i mugolaków: bałam się, że to będzie aż za bardzo widoczne, kogo Gość W Pelerynie ma na myśli, ale chyba nie jestem jednak aż tak przewidywalna, jak myślałam :) Co do krwi Gawky'ego - sprawa się jeszcze zdąży wyjaśnić, ale to dopiero w przyszłości.
Oo, szczerze nie spodziewałam się, że ktoś tak odbierze Petera i Gabie. Na wątek z tajemniczym Puchonem trzeba będzie jednak nieco poczekać ^^
Na pewno James nie zapomni nagle wszystkiego, co Lily mu zrobiła i ile się przez nią nacierpiał, ale będą już na dobrej drodze do pogodzenia się.
Oj, tak, Eve zachowała się koszmarnie.
Z tą literą K też mi się wydawało, że będzie to dosyć przewidywalne, ale to może dlatego, że wiem, co się dalej stanie :D I wiem, jakie to miało być słowo. Ale dobrze, że jednak nie wiadomo, o co chodzi :)
Na pewno ten komentarz Lily na temat włosów zabolał
Anne, ale mimo wszystko dalej się łudzi, że spodoba się Jamesowi. Z moich planów na razie nie wynika, żeby miała być z Regulusem i nie wiem, czy to się zmieni, bo szykuję dla niego coś innego i raczej nieprzewidywalnego. Ale zobaczymy :D
Szlaban Melle i Syriusza będzie w przyszłym rozdziale, a Remus i Emily też się na pewno pojawią, bo czekają na swoje chwile już od 18. rozdziału, więc dosyć długo :)
Dziękuję pięknie za taki obszerny komentarz i za wszystkie miłe słowa :*
Pozdrawiam równie ciepło i przesyłam całusy <3
Optimist
Nie lubię komentować, zanim nie przeczytam, ale jako ze na rozdział nie mam siły, a zapoznałam sie z końcówka, to postanowilam sie wypowiedziec.
OdpowiedzUsuńpiszesz coraz dluzsze posty, co automatycznie oznacza, ze musisz na nie poświecić wieceh czasu. szczegolnie, ze wiadomo, ze nie tylko blogiem czlowiek zyje. dlatego najlepiej chyba byloby, jakbys nie podawala dat kolejnych rozdzialow ;) stali czytelnicy i tak wiedza, ze wrocisz.
durga kwestia: wlasciwie to troche zaluje, ze przeczytalam czesc kursywy, bo teraz mam spiilery w postaci: co takiego Chris powiedzial Jamesowi!
Już po przeczytaniu Pierwszego fragmentu doszłam do wniosku, że to będzie najlepszy rozdział w historii tego opowiadania. Od początku dobrze pisałąś, ale teraz oddajesz eocje tak świetnie i to zarówno bezpośrednio, jak i pomiędzy słowami, ze po prosto umieram. Dlatego gdy przeczytałam trzy fragmenty, uznałam, że będę komentować na biężąco, bo nie potrafię inaczej, tyle uczuć, tyle refleksji!
UsuńW pierwszym fragmencie cholernie podobało mi się zachowanie Syriusza. To było takie naturalne. Jako przyjaciel Lily nie mógł nie zapytać jej, co się stało, ale jako przyjaciel Jamesa miał też obawy i później go bronił. Ponadto, no cóż, nie dziwię mu się, że myśli tak, jak myśli, bo myślę dokładnie tak samo. Świetnie pokazałaś jego rozterki. Aczkolwiek trudno mi uwierzyć, że mógł naprawd w pomyśleć, że Lily sama rzuciła na swoją dłoń to zaklęcie… Swoją drogą uwielbiam to, że wplatasz w to wszystko powoli coraz mocniej i mocniej akcję z dziewczynką, czarną magię, Voldmerta… tak subtelnie, ale konsekwentnie, wielki szacunek!
Randka Petera i Gabie miała w sobie coś słodkiego, podobała mi się postać skrzatki i te wszystkie przygotowania. Jednak mam wrażenie, że nieco zbyt nagle Peter przeszedł do sedna, to nie pasowało do wcześniejszego opisu i jego lęków. Mimo to za sam fakt skupienia się na tych postaciach masz ogromny plus.
Jeśli chodzi o Lily i szukanie Chrisa… Boże, myślałam, że umrę. Ta rozmowa przy stole, jej i Jamesa. Mam tę scenę przed oczami i lepiej nie dałoby się jej przedstawić. James, który nadal kocha Lily i który czeka na nia cała noc, a jednocześnie James, który – albo chodzi z tą drugą, albo nie; tylko dla niej ma to znaczenie – niestety – zachowuje się wobec Lily tak chłodno, tak nieprzyjemnie, bo inaczej po prostu nie mogło by być. Świetnie wchodzisz w psychikę swoich bohaterów, wszystko jest mega przekonujące. To, że Lily stara się początkowo być spokojna, szczególnie dlatego, że nadal czuje się winna… To, że właściwie pokazałaś jedyne możliwe rozwiązanie tej sytuacji – ona myśli, że jest zakochana w Chrisie, ale nigdy tak naprawdę nie była. Jestem właściwie pewna, że on jej się podobał, ale nie była zakochana. Ale nie potrafię jej winić za to ,że mogła tak sądzić. Teraz jest dla mnie jasne, dlaczego będzie w stanie prędzej czy później być z Potterem, czego wcześniej sobie nie wyobrażałam. To smutne, jeśli chodzi o Chrisa, bo ja uważam, że on nie zasłużył na taki los, ale w tym przypadku może nawet dla niego pocieszające, bo kobieta, którą kocha, znajdzie pocieszenie u innego.
