30. Urodzinowe bez
zmian
Znowu
była w lesie.
Minęły
dokładnie dwa miesiące od tamtej nocy, kiedy została ugryziona przez psa, a w
tym momencie po raz trzeci stała na tej samej polanie i przyglądała się złotym
kwiatom asfodelusa, których nie przykrywał już śnieg. W powietrzu dało się
wyczuć pierwsze oznaki wiosny, więc Melle wzięła głęboki oddech i przymknęła na
chwilę oczy, aby móc w spokoju napawać się rześkim, nocnym wiatrem.
Wreszcie
nadszedł ten dzień, kiedy mogła zerwać ostatni składnik potrzebny do ich
eliksiru. Razem z Tiną były już niemal w połowie ukończenia wywaru, a wszystko
jak dotąd szło zgodnie z instrukcją, w co obie z początku nie potrafiły
uwierzyć. Im dalej się posuwały, tym stawały się ostrożniejsze, aby nie zepsuć
niczego po tak długim czasie. Z tego powodu Miller tym razem została w szkole,
ponieważ to właśnie ona najczęściej przyciągała kłopoty. Michelle odrobinę
denerwowała się tym, że nie miała przy sobie przyjaciółki, ale jednocześnie była
zadowolona z tego, że to jej ostatnia wizyta w lesie, ponieważ po zdobyciu
asfodelusa nic więcej nie mogło jej zmusić do postawienia stopy w pobliżu tego
przepełnionego mrokiem miejsca...
– Co
ty tu wyprawiasz? – Nagle usłyszała za sobą czyjś zirytowany głos, przez który
podskoczyła przynajmniej na stopę, lecz nawet się nie odwróciła, ponieważ
dobrze wiedziała, do kogo należał. – Wracaj do zamku.
Zmarszczyła
brwi, zastanawiając się, dlaczego znowu ją o to prosił... Nie, „prosił” nie
było odpowiednim określeniem. On żądał.
Zignorowała
jego ciche przekleństwa i pochyliła się nad najbliższym kwiatem, aby ostrożnie
dotknąć skropionych deszczem płatków. Przejechała palcem po gładkiej
powierzchni, zbierając z nich wilgoć za jednym pociągnięciem. Wydawało jej się
przez chwilę, że syrop z ciemiernika, którym dwa miesiące wcześniej podlały
niemal całą polanę, odrobinę przyciemnił ich złotą barwę.
– Wracaj.
Do. Zamku – powtórzył chłopak, a Michelle niemal wyczuwała zgrzyt jego zębów, kiedy
wypowiadał każde słowo z osobna.
Nie
rozumiała, czym się tak denerwował. Przecież w niczym mu nie przeszkadzała.
Wręcz przeciwnie – to on przeszkodził
jej, a teraz jeszcze chciał się jej
stamtąd pozbyć? Jakim prawem?
– Byłam
tutaj pierwsza – odparła z wysuniętą do przodu dolną wargą, ciesząc się, że nie
mógł tego zobaczyć.
Doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, że zabrzmiała, jakby miała pięć lat i tak właśnie
się czuła, klęcząc plecami do Blacka nad asfodelusem. Brakowało jej jedynie
łopatki i postrzępionych ogrodniczek, lecz i bez tego nieźle dawała sobie radę
w pogrążaniu się coraz bardziej.
– Jesteś
naprawdę wkurzająca – warknął, na co Melle przygarbiła ramiona, przyjmując
postawę obronną. – Znajdę twoją głupią koleżankę, ale ty masz wracać do szkoły.
Zamrugała
kilkakrotnie ze zdziwienia, odsuwając powoli dłoń od kwiatka. Przeszedł ją
chłód, kiedy mocniejszy podmuch wiatru zatańczył na jej nagich ramionach. Spojrzała
w dół i zauważyła, że była ubrana jedynie w cienką sukienkę, która zupełnie nie
pasowała do pogody, a jej rąbki tonęły w mokrym od deszczu błocie, w którym w
tym momencie klęczała. Poruszyła niepewnie nogami, bojąc się, że mogły ugrząźć
w ziemi i usłyszała nieprzyjemny chlupot dobiegający spod jej kolan. Skrzywiła
się lekko, ale to, że siedziała niemal po pas zanurzona w zimnej i brudnej breji,
wydawało się jej w ogóle nie obchodzić. Wpatrzyła się natomiast w ciemne drzewa
przed sobą, analizując słowa Syriusza, brzmiące niepokojąco znajomo, jakby już
je kiedyś słyszała.
Tylko
kiedy?
– Co
powiedziałeś? – zapytała drżącym od emocji głosem.
Chciała,
żeby powtórzył ostatnie zdanie, bo miała nadzieję, że dzięki temu rozszyfruje
to dziwne uczucie déjà vu,
które ją ogarnęło, ale chłopak uparcie milczał, przez co zacisnęła pięści ze złości.
Wydawało jej się, że rozwiązanie było coraz bliżej i nie zdoła go poznać, jeśli
Black się teraz nie odezwie, a on najwidoczniej nie miał zamiaru tego zrobić.
Dookoła
panowała napawająca grozą cisza, która doprowadzała ją do szału, więc Melle straciła
już wszelką nadzieję na poznanie odpowiedzi, kiedy nagle usłyszała ją... w
swojej głowie.
Znajdę twoją głupią koleżankę, ale ty
masz wracać do szkoły.
Jesteś naprawdę wkurzająca.
Wracaj do zamku.
Wracaj. Do. Zamku.
Zabierz ją i uciekajcie!
Zachłysnęła
się powietrzem i zanurzyła obie dłonie w błocie, aby się podeprzeć, po czym
gwałtownie zerwała się z ziemi. Odwróciła się wreszcie do Syriusza z zamiarem zażądania
wyjaśnień, ale okazało się, że wcale nie było go na polanie.
Kilka
kroków przed nią stał za to wielki czarny pies z kłami umazanymi krwią i niebieskim
kawałkiem materiału, zwisającym z pyska. Michelle pokręciła powoli głową,
wyciągając ręce do przodu, jakby mogła się w ten sposób obronić, chociaż nie
miała przy sobie nawet różdżki.
– Proszę,
nie – wyszeptała błagalnie, lecz zwierzę wydało z siebie jedynie niski,
gardłowy charkot.
Zrobiła
mały krok do tyłu, jakaś gałązka trzasnęła pod jej stopą, a pies w tej samej
chwili rzucił się do ataku, skacząc prosto do jej odsłoniętej szyi...
Wrzasnęła
tak głośno, że obudziła obie pielęgniarki i jakiegoś starszego ucznia, który
leżał dwa łóżka dalej, ale z początku nie zwróciła na nich większej uwagi. Gwałtownie
poderwała się do pozycji siedzącej, po czym przycisnęła ręce do miejsca, w
które zamierzał wgryźć się pies. Zaczęła poklepywać skórę na szyi i obojczykach
jak szalona, spodziewając się natrafić na ciepłe skupisko krwi, a kiedy nic
takiego nie znalazła, ukryła w dłoniach zlaną potem twarz i odetchnęła głęboko
z ulgi.
