sobota, 29 kwietnia 2017

Rozdział trzydziesty: "Urodzinowe bez zmian"

30. Urodzinowe bez zmian
Znowu była w lesie.
Minęły dokładnie dwa miesiące od tamtej nocy, kiedy została ugryziona przez psa, a w tym momencie po raz trzeci stała na tej samej polanie i przyglądała się złotym kwiatom asfodelusa, których nie przykrywał już śnieg. W powietrzu dało się wyczuć pierwsze oznaki wiosny, więc Melle wzięła głęboki oddech i przymknęła na chwilę oczy, aby móc w spokoju napawać się rześkim, nocnym wiatrem.
Wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy mogła zerwać ostatni składnik potrzebny do ich eliksiru. Razem z Tiną były już niemal w połowie ukończenia wywaru, a wszystko jak dotąd szło zgodnie z instrukcją, w co obie z początku nie potrafiły uwierzyć. Im dalej się posuwały, tym stawały się ostrożniejsze, aby nie zepsuć niczego po tak długim czasie. Z tego powodu Miller tym razem została w szkole, ponieważ to właśnie ona najczęściej przyciągała kłopoty. Michelle odrobinę denerwowała się tym, że nie miała przy sobie przyjaciółki, ale jednocześnie była zadowolona z tego, że to jej ostatnia wizyta w lesie, ponieważ po zdobyciu asfodelusa nic więcej nie mogło jej zmusić do postawienia stopy w pobliżu tego przepełnionego mrokiem miejsca...
– Co ty tu wyprawiasz? – Nagle usłyszała za sobą czyjś zirytowany głos, przez który podskoczyła przynajmniej na stopę, lecz nawet się nie odwróciła, ponieważ dobrze wiedziała, do kogo należał. – Wracaj do zamku.
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dlaczego znowu ją o to prosił... Nie, „prosił” nie było odpowiednim określeniem. On żądał.
Zignorowała jego ciche przekleństwa i pochyliła się nad najbliższym kwiatem, aby ostrożnie dotknąć skropionych deszczem płatków. Przejechała palcem po gładkiej powierzchni, zbierając z nich wilgoć za jednym pociągnięciem. Wydawało jej się przez chwilę, że syrop z ciemiernika, którym dwa miesiące wcześniej podlały niemal całą polanę, odrobinę przyciemnił ich złotą barwę.
– Wracaj. Do. Zamku – powtórzył chłopak, a Michelle niemal wyczuwała zgrzyt jego zębów, kiedy wypowiadał każde słowo z osobna.
Nie rozumiała, czym się tak denerwował. Przecież w niczym mu nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie – to on przeszkodził jej, a teraz jeszcze chciał się jej stamtąd pozbyć? Jakim prawem?
– Byłam tutaj pierwsza – odparła z wysuniętą do przodu dolną wargą, ciesząc się, że nie mógł tego zobaczyć.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zabrzmiała, jakby miała pięć lat i tak właśnie się czuła, klęcząc plecami do Blacka nad asfodelusem. Brakowało jej jedynie łopatki i postrzępionych ogrodniczek, lecz i bez tego nieźle dawała sobie radę w pogrążaniu się coraz bardziej.
– Jesteś naprawdę wkurzająca – warknął, na co Melle przygarbiła ramiona, przyjmując postawę obronną. – Znajdę twoją głupią koleżankę, ale ty masz wracać do szkoły.
Zamrugała kilkakrotnie ze zdziwienia, odsuwając powoli dłoń od kwiatka. Przeszedł ją chłód, kiedy mocniejszy podmuch wiatru zatańczył na jej nagich ramionach. Spojrzała w dół i zauważyła, że była ubrana jedynie w cienką sukienkę, która zupełnie nie pasowała do pogody, a jej rąbki tonęły w mokrym od deszczu błocie, w którym w tym momencie klęczała. Poruszyła niepewnie nogami, bojąc się, że mogły ugrząźć w ziemi i usłyszała nieprzyjemny chlupot dobiegający spod jej kolan. Skrzywiła się lekko, ale to, że siedziała niemal po pas zanurzona w zimnej i brudnej breji, wydawało się jej w ogóle nie obchodzić. Wpatrzyła się natomiast w ciemne drzewa przed sobą, analizując słowa Syriusza, brzmiące niepokojąco znajomo, jakby już je kiedyś słyszała.
Tylko kiedy?
– Co powiedziałeś? – zapytała drżącym od emocji głosem.
Chciała, żeby powtórzył ostatnie zdanie, bo miała nadzieję, że dzięki temu rozszyfruje to dziwne uczucie déjà vu, które ją ogarnęło, ale chłopak uparcie milczał, przez co zacisnęła pięści ze złości. Wydawało jej się, że rozwiązanie było coraz bliżej i nie zdoła go poznać, jeśli Black się teraz nie odezwie, a on najwidoczniej nie miał zamiaru tego zrobić.
Dookoła panowała napawająca grozą cisza, która doprowadzała ją do szału, więc Melle straciła już wszelką nadzieję na poznanie odpowiedzi, kiedy nagle usłyszała ją... w swojej głowie.
Znajdę twoją głupią koleżankę, ale ty masz wracać do szkoły.
Jesteś naprawdę wkurzająca.
Wracaj do zamku.
Wracaj. Do. Zamku.
Zabierz ją i uciekajcie!
Zachłysnęła się powietrzem i zanurzyła obie dłonie w błocie, aby się podeprzeć, po czym gwałtownie zerwała się z ziemi. Odwróciła się wreszcie do Syriusza z zamiarem zażądania wyjaśnień, ale okazało się, że wcale nie było go na polanie.
Kilka kroków przed nią stał za to wielki czarny pies z kłami umazanymi krwią i niebieskim kawałkiem materiału, zwisającym z pyska. Michelle pokręciła powoli głową, wyciągając ręce do przodu, jakby mogła się w ten sposób obronić, chociaż nie miała przy sobie nawet różdżki.
– Proszę, nie – wyszeptała błagalnie, lecz zwierzę wydało z siebie jedynie niski, gardłowy charkot.
Zrobiła mały krok do tyłu, jakaś gałązka trzasnęła pod jej stopą, a pies w tej samej chwili rzucił się do ataku, skacząc prosto do jej odsłoniętej szyi...
Wrzasnęła tak głośno, że obudziła obie pielęgniarki i jakiegoś starszego ucznia, który leżał dwa łóżka dalej, ale z początku nie zwróciła na nich większej uwagi. Gwałtownie poderwała się do pozycji siedzącej, po czym przycisnęła ręce do miejsca, w które zamierzał wgryźć się pies. Zaczęła poklepywać skórę na szyi i obojczykach jak szalona, spodziewając się natrafić na ciepłe skupisko krwi, a kiedy nic takiego nie znalazła, ukryła w dłoniach zlaną potem twarz i odetchnęła głęboko z ulgi.
– Noga? – zapytała szeptem pani Mallory, podchodząc do jej łóżka.
Melle była tak roztrzęsiona koszmarem, który jeszcze nie zdążył do końca ulotnić się sprzed jej oczu, że w pierwszej chwili zupełnie nie miała pojęcia, o co chodziło kobiecie. Na początku nie wiedziała nawet, co w ogóle robiła w skrzydle szpitalnym, więc odparła tylko zduszonym głosem:
– Szyja...
Pielęgniarka uniosła wysoko brwi i odłożyła fiolkę z jakimś eliksirem na stolik nocny, a potem przycisnęła dłoń do czoła dziewczyny, aby sprawdzić, czy nie ma gorączki. Chwilę później delikatnie odsunęła palce blondynki, którymi w tym momencie znowu obejmowała swoje gardło.
– Nic tu nie widzę, tylko trochę się podrapałaś – zauważyła, wskazując na jej brodę, jakby Melle mogła cokolwiek tam zobaczyć. – Przyśnił ci się koszmar? Jesteś cała spocona, a nie masz wysokiej tempera...
– Tak – przerwała jej dość niegrzecznie Puchonka i z powrotem oparła się na poduszkach. – Nie chciałam nikogo obudzić. Zostawi mnie pani samą?
Ostatnie zdanie zabrzmiało w jej ustach dużo agresywniej, niż się spodziewała. Nie miała na celu w żaden sposób urazić pani Mallory, ale tonu jej głosu z pewnością nie można było nazwać sympatycznym, przez co szybko się zawstydziła i próbowała jeszcze jakoś sprostować własne słowa. Pielęgniarka wzruszyła jedynie ramionami i podeszła do drugiego pacjenta, który, mimo że wyglądał, jakby został właśnie przeżuty i wypluty przez górskiego trolla, uśmiechnął się blado do pracownicy szpitala w podziękowaniu za podaną szklankę wody. Michelle zaczerwieniła się, uświadamiając sobie własną niewdzięczność, spowodowaną tym aż nazbyt realistycznym snem, który pozbawił ją poczucia czasu. Powoli przypomniała sobie wczorajszy wieczór, kiedy to została ugryziona przez czarnego psa z jej koszmaru. Od tego momentu minęło zaledwie kilkanaście godzin, a wydawało jej się, jakby to były całe miesiące. Wciąż pamiętała charakterystyczny zapach wiosny i dotyk błota na kolanach. Ten sen był taki prawdziwy...
Spojrzała na pielęgniarkę, odchodzącą właśnie od łóżka drugiego pacjenta, i jednocześnie poczuła się winna, że swoim krzykiem wszystkich obudziła, bo ten chłopak sprawiał wrażenie, jakby dopiero się położył, co trochę ją także zdziwiło. Sądząc po ciemnoburym niebie za oknami, było już po szóstej, więc lekcje zaczynały się mniej więcej za trzy godziny. Kto w Hogwarcie kładł się spać o tej porze? Większość osób zapewne wtedy się budziła.
Pokręciła głową, kiedy doszła do wniosku, że coś jej się po prostu ubzdurało. Blondyn mógł być zwyczajnie zmęczony chorobą, która nie dawała mu zasnąć przez całą noc, a ona jak zwykle doszukiwała się dziury w całym. Westchnęła cicho, masując kark i ponownie dotknęła prawej strony szyi, na którą w jej śnie rzucił się pies. Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie szczegóły, ale wszystko powoli zamazywało się w jej pamięci. Syknęła cicho z frustracji, ponieważ doskonale wiedziała, że tak będzie. Właśnie dlatego próbowała spławić pielęgniarkę jak najszybciej – czasami miała kłopoty z zapamiętywaniem snów i bała się, że nie zdoła sobie niczego przypomnieć. Skupiła się maksymalnie i zacisnęła mocno powieki, pod którymi po chwili zobaczyła obraz czarnego psa. Ale co było wcześniej?
Na pewno z kimś rozmawiała. Ktoś na nią warczał i wrzeszczał, a ona kuliła się i wszystko spokojnie przyjmowała, zamiast odpowiedzieć. Zapamiętała najlepiej właśnie to uczucie wewnętrznej złości, które przepełniało prawdziwą część jej duszy, podczas gdy ta wyśniona potrafiła jedynie zachowywać się jak małe dziecko.
Musiała jednak przyznać, że widok kłów błyszczących kilka cali od jej twarzy także wyjątkowo utkwił jej w pamięci.
Wplotła palce w rozczochrane włosy, wypuszczając powietrze przez zaciśnięte zęby. To naprawdę wkurzające, pomyślała i niemal w tej samej chwili doznała olśnienia.  
Jesteś naprawdę wkurzająca.
W swoim śnie słyszała słowa Blacka, które wypowiedział do niej w czasie tamtej listopadowej pełni. W tym momencie nie potrafiłaby ich wszystkich dokładnie powtórzyć, ale najwyraźniej jej podświadomość zachowała je sobie w odpowiedniej szufladce. Pytanie brzmiało: w jakim celu?
Kiedy udało jej się w końcu przypomnieć sobie główną część koszmaru, trochę się uspokoiła i zaczęła myśleć o bliższych teraźniejszości wydarzeniach. Skrzywiła się lekko i pod kołdrą dotknęła podłużnej blizny na zranionej wczorajszego wieczora łydce. Nie czuła już bólu, a przynajmniej nie wtedy, gdy leżała. Była wdzięczna Potterowi za to, że zaprowadził ją do skrzydła, ponieważ wraz z Tiną na własną rękę zamierzały zabawić się w uzdrowicielki, co mogło nie skończyć się najlepiej.
Na pewno udałyby się prosto do pielęgniarki, gdyby tylko legendarni założyciele zamku przewidzieli, że za kilkaset lat dwie zaskakująco mądre uczennice szóstej klasy będą myślały, że jedynym sposobem, aby kogoś gdzieś przenieść, są plecy jednej z nich. W końcu na co im były te bezużyteczne kijki wystające z ich kieszeni, skoro zawsze mogły liczyć na siłę swoich wiotkich ramion? Melle mimowolnie zachichotała pod nosem, kiedy przypomniała sobie słowa wyczerpanej przyjaciółki zaraz po wejściu do szkoły:
– Co za kretyn zbudował skrzydło szpitalne na pierwszym piętrze? Jak mam cię wnieść po tych schodach?
Stanęło na tym, że postanowiły udać się do pokoju wspólnego Puchonów, który znajdował się zdecydowanie bliżej od skrzydła, dzięki czemu Tina nie musiała pokonywać ani jednego stopnia do góry, ale w dół już niestety tak.
Fievly miała ochotę wybuchnąć śmiechem na wspomnienie tego szalonego wieczoru, ponieważ zupełnie nie rozumiała, co odebrało im obydwu rozum na tyle, że straciły możliwość logicznego myślenia. Ciągle pamiętała słowa Pottera, kiedy oznajmił im ze złością, że powinny były użyć czarów – mina Tiny przez kolejne pół godziny pozostawała tak samo bezcenna i nawet chłopak, którego wcześniej zirytowała komentarzem na temat Lily, po jakimś czasie nie potrafił się powstrzymać przed stłumionym parsknięciem śmiechem.
Podparła się na łokciach, a potem zasłoniła usta dłonią, żeby blondyn nie wziął jej za wariatkę, która najpierw budzi się z wrzaskiem, a potem chichocze sama do siebie. Spojrzała na niego i powoli opuściła stopy na zimną podłogę, chcąc udać się do łazienki. Chłopak tymczasem przesunął głowę tak, że zapadnięty policzek opadł na poduszkę, a jego wargi rozciągnęły się w niepewnym uśmiechu, skierowanym do niej.
– Przepraszam, że cię obudziłam – powiedziała szybko, naciągając podwinięte spodnie od piżamy na odsłonięte łydki. – Nie chciałam tak wrzeszczeć...
– Zdziwiłbym się, gdybyś chciała – odrzekł sympatycznie, na co Melle zaśmiała się głośno z rozbawienia. – Nic się nie stało, i tak pewnie zaraz bym wstał – dodał zmęczonym głosem i przetarł dłońmi bladą twarz.
Blondynka odetchnęła z ulgą, że nie chował do niej urazy, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Ona raczej nie miałaby tyle wyrozumiałości do kogoś obcego, gdyby była równie wyczerpana. Położyła rękę na stoliku nocnym, aby się podeprzeć i powoli stanęła na nogach po raz pierwszy od pobytu w lesie. Nie czuła się zbyt pewnie, ale jakoś udało jej się dokuśtykać do łazienki.
Spojrzała w niewielkie lustro nad umywalką i odgarnęła spocone włosy do tyłu, odsłaniając szyję. Wpatrywała się w nią przez chwilę krytycznie, po czym westchnęła cicho. Doszła do wniosku, że zdecydowanie przydałby jej się prysznic, więc zerknęła na niewielką kabinę i po kilku minutach była już w środku. Odkręciła kurki z ciepłą i zimną wodą, czując na skórze pierwsze uderzenia letnich kropel. Wykąpała się w naprawdę ekspresowym tempie, ponieważ ciecz spływająca po jej szyi za bardzo przypominała krew, przez co nie potrafiła odgonić od siebie obrazu kłów z jej snu.
Wyszła z łazienki po kilku minutach, wycierając wilgotne włosy czystym ręcznikiem. Nadal widziała przed oczami czarnego psa, jednak w tej chwili usłyszała także głos Blacka, który nagle rozdzwonił się w jej głowie. Zatrzymała się w pół kroku ze zranioną nogą w powietrzu.
Wracaj do zamku. Dlaczego wtedy tak bardzo mu na tym zależało? Dlaczego był na nią taki wściekły? Dlaczego kazał im uciekać, a sam...? No właśnie, co? Melle nie miała bladego pojęcia, co się z nim działo, kiedy razem z Tiną biła wszelkie rekordy prędkości podczas ucieczki przed wilkołakiem. Został w lesie? Może się teleportował, o ile było to realne na tamtym terenie?
– Wszystko w porządku? – zapytał starszy chłopak, przyglądając się jej uważnie ze swojego posłania.
Michelle wpatrzyła się w jego podrapany policzek i pokiwała lekko głową, odrzucając od siebie myśli związane z tym dziwnym koszmarem. Nie powinna się przejmować zwykłym snem, który pewnie nawet nic nie oznaczał...
A może oznaczał? O tym miała się jednak dopiero przekonać.
***
W końcu nadeszła długo oczekiwana przez uczniów sobota, która powitała wszystkich ciepłymi promieniami słońca i zdecydowanie mniejszą warstwą śniegu, pokrywającego błonia. Jezioro powoli odmarzało, a po szkole krążyły pogłoski, że kilka dni wcześniej dwójka szóstoklasistów wybrała się na łyżwy. Podobno chłopak został wciągnięty za kostkę do lodowatej wody przez kałamarnicę, a dziewczyna wskoczyła za nim, żeby go uratować. Nazajutrz okazało się, że na środku jeziora zostawili aparat fotograficzny z zarejestrowanym całym zdarzeniem, jednak żadne z nich nie odważyło się już stanąć na kruchej tafli i po prostu przywołali go za pomocą zaklęcia. Istniała też alternatywna wersja, mówiąca, że chłopak sam wpadł do jeziora i niewątpliwie by utonął, gdyby nie właśnie kałamarnica, która w tym przypadku okazywała się bohaterką.
Gabriele nie wiedziała, ile prawdy było w tych opowieściach, lecz w ciągu tego tygodnia chyba każdy w zamku o tym usłyszał, a historia ta została powtórzona i przekręcona tyle razy, że pewnie nawet główni odtwórcy jej ról nie potrafiliby powiedzieć, jak to tak naprawdę wyglądało.
W tym momencie Gabie siedziała przy stole Gryfonów i mimowolnie słyszała rozmowę dwóch młodszych dziewczyn, które plotkowały o tym wydarzeniu, wymyślając coraz dziwniejsze i bardziej nierealne teorie. Po wymienieniu kilku komentarzy, były święcie przekonane, że Gawky dobrowolnie wskoczył do jeziora, żeby przyczynić się do powstania interesującego zdjęcia. Gabriele pokręciła tylko głową, kiedy dotarło do niej tak niedorzeczne stwierdzenie. Spojrzała na drugą połowę stołu, przy której siedział wspomniany chłopak z bliźniaczkami po bokach. We trójkę wyglądali, jakby zupełnie nie przejmowali się wszystkimi plotkami, które o nich krążyły, i w spokoju jedli śniadanie, głośno się z czegoś śmiejąc.
Brunetka wróciła do własnego talerza i uśmiechnęła się lekko pod nosem. Od zawsze uwielbiała obserwować cudze przyjaźnie, szczególnie wtedy, gdy były wyjątkowo silne, a to trio zdecydowanie należało do tej kategorii. W jej małej klasyfikacji najlepszych przyjaciół Gawky, Ibbie i Layla zajmowali pierwsze miejsce na równi z Huncwotami oraz Lily i Natt. Gabie czasem im nawet zazdrościła, ale w końcu sama miała Em i Syriusza, więc nie mogła grymasić. Zdarzało jej się jednak marzyć o tym, aby w trójkę stali się tak samo nierozłączni jak bliźniaczki z Adrianem, chociaż doskonale wiedziała, że to niemożliwe. Był właściwie tylko jeden problem – Black ze wzajemnością nie znosił Emily, co przekreślało wszelkie nadzieje na stworzenie szczęśliwego tria. Gabriele musiała się zadowolić dwoma duetami, które na tę chwilę w zupełności jej wystarczały.
Ugryzła kawałek kanapki z dżemem i rozejrzała się dookoła, próbując wypatrzyć kogoś znajomego. Huncwoci, korzystając z weekendu, właśnie odsypiali po ostatniej pełni i nie spodziewała się ich zobaczyć wcześniej niż na obiedzie, Em poszła do sowiarni, żeby napisać list do mamy, a Lily i Natt zamierzały obudzić się dopiero o dziesiątej. Została jeszcze Julie, ale Gabie nie widziała jej od czasu tego okropnego wyjca. Evans powiedziała im, że dziewczyna zaszyła się w Pokoju Życzeń i nie miała najmniejszego zamiaru stamtąd wychodzić. Nauczyciele byli tym mocno zaniepokojeni, a szczególnie McGonagall, która już kilkakrotnie próbowała dotrzeć do swojej podopiecznej, ale ta ponoć nie chciała wpuścić do środka nikogo oprócz Aileen. W tej chwili Distim mogła pomóc zapewne jedynie rozmowa z Willem albo Natt, przed którymi czuła największy wstyd...