A z tą rudą to poleciała w punkt po prostu. Prawie się poplakałam.
Fragment z Willem: przez chwilę, gdy trzyma ł tak Julie, pomyślałam sobie, czy jednak oni do siebie nie pasują. Ale nie, według mnie nie. Wg mnie Will kocha Nathalie i Julie musi prędzej czy później się odkochać. Ciekawi mnie, co takiego zrobił komuś Will że bał się, iż mógł uderzyć Julie… To zastanawiające. No i drugie stadium… Wiadomo, że chodzi o Chrisa. Boję się…
No i najwyraźniej słusznie, sądzac po kolejnych wydarzeniach…
(Jeszcze w międzyczasie ten Mulcibar wraz z wysłannikiem, jakim cudem dostał się on do zamku oraz jaką szlamę chca zabić? Coraz bardziej mi się to wszystko nie podoba…)
Budujesz napięcie w sposób idelany. Mam bardzo złe przeczucia… Umieram, serio!
Coś jest chyba nie tak z chronologią, bo wątek z Aillen został przedstawiony wcześniej, a dopiero później Lily szła z pielęgniarkami i Chrisem do Skrzydła Szpitalnego. To tylko niewielka uwaga w ramach mojego zachwytu nad tym, jak napisałaś ten rozdział.
Trochę zdziwiło mnie, że choroba Chrisa może dotknąć też mugoli. No, ale ważniejsze jest to, czego dowiedzieliśmy się o drugim stadium. Pomysł naprawdę dobry, ale tak przerażający, że aż trudno to sobie przyswoić do wiadomości… Zaskoczyłaś mnie.
UsuńMiałam rację, James chodzi-nie chodzi z Anne, jea! No, ale kurczę, współczuję mu teog uczucia do Evans… serio, bo się chłopak zadrecza strasznie. No, ale kiedyś zostanie mu to wynagrodzone. Ładnie poradził sobie z chłopcem, widać, ze Potter naprawdę dorósł; ale w taki swój własny sposób. Super, że zdobył zaufanie chłopca za pomocą żartowania. To koljeny przykład, jak swietnie kreujesz swoje postaci. Ponadto w sytuacji z Cole’em bez problemu widać młodszego Jamesa i mam nadzieję, że kiedyś ta jego Eve spojrzy na niego przychylnym wzrokiem. A metafora z saletem jest idealna!
Kolejna uwaga: oni wszyscy dojrzewają, choć niestety czasem w przykrych okolicznościach . Znów mi się chce płakać.
James jest moim bohaterem numer jeden. Bo gdy zrozumiał, że Chris jest chory, uważam, że naprawdę przestał go nienawidzić. Nadal wie, że jest jego rywalem, ale… jest inaczej. Chris wykonał piękny gest, a Potter od razu to zauważył. To pokazuje, jakimi wspaniałymi ludźmi są oboje. Żaluję, że Lily tego nie widziała… Chociaż kto wie, może się przebudziła? Podziwiam Jamesa, serio, niewielu ludzi byłoby w stanie tak szybko przebaczyć. No i ciekawe, jak James dowie się, co gryzie Lily. No i co stanie się z Chrisem? Zabiorą go do Świętego Munga, ale co dalej? Co dalej? Coś mi mówi, że on sam może odebrać sobie życie… Boże święty,, nie spodziewałam się, że dojdzie do czegoś takiego, naprawdę! Bardzo mi się podobało, w jaki sposób „przyprowadziłaś” Jamesa do Skrzydła Szpitalnego, idealne rozwiązanie.
Jeszcze raz powiem, że to był najlepszu rozdział na tym blogu i jeden z najlepszych i najbardziej przejmujących tekstów, jakie czytałam w ostatnim czasie. Dlugim czasie.
Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com na nowy rozdział.
Dla mnie ten rozdział mógłby się nie kończyć,serio
Ojejej, jest mi naprawdę przeogromnie miło czytać takie słowa <3 Kiedy skończyłam pisać ten rozdział, stwierdziłam właśnie, że podoba mi się najbardziej ze wszystkich, które dotychczas dodałam (wyłączając fragment randki Petera i Gabie, który trochę zepsułam), więc naprawdę się cieszę, że pomyślałaś podobnie :*
UsuńBałam się, że Syriusz wyszedł mi odrobinę na jakiegoś furiata, ale widzę, że niepotrzebnie :D
To znaczy, on nie pomyślał, że Lily sama rzuciła to zaklęcie, tylko że jej różdżka zrobiła jej takiego "psikusa", a przynajmniej Evans tak mu to przedstawiła.
To prawda, że Peter za szybko przeszedł do sedna i właśnie przez to ten fragment mi się nie podobał, bo skończył się tak nagle.