– Noga?
– zapytała szeptem pani Mallory, podchodząc do jej łóżka.
Melle
była tak roztrzęsiona koszmarem, który jeszcze nie zdążył do końca ulotnić się
sprzed jej oczu, że w pierwszej chwili zupełnie nie miała pojęcia, o co
chodziło kobiecie. Na początku nie wiedziała nawet, co w ogóle robiła w
skrzydle szpitalnym, więc odparła tylko zduszonym głosem:
– Szyja...
Pielęgniarka
uniosła wysoko brwi i odłożyła fiolkę z jakimś eliksirem na stolik nocny, a
potem przycisnęła dłoń do czoła dziewczyny, aby sprawdzić, czy nie ma gorączki.
Chwilę później delikatnie odsunęła palce blondynki, którymi w tym momencie znowu
obejmowała swoje gardło.
– Nic
tu nie widzę, tylko trochę się podrapałaś – zauważyła, wskazując na jej brodę,
jakby Melle mogła cokolwiek tam zobaczyć. – Przyśnił ci się koszmar? Jesteś
cała spocona, a nie masz wysokiej tempera...
– Tak
– przerwała jej dość niegrzecznie Puchonka i z powrotem oparła się na
poduszkach. – Nie chciałam nikogo obudzić. Zostawi mnie pani samą?
Ostatnie
zdanie zabrzmiało w jej ustach dużo agresywniej, niż się spodziewała. Nie miała
na celu w żaden sposób urazić pani Mallory, ale tonu jej głosu z pewnością nie
można było nazwać sympatycznym, przez co szybko się zawstydziła i próbowała
jeszcze jakoś sprostować własne słowa. Pielęgniarka wzruszyła jedynie ramionami
i podeszła do drugiego pacjenta, który, mimo że wyglądał, jakby został właśnie
przeżuty i wypluty przez górskiego trolla, uśmiechnął się blado do pracownicy
szpitala w podziękowaniu za podaną szklankę wody. Michelle zaczerwieniła się, uświadamiając
sobie własną niewdzięczność, spowodowaną tym aż nazbyt realistycznym snem,
który pozbawił ją poczucia czasu. Powoli przypomniała sobie wczorajszy wieczór,
kiedy to została ugryziona przez czarnego psa z jej koszmaru. Od tego momentu
minęło zaledwie kilkanaście godzin, a wydawało jej się, jakby to były całe
miesiące. Wciąż pamiętała charakterystyczny zapach wiosny i dotyk błota na
kolanach. Ten sen był taki prawdziwy...
Spojrzała
na pielęgniarkę, odchodzącą właśnie od łóżka drugiego pacjenta, i jednocześnie poczuła
się winna, że swoim krzykiem wszystkich obudziła, bo ten chłopak sprawiał
wrażenie, jakby dopiero się położył, co trochę ją także zdziwiło. Sądząc po ciemnoburym
niebie za oknami, było już po szóstej, więc lekcje zaczynały się mniej więcej
za trzy godziny. Kto w Hogwarcie kładł się spać o tej porze? Większość osób zapewne
wtedy się budziła.
Pokręciła
głową, kiedy doszła do wniosku, że coś jej się po prostu ubzdurało. Blondyn mógł
być zwyczajnie zmęczony chorobą, która nie dawała mu zasnąć przez całą noc, a
ona jak zwykle doszukiwała się dziury w całym. Westchnęła cicho, masując kark i
ponownie dotknęła prawej strony szyi, na którą w jej śnie rzucił się pies.
Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie szczegóły, ale wszystko powoli
zamazywało się w jej pamięci. Syknęła cicho z frustracji, ponieważ doskonale
wiedziała, że tak będzie. Właśnie dlatego próbowała spławić pielęgniarkę jak
najszybciej – czasami miała kłopoty z zapamiętywaniem snów i bała się, że nie
zdoła sobie niczego przypomnieć. Skupiła się maksymalnie i zacisnęła mocno
powieki, pod którymi po chwili zobaczyła obraz czarnego psa. Ale co było
wcześniej?
Na
pewno z kimś rozmawiała. Ktoś na nią warczał i wrzeszczał, a ona kuliła się i wszystko
spokojnie przyjmowała, zamiast odpowiedzieć. Zapamiętała najlepiej właśnie to
uczucie wewnętrznej złości, które przepełniało prawdziwą część jej duszy, podczas
gdy ta wyśniona potrafiła jedynie zachowywać się jak małe dziecko.
Musiała
jednak przyznać, że widok kłów błyszczących kilka cali od jej twarzy także
wyjątkowo utkwił jej w pamięci.
Wplotła
palce w rozczochrane włosy, wypuszczając powietrze przez zaciśnięte zęby. To
naprawdę wkurzające, pomyślała i niemal w tej samej chwili doznała olśnienia.
Jesteś naprawdę wkurzająca.
W
swoim śnie słyszała słowa Blacka, które wypowiedział do niej w czasie tamtej
listopadowej pełni. W tym momencie nie potrafiłaby ich wszystkich dokładnie
powtórzyć, ale najwyraźniej jej podświadomość zachowała je sobie w odpowiedniej
szufladce. Pytanie brzmiało: w jakim celu?
Kiedy
udało jej się w końcu przypomnieć sobie główną część koszmaru, trochę się
uspokoiła i zaczęła myśleć o bliższych teraźniejszości wydarzeniach. Skrzywiła
się lekko i pod kołdrą dotknęła podłużnej blizny na zranionej wczorajszego
wieczora łydce. Nie czuła już bólu, a przynajmniej nie wtedy, gdy leżała. Była
wdzięczna Potterowi za to, że zaprowadził ją do skrzydła, ponieważ wraz z Tiną
na własną rękę zamierzały zabawić się w uzdrowicielki, co mogło nie skończyć
się najlepiej.
Na
pewno udałyby się prosto do pielęgniarki, gdyby tylko legendarni założyciele zamku
przewidzieli, że za kilkaset lat dwie zaskakująco mądre uczennice szóstej klasy będą myślały, że jedynym sposobem,
aby kogoś gdzieś przenieść, są plecy jednej z nich. W końcu na co im były te
bezużyteczne kijki wystające z ich kieszeni, skoro zawsze mogły liczyć na siłę
swoich wiotkich ramion? Melle mimowolnie zachichotała pod nosem, kiedy
przypomniała sobie słowa wyczerpanej przyjaciółki zaraz po wejściu do szkoły:
– Co
za kretyn zbudował skrzydło szpitalne na pierwszym piętrze? Jak mam cię wnieść
po tych schodach?
Stanęło
na tym, że postanowiły udać się do pokoju wspólnego Puchonów, który znajdował
się zdecydowanie bliżej od skrzydła, dzięki czemu Tina nie musiała pokonywać
ani jednego stopnia do góry, ale w dół już niestety tak.