Gabriele westchnęła cicho, pełna współczucia do koleżanki z dormitorium. Wypiła spory łyk kakao i ponownie zaczęła wodzić zamyślonym wzrokiem po sali. Zatrzymała się na stole Puchonów, wmawiając sobie, że zainteresowała ją ta blondynka, którą kilka dni wcześniej ugryzł Syriusz, ale tak naprawdę wcale nie patrzyła na nią, a na chłopaka, siedzącego cztery miejsca od niej. A może pięć? Zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć, jednak szybko skarciła się za to w duchu. Co ją obchodziło to, ile miał dookoła siebie wolnych miejsc? Ta przestrzeń była zarezerwowana wyłącznie dla niego i nikt nawet nie ośmielał się wepchnąć w nią małego palca, przez co Gabie coraz częściej zastanawiała się, co by zrobił, gdyby któregoś dnia po prostu koło niego usiadła. Tak bardzo ją do tego korciło...
Nagle ktoś zasłonił jej oczy dłońmi, a ona podskoczyła z przerażenia, jakby została złapana na gorącym uczynku.
– Zgadnij, kto to. – Usłyszała za sobą głos Blacka i zdziwiła się jeszcze bardziej, ponieważ była pewna, że nie wyjdzie z łóżka przynajmniej do południa.
– Gdybyś się nie odezwał, w życiu bym nie zgadła, że to ty – powiedziała, łapiąc go za nadgarstki i odsuwając je od swojej twarzy. – Nie miałeś przypadkiem spać cały weekend? – przypomniała ze śmiechem, kiedy chłopak pochylił się obok niej.
Wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi, po czym sięgnął po dwa tosty z szynką i zawinął je w serwetkę. Najwyraźniej dokądś się wybierał.
– Idziesz się ze mną przejść? – zapytał, a ona szybko pokiwała głową i od razu podniosła się z ławy.
W progu Wielkiej Sali minęli się z Tiną, Melle i nie-dziewczyną Jamesa, jak często w żartach nazywał ją Black. Blondynka lekko kulała na prawą nogę, ale na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, co mogło oznaczać, że chodzenie nie sprawiało jej bólu lub była po prostu najedzona. A może jedno i drugie.
Gabie spojrzała na Syriusza, który wpatrywał się w łydkę dziewczyny z wykrzywionymi ustami, więc szturchnęła go w ramię i pociągnęła do Sali Wejściowej. Na szczęście pochłonięte rozmową Puchonki nawet ich nie zauważyły, bo gdyby dostrzegły jego zatroskaną minę, z pewnością nabrałyby podejrzeń.
– Dlaczego dalej kuleje? Minęło już tyle czasu. – Black potarł policzek ze zdenerwowaniem, kiedy wdrapywali się po schodach. – Może powinna znowu pójść do pielęgniarki?
Gabriele odwróciła się przez ramię, aby zyskać pewność, że dziewczyny ruszyły w przeciwnym kierunku i nie były w zasięgu ich głosów, czym Syriusz najwyraźniej w ogóle się nie przejmował. Dostrzegła jedynie ich włosy, odznaczające się z daleka swoim kolorystycznym niedopasowaniem i znikające w korytarzu prowadzącym do pokoju Puchonów, więc odetchnęła z ulgą i spojrzała na przyjaciela.
– Ona jest dorosła... albo prawie dorosła – poprawiła się, ponieważ nie wiedziała, ile dokładnie lat miała Melle – i na pewno potrafi sama o siebie zadbać. A pani Mallory nie wypuściłaby jej przecież ze skrzydła z chorą nogą, tak?
Syriusz pokiwał wolno głową, przyznając jej rację, mimo że nadal nie wyglądał na do końca przekonanego. Odwinął pierwszego tosta z serwetki i ugryzł go z roztargnieniem, jakby zrobił to odruchowo. Gabriele patrzyła na niego przez dobrą chwilę, po czym przeniosła wzrok na korytarz, którym właśnie szli. Uśmiechnęła się lekko na myśl o tym, że naprawdę przyjemnie było nigdzie się nie spieszyć i stawiać kolejne kroki coraz wolniej. Nie dało się tego porównać ze zwykłą bieganiną, która przeważnie towarzyszyła im podczas szkolnych dni, szczególnie wtedy, gdy musiała stawić się do pracy Pod Świńskim Łbem.
– Reszta się jeszcze nie obudziła, prawda? – zapytała, kiedy przechodzili obok dużego okna od strony dziedzińca.
Promienie słońca ogrzały jej twarz, dzięki czemu zwolniła jeszcze bardziej, napawając się ich ciepłem.
– Wszyscy spali, jak wychodziłem – odparł brunet, strzepując na ziemię okruszki chleba z koszulki. – Co ty robisz?
Dziewczyna zbliżyła się bowiem do szyby i z trudem otworzyła wielkie okiennice na oścież. Jej włosy zafalowały, łaskotane świeżym powietrzem, które kojarzyło się z wiosną, chociaż był to dopiero przedostatni dzień stycznia. Gabie odetchnęła głęboko, a potem usiadła na szerokim parapecie i zachęcająco poklepała miejsce obok siebie. Black przewrócił jedynie oczami, ale od razu do niej dołączył, opierając się o obdartą z farby ramę. Zaraz później wychylił głowę przez okno, aby spojrzeć na skąpany w słońcu, pusty dziedziniec. Na jego twarzy pojawił się natomiast delikatny uśmiech, świadczący o tym, że chwilowo zapomniał już o tej sprawie z Puchonką. Gabriele wzięła z niego przykład i skierowała wzrok na kamienną fontannę. Na jej szczycie, w miejscu, z którego zimą nie wypływała woda, siedziała wielka sowa brunatna, pohukująca cicho i spokojnie.
– Jak ci się układa z Peterem? – zapytał niespodziewanie Syriusz, przez co Gabie lekko wzdrygnęła się z zaskoczenia i niewiele brakowało, a wychyliłaby się za daleko.
Powoli wypuściła wstrzymywany oddech, a potem bezwiednie odgarnęła włosy do tyłu, aby związać je w kucyk, odwlekając tym samym moment odpowiedzi. Wpatrzyła się w łokieć chłopaka, który przez przypadek wepchnął prosto w pajęczynę rozciągającą się wzdłuż tamtej połowy okna, ale najwyraźniej tego nie zauważył. Westchnęła ciężko i wzruszyła ramionami, po czym oparła tył głowy o szybę za plecami.
– W porządku – mruknęła z uśmiechem. – A czemu pytasz? Coś ci o mnie mówił? – Zrobił taką minę, jakby jej odpowiedź go bardzo rozbawiła, jednak nie odezwał się ani słowem, przez co Gabie zmarszczyła brwi i pochyliła się w jego stronę z narastającą irytacją. – O co ci chodzi?
Przez chwilę mierzyli się nawzajem spojrzeniami, aż w końcu Black wycelował w nią oskarżycielski palec i dopiero wtedy zorientował się, że cały jego lewy rękaw był oklejony pajęczyną.
– O to, że jesteś taka sama jak Lily – zarzucił, jednocześnie krzywiąc się i próbując oderwać białą sieć od ubrania.
Gabriele uniosła brwi do góry, ponieważ zupełnie się tego nie spodziewała i naprawdę udało mu się ją zaskoczyć. Po jego minie podejrzewała, że zamierzał upewnić się, czy odpowiednio traktowała Petera, a on ją – w końcu oboje byli jego przyjaciółmi. Ale co Lily miała z tym wszystkim wspólnego?
Wystawiła za okno jedno kolano, a drugą nogę opuściła swobodnie z parapetu, czekając na jakieś wyjaśnienia z założonymi na brzuchu rękoma. Czuła, że swoje pytania miała wyraźnie wypisane na twarzy, więc nawet nie musiała wypowiadać ich na głos. Black obserwował ją przez kilka długich minut, nerwowo stukając palcem wskazującym w przedramię. Wybijany przez niego rytm stawał się coraz szybszy, co świadczyło o tym, że nie wiedział, jak ubrać w słowa to, co zamierzał jej przekazać. Dopiero kiedy zgniótł serwetkę po tostach w drobną kulkę i swobodnym ruchem wyrzucił ją przez okno, wreszcie wrócił do przerwanego wątku.
– Chodzi z Dulcosem, do którego nic nie czuje, ale nie zerwie z nim, żeby nie sprawić mu przykrości – wytłumaczył powoli, a serce Gabie przeoczyło przynajmniej sześć uderzeń, które w następnej chwili próbowało niezauważenie wmieszać się między kolejne.
– Trochę zmarzłam – powiedziała szybko i zeskoczyła z parapetu, zatrzaskując za sobą jedną z okiennic, jednak brunet chwycił ją za nadgarstek, zanim zdążyła zrobić choćby krok do tyłu. – Syriusz, daj spokój. Przecież wiesz, że nie jestem do niej podobna.
To kłamstwo z trudem przeszło jej przez usta, ponieważ dotarło do niej, że Black miał całkowitą rację. On także doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale postanowił na razie odpuścić i podnieść się z parapetu. Objął dziewczynę ramieniem, wcierając pozostałości pajęczyny w jej ubranie, czym odrobinę rozładował napiętą atmosferę.
– Gdybyś była jak Lily, Madile na pewno by się z tobą nie przyjaźniła, więc uznajmy, że ci wierzę – stwierdził z sarkazmem, a potem dodał dużo poważniej: –  Jeśli chcesz o tym pogadać...
Uśmiechnęła się lekko pod nosem i pokiwała głową, zanim zdążyła się rozmyślić, po czym pociągnęła zdziwionego chłopaka w kierunku schodów. Zamierzała wykorzystać jego dojrzalsze oblicze, które nie wiadomo na jak długo ujrzało światło dzienne, dzięki wyrzutom sumienia, targającym nim w związku z ugryzieniem Melle. Musiała z kimś o tym porozmawiać, a Syriusz wyglądał, jakby chciał wysłuchać jej problemów i w dodatku pomóc je rozwiązać, co nie zdarzało się zbyt często, więc powinna kuć żelazo, póki gorące.
Zmarszczyła brwi ze złości na samą siebie, kiedy dotarło do niej, że właśnie pomyślała o Peterze jak o kłopocie, który trzeba rozwiązać. Jednego była akurat pewna – w tym związku to ona stanowiła największy problem.
Ona i tajemniczy Puchon, o którym za wszelką cenę próbowała zapomnieć.
***
Przed południem w pokoju wspólnym Gryfonów nie było zbyt wielu osób, jednak Lily i Natt zamiast usiąść na którejś z wygodnych kanap, ścisnęły się na jednoosobowym fotelu ustawionym pod oknem. Evans przerzuciła nogi przez szeroki podłokietnik i oparła się plecami o ramię przyjaciółki.
– Dobra, jeszcze się zmieściłyśmy, ale z każdym kolejnym rokiem jest coraz ciaśniej – zauważyła Optone, próbując lepiej się ułożyć.
To była ich tradycja, trwająca nieprzerwanie od pierwszej klasy, kiedy to wspólnie zadecydowały, że będą siadały na owym fotelu wyłącznie w swoje urodziny i nigdy samodzielnie, co z perspektywy czasu wydawało im się dosyć śmieszne, lecz obie sumiennie przestrzegały tej zasady, wymyślonej w jedenastoletnich głowach.
– Szkoda, że nie przewidziałyśmy tego, że będziemy rosnąć – zachichotała Lily. – Teraz już nie wstanę – dodała z rozbawieniem, kiedy zauważyła, że nie da rady podnieść się o własnych siłach z położenia, w którym się znajdowała.
– Później się tym pomartwimy – odparła Natalie, po czym wygięła rękę pod dziwnym kątem, aby otworzyć album ze zdjęciami, który sprezentowała przyjaciółce z okazji jej osiemnastych urodzin. – Oglądaj i nie marudź.
Evans uśmiechnęła się szeroko, gdy ujrzała przed oczami pierwsze fotografie, które były tak stare, jak ich przyjaźń. Ledwo poznawała te dwie małe dziewczynki w identycznych warkoczach i miała wrażenie, jakby patrzyła na siostry. Westchnęła cicho, niemal słysząc w myślach pytania innych uczniów, które pamiętała do teraz. Znałyście się przed Hogwartem? Ile lat już się przyjaźnicie? Nikt nie potrafił uwierzyć w to, że spotkały się dopiero w pokoju wspólnym Gryfonów, a ich znajomość rozpoczęła się od kłótni o fotel, na którym właśnie siedziały... Od tamtej pory były niemal nierozłączne, chociaż przez te sześć i pół roku zdążyły się jeszcze nie raz posprzeczać.
Przeglądały album już od jakiejś godziny, wspominając wspólnie spędzone chwile i różne anegdoty, kiedy śmiech nagle zamarł na ustach Lily. Drżącymi palcami wyciągnęła zdjęcie spod folii, po czym zbliżyła je do oczu, kręcąc głową z niedowierzeniem.
– Widzisz tę blondynkę? – zapytała cicho, stuknąwszy w niewyraźną fotografię, przedstawiającą szkolne błonia.
Na pierwszym planie stała dwunasto lub trzynastoletnia Natt, która obejmowała ramieniem Evans i machała w stronę obiektywu, ale za ich plecami można było dostrzec czyjś nieostry kontur.
– To chyba Madile – stwierdziła Optone, przez przymrużone powieki przyglądając się wskazanej postaci, a potem z trudem wzruszyła ramionami, czego Lily nie zobaczyła, tylko poczuła, bo nadal się o nią opierała. – Albo jakaś inna dziewczyna. Mało jest w Hogwarcie blondynek? Może to ta Puchonka od Blacka...
Lily zagryzła wargi i odetchnęła powoli przez nos, aby się uspokoić, ponieważ nie chciała wpadać w paranoję. Natt miała rację – w Hogwarcie było mnóstwo blondynek, więc gdyby panikowała na widok każdej z nich, już dawno padłaby na zawał.
– Ale patrz tutaj – dodała nagle rozentuzjazmowanym głosem Optone, kiedy schowała wyjętą przez przyjaciółkę fotografię z powrotem do albumu i przewróciła stronę. – Jak Merlina kocham, to musi być Will!
Wodziła paznokciem za jakimś poruszającym się w tle chłopakiem, przy okazji zasłaniając niemal całą jego sylwetkę, przez co Evans nie mogła nawet ocenić, czy to rzeczywiście on. Przewróciła oczami z rozbawieniem, a lekki niepokój, który poczuła chwilę wcześniej, zniknął tak szybko, jak się pojawił.
– Czemu tak bardzo cię to dziwi? Pewnie przez te sześć lat minęłaś się z nim na korytarzu jakieś tysiące razy – zauważyła i spróbowała zmienić pozycję, gdyż rozbolały ją plecy.
Wyciągnęła dłoń tuż obok głowy Natt i zacisnęła palce na krawędzi fotela, zamierzając podciągnąć się do góry, ale jej łokieć szybko załamał się z wysiłku i uderzył szatynkę prosto w szczękę.
– Uważaj trochę, Lils – syknęła zaskoczona dziewczyna, oderwawszy wreszcie wzrok od zdjęcia. – To, że masz urodziny, nie znaczy od razu, że możesz robić wszystko, co ci się podoba – powiedziała żartobliwie, rozmasowując obolały policzek. – A teraz serio tu spójrz i zobacz, czy to Will...
Evans westchnęła pod nosem i przekręciła głowę w bok, aby lepiej widzieć.
– Wygląda jak on, tylko bez złamanego serca – przyznała niemal poważnie, co spowodowało, że Natalie wykonała taki ruch, jakby chciała zepchnąć ją z fotela. – I ty też wydajesz się jakaś taka... lżejsza o jedno złamane serce na sumieniu.
– Ty za to nie wydajesz się ani trochę lżejsza – podkreśliła Optone, ale zamaszyście przewróciła kolejną stronę w albumie. – I zaraz będziesz miała na sumieniu o jedną złamaną rękę więcej – dodała z przekąsem, poruszając ramieniem, które Lily przygniatała.
W rezultacie dziewczyna zachichotała cicho, jednak nie zamierzała dłużej drażnić się z przyjaciółką, dlatego odepchnęła się od poduszki, aby znowu zmienić położenie. Jej plecy wylądowały na udach Natt, a głowę oparła o drugi podłokietnik, dzięki czemu było im o wiele wygodniej, czego szatynka nie omieszkała uczcić potężnymi wymachami ramion we wszystkich kierunkach. Niewiele brakowało, żeby jej palce trafiły Evans w oko, więc ta szturchnęła ją łokciem w bok, mamrocząc coś o tym, że nie chce stracić wzroku w osiemnaste urodziny.
– Jutro też jest dzień – zauważyła Natalie z niebezpiecznym uśmiechem, co jeszcze bardziej rozbawiło Lily. – Ale skoro już rozmawiamy o Willu... – zaczęła powoli, kładąc album na brzuchu przyjaciółki i cofając się do poprzedniej strony. – Muszę cię o coś zapytać...
Evans momentalnie spoważniała, kiedy dostrzegła na jej twarzy rumieńce, ponieważ Natt nigdy się nie czerwieniła. Nigdy.
Zamarła w pełnym napięcia oczekiwaniu, chociaż w myślach niemal słyszała pytanie, które miało za chwilę paść. Wpatrywała się ze zniecierpliwieniem w błękitne oczy, utkwione za najbliższym oknem i próbowała powstrzymać szeroki uśmiech, mimowolnie wypływający na jej twarz. Wiedziała, że tak będzie. Optone w końcu zrozumiała swój błąd i zamierzała ponownie zejść się z Willem.
Czy mogła wymarzyć sobie od nich lepszy prezent urodzinowy?
– Myślisz, że... – odezwała się w końcu Natalie, wyłamując palce nad kartami albumu. – Myślisz, że jest jeszcze za wcześnie... na nowy związek?
– Na pewno się dogada-coo...? – Entuzjazm Lily nagle wyparował, kiedy dotarł do niej sens usłyszanego przed chwilą zdania. – Co? – powtórzyła z niedowierzeniem, potrząsając głową. – Jaki nowy związek?
Niczego nie rozumiała, gdyż ostatnimi czasy nikt nie kręcił się w pobliżu Natt, a przynajmniej tak jej się wydawało. Skąd w takim razie ten inny adorator? Kiedy się pojawił i dlaczego nic o nim nie wiedziała? Zmarszczyła brwi z konsternacją, próbując dopasować jakąś twarz do tajemniczego obiektu westchnień przyjaciółki, ale przed oczami potrafiła zobaczyć jedynie Willa.
– O, sowa – zauważyła z ulgą szatynka, wskazując w kierunku okna. – To nie ta sama, którą wysłałaś do Chrisa?
Trafniejszej zmiany tematu chyba nie mogła sobie wymarzyć, ponieważ Lily w jednej chwili zapomniała o wszystkim innym i zamierzała rzucić się do parapetu. Nie było jej jednak łatwo się podnieść, a pierwsza próba skończyła się wbiciem łokcia w brzuch Natalie i jej głośnym okrzykiem bólu.
– Siedź spokojnie, wariatko – syknęła Optone i jednym ruchem różdżki wpuściła sowę do środka, zanim Evans zdążyła narobić jej kolejnych siniaków.
Ogromny puchacz podleciał do dziewczyn i wylądował na podłokietniku, przez który Lily przerzuciła obie nogi. Ptak był długości niemal całej jej łydki – wybrała go właśnie z tego powodu. List, który napisała do Chrisa zajął dwie pełne rolki pergaminu, a zwykła sowa prawdopodobnie nie dałaby rady ich samodzielnie unieść ze względu na większą masę przesyłki.
W tym momencie Natt odwiązała wstążeczkę od nogi puchacza i podała przyjaciółce kopertę, po którą ta niecierpliwie wyciągała dłonie. Chciała jak najszybciej przeczytać wiadomość i zobaczyć, w jaki sposób zareaguje na nią jej serce. Po wtorkowych wydarzeniach wciąż nie miała pewności co do swoich uczuć wobec chłopaka, ale wiedziała, że nie były takie, jak powinny. Traktowała go jak brata albo przyjaciela, lecz przecież nie mogła z nim zerwać akurat teraz, kiedy zmagał się z drugim stadium choroby. Musiałaby być potworem...
Po głowie chodziło jej jednak natarczywe pytanie: czy potrafiłaby zakończyć ten związek wcześniej? Odpowiedź brzmiała bardzo prosto. Nie.
Zagryzła wargi, odrzucając te myśli od siebie i wbiła palec w górną część koperty, aby ją rozerwać. Poczuła na głowie trzepnięcie skrzydła sowy, która najwyraźniej zirytowała się, że po tak dobrze wykonanym zadaniu nie otrzymała żadnej nagrody, ale Lily nie zwróciła na nią większej uwagi. Po chwili wyciągała już ze środka zagięty kawałek pergaminu, a jej serce na jeden przeraźliwie długi moment przestało bić.
Wydawało jej się, jakby na chwilę ogłuchła, ponieważ nie docierały do niej żadne dźwięki z pokoju wspólnego. Rozwinęła papier lekko pobladłymi dłońmi i wpatrzyła się w ciemne litery, które wręcz zacisnęły się na jej gardle, pozbawiając ją tchu. Z każdą kolejną sekundą czuła coraz większą złość, płonącą w jej żyłach niczym pożar. Jeszcze nigdy się tak na niego nie wściekła – nawet wtedy, kiedy podczas Sylwestra pobił Pottera.
O co mu, do diabła, chodziło?
– ...Lils? Co się dzieje? – Głos Natt dobiegł do niej dopiero wraz z mocnym szturchnięciem w ramię. – Cała się trzęsiesz.
Evans zagryzła zęby i ponownie spojrzała na kawałek pergaminu, jakby to on był wszystkiemu winien. Zawierał tylko pięć słów, wliczając w to podpis nadawcy.