Aa, ten komentarz to miód na moje serduszko :)
Cieszę się, że tak odebrałaś całą tę sytuację w Wielkiej Sali. Co do psychiki bohaterów - jestem z nimi tak zżyta, jakby byli prawdziwymi ludźmi. To znaczy z kilkoma z nich i myślę, że czasami można zauważyć, kogo lubię bardziej, a kogo mniej, bo wtedy inaczej się angażuję :)
Świetnie, że tak myślisz o Lily i Chrisie - bałam się, że nie uda mi się wystarczająco umiejętnie z tego wybrnąć, bo pisałaś wiele razy, że nie wyobrażasz sobie, że Evans mogłaby być później z Potterem.
Co do Wysłannika, nie mogę niestety nic powiedzieć, bo zdradziłabym pewnie za dużo :D
A jeśli chodzi o chronologię, to wszystko jest jak najbardziej zamierzone. Fragment z Julie i Willem zaczyna się mniej więcej w tym samym czasie, w którym Lily szuka Chrisa po zamku, a Aileen przybiega do nich na sam koniec ich rozmowy. Chciałam to tak ułożyć, żeby jeszcze nie było wiadomo, o co dokładnie chodzi z tym drugim stadium.
Chociaż u mnie wydarzenia nie zawsze dzieją się chronologicznie, ale zawsze jest to w jakimś celu zaplanowane.
Coś o mugolach już kiedyś pisałam, a przynajmniej tak mi się wydaje. W którymś miejscu pewnie wspomniałam, że też mogą na nią chorować. Chyba napisałam, że mama Chrisa zasięgała porad u wszystkich lekarzy i uzdrowicieli, czy coś w tym stylu, gdzie w domyśle miałam, że mugole też na to chorują. Ale kto by to spamiętał? Ja już nie pamiętam, co było w poprzednim rozdziale :D
Miło mi znowu, że tak odebrałaś sytuację Jamesa i Cole'a. Oj, Eve rzeczywiście powinna docenić jego starania i może to się jeszcze zdarzy. Niedaleko pada Eve od Evans, że tak sobie zażartuję ;D Ok, jestem głupiutka. Hah.
Ojeju, jesteś dla mnie taka miła <3
Dziękuję pięknie za taki cudowny, długi i wyczerpujący komentarz. Nawet nie potrafię opisać jak bardzo jestem za niego wdzięczna.
W wolnym czasie na pewno wpadnę do Ciebie, nadrobić swoje zaległości w komentowaniu.
Pozdrawiam gorąco i jeszcze raz dziękuję <3
No tak, trochę widac, kogo bardziej lubisz, a kogo mniej; podobnie jak widac, co sie dobrze pisze, a co mniej ;p chyba tez tak mam. Szczerze mówiąc, takie wytłumaczenie to jedyne przekonujące do tego, aby Lily mogła w najbliższej przyszłości byc z Jamesem (w ciagu kilku miesięcy), co wlasciwie dość mnie przeraża, bo wydaje sie jednoznaczne z tym, ze Chris albo ostatecznie oszaleje, albo umrze. A ja mu tego nie życzyłam nigdy, nawet jesli wole Pottera.
UsuńSyriusz mógł tak Lily nie ściskać, ale nawet to rozumiem. Mam nadzieje, ze w przyszłym rozdziale zajmiesz sie choc cześciowo jego życiem uczuciowym, bo na to zasługuje :p
Okej, z chronologia faktycznie mozna to tka wytłumaczyć, choc jednak troche to zgrzyta :p bo nie wiadomo, ile tak naprawdę minęło czasu, zd az tak dużo.
Hah, wierze, ze mnie odwiedzisz, choc uprzedzam, ze rozdział nie jest tak emocjonalny jak Twoj, nawet biorąc pod uwagę końcówkę
Syriusz na pewno w przyszłym rozdziale doczeka się "swojej" sytuacji :D
UsuńA jeśli chodzi o chronologię - bardziej przyczepiłabym się do fragmentu z Mulciberem, który dzieje się w okolicach północy, a w następnej scenie znów jest wieczór, ale czasami stosuję takie manewry "zmiany czasu" :)
Haha, nie wiem, czy mój rozdział był taki emocjonalny ^^
Pozdrawiam raz jeszcze, równie gorąco.
Zaklepuję sobie miejsce ;)
OdpowiedzUsuńHej, hej
UsuńWow. To jak piszesz nadal mnie zadziwia i będzie zadziwiać za każdym razem, kiedy będę czytać twój rozdział.
Zacznę może od początku, czyli od momentu, kiedy Syriusz rozmawia z Lily. Cóż, to według mnie miłe ze strony Blacka, że w jakiś sposób chyba martwi się o Evans. Jakby tak nie było przecież nie pytałby się co się z nią dzieje (albo ja to nadinterpretuję. To też bardzo możliwe...). Z jakiegoś bliżej nie wyjaśnionego powodu podoba mi się też to, że od razu wie o jej kłamstwie na astronomii.