Fievly
miała ochotę wybuchnąć śmiechem na wspomnienie tego szalonego wieczoru, ponieważ
zupełnie nie rozumiała, co odebrało im obydwu rozum na tyle, że straciły
możliwość logicznego myślenia. Ciągle pamiętała słowa Pottera, kiedy oznajmił
im ze złością, że powinny były użyć czarów – mina Tiny przez kolejne pół
godziny pozostawała tak samo bezcenna i nawet chłopak, którego wcześniej
zirytowała komentarzem na temat Lily, po jakimś czasie nie potrafił się powstrzymać
przed stłumionym parsknięciem śmiechem.
Podparła
się na łokciach, a potem zasłoniła usta dłonią, żeby blondyn nie wziął jej za wariatkę,
która najpierw budzi się z wrzaskiem, a potem chichocze sama do siebie. Spojrzała
na niego i powoli opuściła stopy na zimną podłogę, chcąc udać się do łazienki. Chłopak
tymczasem przesunął głowę tak, że zapadnięty policzek opadł na poduszkę, a jego
wargi rozciągnęły się w niepewnym uśmiechu, skierowanym do niej.
– Przepraszam,
że cię obudziłam – powiedziała szybko, naciągając podwinięte spodnie od piżamy
na odsłonięte łydki. – Nie chciałam tak wrzeszczeć...
– Zdziwiłbym
się, gdybyś chciała – odrzekł sympatycznie, na co Melle zaśmiała się głośno z
rozbawienia. – Nic się nie stało, i tak pewnie zaraz bym wstał – dodał zmęczonym
głosem i przetarł dłońmi bladą twarz.
Blondynka
odetchnęła z ulgą, że nie chował do niej urazy, a przynajmniej takie sprawiał
wrażenie. Ona raczej nie miałaby tyle wyrozumiałości do kogoś obcego, gdyby
była równie wyczerpana. Położyła rękę na stoliku nocnym, aby się podeprzeć i
powoli stanęła na nogach po raz pierwszy od pobytu w lesie. Nie czuła się zbyt
pewnie, ale jakoś udało jej się dokuśtykać do łazienki.
Spojrzała
w niewielkie lustro nad umywalką i odgarnęła spocone włosy do tyłu, odsłaniając
szyję. Wpatrywała się w nią przez chwilę krytycznie, po czym westchnęła cicho. Doszła
do wniosku, że zdecydowanie przydałby jej się prysznic, więc zerknęła na niewielką
kabinę i po kilku minutach była już w środku. Odkręciła kurki z ciepłą i zimną
wodą, czując na skórze pierwsze uderzenia letnich kropel. Wykąpała się w
naprawdę ekspresowym tempie, ponieważ ciecz spływająca po jej szyi za bardzo
przypominała krew, przez co nie potrafiła odgonić od siebie obrazu kłów z jej
snu.
Wyszła
z łazienki po kilku minutach, wycierając wilgotne włosy czystym ręcznikiem.
Nadal widziała przed oczami czarnego psa, jednak w tej chwili usłyszała także
głos Blacka, który nagle rozdzwonił się w jej głowie. Zatrzymała się w pół
kroku ze zranioną nogą w powietrzu.
Wracaj do zamku.
Dlaczego wtedy tak bardzo mu na tym zależało? Dlaczego był na nią taki
wściekły? Dlaczego kazał im uciekać, a sam...? No właśnie, co? Melle nie miała
bladego pojęcia, co się z nim działo, kiedy razem z Tiną biła wszelkie rekordy
prędkości podczas ucieczki przed wilkołakiem. Został w lesie? Może się
teleportował, o ile było to realne na tamtym terenie?
– Wszystko
w porządku? – zapytał starszy chłopak, przyglądając się jej uważnie ze swojego
posłania.
Michelle
wpatrzyła się w jego podrapany policzek i pokiwała lekko głową, odrzucając od
siebie myśli związane z tym dziwnym koszmarem. Nie powinna się przejmować
zwykłym snem, który pewnie nawet nic nie oznaczał...
A
może oznaczał? O tym miała się jednak dopiero przekonać.
***
W
końcu nadeszła długo oczekiwana przez uczniów sobota, która powitała wszystkich
ciepłymi promieniami słońca i zdecydowanie mniejszą warstwą śniegu,
pokrywającego błonia. Jezioro powoli odmarzało, a po szkole krążyły pogłoski,
że kilka dni wcześniej dwójka szóstoklasistów wybrała się na łyżwy. Podobno chłopak
został wciągnięty za kostkę do lodowatej wody przez kałamarnicę, a dziewczyna wskoczyła
za nim, żeby go uratować. Nazajutrz okazało się, że na środku jeziora zostawili
aparat fotograficzny z zarejestrowanym całym zdarzeniem, jednak żadne z nich nie
odważyło się już stanąć na kruchej tafli i po prostu przywołali go za pomocą
zaklęcia. Istniała też alternatywna wersja, mówiąca, że chłopak sam wpadł do
jeziora i niewątpliwie by utonął, gdyby nie właśnie kałamarnica, która w tym
przypadku okazywała się bohaterką.
Gabriele
nie wiedziała, ile prawdy było w tych opowieściach, lecz w ciągu tego tygodnia chyba
każdy w zamku o tym usłyszał, a historia ta została powtórzona i przekręcona
tyle razy, że pewnie nawet główni odtwórcy jej ról nie potrafiliby powiedzieć,
jak to tak naprawdę wyglądało.
W
tym momencie Gabie siedziała przy stole Gryfonów i mimowolnie słyszała rozmowę dwóch
młodszych dziewczyn, które plotkowały o tym wydarzeniu, wymyślając coraz
dziwniejsze i bardziej nierealne teorie. Po wymienieniu kilku komentarzy, były
święcie przekonane, że Gawky dobrowolnie wskoczył do jeziora, żeby przyczynić
się do powstania interesującego zdjęcia. Gabriele pokręciła tylko głową, kiedy
dotarło do niej tak niedorzeczne stwierdzenie. Spojrzała na drugą połowę stołu,
przy której siedział wspomniany chłopak z bliźniaczkami po bokach. We trójkę
wyglądali, jakby zupełnie nie przejmowali się wszystkimi plotkami, które o nich
krążyły, i w spokoju jedli śniadanie, głośno się z czegoś śmiejąc.