U mnie bez zmian.
                                                                  Chris

– Pisałam ten milowy list przez kilka godzin, a jego stać jedynie na PIĘĆ pieprzonych słów?! – zapytała tak głośno, że wszystkie osoby w promieniu dziesięciu jardów jednocześnie zamilkły i spojrzały w jej stronę.
Zgniotła kartkę w kulkę i rzuciła nią w ziemię, cała czerwona ze złości. Nie rozumiała, dlaczego jej to znowu zrobił, ale nie chciała się nad tym nawet zastanawiać. Zsunęła nogi na dywan, po czym z trudem podniosła się, a raczej sturlała z fotela, dzięki czemu Natalie mogła wstać i schylić się po podeptany przez Evans list. Rozwinęła go i szybko przeczytała, a potem uniosła brwi do góry i spojrzała na przyjaciółkę ze zdziwieniem.
– Myślałam, że nie napisałaś mu o tym prawie-całusie z Potterem – powiedziała niemal bezgłośnie, na co Lily nastroszyła się tylko jeszcze bardziej.
– Jasne, że nie – potwierdziła, kręcąc gwałtownie głową. – Całkiem zgłupiałaś?
Natt ściągnęła usta z powątpiewaniem i ponownie zerknęła na pognieciony pergamin.
– To dlaczego wysłał ci coś takiego? W dodatku w urodziny... Na co się gapicie? – warknęła do jakichś trzecioklasistek, które przyglądały im się z zaciekawieniem.
Po tej uwadze uczniowie powoli zaczęli tracić nimi zainteresowanie i wrócili do własnych zajęć, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie, ponieważ Evans po prostu stała, oddychając ciężko z zaciśniętymi powiekami. Mimo że czuła głównie złość, nie potrafiła pozbyć się irracjonalnej potrzeby obronienia Chrisa przed słowami Natalie.
– Może jest zmęczony i nie ma siły, żeby więcej napisać – wyszeptała po chwili z przekonaniem, a potem opadła z powrotem na pusty fotel, zostawiając trochę miejsca dla przyjaciółki, która od razu z niego skorzystała.
Lily wyciągnęła kartkę spomiędzy dłoni Optone i rozprostowała ją na kolanie, kręcąc głową. Może faktycznie nie był w stanie się bardziej rozpisać, a ona zareagowała bezpodstawnym atakiem złości?
– Wiesz, Lils, nie chcę być niemiła, ale zachowujesz się po prostu głupio – zauważyła bez zbędnych ceregieli Natt, potwierdzając jej obawy. – Wściekasz się, bo napisał do ciebie za mało. Racja, mógł się bardziej postarać, a może nie mógł, nie wiadomo. Najważniejsze jest to, że chyba zapominasz, co sama zrobiłaś we wtorek. – Przy tych słowach stuknęła ją palcem w ramię. – I jeśli ktokolwiek ma tutaj prawo na kogoś się złościć, to Chris na ciebie – podkreśliła z taką powagą, że Evans poczuła się nagle jak małe dziecko, które dostało reprymendę od dorosłego. – A poza tym myślę, że nawet nie jesteś na niego zła, tylko łapiesz się wszystkiego, żeby sama nie czuć się winna – zakończyła swoje małe przemówienie kolejnym trafnym wnioskiem.
Miała oczywiście we wszystkim rację, jednak Lily potrzebowała dobrej chwili, aby to przed sobą przyznać i się z nią zgodzić. To, że nie napisała Christianowi o swoim „prawie-całusie z Potterem”, wcale nie oznaczało, że mogła zapomnieć o poczuciu winy, jakby nic się nie stało. Faktycznie nie miała żadnego prawa się na niego złościć, ponieważ ten list był właściwie niczym w porównaniu z tym, co wyczyniała pod nieobecność chłopaka. Nie zasługiwała nawet na te pięć słów od niego.
– Ja naprawdę nie wiem, co mam robić, Natt – jęknęła, zmęczona całą tą patową sytuacją, w jakiej się znalazła. – Chris już teraz jest na mnie za coś zły, więc co będzie, jeśli się o wszystkim dowie? Nie chcę, żeby mnie znienawidził...
Westchnęła cicho i otarła łzy bezradności, które pojawiły się w jej oczach, a Optone objęła ją ramieniem w pocieszającym uścisku.
– Najpierw musisz się zastanowić, czy chcesz, żeby dalej cię kochał – wyszeptała, przez co Lily załkała jeszcze bardziej, ponieważ to były zdecydowanie najmądrzejsze słowa, jakie kiedykolwiek od niej usłyszała. – A teraz się uśmiechnij, bo nie wolno płakać w urodziny.
Evans, próbując dostosować się do jej polecenia, przyciskała właśnie rękaw swetra do lewej powieki, kiedy ktoś stanął przed ich fotelem i odezwał się pełnym entuzjazmu głosem:
– Hej, dziewczyny!
W pierwszej chwili żadna mu nie odpowiedziała, co lekko zbiło go z tropu, ale cierpliwie czekał. Lily zagryzła wargi i podniosła wzrok z jego butów na twarz, na której czaił się niepewny uśmiech. Potter patrzył w inną stronę i zaczął nerwowo czochrać włosy, a kiedy nadal nie uzyskał odpowiedzi, speszył się jeszcze bardziej. Końcówki uszu wyraźnie mu poczerwieniały, co było jasnym sygnałem, że czuł się zakłopotany. Evans szybkim ruchem przetarła wilgotną skórę pod oczami i już miała zamiar podjąć próbę odezwania się bez zachrypnięcia, aby nie zorientował się, że płakała, jednak to on ponownie zabrał głos.
– Ja... ee... poszłabyś... poszłabyś ze mną na spacer? – zapytał tak szybko, że niemal go nie zrozumiała. – Lily, mówiłem do Lily – dodał błyskawicznie, jakby to nie było oczywiste.
Wydawał się taki skrępowany, że na ustach Evans mimowolnie pojawił się delikatny uśmiech, ale chwilę później Natt wcisnęła do tej rozmowy swoje trzy knuty.
– Ona płacze, pacanie. I nigdzie z tobą nie pójdzie, bo to głównie twoja win...
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ Lily szturchnęła ją w bok, lecz było już za późno. James po raz pierwszy, odkąd do nich podszedł, spojrzał prosto na nią, a na jego twarzy odmalowało się prawdziwe zdziwienie.
– Płacze... przeze mnie? – powtórzył cicho, jakby jej tam w ogóle nie było, ale jednocześnie tak, jakby była tam wyłącznie ona.
Nie miała pojęcia, w jaki sposób uzyskał taki efekt, lecz po jej ramionach znowu przebiegły ciarki i właśnie dzięki tym trzem słowom zdecydowała się na następny krok. Niewiele myśląc, wyciągnęła do niego dłonie, aby pomógł jej podnieść się z fotela, na którym była ściśnięta z Natt, jednak chłopak uniósł brwi do góry z niezrozumieniem.
– Pójdę z tobą – powiedziała, próbując zabrzmieć pewnie, chociaż sama nie wiedziała, czy podjęła dobrą decyzję. – Tylko musisz pomóc mi wstać.
– Jasne. – Pokiwał energicznie głową, mimo że wyglądał, jakby nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. – Jasne – powtórzył z szerokim uśmiechem. – Bardzo się cieszę... Znaczy, to zwykły spacer, ale i tak...
Wpatrywała się w jego rozjaśnione nadzieją tęczówki, kiedy ostrożnie podał jej ręce i pociągnął ją do góry; kiedy delikatnie ścisnął jej palce, a zaraz potem je puścił; kiedy drapał się po karku i poprawiał okulary. Te drobne gesty sprawiały, że miała ochotę spleść swoją dłoń z jego własną i już jej nie wypuszczać, ale doskonale wiedziała, że nie mogła tego zrobić.
– Pamiętaj, co ci mówiłam – przypomniała Natalie, podnosząc list od Christiana, zostawiony przez Lily na podłokietniku, po czym wstała z fotela, na którym według tradycji mogły siedzieć jedynie we dwójkę.
W odpowiedzi Evans wydała z siebie jakiś, w jej mniemaniu przytakujący, odgłos, chociaż w głowie miała taki mętlik, że nie potrafiła trzeźwo myśleć.
Skupiła się jedynie na tym, że od jakiegoś czasu przy Jamesie jej serce biło tak głośno, że niemal je słyszała.
Z kolei przy Chrisie... uderzało identycznie jak w towarzystwie Natt.
***
Will od minionego wtorku nie mógł ani usiedzieć w jednym miejscu, ani skupić się na czymkolwiek, co nie zaliczało się do, ostatnim czasem szerokiego, grona jego problemów. Niestety taki stan skutkował jednak ich kumulowaniem się, ponieważ ignorując coś, z czym wcześniej nie miał kłopotów, jednocześnie wrzucał to do jednego wora z całą resztą rzeczy, które go przytłoczyły.
Wyjazd i choroba Chrisa znajdowały się na samym dnie tego wyjątkowo przepastnego worka. Potem było zerwanie z Natt, a kiedy miał już nadzieję, że to koniec ciosów wymierzonych prosto w jego plecy, przyszedł ten wyjec...
Zacisnął zęby i przyspieszył, zaczynając liczyć własne kroki, co odrobinę uporządkowywało jego zagmatwane myśli.
Raz, dwa, trzy... Doszedł do końca korytarza, więc szybko okręcił się na pięcie i ruszył w przeciwnym kierunku, wycierając coraz wyraźniejszą ścieżkę w purpurowym dywanie, którym była obłożona posadzka w tej części zamku. Zastanawiał się właśnie, ile razy w ciągu tych pięciu dni zatoczył wyraźne koło wzdłuż wzoru składającego się z naprzemiennie przeplatanych ze sobą kwiatów przypominających lilie. Gdyby zapytał o to na głos, zaraz z odpowiedzią pospieszyłaby mu szalona staruszka z portretu zawieszonego dokładnie w połowie korytarza. Bez wątpienia skwapliwie notowała w myślach każde uderzenie jego buta, co wnioskował z nieprzyjemnych komentarzy, które wygłaszała, gdy znajdował się w zasięgu jej wzroku.
– Tylko człapiesz i człapiesz tymi brudnymi buciorami – mawiała codziennie na powitanie, a jej skrzeczący głos z irytującą pewnością siebie zagnieżdżał się w pamięci chłopaka.
Tym razem czarownica czekała już na niego, opierając obie dłonie na ramach obrazu i wyciągając szyję, aby szybciej go dostrzec.
– Długo jeszcze zamierzasz się tutaj kręcić? – zapytała ze zmarszczonym w grymasie nosem, który zajmował przynajmniej połowę jej twarzy. – Przysięgam na Salazara, że widzę cię dzisiaj czterdziesty raz. Halo! Słyszysz mnie? – krzyknęła, przyciskając czoło do prawej krawędzi portretu.
Próbowała wymusić na nim jakąkolwiek reakcję, ale Will zwyczajnie ją zignorował, ponieważ nie miał ochoty wdawać się z nią w żadne dyskusje. Zrobił jeszcze kilkanaście długich kroków, oddalając się od wiedźmy, która w tym momencie wrzeszczała, że nigdy nie spotkała się z podobną zniewagą. Było to oczywiście kłamstwem, gdyż „z podobną zniewagą” spotkała się tego dnia równe czterdzieści razy, jak sama zdążyła zauważyć, jeśli wierzyć jej obliczeniom oraz przysięgom na Salazara.
– Will! – Usłyszał za plecami czyjś zmęczony głos i przez jedną, krótką chwilę wydawało mu się, że to czarownica z portretu w jakiś sposób poznała jego imię.
Kiedy się odwrócił, zobaczył jednak swoją siostrę, więc ruszył w jej kierunku, ponownie ignorując wiedźmę, która w tym momencie zdążyła zapomnieć o jego wcześniejszej zniewadze i jak zwykle powitała go słowami „Tylko człapiesz i człapiesz tymi brudnymi buciorami”.
– Wyglądasz jeszcze gorzej niż wczoraj – zauważył szatyn, gdy zatrzymał się przed Aileen, a ona nawet nie zaprotestowała, ponieważ na pewno doskonale o tym wiedziała.
Miała tak bardzo podkrążone oczy, że można było pomyśleć, iż ktoś ją uderzył. Prawdopodobnie znowu nie spała całą noc, o czym świadczyły przekrwione białka i fakt, że mrugała trzy razy częściej niż zazwyczaj. Will zacisnął mocno pięści, po czym wepchnął je pod pachy, zakładając ramiona na torsie. Nie chciał myśleć o tym, że to on doprowadził ją do takiego stanu.
– Posłuchaj, musisz z nią porozmawiać – zaczęła bez zbędnych wstępów dziewczyna, wzdychając ciężko. – Brakuje mi już sił, a boję się ją zostawić samą na dłużej niż dziesięć minut. – Oparła się o ścianę, przymykając powieki, aby przestały ją piec. – Błagam cię, Will. Ona tego potrzebuje. Przestań się wstydzić i po prostu do niej idź...
– Nie dam rady, A – przerwał jej, próbując stłumić ból w swoim głosie. – Nie jestem gotowy... Pewnie nawet nie chce mnie widzieć i wcale jej się nie dziwię.
Zamilkł, kiedy zobaczył grupkę osób, wchodzącą w ten rzadko uczęszczany korytarz. Przeważnie nikt go nie wybierał, ponieważ wydawał się wszędzie prowadzić naokoło, ale z tego samego powodu był dobrym miejscem na spotkanie bez nieustannie przewijających się obok uczniów. Johnson wpatrywał się w plecy jednego z chłopaków, aż całkiem nie zniknęły mu z oczu. Dopiero wtedy ponownie odezwała się Aileen, która przyciskała palce do skroni, jakby rzeczywiście zabrakło jej już do tego wszystkiego sił.
– Musisz z nią porozmawiać, Will – powtórzyła z większym naciskiem, otwierając powoli powieki powieki i upewniając się, że uczniowie minęli zakręt korytarza. – Ona myśli, że jesteś na nią wściekły albo Merlin jeden wie, co. Ten wyjec całkowicie ją załamał, więc błagam cię, zachowaj się jak mężczyzna i po prostu powiedz jej, że to niczego nie zmienia! – Pod koniec wypowiadanego zdania wyraźnie podniosła głos, kiedy zauważyła, że szatyn skrzywił się lekko na te słowa.
Zachowaj się jak mężczyzna. Nie potrafił. Był zwykłym tchórzem.
Pokręcił głową z rezygnacją, a Aileen wypuściła głośno powietrze przez zaciśnięte zęby. Oderwała dłonie od skroni, po czym chwyciła go za poły szaty i mocno nimi potrząsnęła.
– Przestań się obwiniać, rozumiesz? Wystarczy, że Juls robi to za was oboje – powiedziała ciszej, patrząc mu prosto w oczy. – Wiem, że się boisz, Will. I wiem, że jest ci okropnie głupio, ale ona cierpi, na Merlina! – Westchnęła ciężko i jedną ręką podrapała się po czole. – Obiecałam McGonagall, że będziemy na poniedziałkowych lekcjach – dodała po dłuższej chwili o wiele spokojniej, robiąc krok do tyłu i puszczając materiał jego szaty. – Traci już do mnie cierpliwość i nie zamierza więcej czekać...
Will zmarszczył brwi, usłyszawszy tę informację. Szczerze wątpił w to, aby Aileen dotrzymała tej przysięgi, ale Julie przecież nie mogła siedzieć w Pokoju Życzeń aż do końca roku szkolnego, chociaż podejrzewał, że zapewne miała nieco odmienne zdanie na ten temat.
Opiekunka Gryfonów i tak sporo wytrzymała, starając się nie mieszać i dać wolną rękę szatynce. Aileen przekonała ją, że poradzi sobie ze smutkiem przyjaciółki, jednak potrzebowała do tego czasu, którego niestety jej brakowało. Nauczycielka natomiast denerwowała się coraz bardziej i sama chciała porozmawiać ze swoją podopieczną, lecz nie znała miejsca jej pobytu.
– Jeśli nie wyjdzie do poniedziałku, będę musiała powiedzieć McGonagall, gdzie się ukrywa – kontynuowała tymczasem Krukonka. – Ale wtedy zrobi się tylko gorzej, bo jestem pewna, że Julie zamknie się w sobie, kiedy zaczną tę swoją „pomoc”. – Nakreśliła cudzysłów w powietrzu i odgarnęła skołtunione włosy z twarzy. – McGonagall nie rozumie, że nawet gdyby weszła do tego Pokoju Życzeń i wygłosiła najlepszą mowę pocieszyciela na świecie, to i tak niczego nie zmieni, bo Juls musi zobaczyć się z tobą.
Will z trudem przełknął ślinę, jednak pokiwał wreszcie głową, zgadzając się z tokiem rozumowania siostry. Wcisnął obie dłonie do kieszeni, a potem westchnął cicho i jeszcze raz kiwnął głową, i jeszcze raz, i jeszcze. Każdym skinieniem przekonywał samego siebie do odezwania się, podczas gdy Aileen wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami, wypełnionymi nadzieją i zmęczeniem.