W ogóle w twoim opowiadaniu Lily jest jak dla mnie tak irytująca, że mam ochotę wskoczyć do niego żeby potraktować ją Cruciatusem, czy czymś w tym stylu. Może to u niej zadziała jak elektrowstrząsy i ogarnie się trochę. Już pod którymś rozdziałem rozpisywałam się na temat jej "genialnego" pomysłu, by zaprosić Chrisa na sylwestra, więc nie chcę się powtarzać. Po za tym dochodzi jeszcze mówienie rzeczy bez zastanowienia. To, jak oskarżyła Blacka i Pottera za sylwestra sprawiło, że ręce mi opadły. Nie dziwię się, że S. puściły nerwy i ścisnął jej rękę. Cieszę się, że przynajmniej zrozumiała swój błąd, a nie dajmy na to fochnęła się na S. Niemniej muszę przyznać, że to jak wszyscy uczniowie stwierdzili, że się chcieli pocałować było trochę urocze.
Pfff... Poniosło mnie. Przepraszam za tę nagonkę, ale mam po prostu spory żal do Lily. Nie odbierz tego jako krytykę twojego stylu pisania, bo to zupełnie nie o to chodzi. Nadal jestem pewna podziwu, a moja szczęka jeszcze nie znalazła się na swoim miejscu od momentu, kiedy przeczytałam twój rozdział.
Chciałabym też poruszyć temat literki, która pojawiła się na dłoni L. Bardzo oryginalne. Na prawdę. Zaskoczyłaś mnie tym i to jak L. zbyła Syriusza było świetne. Muszę jej przyznać, że mimo tego, że jest irytująca, umie czasem zrobić coś mądrego.
Co do randki z Peterem, to według mnie trochę za bardzo to skróciłaś. Powinni tak trochę dłużej porozmawiać zanim P. walnie z grubej rury. Skrzatka jest przecudna i mam nadzieję, że jeszcze o niej poczytamy.
Kłótnia na stołówce była taka smutna dla mnie. Myślę, że James może się nie zachował do końca dobrze, ale miał pełne prawo nie pozwolić L. na użycie mapy. W końcu robił już dla niej bardzo dużo, a ona mu jakoś szczególnie się nie odwdzięczyła.
Julie to zdecydowanie moja ulubienica. Jeśli mam być szczera to najbardziej lubię czytać o niej i o tajemniczej dziewczynce. W wątku J. po raz drugi w tym rozdziale była urocza scena. Bo nie wiem jak inaczej nazwać tę z Willem. Za to Natt oficjalnie dołącza do Lily jako postać przy której opadają mi ręce. Nie wiem czego ona się spodziewa. Że zagarnie Willa tylko dla siebie? będzie jej więźniem i nie będzie miał prawa na kontakt z rodziną. No kurde, A zawsze będzie ważniejsza od niej i powinna to zrozumieć. Jeszcze to, że ma problem do biednej J. która właśnie uświadomiła sobie, że nie jest gotowa na związek. Swoją drogą co to za ironia losu: Najpierw była zauroczona w W. to N. nie zwracała na to za bardzo uwagi, a teraz, kiedy stwierdziła, że nie chce być w związku (czyli nie jest zagrożeniem dla N.) ta nagle zaczyna się na nią wkurzać.
Szkoda mi Chrisa. Niby mówiłam, że "trzy razy nie. Dziękujemy", ale chyba nie zasłużył, żeby mieć tak przesrane w życiu. Ten przytulas L+W+A był cudny. Po prostu cudeńko.
Co do wysłannika to wydaje mi się, że Gabbie (nie wiem czy tak powinnam napisać, ale możemy założyć, że zrobiłam to dobrze) jest chyba dzieckiem mugoli (albo coś pokićkałam. Też możliwe).
James tym chłopcem to po prostu miód majonez jest. Taki dojrzały mi się wydał, a za razem wyszedł tak totalnie smutno, że masakra. To porównanie to salt było tak cudne, że zastanawiam się czy Lily na niego zasługuje. Inteligentny, opiekuńczy, dojrzały... no cudny, no.
Chris na prawdę bardzo zrehabilitował się w tym rozdziale i sprawił, że zaczęłam go odbierać jako na prawdę spoko kolesia. Lepiej późno niż wcale.
UsuńEch... Powiem ci, że chciałabym kiedyś pisać tak dobrze jak ty. Dodam też, że duża ilość wątków, które znajdują się na tym blogu przypominają mi o "Pieśni Lodu i Ognia". Życzę ci byś napisała swoją książkę i odniosła sukces, bo na prawdę na to zasługujesz. Mówię całkowicie poważnie. Przy okazji, jak tylko ją wydasz to oczekuję informacji!
Pozdrawiam
Kot
Ps: Przepraszam za nieogarnięcie tego komentarza, ale jakoś tak miałam problem, by sklecić porządne zdanie.
Ps2: Zapraszam do siebie. Z chęcią do wiem się co sądzisz o tym, co piszę :)
http://kotksiazkowyrecenzuje.blogspot.com/
http://ostatniamysl.blogspot.com/
Hej,
UsuńOjojoj, jaki długi komentarz!
Tak, Syriusz martwi się o Lily, bo w sumie nadal są przyjaciółmi i raczej nie mógłby przejść obok tego obojętnie :)
Haha, to prawda, że Evans jest dosyć irytująca, kiedy coś palnie albo czegoś nie przemyśli, więc doskonale Cię rozumiem. Chociaż w sumie rzeczywiście mogli przewidzieć, że wpadnie na coś w tym stylu, ale mówienie tego na głos nie było zbyt dobrym pomysłem :D
Nie masz za co przepraszać, nie odbieram tego jako krytyki - rozumiem, że niektórzy bohaterowie mogą irytować swoim zachowaniem, a Lily na pewno się do nich ostatnimi czasy kwalifikuje :)
Haha, to prawda, przynajmniej wtedy wyszło jej coś mądrego.