Brunetka
wróciła do własnego talerza i uśmiechnęła się lekko pod nosem. Od zawsze
uwielbiała obserwować cudze przyjaźnie, szczególnie wtedy, gdy były wyjątkowo
silne, a to trio zdecydowanie należało do tej kategorii. W jej małej
klasyfikacji najlepszych przyjaciół Gawky, Ibbie i Layla zajmowali pierwsze
miejsce na równi z Huncwotami oraz Lily i Natt. Gabie czasem im nawet
zazdrościła, ale w końcu sama miała Em i Syriusza, więc nie mogła grymasić. Zdarzało
jej się jednak marzyć o tym, aby w trójkę stali się tak samo nierozłączni jak
bliźniaczki z Adrianem, chociaż doskonale wiedziała, że to niemożliwe. Był
właściwie tylko jeden problem – Black ze wzajemnością nie znosił Emily, co przekreślało
wszelkie nadzieje na stworzenie szczęśliwego tria. Gabriele musiała się
zadowolić dwoma duetami, które na tę chwilę w zupełności jej wystarczały.
Ugryzła
kawałek kanapki z dżemem i rozejrzała się dookoła, próbując wypatrzyć kogoś
znajomego. Huncwoci, korzystając z weekendu, właśnie odsypiali po ostatniej
pełni i nie spodziewała się ich zobaczyć wcześniej niż na obiedzie, Em poszła
do sowiarni, żeby napisać list do mamy, a Lily i Natt zamierzały obudzić się dopiero
o dziesiątej. Została jeszcze Julie, ale Gabie nie widziała jej od czasu tego okropnego
wyjca. Evans powiedziała im, że dziewczyna zaszyła się w Pokoju Życzeń i nie
miała najmniejszego zamiaru stamtąd wychodzić. Nauczyciele byli tym mocno
zaniepokojeni, a szczególnie McGonagall, która już kilkakrotnie próbowała
dotrzeć do swojej podopiecznej, ale ta ponoć nie chciała wpuścić do środka nikogo
oprócz Aileen. W tej chwili Distim mogła pomóc zapewne jedynie rozmowa z Willem
albo Natt, przed którymi czuła największy wstyd...
Gabriele
westchnęła cicho, pełna współczucia do koleżanki z dormitorium. Wypiła spory łyk
kakao i ponownie zaczęła wodzić zamyślonym wzrokiem po sali. Zatrzymała się na
stole Puchonów, wmawiając sobie, że zainteresowała ją ta blondynka, którą kilka
dni wcześniej ugryzł Syriusz, ale tak naprawdę wcale nie patrzyła na nią, a na chłopaka,
siedzącego cztery miejsca od niej. A może pięć? Zmrużyła oczy, żeby lepiej
widzieć, jednak szybko skarciła się za to w duchu. Co ją obchodziło to, ile
miał dookoła siebie wolnych miejsc? Ta przestrzeń była zarezerwowana wyłącznie
dla niego i nikt nawet nie ośmielał się wepchnąć w nią małego palca, przez co
Gabie coraz częściej zastanawiała się, co by zrobił, gdyby któregoś dnia po
prostu koło niego usiadła. Tak bardzo ją do tego korciło...
Nagle
ktoś zasłonił jej oczy dłońmi, a ona podskoczyła z przerażenia, jakby została
złapana na gorącym uczynku.
– Zgadnij,
kto to. – Usłyszała za sobą głos Blacka i zdziwiła się jeszcze bardziej,
ponieważ była pewna, że nie wyjdzie z łóżka przynajmniej do południa.
– Gdybyś
się nie odezwał, w życiu bym nie zgadła, że to ty – powiedziała, łapiąc go za
nadgarstki i odsuwając je od swojej twarzy. – Nie miałeś przypadkiem spać cały weekend? – przypomniała ze
śmiechem, kiedy chłopak pochylił się obok niej.
Wzruszył
tylko ramionami w odpowiedzi, po czym sięgnął po dwa tosty z szynką i zawinął
je w serwetkę. Najwyraźniej dokądś się wybierał.
– Idziesz
się ze mną przejść? – zapytał, a ona szybko pokiwała głową i od razu podniosła
się z ławy.
W
progu Wielkiej Sali minęli się z Tiną, Melle i nie-dziewczyną Jamesa, jak często w żartach nazywał ją Black. Blondynka
lekko kulała na prawą nogę, ale na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, co mogło
oznaczać, że chodzenie nie sprawiało jej bólu lub była po prostu najedzona. A
może jedno i drugie.
Gabie
spojrzała na Syriusza, który wpatrywał się w łydkę dziewczyny z wykrzywionymi
ustami, więc szturchnęła go w ramię i pociągnęła do Sali Wejściowej. Na
szczęście pochłonięte rozmową Puchonki nawet ich nie zauważyły, bo gdyby dostrzegły
jego zatroskaną minę, z pewnością nabrałyby podejrzeń.
– Dlaczego
dalej kuleje? Minęło już tyle czasu. – Black potarł policzek ze zdenerwowaniem,
kiedy wdrapywali się po schodach. – Może powinna znowu pójść do pielęgniarki?
Gabriele
odwróciła się przez ramię, aby zyskać pewność, że dziewczyny ruszyły w
przeciwnym kierunku i nie były w zasięgu ich głosów, czym Syriusz najwyraźniej
w ogóle się nie przejmował. Dostrzegła jedynie ich włosy, odznaczające się z
daleka swoim kolorystycznym niedopasowaniem i znikające w korytarzu prowadzącym
do pokoju Puchonów, więc odetchnęła z ulgą i spojrzała na przyjaciela.
– Ona
jest dorosła... albo prawie dorosła – poprawiła się, ponieważ nie wiedziała,
ile dokładnie lat miała Melle – i na pewno potrafi sama o siebie zadbać. A pani
Mallory nie wypuściłaby jej przecież ze skrzydła z chorą nogą, tak?
Syriusz
pokiwał wolno głową, przyznając jej rację, mimo że nadal nie wyglądał na do
końca przekonanego. Odwinął pierwszego tosta z serwetki i ugryzł go z
roztargnieniem, jakby zrobił to odruchowo. Gabriele patrzyła na niego przez
dobrą chwilę, po czym przeniosła wzrok na korytarz, którym właśnie szli. Uśmiechnęła
się lekko na myśl o tym, że naprawdę przyjemnie było nigdzie się nie spieszyć i
stawiać kolejne kroki coraz wolniej. Nie dało się tego porównać ze zwykłą
bieganiną, która przeważnie towarzyszyła im podczas szkolnych dni, szczególnie
wtedy, gdy musiała stawić się do pracy Pod Świńskim Łbem.
– Reszta
się jeszcze nie obudziła, prawda? – zapytała, kiedy przechodzili obok dużego
okna od strony dziedzińca.
Promienie
słońca ogrzały jej twarz, dzięki czemu zwolniła jeszcze bardziej, napawając się
ich ciepłem.
– Wszyscy
spali, jak wychodziłem – odparł brunet, strzepując na ziemię okruszki chleba z
koszulki. – Co ty robisz?