– Przyjdę do niej... jutro – wyszeptał, niemal czując ciężar tej decyzji na barkach. – Jutro rano – powtórzył pewniejszym głosem.
Dziewczyna wyglądała, jakby miała się za chwilę rozpłakać z ulgi, więc wyciągnął do niej ręce i przytulił ją do siebie najmocniej, jak potrafił. Nie umiał znaleźć odpowiednich słów, aby przeprosić je obie za to, co się stało. Kiedy dowiedział się o wszystkim, gdy wyjec wygłosił całej szkole prawdę, wydawało mu się, jakby coś kopnęło go potężnie w brzuch i czuł to aż do teraz, mimo że było ciepłe, sobotnie popołudnie, a ta sytuacja miała miejsce we wtorek. Kartka z pamiętnika wymierzyła mu jedno z najsilniejszych uderzeń, jakie kiedykolwiek otrzymał, i nie zabierała swojej niewidzialnej nogi, wbijając ją coraz głębiej i głębiej.
W tym momencie, kiedy Aileen przyciskała głowę do jego piersi, pomyślał, że był najgorszym starszym bratem i największym tchórzem na świecie, ponieważ powinien porozmawiać z Julie od razu po tym, jak siostra go o to poprosiła, a nawet wcześniej. Powinien sam na to wpaść, znaleźć Distim i nie pozwolić na to, aby płakała tak długo. Powinien wybiec za nią z Wielkiej Sali, otrzeć jej pierwsze łzy i zapobiec powstawaniu nowych. Z całą pewnością nie powinien siedzieć jak kołek przy stole, widząc, że Aileen zrywa się z miejsca i biegnie za przyjaciółką, ale był wtedy w zbyt wielkim szoku.
Albo zwyczajnie stchórzył i nie wiedział, co robić.
– Wiesz, Will... – wyszeptała nagle szatynka, dlatego odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion. – Wydaje mi się, że ktoś za mną chodzi. I chyba mnie obserwuje...
Uniósł brwi ze zdziwienia i rozejrzał się po korytarzu, chociaż doskonale wiedział, że byli tam tylko we dwójkę, nie licząc wiedźmy z portretu.
– Daj spokój, A – odparł po chwili, potrząsając głową. – Jesteś po prostu zmęczona. Jak ktoś może za tobą chodzić, skoro całe dnie siedzisz w Pokoju Życzeń? – Aileen wzruszyła tylko spiętymi ramionami, ale w jej oczach dostrzegł ślady niepokoju. Westchnął ciężko, a potem potarł brodę w zamyśleniu. – Wyśpij się i wszystko będzie w porządku – poradził, a ona przytaknęła, jakby potrzebowała właśnie tych słów.
– Masz rację. Dostaję paranoi, bo od wtorku niemal bez przerwy jestem na nogach – przyznała uspokojona, zadzierając brodę do góry. – Muszę już lecieć. W takim razie...
– Do jutra? – zapytał niepewnie, jednak w odpowiedzi otrzymał jedynie delikatny uśmiech.
Johnson odwróciła się i ruszyła z powrotem do Pokoju Życzeń niemal truchtem, zostawiając go samego na korytarzu. Przez kilka minut po prostu stał w bezruchu i wpatrywał się w miejsce, w którym zniknęła, a potem poszedł w przeciwnym kierunku do wieży Krukonów, gdzie zamierzał mentalnie przygotować się na jutrzejszy poranek.
– Powodzenia, chłopcze – odezwała się niespodziewanie stara czarownica, kiedy po raz czterdziesty drugi tego dnia mijał jej obraz.
Zamarł w pół kroku ze zdziwienia, po czym dwoma palcami odruchowo przytrzymał wędrujące do góry kąciki ust. Od dziecka tak robił, kiedy się nieplanowanie uśmiechał, jakby chciał poczekać, aż umysł dogoni mięśnie. Brzmiało to dosyć absurdalnie i zazwyczaj nikt nie rozumiał, o co mu właściwie chodziło, a sam nie umiał tego wyjaśnić. Już wielokrotnie próbował pozbyć się tego dziwnego nawyku, jednak wszystkie jego wysiłki spełzły na niczym.
W tym momencie powoli odsunął dłoń od twarzy i poszerzył uśmiech, kiwnąwszy z wdzięcznością głową.
– Dziękuję, na pewno się przyda – odparł, a potem poczłapał swoimi już nie tak brudnymi buciorami po podobnych do lilii kwiatach, których nazwy nie mógł sobie przypomnieć.
***
Mulciber rzucił właśnie zaklęcie wyciszające na dormitorium, po czym usiadł na łóżku i zmierzył przeciągłym spojrzeniem grupkę zebranych w środku osób, które w tym momencie wpatrywały się w niego z oczekiwaniem. Avery jak zwykle opierał się o drzwi, nasłuchując, czy nikt się nie zbliża, zaś kilka kroków od niego stał Severus Snape i rozglądał się po pokoju, jakby wcale nie mieszkał w nim od pierwszej klasy. Co jakiś czas wykrzywiał usta w grymasie, kiedy jego zimny wzrok spotykał się z szarymi oczami Regulusa Blacka, który nic sobie z tego nie robiąc, wygodnie wyciągnął nogi na szmaragdowej pościeli starszego chłopaka. Po jego zadowolonym uśmieszku można było się domyślić, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wzbudzić złość w Snapie.
Podczas gdy Severus sztyletował młodego Blacka spojrzeniem, Evan Rosier szczerzył się głupio ze swojego posłania, najwidoczniej ciesząc się z tego, że nikt nie wyciera butów o jego kołdrę.
– Możemy w końcu zacząć? – zapytała ze złością blondynka, siedząca po turecku na ostatnim z łóżek, które należało do Avery’ego. – Co to znaczy, że plany się zmieniły?
Mulciber powstrzymał w sobie chęć przewrócenia oczami, bo dziewczyna od zawsze go irytowała i zachowywała się jak drugoklasistka, mimo że była na tym samym roku, co on. Poza tym zdecydowanie nie grzeszyła rozumem, ale przynajmniej w niektórych sprawach, na przykład przy rzucaniu uroków i zaklęć, bywała niezwykle przydatna. Jednak jej najlepszą cechą bez wątpienia była lojalność.
– To znaczy, że zapominamy o poprzednich ustaleniach i przygotowujemy się na coś innego, Kimberly – wytłumaczył takim głosem, jakby zwracał się do trzylatki, która nie rozumie prostego terminu „zmiana planów”.
Kimberly Adams zagotowała się ze złości, jednak zacisnęła tylko zęby, po czym zaczęła poluzowywać i zaciągać gumkę na krótkim warkoczu, przerzuconym przez ramię i kończącym się tuż nad naszywką z godłem Slytherinu. Chłopak uśmiechnął się w duchu, widząc tak gwałtowne ruchy jej szczupłych palców, świadczące o tym, że udało mu się ją zdenerwować jednym zdaniem.
– Oczy mam tutaj – warknęła ironicznie, a Mulciber oderwał wzrok od jej jasnych kosmyków, opadających łagodnie na jedną z wydatnych piersi.
Tym razem prawy kącik jego ust powędrował w górę, zanim zdążył nad nim zapanować, więc szybko zmrużył powieki w pełnym politowania uśmiechu.
– Żeby jeszcze było na co patrzeć – odgryzł się i nie czekając na odpowiedź, odezwał się do całej piątki: – Chodzi o zmianę szlamy...
Nie zdołał nawet dokończyć zdania, kiedy Adams weszła mu w słowo.
– W jakim sensie zmianę? Przecież mieliśmy wybrać sobie...
Mulciber machnął ręką ze zniecierpliwieniem, a jej starannie wyskubane brwi uniosły się jeszcze wyżej.
– Wydawało mi się, że już ci dzisiaj wyjaśniłem, co oznacza „zmiana” – powiedział chłodnym tonem, co spotkało się z głośnym parsknięciem śmiechu Rosiera i Snape’a. – To szlama ze szkoły – dodał po chwili, dzięki czemu ich krótki wybuch wesołości ustał niemal natychmiast.
Te cztery słowa zdecydowanie zagęściły atmosferę w pomieszczeniu. Black podniósł się do pozycji siedzącej i nawet zdjął buty z łóżka Snape’a, który w tej chwili zamiast odetchnąć z ulgą, pobladł tak bardzo, że Mulciber nie zdziwiłby się, gdyby nagle stracił przytomność. W tym czasie Kimberly wstała z miejsca, kręcąc głową ze zdziwienia, ale pierwszy odezwał się Avery, który odepchnął się od drzwi i zrobił kilka kroków w głąb pokoju.
– Nie możemy zabić kogoś pod nosem Dumbledore’a – oznajmił trzeźwo, chociaż sprawiał wrażenie równie poruszonego jak pozostali.
Mulciber tylko patrzył na ich przepełnione wątpliwościami twarze, zastanawiając się, po co w ogóle wyrażali chęci wstąpienia do szeregu Śmierciożerców, skoro już przy pierwszym zadaniu tchórzyli. Musiał jednak przyznać, że były to myśli przepełnione hipokryzją, ponieważ sam zareagował podobnie, kiedy dowiedział się o zmianie planów.
– Nie mamy jej zabijać – wytłumaczył spokojnie, nadal obserwując miny swoich towarzyszy. – Porwiemy ją, rzucimy kilka zaklęć, a potem wrobimy w to kogoś innego. To dużo prostsze. Jeden Cruciatus i po kłopocie.
W pierwotnym zamierzeniu ich zadanie miało wyglądać zupełnie inaczej. Aby udowodnić swoje oddanie, musieli po skończeniu szkoły zabić wybraną przez siebie szlamę i tym samym zdobyć możliwość wstąpienia w szeregi Śmierciożerców. Wysłannik bez przerwy powtarzał Mucliberowi, że trzeba działać dyskretnie i jedynie z zaufanymi osobami, dlatego wybrał właśnie tę piątkę. Udało mu się namówić wszystkich, dlatego zdziwiło go to, że Black i Avery wyglądali w tym momencie tak sceptycznie, jakby nie zamierzali w to wchodzić. Przecież zgodzili się na morderstwo, a teraz przy o wiele łatwiejszym zadaniu naszły ich wątpliwości? Na szczęście Kimberly wyraźnie się rozpogodziła i usiadła z powrotem na łóżku, jakby wyjaśnienie Mulcibera ją uspokoiło, a Rosier pokiwał głową z aprobatą. Najgorzej te nowiny zniósł Severus, który kolorem twarzy niemal zlał się ze ścianą za jego plecami.
– Nie chodzi o twoją szlamę, Snape – warknął z obrzydzeniem Mulciber, przywołując go do porządku. – Musimy działać szybko, wszystko zostało zaplanowane na dzisiaj, więc chcę wiedzieć w tej chwili, kto jest ze mną, a kto wymięka. – Nikt mu nie odpowiedział, dlatego westchnął ciężko i podniósł się z łóżka, po czym powoli podszedł do Severusa. – Prawie słyszę, jak trzęsą ci się kolana, co oznacza, że chyba nie jesteś jeszcze gotowy. – Uśmiechnął się pobłażliwie, kiedy zobaczył, że chłopak nawet nie podniósł na niego wzroku, tylko wpatrywał się w swoje nogi, jakby chciał ocenić, czy rzeczywiście tak bardzo dygotały. – A Black prawie zmoczył się w twoim łóżku, więc też odpada – dodał głośno, odsuwając się od Snape’a i nie zważając na mordercze spojrzenie Regulusa, które jednak nie było na tyle mordercze, żeby przeczyć tym słowom.
Mulciber ze znudzeniem wyciągnął różdżkę zza paska spodni i podrapał się nią po skroni. Według zaleceń Wysłannika powinien w tej chwili usunąć ostatnią godzinę z pamięci dwójki tchórzy, aby w żaden sposób nie zepsuli ich planów. Mylnie założył, że cała reszta bez mrugnięcia okiem zgodzi się na tę akcję, ponieważ Avery nagle stanął tuż przed nim z rękami ukrytymi głęboko w kieszeniach szaty, której nie zdążył jeszcze zdjąć.
– Ja też rezygnuję – powiedział powoli, czym zaskoczył kolegę na dobrych kilkanaście sekund.
Czego jak czego, ale zaangażowania ze strony Avery’ego był najbardziej pewny.
Brunet wpatrywał się przez chwilę w jego czarne tęczówki, jak zwykle próbując z nich coś wyczytać. Liczył jeszcze na to, że to jakiś słaby żart, jednak w końcu zmarszczył brwi i odwrócił wzrok do Rosiera, aby upewnić się, że przynajmniej jego ma po swojej stronie.
– Ja wchodzę – ogłosił szybko, podnosząc do góry jedną z zaciśniętych pięści.
Zdecydowanie uspokoił tym Mulcibera, który przestraszył się już, że będzie musiał wszystko zrobić sam. Teraz wyminął Avery’ego, jakby ta zdrada uczyniła go niewidzialnym, i zbliżył się do jego łóżka, na którym nadal siedziała Adams. Spojrzał na nią z góry, zaciskając palce na różdżce, żeby zapanować nad złością, która powoli go ogarniała. Był pewien, że koledzy przyjmą zmianę planów z otwartymi ramionami. W końcu rzucenie zwykłego Cruciatusa w porównaniu z zabiciem jakiejś przypadkowej osoby wydawało się wręcz banalnym i łaskawym zadaniem. Jeśli poważnie myśleli o wstąpieniu w szeregi Czarnego Pana, musieli się z tym liczyć, tymczasem okazało się, że ich grupa diametralnie się wykruszyła. Stracili już połowę rąk do pomocy, a nie wiedział, czego może się spodziewać po Kimberly.
– A ty? – zapytał oschle, udając, że jej decyzja niewiele go obchodzi, chociaż ramiona pod koszulką napięły mu się boleśnie w oczekiwaniu. – Jesteś z nami?
Dziewczyna przez dłuższą chwilę mierzyła go uważnym spojrzeniem, a potem kiwnęła głową jeden jedyny raz, po czym odwróciła twarz w stronę okna. Mulciber niezauważalnie odetchnął z ulgą, ponieważ gdyby coś poszło nie tak i jakimś cudem zostaliby złapani, wina miała rozłożyć się po równo. O wiele rozsądniej byłoby działać w większej grupie, co wiązałoby się prawdopodobnie z mniejszymi konsekwencjami i ryzykiem, ale nie chciał się nad tym zastanawiać. Skoro pozostali stchórzyli przy tak łatwym zadaniu, mógł im wyłącznie współczuć. Sam ani myślał się poddawać.
Tak właśnie z sześciu popleczników Lorda Voldemorta zostało tylko trzech najwytrwalszych, którzy tej nocy mieli zamiar wykazać się przed swoim Panem.
***
Było naprawdę ciepło jak na koniec stycznia, więc James absolutnie nie miał na co narzekać, tym bardziej, że właśnie szedł przez błonia z Lily Evans. Właściwie rzecz ujmując, trzymał się dokładnie dwa kroki za nią, śledząc leniwym wzrokiem jej szczupłą talię. W tamtym momencie marzył tylko o tym, żeby jego dłonie potrafiły transmutować się w pasek od płaszcza, który mocno zaciskał się wokół brzucha dziewczyny.
Lily odwróciła się powoli przez ramię, żeby sprawdzić, czy nadal za nią szedł, a kiedy ich oczy się spotkały, Potter posłał jej szeroki uśmiech, czym wyraźnie ją spłoszył. Policzki poczerwieniały jej niemal natychmiast, ale najwidoczniej postanowiła udawać, że to od słońca. Ku rozczarowaniu chłopaka, jednym płynnym ruchem rozwiązała pasek, który podziwiał przez ostatnie kilkanaście minut, a potem rozpięła płaszcz i powachlowała się dłonią po twarzy. James z trudem powstrzymał się od śmiechu, ale zrównał z nią krok, wplatając palce w nagrzane od delikatnych promieni słońca włosy.
– Nie wiedziałem, że umiesz kontrolować pogodę – zagaił swobodnie, aby się rozluźniła. – W końcu kto by chciał dołującego deszczu albo zimna w urodziny? – dodał z uśmiechem, kiedy uniosła brwi do góry.
W odpowiedzi zrobiła taką minę, jakby właśnie ona była taką osobą, co trochę go zaskoczyło. Potter patrzył na nią przed dłuższą chwilę w milczeniu, analizując w myślach to spojrzenie, a jego twarz z każdą sekundą poważniała coraz bardziej. Wreszcie zatrzymał się w miejscu i odwrócił wzrok w stronę jeziora.
– Co się stało? – zapytała ze zdziwieniem Lily, wyciągając do niego rękę, jednak w połowie drogi zwinęła ją w pięść i przycisnęła z powrotem do swojego boku, jakby się rozmyśliła.
– Skoro nie chciałaś iść ze mną na ten spacer, wystarczyło po prostu odmówić – odpowiedział zdecydowanie chłodniej, niż planował.
Skrzywił się, gdy uświadomił sobie, że znowu robiła to samo. Zachowywała się tak, jakby miał jakąś szansę, a potem brutalnie mu ją odbierała.
Identycznie było, kiedy zgubiła pelerynę-niewidkę i go za to przepraszała. Pozwoliła mu podejść tak blisko, a kiedy przyłożył dłonie do jej policzków, nakryła je własnymi, po czym przytuliła go niewiarygodnie mocno, niemal unosząc się nad ziemią z ulgi. Nie wyrwała mu się ani go nie upomniała, gdy przyciskał usta do jej włosów, czym wzbudziła w nim ogromną falę nadziei.