Wiem, wiem, czegoś brakuje w tym fragmencie randkowym i kiedyś na pewno do tego wrócę i to poprawię, bo rzeczywiście trochę za szybko to się działo. A o skrzatce coś powinno się jeszcze pojawić :)
Och, miło mi bardzo, że tak myślisz o Julie. Widzę, że zjednała już sobie kilku sprzymierzeńców :D
Za to Natt kilku straciła i nawet się nie dziwię, ale pokazała swoje wady i że nie zawsze jest miła i zabawna. Ale co do tego, że Natt nagle zaczęła się wkurzać na Julie, a wcześniej nie zwracała na nią uwagi - to nie do końca prawda. Ma podstawy do tego, żeby jej nie ufać - no i faktycznie nie powinna, tylko że o tym nie wie. Pamiętajmy o tym, że Juls też nie jest bez winy - w końcu całowała się z chłopakiem koleżanki i spędza z nim mnóstwo czasu, mimo że obiecała Natt, że się od niego odczepi.
Tak, Gabie jest dzieckiem mugoli, ale czy to o nią chodziło? Zobaczymy :)
Ojej, miło mi, że tak odebrałaś zachowanie Jamesa. Fakt, to chyba Lily powinna się o niego starać, a nie odwrotnie.
Ale przynajmniej się zrehabilitował w Twoich oczach, więc się cieszę.
Dziękuję pięknie za tyle miłych słów, a co do książki - może kiedyś zrealizuję to marzenie i wydam własną, ale pewnie będzie to w dosyć dalekiej przyszłości :D
Dziękuję raz jeszcze i na pewno zajrzę na Twoje blogi w wolnej chwili (kiedy w końcu zabiorę się za nadrabianie swoich gigantycznych czytelniczych zaległości).
Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy :*
Witam, witam!
OdpowiedzUsuńWspolczuje Chrisowi i naprawde nie rozumiem tej malej nagonki na niego. Ja tam chlopaka polubilam. :) To smutne, ze niedlugo zapewne opusci to opowiadanie. Lily musi czuc sie strasznie zagubiona.
James - nie przepadam za Anne i ich relacja wydaje mi sie zwyklym ,,pocieszeniem". Przeciez James nadal kocha Lily! Ta sytuacja z Cole'm byla przeurocza. Haha nie cierpie tego slowa, ale nie moge znalezc lepszego. Rozmowa z Chrisem musiala byc dla niego trudna, chociaz to dobrze, ze nabral dla niego szacunku.
Gabi&Peter - nie mam pojecia czemu, ale nie widze ich razem. Ale czemu nie?? Gdyby dla mnie ktos sie tak postaral, tez bylabym zachwycona. c: Na poczatku, a wlasciwie w poprzednim rozdziale myslalam, ze Gabriele delikatnie splawi Petera. Jednak dajmy im szanse!
Czekam na rozwoj watku tajemniczej dziewczynki.
Nie slyne z dlugich komkow, wiec najwazniejsze jest. Prosze o wybaczenie z powodu braku polskich znakow, ale pisze na telefonie. Mam nadzieje, ze pozytywnie wplynie to, ze poprzednio czytelniczka-widmo, teraz sie ujawniam. :D
Centauri Proxima
Hej,
UsuńDziękuję bardzo za komentarz i przepraszam, że tak późno odpisuję, ale musiałam go szukać, bo przyszedł mi na maila, a tutaj pod rozdziałem się nie pojawił i nie wiedziałam, o co chodzi. A okazało się, że blogger dodał mi go do zakładki spam, ale to naprawiłam i teraz go widać :D
Bałam się, że pomyślisz, że go usunęłam, czy coś :D
Bardzo mi miło, że polubiłaś Chrisa. W tej sytuacji zdecydowanie należysz do mniejszości, bo do tej pory chyba nikt go nie lubił ^^
To prawda, że sytuacja z Anne może wyglądać jak pocieszenie i w sumie szkoda jej, bo liczy na coś więcej.
Szczerze mówiąc, też nie widzę Petera i Gabie razem, ale o tym, że do siebie nie pasują jeszcze sami zdążą się przekonać :)
Dziękuję jeszcze raz za komentarz. Oczywiście, że wpłynęło to na mnie pozytywnie, zawsze cieszę się z nowych czytających/komentujących.
Pozdrawiam serdecznie i przesyłam całusy :*
Hej!
OdpowiedzUsuńPoważnie myślisz o wydaniu opowiadania? o.O Łojeju! Szowk.
No i cieszę się, że tak dobrze poszły Ci matury, gratuluję.
Ech, uwielbiam Syriusza, prawdziwy z niego przyjaciel. Chociaż nie rozumiem rozdmuchania tej całej sytuacji ze złapaniem Lily za rękę - w porządku, na pewno zrobił to za mocno, ale żeby tak od razu to przeżywać? "Jakby nie mógł uwierzyć, że był do czegoś takiego zdolny", luuudzie :) No ale przynajmniej pozwoliło do trochę przygasić atmosferę.