Dziewczyna
zbliżyła się bowiem do szyby i z trudem otworzyła wielkie okiennice na oścież. Jej
włosy zafalowały, łaskotane świeżym powietrzem, które kojarzyło się z wiosną,
chociaż był to dopiero przedostatni dzień stycznia. Gabie odetchnęła głęboko, a
potem usiadła na szerokim parapecie i zachęcająco poklepała miejsce obok
siebie. Black przewrócił jedynie oczami, ale od razu do niej dołączył, opierając
się o obdartą z farby ramę. Zaraz później wychylił głowę przez okno, aby
spojrzeć na skąpany w słońcu, pusty dziedziniec. Na jego twarzy pojawił się
natomiast delikatny uśmiech, świadczący o tym, że chwilowo zapomniał już o tej
sprawie z Puchonką. Gabriele wzięła z niego przykład i skierowała wzrok na
kamienną fontannę. Na jej szczycie, w miejscu, z którego zimą nie wypływała
woda, siedziała wielka sowa brunatna, pohukująca cicho i spokojnie.
– Jak
ci się układa z Peterem? – zapytał niespodziewanie Syriusz, przez co Gabie
lekko wzdrygnęła się z zaskoczenia i niewiele brakowało, a wychyliłaby się za
daleko.
Powoli
wypuściła wstrzymywany oddech, a potem bezwiednie odgarnęła włosy do tyłu, aby
związać je w kucyk, odwlekając tym samym moment odpowiedzi. Wpatrzyła się w łokieć
chłopaka, który przez przypadek wepchnął prosto w pajęczynę rozciągającą się
wzdłuż tamtej połowy okna, ale najwyraźniej tego nie zauważył. Westchnęła
ciężko i wzruszyła ramionami, po czym oparła tył głowy o szybę za plecami.
– W
porządku – mruknęła z uśmiechem. – A czemu pytasz? Coś ci o mnie mówił? – Zrobił
taką minę, jakby jej odpowiedź go bardzo rozbawiła, jednak nie odezwał się ani
słowem, przez co Gabie zmarszczyła brwi i pochyliła się w jego stronę z
narastającą irytacją. – O co ci chodzi?
Przez
chwilę mierzyli się nawzajem spojrzeniami, aż w końcu Black wycelował w nią
oskarżycielski palec i dopiero wtedy zorientował się, że cały jego lewy rękaw
był oklejony pajęczyną.
– O
to, że jesteś taka sama jak Lily – zarzucił, jednocześnie krzywiąc się i próbując
oderwać białą sieć od ubrania.
Gabriele
uniosła brwi do góry, ponieważ zupełnie się tego nie spodziewała i naprawdę udało
mu się ją zaskoczyć. Po jego minie podejrzewała, że zamierzał upewnić się, czy
odpowiednio traktowała Petera, a on ją – w końcu oboje byli jego przyjaciółmi. Ale
co Lily miała z tym wszystkim wspólnego?
Wystawiła
za okno jedno kolano, a drugą nogę opuściła swobodnie z parapetu, czekając na
jakieś wyjaśnienia z założonymi na brzuchu rękoma. Czuła, że swoje pytania
miała wyraźnie wypisane na twarzy, więc nawet nie musiała wypowiadać ich na
głos. Black obserwował ją przez kilka długich minut, nerwowo stukając palcem
wskazującym w przedramię. Wybijany przez niego rytm stawał się coraz szybszy,
co świadczyło o tym, że nie wiedział, jak ubrać w słowa to, co zamierzał jej
przekazać. Dopiero kiedy zgniótł
serwetkę po tostach w drobną kulkę i swobodnym ruchem wyrzucił ją przez okno,
wreszcie wrócił do przerwanego wątku.
– Chodzi
z Dulcosem, do którego nic nie czuje, ale nie zerwie z nim, żeby nie sprawić mu
przykrości – wytłumaczył powoli, a serce Gabie przeoczyło przynajmniej sześć
uderzeń, które w następnej chwili próbowało niezauważenie wmieszać się między
kolejne.
– Trochę
zmarzłam – powiedziała szybko i zeskoczyła z parapetu, zatrzaskując za sobą
jedną z okiennic, jednak brunet chwycił ją za nadgarstek, zanim zdążyła zrobić
choćby krok do tyłu. – Syriusz, daj spokój. Przecież wiesz, że nie jestem do
niej podobna.
To
kłamstwo z trudem przeszło jej przez usta, ponieważ dotarło do niej, że Black
miał całkowitą rację. On także doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale
postanowił na razie odpuścić i podnieść się z parapetu. Objął dziewczynę ramieniem,
wcierając pozostałości pajęczyny w jej ubranie, czym odrobinę rozładował napiętą
atmosferę.
– Gdybyś
była jak Lily, Madile na pewno by się z tobą nie przyjaźniła, więc uznajmy, że
ci wierzę – stwierdził z sarkazmem, a potem dodał dużo poważniej: – Jeśli
chcesz o tym pogadać...
Uśmiechnęła
się lekko pod nosem i pokiwała głową, zanim zdążyła się rozmyślić, po czym pociągnęła
zdziwionego chłopaka w kierunku schodów. Zamierzała wykorzystać jego dojrzalsze
oblicze, które nie wiadomo na jak długo ujrzało światło dzienne, dzięki wyrzutom
sumienia, targającym nim w związku z ugryzieniem Melle. Musiała z kimś o tym
porozmawiać, a Syriusz wyglądał, jakby chciał wysłuchać jej problemów i w
dodatku pomóc je rozwiązać, co nie zdarzało się zbyt często, więc powinna kuć
żelazo, póki gorące.
Zmarszczyła
brwi ze złości na samą siebie, kiedy dotarło do niej, że właśnie pomyślała o
Peterze jak o kłopocie, który trzeba rozwiązać. Jednego była akurat pewna – w
tym związku to ona stanowiła największy problem.
Ona
i tajemniczy Puchon, o którym za wszelką cenę próbowała zapomnieć.
***
Przed
południem w pokoju wspólnym Gryfonów nie było zbyt wielu osób, jednak Lily i
Natt zamiast usiąść na którejś z wygodnych kanap, ścisnęły się na jednoosobowym
fotelu ustawionym pod oknem. Evans przerzuciła nogi przez szeroki podłokietnik
i oparła się plecami o ramię przyjaciółki.
– Dobra,
jeszcze się zmieściłyśmy, ale z każdym kolejnym rokiem jest coraz ciaśniej – zauważyła
Optone, próbując lepiej się ułożyć.
To
była ich tradycja, trwająca nieprzerwanie od pierwszej klasy, kiedy to wspólnie
zadecydowały, że będą siadały na owym fotelu wyłącznie w swoje urodziny i nigdy
samodzielnie, co z perspektywy czasu wydawało im się dosyć śmieszne, lecz obie
sumiennie przestrzegały tej zasady, wymyślonej w jedenastoletnich głowach.
– Szkoda,
że nie przewidziałyśmy tego, że będziemy rosnąć – zachichotała Lily. – Teraz
już nie wstanę – dodała z rozbawieniem, kiedy zauważyła, że nie da rady
podnieść się o własnych siłach z położenia, w którym się znajdowała.