Wszystko tylko po to, żeby raptem kilka godzin później pocałować Dulcosa na jego oczach.
Identycznie było, kiedy nie miała się gdzie podziać w święta, przyjechała do niego i przepraszała właśnie za ten pocałunek. Mówiła, jaka to jest wdzięczna za to, że przyjął ją do swojego domu i powtarzała, że nigdy mu tego nie zapomni. Spędzała z nim tyle czasu, była dla niego wyjątkowo miła i zachowywała się tak, jakby coś między nimi zmieniło się na lepsze.
A potem zwyczajnie zaprosiła Dulcosa na Sylwestra i podczas wywołanej przez niego bójki, stanęła po jego stronie.
Identycznie było, kiedy Christian powiedział mu w pociągu, że Lily na nim zależy; kiedy dogoniła go na korytarzu i tym razem przepraszała za tamtą sylwestrową noc; kiedy wpadł na nią w tajnym przejściu; kiedy wypłakiwała mu się w ramię przez dobre kilkanaście minut i wreszcie kiedy parę dni temu prawie go pocałowała, a on jak głupi znowu uwierzył, że ma szansę.
Nie nauczył się kompletnie niczego, chociaż te sytuacje opierały się na tym samym schemacie, według którego teraz nadszedł czas na przepraszanie.
Kątem oka dostrzegł jednak, że Lily pokręciła tylko głową ze zdezorientowaniem.
– Gdybym nie chciała iść, to bym nie poszła – podkreśliła tak szczerym głosem, że niemal dał temu wiarę.
– To dlaczego patrzysz na mnie, jakbyś mówiła „Marzę o deszczu, bo nie musiałabym wtedy nigdzie z tobą wychodzić”? – zapytał, słysząc we własnym głosie niewypowiedziane żale i ślady rozpaczy. – Dlaczego, do diabła, znowu mi to robisz?
Ze złością otarł z ust nadmiar śliny i ruszył w stronę zamku, mając tego wszystkiego serdecznie dosyć. Wepchnął ręce do kieszeni kurtki, a jego prawa dłoń zacisnęła się na niewielkiej paczuszce, którą miał jej wręczyć z okazji urodzin. Teraz najchętniej zgniótłby ją i rzucił dziewczynie pod nogi, dając tym samym upust wściekłości i rozczarowaniom, które zbierały się w nim przez kilka ostatnich tygodni.
Niewątpliwie by to zrobił, gdyby nagle nie poczuł czyichś drobnych palców na swoim łokciu. Nie odwrócił się do niej, ale zwolnił, spodziewając się, że zaraz zacznie mówić coś, co pewnie zirytuje go tylko jeszcze bardziej. Czekał więc, aż się odezwie, przygotowując już sobie odpowiedzi na każde jej słowo.
Kiedy go wyprzedziła i zagrodziła mu drogę, otworzył usta, aby od razu zapobiec temu bezsensownemu gadaniu. Wahał się właśnie pomiędzy „Puść mnie” a „Odsuń się”, jednak Lily wcale nie zamierzała nic mówić. Po prostu wyciągnęła ręce i zarzuciła mu je na szyję, przyciskając czoło do jego gwałtownie unoszącej się i opadającej klatki piersiowej. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że wcześniej cały trząsł się ze złości.
Nie odepchnął jej od siebie, więc Evans objęła go jeszcze mocniej, a on zacisnął powieki, przełknąwszy gorzkie łzy, które mimowolnie napłynęły mu do gardła. Ostrożnie położył dłonie na jej plecach, po czym zamknął dziewczynę w uspokajającym uścisku, którego oboje od dawna potrzebowali.
Gdy jej ciałem wstrząsnął szloch, poczuł się tak, jakby na dno żołądka spadł mu przynajmniej tuzin ciężkich kamieni. Nie chciał doprowadzić jej do płaczu po raz drugi jednego dnia. Na Merlina, wszystko potrafił spieprzyć.
Delikatnie pogłaskał ją po miękkich włosach, zastanawiając się, czy nie zareagował zbyt gwałtownie. Raz po raz kręcił głową ze zrezygnowaniem, ponieważ to miało wyglądać zupełnie inaczej. Tymczasem Lily odsunęła twarz od jego kurtki i spojrzała na niego zaszklonymi oczami, które mimo sytuacji wydawały się jeszcze piękniejsze niż zazwyczaj.
– Wiem, że się wściekasz za to, jak się zachowywałam – wyszeptała zduszonym głosem, a tuzin kamieni w jego żołądku zamienił się w kopę. – I nie potrafię cię za to przeprosić. Ja... Z tym deszczem... Nie chodziło mi... Źle mnie zrozumiałeś – wyrzuciła z siebie w końcu. – Gdyby padało, i tak poszłabym z tobą na spacer.
James uniósł brwi ze zdziwienia i zamarł z palcami nadal wplątanymi w jej rude włosy. Nie przypuszczał, że dziewczyna tak trafnie odczyta jego reakcję. Najwidoczniej zdawała sobie sprawę z tego, że to pytanie o deszcz było tylko maleńką kroplą, która przelała czarę. Lily domyśliła się, że tak naprawdę chodziło o coś o wiele głębszego, co nadal siedziało w sercu Jamesa i dotkliwie go gryzło.
Poczuł się głupio, kiedy uświadomił sobie, że wcześniej po prostu źle zinterpretował jej minę, co poskutkowało późniejszym wybuchem złości, jednak to wszystko zbierało się w nim od miesiąca i na pewno miał prawo się zdenerwować. Żałował jedynie, że wściekł się akurat teraz, bo mógł z tym poczekać do jakiejś bardziej odpowiedniej okazji, zamiast wrzeszczeć na Evans za to, że niewłaściwie odebrał jej spojrzenie.
Lily nie wyglądała jednak na dotkniętą tym bezpodstawnym oskarżeniem. Wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie skruszonej, czym zdecydowanie go zaskoczyła.
– Ale już się w tym wszystkim gubię... – kontynuowała w tej chwili, kręcąc głową ze zmęczeniem. – Sama nie wiem, co czuję... – Zamrugała powoli, a nadmiar łez spłynął wreszcie po jej suchych policzkach. – Zrozum, gdybym nie była z Chrisem... Wtedy... Na pewno... Na pewno...
– Rozumiem – potwierdził szybko, nie chcąc zmuszać jej do dokończenia zdania, chociaż o niczym nie marzył tak bardzo, jak o usłyszeniu jego dalszej części. – Rozumiem, Lily – powtórzył i otarł wnętrzem dłoni dwie prawie niewidoczne smużki z jej twarzy.
Jego serce w tym momencie urosło do niewyobrażalnych rozmiarów, pochłaniając kolejno kamień po kamieniu z żołądka, a następnie cały żal z pocieszonej duszy. Wystarczyło tak niewiele, żeby diametralnie zmienić jego nastrój, a delikatny uśmiech Evans dopiął wszystko na ostatni guzik.
Była na tyle blisko, że gdyby bardziej się pochylił, mógłby ją pocałować, jednak wtedy pogrzebałby każdą nadzieję, którą w tej chwili mu dawała, dlatego z trudem cofnął się o krok.
– Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem, ale przerosło mnie... – zaczął ze zmieszaniem.
– Rozumiem – przerwała mu Lily, używając jego słów i kiwając głową dla ich potwierdzenia.
Tym samym doszli wreszcie do pełnego porozumienia, na które czekali równe trzydzieści długich dni. James uśmiechnął się z ulgą, w kółko odtwarzając w myślach głos dziewczyny. Gdybym nie była z Chrisem...
W momencie, kiedy najbardziej tego potrzebował, otrzymał wyraźny znak, że jego wysiłki przynoszą jednak jakieś efekty. Powinien teraz dziękować Lily za tę chwilę szczerości, ponieważ był już na najlepszej drodze do poddania się.
– Chcesz... iść nad jezioro? – zapytała niepewnie, zapinając płaszcz, aby osłonić się przed wiatrem, który przybrał na sile.
James spojrzał we wskazywanym przez nią kierunku i powoli przejechał wzrokiem wzdłuż brzegu. O tej godzinie i przy tej pogodzie na błoniach znajdowała się prawdopodobnie jedna szósta wszystkich uczniów. Wcześniej nie zwracał na nich uwagi, ale teraz zauważył w pobliżu grupkę dzieciaków z pierwszej klasy. Próbowali ulepić bałwana z pozostałości śniegu, który powoli topniał, a jeden z chłopców biegał dookoła z aparatem i co chwilę nieumiejętnie błyskał fleszem. Najwyraźniej nie miał wcześniej okazji zapoznać się z działaniem urządzenia, więc Potter przypuszczał, że musiał to być prezent świąteczny.
Doszedł wtedy do wniosku, że jeden dobry uczynek mógłby załagodzić jego poprzednie krzyki, dlatego ostrożnie chwycił Lily za rękaw płaszcza, a kiedy nie zaoponowała, pociągnął ją w stronę tej radosnej gromadki.
– Hej, chłopaki – powiedział głośno, ale nikt nawet na niego nie spojrzał, oczywiście oprócz Evans, która nie wiedziała, co się dzieje.
James uśmiechnął się do niej ciepło, próbując jakoś zrekompensować swój wybuch złości, na co Lily odpowiedziała równie ciepłym uśmiechem. Przemknęło mu przez myśl, że wyrzucenie z siebie tych wszystkich żalów było najwyraźniej dobrym pomysłem, ale zamiast sie nad tym zastanawiać, podszedł do najniższego z pierwszoklasistów, który w tym momencie mamrotał coś pod nosem i potrząsał aparatem, jakby w ten sposób sprawdzał, czy działa. Wielka wełniana czapka przykrywała prawie całą jego czuprynę, ale kilka ciemnych kosmyków wystawało z niej po bokach.
– Chciałbyś, żeby zdjęcia poruszały się po wywołaniu? – zapytał chłopca, a ten podskoczył z zaskoczenia i mało brakowało, żeby upuścił aparat.
Szybko zacisnął na nim krótkie palce, po czym pokiwał głową w odpowiedzi, opuszczając brodę, jakby wstydził się, że tego nie potrafił.
– W porządku – powiedział Potter, kucając obok bruneta. – Jesteś z rodziny czarodziei?
Chłopiec spojrzał na niego z przerażeniem wymalowanym na twarzy, więc James uniósł ręce w obronnym geście.
– Spokojnie. Po prostu mugolskie aparaty działają trochę inaczej – wyjaśnił pospiesznie, nie chcąc zrazić do siebie ani jego, ani tym bardziej Lily, która mogła pomyśleć, że miał na celu nabijanie się z mugolaków. – Tutaj musisz przytrzymać przycisk dłużej, zamiast od razu puszczać.
– Jak długo? – zapytał niepewnie chłopak, przysuwając wizjer do twarzy. – Aż będę chciał skończyć zdjęcie, tak?
James przytaknął i uśmiechnął się z rozbawieniem, widząc zaskoczoną minę Lily, kiedy pierwszoroczniak skierował obiektyw prosto na nią i nacisnął guzik. Lampa błysnęła jej w oczy i oślepiła ją na dobrą chwilę, przez co dziewczyna zaczęła szybko mrugać i zatoczyła się w bok, jakby była pijana. Potter błyskawicznie poderwał się z kucek i chwycił ją za łokieć, aby pomóc jej utrzymać równowagę.
– Nic ci nie jest? – Evans przyciskała właśnie obie dłonie do oczu i mógł sobie tylko wyobrazić czarne plamy, które przed nimi pląsały. – Spójrz na mnie – poprosił, ale najwyraźniej nie zamierzała uchylić powiek nawet na milimetr. – Chyba musisz zmienić jasność tej lampy... Hm...
– Tony – dokończył chłopak, przedstawiając się. – Proszę, powiedz, że cię nie oślepiłem – dodał nerwowo do Lily, która uśmiechnęła się szeroko, usłyszawszy te słowa, jednak dalej mocno zaciskała oczy, więc Potter bohatersko objął ją jedną ręką w talii, wpychając kciuk między ten długo podziwiany pasek a materiał jej płaszcza.
– Jesteś drugą osobą, która próbuje mnie dzisiaj pozbawić wzroku, Tony – powiedziała z rozbawieniem i jeszcze raz przetarła powieki dłońmi, a potem zamrugała ze sto razy, aż w końcu udało jej się skupić spojrzenie na zamku błyskawicznym kurtki Jamesa.
Tony odetchnął z wyraźną ulgą i chyba miał zamiar odbiec do kolegów, żeby pochwalić się nowo nabytą wiedzą, ale przystopował go głos starszego chłopaka.
– Kiedy będziesz wywoływał to zdjęcie, musisz zanurzyć je w specjalnym eliksirze. Jakbyś miał jakieś kłopoty, zapytaj Gawky’ego, szukającego Gryfonów – dopowiedział, w razie gdyby pierwszak go nie kojarzył. – Będzie zachwycony, mogąc ci pomóc.
– Dziękuję – oznajmił z wdzięcznością chłopiec i poprawił swoją wełnianą czapkę, a potem razem z aparatem potruchtał w kierunku czegoś, co w pierwotnym zamierzeniu miało zapewne być bałwanem.
James gryzł się w język, aby nie krzyknąć za nim, żeby załatwił mu odbitkę tego zdjęcia z Lily, bo dziewczyna nadal opierała się o jego ramię i z pewnością nie byłaby tym zachwycona. Uśmiechnął się, widząc, że chłopiec majstruje coś w ustawieniach aparatu, prawdopodobnie zmniejszając jasność lampy błyskowej.
– Dobrze się czujesz? – zapytał znowu Potter i poluzował swój uścisk na jej talii, zamierzając wyplątać kciuk spod paska od płaszcza.
Wcześniej myślał, że Evans będzie zła za to, że ją objął, mimo że zrobił to głównie w dobrych intencjach, ale po raz kolejny tego dnia go zaskoczyła.
– Tak... Dziękuję – powiedziała cicho.
Kąciki ust uniosły mu się jeszcze wyżej i powoli zaczął cofać rękę z jej pasa, chociaż najchętniej nigdy by jej stamtąd nie zabierał.
– Byłeś... Byłeś naprawdę miły dla tego chłopca – dodała jeszcze, po części ze zdziwieniem, po części z dumą, a potem przykryła jego dłoń własną i przytrzymała ją na swojej talii dłużej o te kilkanaście sekund, które oficjalnie zyskały miano najszczęśliwszych w jego życiu.
***
Halo, halo!
Przychodzę do Was ze świeżutkim rozdziałem i tradycyjną porcją własnych przemyśleń i informacji.
Zacznę może od tego, że z powodu braku czasu na razie będę dodawała rozdziały raz w miesiącu, o ile oczywiście się z nimi wyrobię. Tak więc następny pojawi się nie wcześniej niż pod koniec maja.
Pisałam już na facebookowej stronie, ale napiszę i tutaj: gorąco zapraszam do zakładki Czekoladowe Żaby, która jest moim obecnym oczkiem w głowie :) Poświęciłam jej trochę czasu, więc zapraszam do obejrzenia efektów.
Co do rozdziału, może po kolei. Albo w sumie nie bardzo, bo do tych pierwszych fragmentów raczej nie mam żadnych dodatkowych informacji czy przemyśleń.
Jestem ciekawa, co myślicie o zachowaniu Chrisa i czy reakcja Lily nie była zbyt przesadzona. No i oczywiście, kto jest nowym obiektem westchnień Natt :)
Po tym rozdziale można się już domyślić, na kogo „szykują” się Ślizgoni. Ogólnie teraz zacznie się dziać zdecydowanie więcej, z racji tego, że wszystko mam zaplanowane, w przeciwieństwie do pierwszych rozdziałów, które skupiały się jedynie na laniu wody i które są tak żenujące, że bez przerwy mam ochotę je poprawiać, ale ciągle wstrzymuję się z tym do czasu zakończenia opowiadania.
Oki doki. Co jeszcze chciałam tu pisać? Hm, mam nadzieję, że za bardzo nie zepsułam tej Jily-sceny, ale zdecydowanie mi nie wyszła. Liczę na to, że po naniesieniu setki poprawek ten fragment stał się znośny. Ogólnie nie mam pojęcia, w jaki sposób doszło do tej kłótni, ponieważ planowałam jedynie, żeby James dał jej swój prezent, którego koniec końców i tak nie opisałam. No cóż. Zdarza się i tak. Może to dobrze. Chyba potrzebowałam pokazać Pottera trochę mniej idealnym. Nawet zastanawiałam się nad tym, czy byłby w stanie zrobić Lily jakieś świństwo dla własnych korzyści, ale uznałam jednak, że to nie jest w jego stylu.
Zbliża się druga rocznica bloga (pierwszą niestety przespałam), więc możecie zadawać mi jakieś pytania odnośnie wszystkiego, co tylko przyjdzie Wam do głowy. Z tej okazji zamierzam zamieścić tutaj kilka niegroźnych spoilerów, dotyczących najbliższych rozdziałów. Piszcie, co byście chcieli wiedzieć na temat przyszłości tego opowiadania. Wybiorę najlepsze (i może najbezpieczniejsze) pytania i postaram się na nie odpowiedzieć w poście rocznicowym. No, o ile oczywiście jakieś pytania się pojawią :D
To chyba tyle. Pozdrawiam serdecznie i do 9 maja!
Całusy :*    