Podobał mi się wątek napisu - niby nie chcę, żeby Lily cierpiała, ale z drugiej strony dobrze by było wreszcie dowiedzieć się czegoś więcej o jej wizjach i posunąć sprawę naprzód.
Randka obok kuchni, tego jeszcze nie było :) W randkowych sytuacjach oryginalność i kreatywność jest jednak bardzo ważna, więc brawo, Peter!
Hej, co Gabie mu odpowiedziała? Byłam przekonana, że z jej strony nie ma co liczyć na jakieś romantyczne uczucia względem Petera, czyżbym się pomyliła? Później to trzymanie za ręce... Jestem w szoku, znowu :) Ale to fajny pomysł, wreszcie Pete nie dostał po dupie.
Podczas dyskusji w Wielkiej Sali najpierw spodobało mi się, że Lily nagle przestała być przekonana o swojej miłości życia i zaczęła mieć całkiem naturalne wątpliwości, ale później tekst o tym, że Potter jest ze swoją nową dziewczyna tylko dlatego, że jest ruda, zaszachował wszystko, haha :D Mocne to było, auć.
Will jest stuknięty. Jak na kogoś kto ma dziewczynę i pocałował kogoś innego, no cóż, przez przypadek, stanowczo za często zachowuje się irracjonalnie. No bo który normalny chłopak na co dzień przyciska koleżanki do ściany albo unosi im dłonią podbródki? :) Komedie romantyczne i fikcyjne romanse nie liczą się do statystyk, żeby było jasne.
Ciekawe jednak, dlaczego podejrzewał, że mógł ją uderzyć. W sensie, to nie jest coś, co człowiek zwykle robi pod wpływem alkoholu, więc zastanawiam się, czy przypadkiem nie zrobił wcześniej czegoś takiego? W głowie mi się nie mieści, że alkohol mógłby skłonić młodego chłopaka do bicia koleżanki, tak po prostu.
Fragment z Mulciberem był ładnie napisany. Może ten wątek nie jest jakiś superoryginalny, ale dobrze to wyszło. Mam tylko jedną wątpliwość - jak to możliwe, żeby ktoś z zewnątrz pojawił się w Hogwarcie? Początkowo myślałam, że może to coś takiego jak hologram w Gwiezdnych Wojnach, ale w takiej sytuacji nie mógłby zabić szczura :) Więc jak? Przecież nawet tyle lat później, kiedy Harry był na szóstym roku, Voldemort nie wiedział, jak tego dokonać.
Zdziwiłam się trochę, że Lily nie próbowała przycisnąć pielęgniarek, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tych ranach i zmianach w psychice Chrisa. Ja na jej miejscu próbowałabym od razu dowiedzieć się wszystkiego zamiast jęczeć w duchu, że czegoś nie doczytałam. Dobrze więc, że Will sam wyszedł z inicjatywą i postanowił rzucić na te kwestie więcej światła... Chociaż opowieść o płucach-potworkach, które przejmują kontrolę nad człowiekiem była nawet dziwniejsza niż pomysły Marvela typu Aquaman czy Ant-Man xD Człowiek-Płuco. Albo taki płucowy Edward Cullen, który zamiast krwi wysysa powietrze :D Ja wiem, wiem, że jestem niepoważna, bo to wszystko jest przykre i tak dalej, ale to była zbyt wielka pokusa.
Chwilowo jednak muszę się od tego oderwać, bo porady miłosne Jamesa Potter to coś, co wymaga wzmożonej uwagi :D Podobało mi się, że postanowił skłonić chłopaka do rozmowy przy pomocy żartów, a nie głaskaniem po głowie i dopytywaniem się, co się stało.
Kurczę, taka pielęgniarka, która nie zadaje zbędnych pytań, tylko robi, co do niej należy, to prawdziwy skarb.
James na szczęście wraca do gry. Spodziewam się, że czeka go naprawdę trudne zadanie, bo Lily będzie cała rozżalona i zrozpaczona wyjazdem Dulcosa, ale trudno.
Tak z ciekawości, jakie studia zaczynasz w październiku? :)
Z pozdrowieniami,
Eskaryna
Hej,
UsuńTak, myślę o wydaniu opowiadania, ale raczej dla siebie, żeby mieć je na półce, co byłoby wspaniałą rzeczą. Ewentualnie mogłabym zamówić trochę więcej książek, gdyby ktoś był tym zainteresowany, ale na razie nie widzę żadnego odzewu :D W każdym razie, to książkowe wydanie byłoby na pewno poprawione, a niektóre fragmenty zmienione, żeby były bardziej logiczne. Najwyżej skończy się na jednym egzemplarzu dla mnie ^^
Dziękuję bardzo za gratulacje :D
Wiem, że Syriusz zachował się trochę, a nawet bardzo gwałtownie i sama się śmiałam z tego, że tak się tym emocjonował, ale faktycznie to jedno zdanie mogłoby być odebrane jako przesada, gdyby nie słowo "jakby", które odrobinę zmienia jego sens, a przynajmniej w moim odczuciu. Tak jak "prawie robi wielką różnicę", tak tutaj "jakby" przejęło tę rolę. Ale racja - zrobiło się wielkie halo ze zwykłego chwycenia za rękę, chociaż bardziej chodziło o to, że sprawił jej ból. Na który zresztą sobie zasłużyła ;)
Co do Gabie i Petera, myślę, że ten związek ma bardzo niestabilne podłoże, jeśli mogę to tak nazwać, ale zawsze warto spróbować, a Gabriele na razie nie ma żadnego powodu, żeby nie dać mu szansy.