– Później
się tym pomartwimy – odparła Natalie, po czym wygięła rękę pod dziwnym kątem,
aby otworzyć album ze zdjęciami, który sprezentowała przyjaciółce z okazji jej osiemnastych
urodzin. – Oglądaj i nie marudź.
Evans
uśmiechnęła się szeroko, gdy ujrzała przed oczami pierwsze fotografie, które
były tak stare, jak ich przyjaźń. Ledwo poznawała te dwie małe dziewczynki w
identycznych warkoczach i miała wrażenie, jakby patrzyła na siostry. Westchnęła
cicho, niemal słysząc w myślach pytania innych uczniów, które pamiętała do
teraz. Znałyście się przed Hogwartem? Ile
lat już się przyjaźnicie? Nikt nie potrafił uwierzyć w to, że spotkały się dopiero
w pokoju wspólnym Gryfonów, a ich znajomość rozpoczęła się od kłótni o fotel,
na którym właśnie siedziały... Od tamtej pory były niemal nierozłączne, chociaż
przez te sześć i pół roku zdążyły się jeszcze nie raz posprzeczać.
Przeglądały
album już od jakiejś godziny, wspominając wspólnie spędzone chwile i różne
anegdoty, kiedy śmiech nagle zamarł na ustach Lily. Drżącymi palcami wyciągnęła
zdjęcie spod folii, po czym zbliżyła je do oczu, kręcąc głową z
niedowierzeniem.
– Widzisz
tę blondynkę? – zapytała cicho, stuknąwszy w niewyraźną fotografię,
przedstawiającą szkolne błonia.
Na
pierwszym planie stała dwunasto lub trzynastoletnia Natt, która obejmowała
ramieniem Evans i machała w stronę obiektywu, ale za ich plecami można było
dostrzec czyjś nieostry kontur.
– To
chyba Madile – stwierdziła Optone, przez przymrużone powieki przyglądając się
wskazanej postaci, a potem z trudem wzruszyła ramionami, czego Lily nie zobaczyła,
tylko poczuła, bo nadal się o nią opierała. – Albo jakaś inna dziewczyna. Mało
jest w Hogwarcie blondynek? Może to ta Puchonka od Blacka...
Lily
zagryzła wargi i odetchnęła powoli przez nos, aby się uspokoić, ponieważ nie
chciała wpadać w paranoję. Natt miała rację – w Hogwarcie było mnóstwo
blondynek, więc gdyby panikowała na widok każdej z nich, już dawno padłaby na
zawał.
– Ale
patrz tutaj – dodała nagle rozentuzjazmowanym głosem Optone, kiedy schowała
wyjętą przez przyjaciółkę fotografię z powrotem do albumu i przewróciła stronę.
– Jak Merlina kocham, to musi być Will!
Wodziła
paznokciem za jakimś poruszającym się w tle chłopakiem, przy okazji zasłaniając
niemal całą jego sylwetkę, przez co Evans nie mogła nawet ocenić, czy to
rzeczywiście on. Przewróciła oczami z rozbawieniem, a lekki niepokój, który poczuła
chwilę wcześniej, zniknął tak szybko, jak się pojawił.
– Czemu
tak bardzo cię to dziwi? Pewnie przez te sześć lat minęłaś się z nim na
korytarzu jakieś tysiące razy – zauważyła i spróbowała zmienić pozycję, gdyż
rozbolały ją plecy.
Wyciągnęła
dłoń tuż obok głowy Natt i zacisnęła palce na krawędzi fotela, zamierzając
podciągnąć się do góry, ale jej łokieć szybko załamał się z wysiłku i uderzył
szatynkę prosto w szczękę.
– Uważaj
trochę, Lils – syknęła zaskoczona dziewczyna, oderwawszy wreszcie wzrok od
zdjęcia. – To, że masz urodziny, nie znaczy od razu, że możesz robić wszystko,
co ci się podoba – powiedziała żartobliwie, rozmasowując obolały policzek. – A
teraz serio tu spójrz i zobacz, czy to Will...
Evans
westchnęła pod nosem i przekręciła głowę w bok, aby lepiej widzieć.
– Wygląda
jak on, tylko bez złamanego serca – przyznała niemal poważnie, co spowodowało,
że Natalie wykonała taki ruch, jakby chciała zepchnąć ją z fotela. – I ty też
wydajesz się jakaś taka... lżejsza o jedno złamane serce na sumieniu.
– Ty
za to nie wydajesz się ani trochę lżejsza
– podkreśliła Optone, ale zamaszyście przewróciła kolejną stronę w albumie. – I
zaraz będziesz miała na sumieniu o jedną złamaną rękę więcej – dodała z
przekąsem, poruszając ramieniem, które Lily przygniatała.
W
rezultacie dziewczyna zachichotała cicho, jednak nie zamierzała dłużej drażnić
się z przyjaciółką, dlatego odepchnęła się od poduszki, aby znowu zmienić
położenie. Jej plecy wylądowały na udach Natt, a głowę oparła o drugi
podłokietnik, dzięki czemu było im o wiele wygodniej, czego szatynka nie
omieszkała uczcić potężnymi wymachami ramion we wszystkich kierunkach. Niewiele
brakowało, żeby jej palce trafiły Evans w oko, więc ta szturchnęła ją łokciem w
bok, mamrocząc coś o tym, że nie chce stracić wzroku w osiemnaste urodziny.
– Jutro
też jest dzień – zauważyła Natalie z niebezpiecznym uśmiechem, co jeszcze
bardziej rozbawiło Lily. – Ale skoro już rozmawiamy o Willu... – zaczęła powoli,
kładąc album na brzuchu przyjaciółki i cofając się do poprzedniej strony. – Muszę
cię o coś zapytać...
Evans
momentalnie spoważniała, kiedy dostrzegła na jej twarzy rumieńce, ponieważ Natt
nigdy się nie czerwieniła. Nigdy.
Zamarła
w pełnym napięcia oczekiwaniu, chociaż w myślach niemal słyszała pytanie, które
miało za chwilę paść. Wpatrywała się ze zniecierpliwieniem w błękitne oczy, utkwione
za najbliższym oknem i próbowała powstrzymać szeroki uśmiech, mimowolnie
wypływający na jej twarz. Wiedziała, że tak będzie. Optone w końcu zrozumiała
swój błąd i zamierzała ponownie zejść się z Willem.
Czy
mogła wymarzyć sobie od nich lepszy prezent urodzinowy?
– Myślisz,
że... – odezwała się w końcu Natalie, wyłamując palce nad kartami albumu. – Myślisz,
że jest jeszcze za wcześnie... na nowy związek?
– Na
pewno się dogada-coo...? – Entuzjazm Lily nagle wyparował, kiedy dotarł do niej
sens usłyszanego przed chwilą zdania. – Co? – powtórzyła z niedowierzeniem,
potrząsając głową. – Jaki nowy związek?