14 komentarzy:

  1. Już nie mogłam się doczekać i nawet nie wiesz jak się cieszę!:D szkoda, że teraz rozdziały będą rzadziej, ale dobrze znam i rozumiem brak czasu... Po każdym wątku miałam tyle przemyśleń, a gdy przychodzi do komentarzy to jak zawsze wszystko zapominam -.-' Odniosę się więc do tego co mi pozostało w głowie
    Przede wszystkim Jily. Bardzo spodobała mi się ta "chwila słabości" i rozterki Jamesa. Poza tym że pokazałaś jego uczucia do Lily z mniej idealnej perspektywy (to niemożliwe żeby zachowanie Lils w żaden sposób go nie dotknęło) to jeszcze uświadomiłam sobie jak Lily go rani, mimo że rozumiem jej rozterki. Mam nadzieję, iż sprawa z Chrisem niedługo się rozwiąże (czyli Chris zniknie i zostanie tylko James <3), ale tak jak poprzednio, uważam, że tempo zdarzeń jest oki i inaczej to nie byłoby w stylu Lily. Przy okazji tej dwójki nie mogę nie wspomnieć o liście. Zaskoczyła mnie odpowiedź Chrisa-nawet nie chodzi o jej długość czy przekaz-odniosłam wrażenie, że Chris jest zły na Lily, ale poza prawie-pocałunkiem nie ma powodu. No i przypuszczałam, iż pogodził się z tym, że dziewczyna kocha Jamesa. Z drugiej strony zastanawiam się czy chłopak nie chce jej do siebie zrazić, co bardziej pasuje mi do jego charakteru. Szkoda mi też Julie. Zgadzam się z A-niech Will weźmie się za to jak na faceta przystało, bo czegoś takiego bym się po nim nie spodziewała. Mam nadzieję, że nie dojdzie do konfrontacji z Mcgonagall-bardziej pasuje mi do niej bura za takie zachowanie i to przez chłopaka niż mowa motywacyjna ;) Mam też nadzieję, że nawet jeśli Mell odkryje w końcu tajemnice Syriusza, nie zrobi nic głupiego (ale za to się z nim umówi:D) Napisałam już chyba esej, więc dodam krótko na koniec, że czekam na rozwinięcie sprawy Śmierciożerców i nowego trio i już czekam na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana!
      Ja naprawdę nie wiem, jak to jest z tym czasem, że ostatnio każdemu go brakuje, a mi szczególnie. Dobrze, że przynajmniej teraz jest majówka i chociaż chwila wytchnienia :D
      Uf, bardzo mi miło, że tak odebrałaś zachowanie Jamesa. Oj, tak, Lily ogromnie go rani i w sumie właśnie dopiero teraz miałam okazję to bardziej przedstawić, bo wcześniej skupiałam się częściej na perspektywie Evans.
      Czy sprawa z Chrisem rozwiąże się w najbliższym czasie? Hmm. Ciężko mi na to odpowiedzieć, ale na pewno nawet jeśli trochę przycichnie, to nie na dobre :)
      O kurczę. "Pogodził się z tym, że dziewczyna kocha Jamesa". Tym to mnie zaskoczyłaś :D Myślę, że na razie nie można jeszcze mówić o miłości, ale wszystko jest na dobrej drodze do tego. A jeśli chodzi o Chrisa i jego pogodzenie się z czymś, to wydaje mi się, że raczej z tym, że to James kocha Lily, a nie na odwrót :)
      Co do listów i motywów ich pisania, nie mogę niestety nic zdradzić :(
      Tradycyjnie właśnie przez przypadek usunęłam pół komentarza i muszę go pisać jeszcze raz. Cudowny i niezastąpiony blogspot ♡ Chociaż tym razem to moja wina, bo co jakiś czas kopiuję, żeby mi się właśnie nie usunął i zamiast kopiuj chyba wcisnęłam wklej. Brawo. Oki doki :D
      Tak więc, do konfrontacji z McGonagall nie dojdzie, tyle napisałam, ale skoro mi się to usunęło, to może jakiś znak, że nie powinnam tego zdradzać? :D
      Dziękuję pięknie za komentarz, pozdrawiam gorąco i życzę udanej końcówki majówki.
      Całusy :*