Wracając znów do Lily - szczerze mówiąc, nigdy nie była przekonana, że kocha Chrisa i raczej się nad tym nie zastanawiała. Lubiła go, jasne, ale znała go zdecydowanie za krótko, żeby móc mówić o miłości.
No, Will nie powinien się tak zachowywać, bo wygląda cały czas, jakby bawił się na dwa fronty, ale cóż... Podejrzewam, że gdyby nie przycisnął jej do tej ściany, uciekłaby jeszcze zanim zdążyłby otworzyć usta. Ale nie ma co go usprawiedliwiać, bo jego relacje z Julie na pewno nie są na odpowiednim poziomie.
Podejrzewał, że mógł ją uderzyć, bo to pierwsze przyszło mu do głowy - Aileen się na niego wściekała, a Julie go unikała, więc miał prawo pomyśleć, że zrobił coś złego. Chociaż oczywiście drugie dno prawdopodobnie także się znajdzie :)
Co do fragmentu z Mulciberem - wszystko się w swoim czasie wyjaśni, a na razie możecie tworzyć własne teorie o tym, jak to było możliwe. W sumie mogłabym to wytłumaczyć jednym zdaniem, ale się powstrzymam, żeby nie spojlerować :D
Nie wydaje mi się, że pielęgniarki powiedziałyby jej cokolwiek, gdyby się dowiedziały, że Lily nic nie wie na temat tej choroby. To było tajemnicą Christiana i na pewno nie mogły tego nikomu zdradzić - nawet Evans, bo przecież Chris mógłby sobie tego nie życzyć. Rzeczywiście, Lily mogła się chociaż trochę postarać, żeby coś od nich wyciągnąć, ale była dość przytłoczona tym wszystkim, a "niemyślenie" zdarza się jej ostatnio bardzo często :D
Myślę jednak, że po prostu chciała poczekać na Willa i Aileen, żeby dowiedzieć się czegoś od nich.
Haha, płuca-potworki nie brzmią zbyt groźnie :D Ale już naprawdę nie miałam lepszego pomysłu, który by mi w miarę pasował.
Nie będzie chyba tak źle, bo w końcu Lily zależało na tym, żeby się z nim pogodzić, ale na pewno łatwo im to nie przyjdzie.
A jeśli chodzi o studia - wybrałam sobie Automatykę i robotykę na PWr, bo mnie zaciekawiła i mam nadzieję, że to był dobry wybór :D
Dziękuję pięknie za komentarz i obiecuję, że niedługo nadrobię zaległości u Ciebie. Na razie mam pięć rozdziałów w plecy, ale to jeszcze nie rekord, więc im szybciej to nadrobię, tym lepiej :)
Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy.
Dzięki za odpowiedź!
UsuńJa staram się widzieć Syriusza oczami Rowling (jeśli to w ogóle możliwe), więc ta przesadna troska trochę mnie zdziwiła, ale za to jego imupulsywność, gniew, bezgraniczna lojalność względem Jamesa - to było to.
O kurczę, po wzmiance o Gabie i Peterze widzę, że nie będzie to romans roku (chociaż jeżeli zamierzasz trzymać się kanonu, powinnam to już wiedzieć), ale naprawdę zaskoczyłaś mnie tym, że Gabrielle nie powiedziała "Nieee no, Pete, kocham cię jak brata, ale nic więcej z tego nie będzie", a ja uwielbiam być zaskakiwana, więc w tej kwestii miałam bardzo pozytywne wrażenie. Nawet jeśli ten związek nie ma przyszłości.
Co do Lily, po tych wszystkich opisach jej zachowania, odniosłam wrażenie, jakby była ślepo zakochana w Christianie, i to tak naprawdę ślepo, więc ze zdziwieniem powitałam fragment, który nieco prostuje wszystkie poprzednie. I dobrze, bo wreszcie w tej cukierkowej relacji pojawił się jakiś realizm.
A to bardzo ciekawe, że jednocześnie piszesz i decydujesz się na, jak rozumiem, kierunek ścisły, ale to wygląda bardzo dobrze i mocno trzymam kciuki, że się w tym odnajdziesz :) Pasja to wszystko!
Z pozdrowieniami,
Eskaryna
Przyznam, że rzeczywiście trochę poszalałam z tym Syriuszem-olaboganicciniezrobiłem, więc rozumiem, że ten obraz nie wpasował się w Twoją wersję postrzegania go :) Pewnie po jakimś czasie sama, czytając ten fragment, walnę się w czoło i zmienię to, żeby było mniej Blacka-panikary. (Oki, na tym skończę wymyślać mu dwuczłonowe przezwiska ^^).
UsuńO, to bardzo się cieszę, że udało mi się czymś Cię zaskoczyć :) To prawda, że Gabie i Peter parą roku niestety nie zostaną, ale przez pewien czas raczej będzie im ze sobą dobrze.