Niczego
nie rozumiała, gdyż ostatnimi czasy nikt nie kręcił się w pobliżu Natt, a
przynajmniej tak jej się wydawało. Skąd w takim razie ten inny adorator? Kiedy
się pojawił i dlaczego nic o nim nie wiedziała? Zmarszczyła brwi z
konsternacją, próbując dopasować jakąś twarz do tajemniczego obiektu westchnień
przyjaciółki, ale przed oczami potrafiła zobaczyć jedynie Willa.
– O,
sowa – zauważyła z ulgą szatynka, wskazując w kierunku okna. – To nie ta sama,
którą wysłałaś do Chrisa?
Trafniejszej
zmiany tematu chyba nie mogła sobie wymarzyć, ponieważ Lily w jednej chwili
zapomniała o wszystkim innym i zamierzała rzucić się do parapetu. Nie było jej
jednak łatwo się podnieść, a pierwsza próba skończyła się wbiciem łokcia w
brzuch Natalie i jej głośnym okrzykiem bólu.
– Siedź
spokojnie, wariatko – syknęła Optone i jednym ruchem różdżki wpuściła sowę do
środka, zanim Evans zdążyła narobić jej kolejnych siniaków.
Ogromny
puchacz podleciał do dziewczyn i wylądował na podłokietniku, przez który Lily przerzuciła
obie nogi. Ptak był długości niemal całej jej łydki – wybrała go właśnie z tego
powodu. List, który napisała do Chrisa zajął dwie pełne rolki pergaminu, a
zwykła sowa prawdopodobnie nie dałaby rady ich samodzielnie unieść ze względu
na większą masę przesyłki.
W
tym momencie Natt odwiązała wstążeczkę od nogi puchacza i podała przyjaciółce
kopertę, po którą ta niecierpliwie wyciągała dłonie. Chciała jak najszybciej
przeczytać wiadomość i zobaczyć, w jaki sposób zareaguje na nią jej serce. Po
wtorkowych wydarzeniach wciąż nie miała pewności co do swoich uczuć wobec
chłopaka, ale wiedziała, że nie były takie, jak powinny. Traktowała go jak
brata albo przyjaciela, lecz przecież nie mogła z nim zerwać akurat teraz,
kiedy zmagał się z drugim stadium choroby. Musiałaby być potworem...
Po
głowie chodziło jej jednak natarczywe pytanie: czy potrafiłaby zakończyć ten
związek wcześniej? Odpowiedź brzmiała bardzo prosto. Nie.
Zagryzła
wargi, odrzucając te myśli od siebie i wbiła palec w górną część koperty, aby
ją rozerwać. Poczuła na głowie trzepnięcie skrzydła sowy, która najwyraźniej
zirytowała się, że po tak dobrze wykonanym zadaniu nie otrzymała żadnej nagrody,
ale Lily nie zwróciła na nią większej uwagi. Po chwili wyciągała już ze środka zagięty
kawałek pergaminu, a jej serce na jeden przeraźliwie długi moment przestało
bić.
Wydawało
jej się, jakby na chwilę ogłuchła, ponieważ nie docierały do niej żadne dźwięki
z pokoju wspólnego. Rozwinęła papier lekko pobladłymi dłońmi i wpatrzyła się w ciemne
litery, które wręcz zacisnęły się na jej gardle, pozbawiając ją tchu. Z każdą
kolejną sekundą czuła coraz większą złość, płonącą w jej żyłach niczym pożar. Jeszcze
nigdy się tak na niego nie wściekła – nawet wtedy, kiedy podczas Sylwestra
pobił Pottera.
O
co mu, do diabła, chodziło?
– ...Lils?
Co się dzieje? – Głos Natt dobiegł do niej dopiero wraz z mocnym szturchnięciem
w ramię. – Cała się trzęsiesz.
Evans
zagryzła zęby i ponownie spojrzała na kawałek pergaminu, jakby to on był
wszystkiemu winien. Zawierał tylko pięć słów, wliczając w to podpis nadawcy.
U mnie bez zmian.
Chris
– Pisałam
ten milowy list przez kilka godzin, a jego stać jedynie na PIĘĆ pieprzonych słów?!
– zapytała tak głośno, że wszystkie osoby w promieniu dziesięciu jardów jednocześnie
zamilkły i spojrzały w jej stronę.
Zgniotła
kartkę w kulkę i rzuciła nią w ziemię, cała czerwona ze złości. Nie rozumiała,
dlaczego jej to znowu zrobił, ale nie chciała się nad tym nawet zastanawiać. Zsunęła
nogi na dywan, po czym z trudem podniosła się, a raczej sturlała z fotela, dzięki
czemu Natalie mogła wstać i schylić się po podeptany przez Evans list. Rozwinęła
go i szybko przeczytała, a potem uniosła brwi do góry i spojrzała na
przyjaciółkę ze zdziwieniem.
– Myślałam,
że nie napisałaś mu o tym prawie-całusie z Potterem – powiedziała niemal
bezgłośnie, na co Lily nastroszyła się tylko jeszcze bardziej.
– Jasne,
że nie – potwierdziła, kręcąc gwałtownie głową. – Całkiem zgłupiałaś?
Natt
ściągnęła usta z powątpiewaniem i ponownie zerknęła na pognieciony pergamin.
– To
dlaczego wysłał ci coś takiego? W dodatku w urodziny... Na co się gapicie? –
warknęła do jakichś trzecioklasistek, które przyglądały im się z
zaciekawieniem.
Po
tej uwadze uczniowie powoli zaczęli tracić nimi zainteresowanie i wrócili do
własnych zajęć, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie, ponieważ Evans po
prostu stała, oddychając ciężko z zaciśniętymi powiekami. Mimo że czuła głównie
złość, nie potrafiła pozbyć się irracjonalnej potrzeby obronienia Chrisa przed
słowami Natalie.
– Może
jest zmęczony i nie ma siły, żeby więcej napisać – wyszeptała po chwili z
przekonaniem, a potem opadła z powrotem na pusty fotel, zostawiając trochę
miejsca dla przyjaciółki, która od razu z niego skorzystała.
Lily
wyciągnęła kartkę spomiędzy dłoni Optone i rozprostowała ją na kolanie, kręcąc
głową. Może faktycznie nie był w stanie się bardziej rozpisać, a ona zareagowała
bezpodstawnym atakiem złości?
– Wiesz,
Lils, nie chcę być niemiła, ale zachowujesz się po prostu głupio – zauważyła bez
zbędnych ceregieli Natt, potwierdzając jej obawy. – Wściekasz się, bo napisał
do ciebie za mało. Racja, mógł się bardziej postarać, a może nie mógł, nie
wiadomo. Najważniejsze jest to, że chyba zapominasz, co sama zrobiłaś we
wtorek. – Przy tych słowach stuknęła ją
palcem w ramię. – I jeśli ktokolwiek ma tutaj prawo na kogoś się złościć, to
Chris na ciebie – podkreśliła z taką
powagą, że Evans poczuła się nagle jak małe dziecko, które dostało reprymendę
od dorosłego. – A poza tym myślę, że nawet nie jesteś na niego zła, tylko
łapiesz się wszystkiego, żeby sama nie czuć się winna – zakończyła swoje małe
przemówienie kolejnym trafnym wnioskiem.