      Usuń
  2. *.*
    O.O
    Awwww.
    Nie mam pojęcia jak ty to robisz, że wymyślasz takie sceny o których nikt inny by nie pomyślał, a tu proszę! Cud, miód, malina :D Chodzi mi o scenę na fotelu. Jeszcze nigdy się z czymś podobnym nie spotkałam, czy to w książkach czy w blogach czy w czymkolwiek. Bardzo mi się to spodobało, aż banan się cisnął na usta :D
    Miałam skomentować poprzednią część... i po-poprzednią... I... No. Wybacz, jakoś nie mogłam znaleźć czasu, ale wiedz, że przeczytałam wszystko od deski do deski (jeden rozdział nawet dwa razy, gdyż za pierwszym razem byłam pod działaniem silnych eliksirów... xD).
    Tak więc no... NO UMRZYJ TEGO KRISA, CO?! Jezu, typa nie ma nawet w opowiadaniu, a i tak mi krew burzy. Pierwsza taka postać! Na stos z nim, i to szybko i boleśnie, z naciskiem na szybko. W sumie dobrze, że ku...Chris napisał jej tak mało w tym liście. Niech zerwą i elo, sajonara, ariwederczi, sklątka tylnowybuchowa na drogę.
    Coś czuję, że Peter długo się nie nacieszy związkiem, chociaż, na jego miejscu, cieszyła bym się nawet tą krótką chwilą xD Zła dziewucha, z tej Gabe :( (Tak serio, to powinni jej dać medal za to.)
    Jak już przy związkach jesteśmy, to proszę (!), spiknij z kimś Syra w końcu. Najlepiej ze mną xD A poważnie, no czemu on biedny taki sam ciągle :( Ja rozumiem, Syriusz to wolna dusza, ale na gacie Merlina, chociaż by się z kimś przelizał! Najlepiej ze mną xD
    A, i scenę Jily owszem, zniszczyłaś! A wiesz czym? Nie? To ja Ci powiem! Tym, że ją urwałaś w naprawdę kiepskim momencie. Poważnie. Czytam, czytam, czytam... A tu koniec xD No jak to tak? Poważnie? Serio, tego się nie spodziewałam... No okej, może ten ciut fragmencik z tym aparatem mógł być jakoś no... inaczej napisany. Tj, kurde, nie umiem tego napisać xD Napisały był spoko, tylko James nagle podchodzący do grupy chłopaczków mi nie pasował jakoś. O, o to mi chodziło ^.^
    Mam nadzieję, że coś z tego mojego bełkotu zrozumiałaś (nie, nie piłam eliksirów xD), ale jestem tak podjarana tym, że coraz bliżej Jily-jily, że piszę komentarz i wrzucam nawet go nie czytając xD
    Oby następny rozdział był szybciej, inaczej powiem Peterowi, że mu ukradłaś dyniowe paszteciki i żarty się skończą!
    Weny, weny, weny!
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana :)
      Nie spodziewałam się, że ktoś w ogóle zwróci większą uwagę na ten fotel, więc bardzo mi miło, że Ci się to spodobało :D
      Hahah, zawsze mnie bawią takie komentarze na temat Chrisa, chociaż sama go lubię i może powinnam go bronić, ale cóż począć :D
      Co do Petera... Hm, teoretycznie Gabie nie bierze tego związku na poważnie, ale na pewno nie zakończy go bez powodu i jeśli tak się stanie, to Peter będzie mógł winić jedynie siebie :)
      Haha. No, wypadałoby kogoś znaleźć Syriuszowi, ale zobaczymy jak to się rozwinie. Faktycznie, trochę to smutne, że cały czas jest sam :D
      Scena Jily rzeczywiście miała być dłuższa (albo raczej po prostu zupełnie inna), ale kiedy napisałam to ostatnie zdanie, stwierdziłam, że to najlepszy moment, żeby zakończyć :D
      Rozumiem, o co chodzi, bo sama miałam podobne odczucia do tego fragmentu, dlatego właśnie wydawał mi się słaby. Dopisałam później jeszcze jedno zdanie pomiędzy tą kłótnią a sytuacją z aparatem, które teraz chyba trochę bardziej spaja oba fragmenty. Ale przyznaję rację, że mogło się to wydawać dosyć dziwne :D No, więc dopisałam tam, że stwierdził, że dobry uczynek może poprawić jego pozycję w oczach Lily, dlatego podszedł do tych chłopców. Pewnie gdyby był sam, zachowałby się inaczej :)
      Jasne, wszystko zrozumiałam ^^
      Oj, chyba będziesz musiała spełnić tę groźbę, bo nowy rozdział pojawi się najwcześniej pod koniec maja. Muszę w ogóle zacząć go pisać :D
      Dziękuję bardzo za taki wesoły komentarz i pozdrawiam gorąco.
      Całusy :*

      Usuń
  3. Nareszcie! Cześć :). Widzisz ledwo pod ostatnim rozdziałem pochwaliłam Twój szablon, a tu taka niespodzianka :D. Również bardzo fajnie komponuje się z resztą. Lubię te opisy, szczególnie kiedy dotyczą one relacji Lily- Natt. Ich przyjaźń jest tak naturalna, może nie zawsze łatwa, ale prawdziwa. Naprawdę świetnie dajesz sobie radę z tworzeniem różnych więzi między swoimi postaciami. Wątek Jamesa i Lily....hmmm... z jednej strony ciągle mam wrażenie, że ich relacja ciągle jest w takim samym stadium, a z drugiej to bardzo pasuje do tak niezdecydowanej postaci jaką jest Lily. Dobrze, że James pokazał się z nieco innej strony, co dało mu chociaż szczątkową nadzieję na "związek". James jest u Ciebie inny, co jest miłą odmianą i stawia go w bardziej przychylnym świetle. Wiesz co mam na myśli... nie jest tak arogancki, pewny siebie, zadufany w sobie, u Ciebie raczej jest człowiekiem mającym pewne wady, ale gdzieś tam mającym też wyższe uczucia. Poważnie miła odmiana. Natt i Will. Ciężka sprawa, chociaż jak dla mnie pasują do siebie ;). Szkoda, że to wszystko tak się rozegrało, ale mam nadzieję, że z czasem się pogodzą. Chris zaczyna mnie irytować. Faktycznie dziewczyna stara się, pisze dwie rolki pergaminu, a tu taka odpowiedź o nie.... Chociaż, w sumie jest daleko od Lily, co pozwala jej zbliżyć się do Jamesa :).
    Cóż, wiem że nie masz za dużo czasu na pisanie, ale dobrze, że nas nie opuszczasz. Tak spoilery jak najbardziej wskazane. Trzymaj się, odpoczywaj.
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana!
      Cieszę się, że tak myślisz o nowym szablonie :)
      Och, nawet nie wiesz, jak mi miło czytać, że podobają Ci się opisy przyjaźni Lily i Natt. Już dawno nie spotkałam się z takim komentarzem, bo ogólnie na początku opowiadania wiele osób lubiło Natt i właśnie ich przyjaźń, ale ostatnim czasem to się zmieniło. W każdym razie dziękuję za przypomnienie moich początków tutaj, kiedy o tej przyjaźni było zdecydowanie więcej. Teraz mam tyle wątków, że już się tak na tym nie skupiam, ale staram się co jakiś czas pokazywać, że nadal są najlepszymi przyjaciółkami :)
      Trafna uwaga z tym, że relacja Lily i Jamesa praktycznie stoi w miejscu, ale też nie może pójść na przód, dopóki Evans nie upora się z samą sobą i swoimi uczuciami.
      Jeju, moje serce rośnie, kiedy czytam Twój komentarz. Właśnie cały czas obawiam się tej "inności" Jamesa w moim opowiadaniu i tego, że jednak może powinien być trochę bardziej lekkomyślny, pewny siebie czy nawet zadufany w sobie. Ogromnie mi miło, że odebrałaś go w ten sposób, czyli taki, w jaki chciałam go przedstawić ♡ Najbardziej chyba ucieszyło mnie to, że napisałaś o jego wadach, bo ciągle boję się, że jest zbyt idealny :)
      Natt i Will... Czy się pogodzą? Hm. Jako przyjaciele czy jako para? Zobaczymy ;)
      W sprawie Chrisa się nie wypowiadam, bo pewnie zdradzę za dużo :D
      Nad tymi spoilerami muszę poważnie pomyśleć, ale raczej nie będą całkiem dosłowne, a może nawet dwuznaczne, więc trzeba będzie trochę pogłówkować :)
      Dziękuję z całego serca za komentarz i pozdrawiam gorąco.
      Ściskam i całuję :*

      Usuń
  4. Total love. Sen świetny. Chciałabym, zeby q rzeczywistości nasza Krukonka pogadała z Syriuszem i to nie w postaci kłótni. Nie zdawałam sobie sprawy, ze Gabriellę tak sie przyjaźni z Syriuszem, albo tego jie pamiętałam, i mi głupio. Ale Black ma rację; ona nie jestw porządku wobec Petera i kiedy chłopak to zrozumie, chyba się załamie.
    Lily zdaje sobie chyba juz na serio sprawę ze swoich uczuc i do Chrisa, i do Jamesa. I choc wciąż jest to skomplikowane, przynajmniej nie oszukuje samej siebie. Ani ku mojemu zdziwieniu Pottera. Ciesze sie, ze tu, na błoniach, na nią nakrzyczał, bo to ją otrzeźwiły.. zastanawiam sie, czy Chris w ogóle pisze te wiadomosci, moze ktos robi to za niego? A moze jest az w tak złym stanie psychicznym ( w sensie, ze to choroba pisze, a nie on, jesli wiesz, co mamna mysli)? Sama nie wiem, co o tym sadzić. Podobnie jak o Natt: wciąż nie moge uwierzyc w to, co ona wyprawia. Myslalam, ze moze ona chce wrócić do Willa, ale sama nie wiem. Wciąż jestem za ta para, ale Zatanawiam sie, czy jednak Juls nie powinna znalezć szczęścia wlasnie z Willem. Tylko ze on jej nie kocha... Eh. Ale dovrze, ze pójdzie z nia pogadać. Mam nadzieje, ze sie uda.
    A co Avery'ego-Brdzie miał problem. Ciekawe, czy uda mu się powtarzymac "kolegę" przed dipadnięciem tej bliźniaczki, na ktorej tak mu zalezy... niesamowicie długi rozdział i dobrze, bo się stęskniłam, a było dużo dobrego tekstu :D zapraszam juz teraz do mnie na rodzial 5.05 i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana :)
      Cóż, powiedziałabym, jak to będzie z Melle i Syriuszem, ale oczywiście nie mogę :D A cały czas mnie do tego korci.
      Jeśli chodzi o Gabie, to w sumie nie pisałam wcześniej za dużo o ich przyjaźni, można to było jedynie jakoś wyczytać między wierszami, np. kiedy Syriusz był ranny i dowiedziała się o tym od Petera, albo kiedy szli do kuchni razem z Remusem. Ale ogólnie chyba wcześniej nie pisałam, że są aż tak dobrymi przyjaciółmi, więc absolutnie nie ma powodów, żeby było Ci głupio :)
      Z Peterem wyjdzie trochę dziwna sytuacja, nie do końca jestem do niej jeszcze przekonana, ale wydaje mi się, że pasuje do jego charakteru. W każdym razie to już niedługo :)
      Jeśli chodzi o Chrisa to jest wiele możliwości i wytłumaczeń jego zachowania, ale jednak trzeba będzie trochę poczekać na całkowite wyjaśnienie tej sprawy.
      Natt... Hm, rzeczywiście ostatnio trochę narozrabiała, a to nie koniec jej szaleństw, czego zapowiedzią był jej "nowy związek", o którym powiedziała Lily. Kilka razy pisałam na temat jej "zmiany chłopaków jak rękawiczki" i teraz się to tylko potwierdzi. Ale nic więcej nie zdradzam :)
      Na temat Avery'ego także niestety. Chociaż mam ochotę spoilerować i spoilerować :D
      Dziękuję pięknie za komentarz i w takim razie czekam na rozdział u Ciebie.
      Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy :*

      Usuń
    2. WIem, co czujesz, mam to za każdym razem, gdy odpowiadam na komy pod rozdziałami niezależności i musze sie powstrzymywać, by nie zaczac megaspoilerowac. Ciesze sie, ze przynajmniej jedna kwestia zostanie rozwiązana szybko-zachowanie Natt. No a potem Peter. Dam rade chyba z moja ciekawością w takim razie ;) a na Nowosc na niezależności zapraszam juz dzis, nie mogłam sie doczekać piątku :)