Lily tak naprawdę sama nie wie, czego chce, co w sumie można zauważyć po jej głupim zachowaniu podczas Sylwestra, ale faktycznie można było pomyśleć, że jest ślepo zapatrzona w Chrisa. Ogólnie zgadzam się w stu procentach z tym, że ich relacja była cukierkowa, bo naprawdę, naprawdę przesłodziłam samego Christiana, a kiedy się zorientowałam było już za późno, żeby go "odsłodzić" :D Myślę, że nikt go nie lubi po części dlatego, że jest zbyt idealny ^^ Ale to moja wina.
Ojej, dziękuję bardzo, też mam nadzieję, że się w tym odnajdę. A co do pisania, nigdy nie myślałam, żeby szukać sobie pracy z tym związanej, czy iść na studia w tym kierunku. W liceum byłam na mat-fizie i miałam nawet szóstkę z matmy na koniec i piątkę z fizyki (w co teraz ciężko mi uwierzyć), więc raczej jestem "umysłem ścisłym" :D Albo kujonem, chociaż nie powiedziałabym, biorąc pod uwagę czas, który w ciągu roku szkolnego poświęcałam na pisanie tego bloga :D
Pozdrawiam raz jeszcze :*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej ;) Wybacz, pisałam komentarz w innej zakładce, a później skopiowałam nie to co chciałam i musiałam usunąć, bo za późno się zorientowałam ;P
OdpowiedzUsuńOch, właśnie Lily, co się z tobą dzieje? Powinnaś być rozsądna i opanowana, a tu takie zawirowania wokół ciebie ;P I ten list widmo i to ‘K’, czy oby Lilka na pewno nic nie bierze? ;P Chyba bym się po tym wszystkim nie zdziwiła ;P Rozczulił mnie Pett, kto by się spodziewał że taki z niego romantyk, jak na mój gust aż do przesady, ale starał się chłopak, całym sercem ;P Na miejscu Jamesa pewnie również byłabym zła w sytuacji z mapą, to było trochę pochopne, przecież np. sam Peter mógł sprawdzić mapę i jakoś dyskretnie naprowadzić Lily na trop, ale może ta cała sytuacja w końcu dała Lily do myślenia, dlaczego jest z Chrisem i dlaczego nie powinna z nim być, chociaż jego choroba teraz sporo utrudni… Pominę wątek tej całej choroby i ‘zostawienia Lily Jamesowi’, chyba wolałabym żeby potoczyło się to inaczej, a z tej całej sytuacji podoba mi się najbardziej motyw w jaki sposób James znalazł się w skrzydle szpitalnym, ta cała scena z Colem ;) I bardzo, bardzo podobał mi się fragment z Mulciberem! I Peterem jak mniemam ;P
Pozdrawiam i życzę dużo weny i huncwotów;)
/niecnimarudersi.blogspot.com/
Hej,
UsuńNic się nie stało :)
Haha, może to tak wyglądać.
Oj, starał się, starał i mu się udało. Też mu się coś od życia należy :D
Tak, mógł sam sprawdzić, ale raczej wolał nie ryzykować ewentualnej utraty przyjaźni Jamesa, dla Lily.
Na pewno ta sytuacja dała Evans do myślenia, chociaż później o tym raczej zapomniała, bo skupiła się na Chrisie.
Co do "zostawienia Lily Jamesowi" to niekoniecznie tak jest. Christian prosił go tylko o zaopiekowanie się, a nie od razu wiązanie się z nią.
Cieszę się, że fragment z Colem Ci się spodobał.
I z Mulciberem. Ale tu mnie zaskoczyłaś. Peterem? Aż sama się zdziwiłam, chociaż faktycznie można tak pomyśleć :D
No ale nic nie zdradzam :)
Dziękuję pięknie za komentarz i również serdecznie pozdrawiam :*
A gdzie nowy rozdzał? :(
OdpowiedzUsuńThe 13 BEST CASINO ST. VIRGINIA NEVADA - Mapyro
OdpowiedzUsuńThe 13 남양주 출장마사지 BEST CASINO 공주 출장마사지 ST. 상주 출장샵 VIRGINIA NEVADA - Find addresses, read reviews and 안양 출장안마 talk 정읍 출장안마 with other Casino St. VIRGINIA locals.
Nazywam się Adriana Riley, mój mąż pokłócił się ze mną przez swoją kochankę i poprosił o rozwód, wszyscy wiemy, że żadna kobieta nie może znieść utraty męża i rodziny. Rozwiedliśmy się i po roku nie mogłam o nim zapomnieć, ponieważ tak bardzo go kochałam, widziałam post kobiety dzielącej się w Internecie zeznaniem o rzucającej zaklęcia, która sprowadziła dla niej męża i zjednoczyła jej rodzinę, a ma na imię Dr Ogundele, więc postanowiłem spróbować. Po 24 godzinach mój mąż zadzwonił do mnie i zaczął prosić o przebaczenie. a teraz żyję najlepszym życiem z rodziną, więc jeśli również potrzebujesz jego pomocy, skontaktuj się z nim przez WhatsApp lub Viber: +27638836445.
OdpowiedzUsuń