      Usuń
  5. Obecna!
    Ach, znowu ten rozkoszny szablon :) Co prawda tę panią widuję aż za często i nie odpowiada ona moim wyobrażeniom o Lily, ale cały szablon jest śliczny, to na pewno jeden z lepszych o tematyce Jily... a może nawet najlepszy, bo nie kojarzę w tym momencie żadnej mocnej konkurencji :D Jeju, kiedyś to były dziwne czasy, jakaś kreskówkowa graficzka i miejsce na tekst, a teraz takie cuda... No, ale jestem całkiem poza tematem, samą siebie przywołuję do porządku!
    Lubię ten Twój wątek Felix Felicis. Z jednej strony sama chętnie bym takowy eiksir przyrządziła, będąc w Hogwarcie, ale z drugiej strony takie życie byłoby zbyt proste i oszukańcze jednocześnie, więc spodziewam się raczej, że dziewczynom ostatecznie się nie uda. Oczywiście jednak od celu drogi ważniejsza jest sama droga, więc z ciekawością śledzę ten wątek nieodmiennie związany z moim ulubionym Syriuszem :) No bo gdyby nie szalony pomysł Puchonek, nie miałabym okazji do podziwiania Syriusza Żądającego, a także Syriusza Wściekłego, czyli rozkoszy dla oczu wyobraźni.
    Zdziwiłam się, że Melle nie pamięta roli Syriusza w tej całej aferze, ale narastające uczucie odrealnienia świetnie oddało atmosferę snu - bardzo mi się to podobało, bo było takie prawdziwe, przecież często zdarza się, że śnimy sobie o czymś zwyczajnym aż tu nagle dzieje się coś dziwacznego i wtedy jest już łatwiej oddzielić jawę od snu. Wrażenie okazało się jednak szczególnie silne dla Melle - wspaniały oniryczny klimat :) No i jeszcze Remus (bo to był on, prawda?) wciąż przesuwający się w tle, ale mimo to poza zasięgiem skojarzeń naszej Puchonki...
    Podobało mi się też małe i zgrabne przypomnienie poprzednich wydarzeń dla tych z nas, którzy jakimś cudem zapomnieli, co właściwie sie ostatnio działo, czyli Łyżwiarska Katastrofa i Skandaliczny Wyjec ;p Ja sama nie mam tyle miłosierdzia dla czytelnika, zawsze uważam, że wszyscy powinni wszystko pamiętać, jeśli przerwy między rozdziałami nie są zbyt duże, ale to na pewno bardzo złudne przekonanie :) Ty zawarłaś swoje przypomnienie w kilku zdaniach z perspektywy obserwatora i wyszło super.
    Rozeznanie Syriusza w kwestiach miłosnych zaskoczyło mnie chyba nie mniej niż Gabrielle, ale szkoda, że to podejrzenie też okazało się prawdą. Już miałam nadzieję, że i Peter zazna trochę uczucia innego niż litość...!
    Przekomarzenia między Lily i Natt były ciepłe i przyjemne, choć co chwilę coś je przerywało, więc nie mogły być nudne. Cóż to za nowy obiekt zainteresowań Natt, czyżby coś mnie ominęło?
    Uuu, Chris mocno obstaje przy - jak mi się zdaje - rozluźnianiu relacji z Evansówną. Gorzej, że ona to odbiera jak obrażanie się. Nie lubię Natalie, ale w tym rozdziale pełni rolę głosu rozsądku :D No dobra, OPRÓCZ tego potwornego momentu, kiedy popusuła zaproszenie Pottera. Wtedy też nabyłam dożywotnie prawo do nienawidzenia jej. To robi się poniżające, że pod niemal każdym rozdziałem piszę, jaki to James jest słodki, ale TAKA JEST PRAWDA.
    Kiedy czytałam o tym, jak Julie zamknęła się w Pokoju Życzeń, z jednej strony czułam, że ją rozumiem, no bo kto z nas w takiej sytuacji nie chciałby zapaść się pod ziemię? Z drugiej strony, kiedy myślę o historii Rowling i tych wszystkich tragediach, które spotkały hogwarcką młodzież, te problemy wydają mi się błahe i banalne. Te przemowy, przemyślenia, decyzje i gesty... Takie pozbawone sensu, kiedy są znacznie większe groźby niż złamane serce czy skrzywdzona duma. Oczywiście tak może myśleć tylko osoba z odpowiednią perspektywą, nie w samym centrum wydarzeń, ale to wrażenie nawiedziło mnie szczególnie silnie, kiedy czytałam o tym wątku :)

    OdpowiedzUsuń
  6. [Okyrieeleison, co za długi komentarz!]
    Początkowo byłam zachwycona sceną w dormitorium Ślizgonów, bo każdy pokazał swoje drugie "ja", każdy pokazał, po której stronie stoi w danym momencie i na jak wiele go (teraz) stać. Nooo, ale kiedy Mulciber rozprawiał sobie swobodnie o morderstwie, a później zająknął się przy zdrobnieniu imienia Kimberly (które tak bardzo odstaje od grupy xD)... No niee, to dla mnie zepsuło cały nastrój. Takie płytkie miłostki w obliczu tak wielkiej nienawiści i zaślepienia... Próbuję zrozumieć Twój zamysł, ale jak dla mnie kontrast był zbyt duży.
    Okay, te poszczególne sceny z Jily, z których każda warta byłany osobnego rozdziału, oczywiście tłumią moje czepialstwo. Było cudownie! Takt Jamesa, wkurzająca niepewność Lily, która nareszcie znalazła się we właściwym miejscu, w ogóle sam fakt, że oboje znaleźli się tu i teraz, wprawdzie w otoczeniu dzieciaków, ale tak bardzo nieśmiało i romantycznie... Cudo. Bardzo mi się podobało! Tym bardziej, że prawdziwy, gwałtowny romantyzm to krucha rzecz i zbyt łatwo przesadzić w jedną (tak, pragnę Cię od zawsze, mój jedyny!) lub w drugą (och nie, nie powinniśmy!) stronę, podczas gdy u Ciebie czuło się magię chwili i niech mnie Merlin jasny strzeli, jeśli którykolwiek z czytelników nie pomyślał wtedy "NARESZCIE, TO JEST TO!" :D

    PS. Na gacie Merlina, jeśli szybko nie wyjawisz, co takiego Potter chciał dać Evans na urodziny, to z automatu stracisz jedną czytelniczkę, bo ja nie wytrzymje tego napięcia!!!
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana!
      Na wstępie od razu podziękuję za taki długi i wspaniały komentarz <3
      Ojej, bardzo mi miło, że tak myślisz o tym szablonie. Wszelkie pochwały należą się oreuis z Bajkowych Szablonów, która go dla mnie wykonała. A co do Karen Gillan - to jedna z moich ulubionych aktorek i według mnie pasuje do Lily, ale nie jestem obiektywna :D
      Wątek Felix Felicis wymyśliłam w sumie przypadkiem, kiedy chciałam wprowadzić postać Melle i Tiny, i nie spodziewałam się, że będzie w dalszej części opowiadania taki istotny, ale to właśnie jeden z tych pomysłów, który sam z siebie się rozwija i daje dużo możliwości, których wcześniej nawet nie zakładałam. Więc mogę zapewnić, że dużo się jeszcze wydarzy w związku z Felixem, a na pewno będą to kluczowe rzeczy w historii Melle i Tiny. A także Syriusza ;)
      Cieszę się, że tak myślisz o tym śnie. Ogólnie moje sny są tak dziwaczne, że mogłabym napisać o nich książkę, więc z pewnością pojawi się jeszcze nie jeden taki wątek :)
      Brawa za spostrzegawczość! Tak, to był Remus. Cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę. Świetnie to ujęłaś z tym "byciem poza zasięgiem skojarzeń", bo Melle dosłownie ma odpowiedź podaną na tacy, ale nie skupia się na razie wystarczająco, żeby to zrozumieć :)
      O, nie spodziewałam się, że to przypomnienie wydarzeń może się komuś spodobać, ale bardzo mi miło, że tak sądzisz.
      Sytuacja z Peterem jest dosyć skomplikowana, jednak wyjaśni się trochę w kolejnym rozdziale :)
      Nowy obiekt zainteresowań Natt również pojawi się w następnym rozdziale, na razie bez nazwiska.
      Na temat Chrisa się niestety nie wypowiadam, bo to tak kruchy temat, że mogę zdradzić wszystko jednym nieprzemyślanym słowem :D Ogólnie w odpowiedziach na komentarze muszę się zawsze tak bardzo pilnować, żeby czegoś nie zaspoilerować... Uff. :D
      Tak, Natt tutaj zdecydowanie pełniła rolę głosu rozsądku. A co do Jamesa - jak już pisałam, Natalie z Huncwotów przyjaźni się tylko z Remusem, a teraz dodatkowo martwiła się o Lily, więc powiedziała, co powiedziała. W sumie jak zwykle w jej przypadku, najpierw mówienie, potem myślenie :D
      O matko. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że myślisz, że James jest słodki. Jeśli o mnie chodzi możesz to pisać pod każdym rozdziałem w co drugim zdaniu, bo ostatnio chyba najbardziej boję się właśnie o niego i jego przesłodzenie (teraz, gdy na "scenie" nie ma już Chrisa). Więc jestem jak najbardziej za :D
      O, to prawda, że problemy Julie nie umywają się do np. problemów Harry'ego albo do problemów Remusa, ale ona na razie nie patrzy na to w ten sposób. Julie na pewno nie ma wystarczająco silnego charakteru, żeby teraz po prostu podnieść głowę i pójść dalej. Jak wiadomo, nie ma żadnego oparcia w rodzinie, a jeszcze do niedawna nie miała nawet z kim porozmawiać, więc niewiele potrzeba do załamania. Dobrze, że przynajmniej zaprzyjaźniła się z Aileen, bo mogłoby się to skończyć dla niej o wiele gorzej.
      Haha, kiedy tak to przedstawiłaś, aż poczułam zażenowanie tym fragmentem o Ślizgonach :D Chciałam pokazać, że nawet ktoś taki jak Mulciber ma jakieś głębsze uczucia, ale mi to najwyraźniej nie wyszło :) Sprostuję tylko, że się nie zająknął, tylko zawstydził i próbował jakoś to zatuszować kaszlem, ale w sumie na jedno wychodzi.
      Teraz, kiedy czuję tylko żenadę na myśl o tym fragmencie, z pewnością go jakoś poprawię, bo faktycznie trochę to do siebie nie pasuje :D
      Dziękuję za uwagę, bo pewnie sama bym tego nie zauważyła :D
      Po tej chwili zawstydzenia, osłodziłaś mi zdecydowanie nastrój tymi wspaniałymi słowami na temat Jily. Wydawało mi się, że ten fragment zupełnie mi nie wyszedł, więc cieszę się, że Ci się spodobał <3
      Hm, co dał jej na urodziny? Zastanawiam się właśnie, czy opisać to w którymś z przyszłych rozdziałów, ale obawiam się, że to jest właśnie tak słodkie, że aż mdłe :D
      Dziękuję raz jeszcze za taki długi komentarz i w ogóle za wszystko <3
      Pozdrawiam gorąco i przesyłam wirtualne uściski :*

      Usuń
  7. Hejka kochana :D
    W końcu pojawiam się z komentarzem. Szczerze? Dopiero parę dni temu zauważyłam, że dodałaś rozdział.
    Tak jak wspomniała na górze Eskaryna - szablon przepiękny. Karen jest już strasznie kojarzona z Lily. Ona i Aaron. Mnie również już przez te kilka lat zrobiło się to nudne dlatego u mnie Lily gra Emma Stone. Ale to twoja decyzja a my możemy wyobrażać sobie bohaterów jak tylko chcemy :)
    Melle i Tina to moje idolki. Gdybym mogła uczyć się wtedy w Hogwarcie chciałabym być ich przyjaciółką. Huncwoci to przeżytek. Nadeszła pora Puchonek :D Tak trzymać dziewczęta! I niech Melle nie da się Blackowi. Niech chłopak poczuje że nie ma całkowitej władzy hahaahah. I tak na marginesie ciekawe jak się dalej potoczy wątek z Felixem. Z jednej strony fajnie by było jakby im się udało ale z drugiej .... eh. Dylematy :D
    Biedny Peter. Nie mogłabyś mu znaleźć dziewczyny która będzie z nim na prawdę? Gab powinna z nim porozmawiać.
    Christian Christian. Bardzo go lubię i jest mi go strasznie szkoda. Ale ostatnio zaczyna mnie wkurzać. Może Lils powinna postarać się o możliwość pojechania do Munga? Rozmowa na żywo to o wiele lepsze rozwiązanie niż listy.
    Julie ... z nią też mam problem. Niby ją lubię ale jednak zachowuje się niedojrzale. Powinna chwycić byka za rogi. Po za tym to nie jej wina, ze Will pomylił ją z Nat. To on powinien się tłumaczyć.
    A Natalie powinna też się ogarnąć i również z nią pogadać. I wyjaśnić sobie wszystko. Zwłaszcza że już nie jest z Williamem.
    Mulciber ... no proszę proszę. Czyli jednak gnidy też mają w sobie iskierkę słońca haha. Ale ten fragment z Kimberly mnie rozśmieszył. Sama nie wiem czemu. Chyba nie mogę sobie wyobrazić zakochanego Śmierciożercy :D
    Jily to klasyk i każdy ich uwielbia. Nawet jeśli Potter przez długi czas zachowywał się jak palant i idiota. Chłopak zaczyna się zmieniać więc moje zdanie na jego temat powinno również się zmienić.
    Pozdrawiam życzę ogromu weny i zapraszam do mnie jeśli będziesz miała chwilę czasu :D Ps chamska reklama hahaha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana :)
      Bardzo się cieszę, że szablon Ci się podoba. Co do Karen, ogólnie poznałam ją właśnie dzięki temu, że wszędzie była kojarzona jako Lily. A teraz ją uwielbiam i jest jedną z moich ulubionych aktorek ♡ Ale rozumiem, że mogła Wam już "zbrzydnąć" przez to pojawianie się na prawie każdym blogu :)
      Emma Stone to ciekawa alternatywa :)
      O, bardzo mi miło, że tak myślisz o Tinie i Melle :D
      Oj, wątek z Felixem będzie bardzo ważny, ale nie mogę nic zdradzić :(
      Jeśli chodzi o Petera, to Gabie jest z nim na poważnie, ale jednak ma wątpliwości, czy do siebie pasują, czy nie. Więcej o ich związku będzie na pewno w kolejnym rozdziale.
      Co do rozmowy na żywo z Chrisem, niedługo będzie o tym mowa, ale czy możliwość, tego nie obiecuję :)
      Julie jest tak ogromnie nieśmiała i w pewnym sensie słaba, że łatwo się po tym nie pozbiera. Rzeczywiście, to nie jej wina, że Will pomylił ją z Natt, ale to nie zmienia faktu, że ten wyjec ogromnie ją upokorzył i musi się z tym uporać :)
      Tak, już zmieniłam ten fragment z Mulciberem. Nie przypuszczałam nawet, że odbierzecie go w ten sposób, ale skoro się nie przyjął, coś musi być w nim nie tak :D
      Hm, w moim opowiadaniu nie przypominam sobie sytuacji, żeby zachowywał się jak palant, ale ten kanoniczny James - faktycznie. Chyba że masz na myśli "mojego" Jamesa. W sumie to bym się nawet z tego cieszyła, bo boję się, że jest zbyt idealny :D Więc jeśli myślisz, że zachowywał się jak palant i idiota to aż za to podziękuję :D
      Dziękuję pięknie za komentarz i z pewnością wpadnę do Ciebie, żeby wszystko nadrobić, kiedy tylko znajdę chwilę wolnego czasu, z czym ostatnio u mnie wyjątkowo ciężko. W każdym razie możesz się mnie spodziewać :)
      Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy :*

      Usuń