Miała
oczywiście we wszystkim rację, jednak Lily potrzebowała dobrej chwili, aby to
przed sobą przyznać i się z nią zgodzić. To, że nie napisała Christianowi o
swoim „prawie-całusie z Potterem”, wcale nie oznaczało, że mogła zapomnieć o
poczuciu winy, jakby nic się nie stało. Faktycznie nie miała żadnego prawa się
na niego złościć, ponieważ ten list był właściwie niczym w porównaniu z tym, co
wyczyniała pod nieobecność chłopaka. Nie zasługiwała nawet na te pięć słów od
niego.
– Ja
naprawdę nie wiem, co mam robić, Natt – jęknęła, zmęczona całą tą patową
sytuacją, w jakiej się znalazła. – Chris już teraz jest na mnie za coś zły,
więc co będzie, jeśli się o wszystkim dowie? Nie chcę, żeby mnie
znienawidził...
Westchnęła
cicho i otarła łzy bezradności, które pojawiły się w jej oczach, a Optone objęła
ją ramieniem w pocieszającym uścisku.
– Najpierw
musisz się zastanowić, czy chcesz, żeby dalej cię kochał – wyszeptała, przez co
Lily załkała jeszcze bardziej, ponieważ to były zdecydowanie najmądrzejsze
słowa, jakie kiedykolwiek od niej usłyszała. – A teraz się uśmiechnij, bo nie
wolno płakać w urodziny.
Evans,
próbując dostosować się do jej polecenia, przyciskała właśnie rękaw swetra do
lewej powieki, kiedy ktoś stanął przed ich fotelem i odezwał się pełnym
entuzjazmu głosem:
– Hej,
dziewczyny!
W
pierwszej chwili żadna mu nie odpowiedziała, co lekko zbiło go z tropu, ale
cierpliwie czekał. Lily zagryzła wargi i podniosła wzrok z jego butów na twarz,
na której czaił się niepewny uśmiech. Potter patrzył w inną stronę i zaczął
nerwowo czochrać włosy, a kiedy nadal nie uzyskał odpowiedzi, speszył się
jeszcze bardziej. Końcówki uszu wyraźnie mu poczerwieniały, co było jasnym
sygnałem, że czuł się zakłopotany. Evans szybkim ruchem przetarła wilgotną
skórę pod oczami i już miała zamiar podjąć próbę odezwania się bez
zachrypnięcia, aby nie zorientował się, że płakała, jednak to on ponownie
zabrał głos.
– Ja...
ee... poszłabyś... poszłabyś ze mną na spacer? – zapytał tak szybko, że niemal
go nie zrozumiała. – Lily, mówiłem do Lily – dodał błyskawicznie, jakby to nie
było oczywiste.
Wydawał
się taki skrępowany, że na ustach Evans mimowolnie pojawił się delikatny
uśmiech, ale chwilę później Natt wcisnęła do tej rozmowy swoje trzy knuty.
– Ona
płacze, pacanie. I nigdzie z tobą nie pójdzie, bo to głównie twoja win...
Nie
zdążyła dokończyć, ponieważ Lily szturchnęła ją w bok, lecz było już za późno. James
po raz pierwszy, odkąd do nich podszedł, spojrzał prosto na nią, a na jego
twarzy odmalowało się prawdziwe zdziwienie.
– Płacze...
przeze mnie? – powtórzył cicho, jakby jej tam w ogóle nie było, ale
jednocześnie tak, jakby była tam wyłącznie
ona.
Nie
miała pojęcia, w jaki sposób uzyskał taki efekt, lecz po jej ramionach znowu przebiegły
ciarki i właśnie dzięki tym trzem słowom zdecydowała się na następny krok. Niewiele
myśląc, wyciągnęła do niego dłonie, aby pomógł jej podnieść się z fotela, na
którym była ściśnięta z Natt, jednak chłopak uniósł brwi do góry z
niezrozumieniem.
– Pójdę
z tobą – powiedziała, próbując zabrzmieć pewnie, chociaż sama nie wiedziała,
czy podjęła dobrą decyzję. – Tylko musisz pomóc mi wstać.
– Jasne.
– Pokiwał energicznie głową, mimo że wyglądał, jakby nie wierzył w to, co właśnie
usłyszał. – Jasne – powtórzył z szerokim uśmiechem. – Bardzo się cieszę...
Znaczy, to zwykły spacer, ale i tak...
Wpatrywała
się w jego rozjaśnione nadzieją tęczówki, kiedy ostrożnie podał jej ręce i pociągnął
ją do góry; kiedy delikatnie ścisnął jej palce, a zaraz potem je puścił; kiedy
drapał się po karku i poprawiał okulary. Te drobne gesty sprawiały, że miała
ochotę spleść swoją dłoń z jego własną i już jej nie wypuszczać, ale doskonale
wiedziała, że nie mogła tego zrobić.
– Pamiętaj,
co ci mówiłam – przypomniała Natalie, podnosząc list od Christiana, zostawiony
przez Lily na podłokietniku, po czym wstała z fotela, na którym według tradycji
mogły siedzieć jedynie we dwójkę.
W
odpowiedzi Evans wydała z siebie jakiś, w jej mniemaniu przytakujący, odgłos, chociaż
w głowie miała taki mętlik, że nie potrafiła trzeźwo myśleć.
Skupiła
się jedynie na tym, że od jakiegoś czasu przy Jamesie jej serce biło tak
głośno, że niemal je słyszała.
Z
kolei przy Chrisie... uderzało identycznie jak w towarzystwie Natt.
***
Will
od minionego wtorku nie mógł ani usiedzieć w jednym miejscu, ani skupić się na
czymkolwiek, co nie zaliczało się do, ostatnim czasem szerokiego, grona jego
problemów. Niestety taki stan skutkował jednak ich kumulowaniem się, ponieważ
ignorując coś, z czym wcześniej nie miał kłopotów, jednocześnie wrzucał to do
jednego wora z całą resztą rzeczy, które go przytłoczyły.
Wyjazd
i choroba Chrisa znajdowały się na samym dnie tego wyjątkowo przepastnego
worka. Potem było zerwanie z Natt, a kiedy miał już nadzieję, że to koniec ciosów
wymierzonych prosto w jego plecy, przyszedł ten wyjec...
Zacisnął
zęby i przyspieszył, zaczynając liczyć własne kroki, co odrobinę
uporządkowywało jego zagmatwane myśli.
Raz,
dwa, trzy... Doszedł do końca korytarza, więc szybko okręcił się na pięcie i
ruszył w przeciwnym kierunku, wycierając coraz wyraźniejszą ścieżkę w
purpurowym dywanie, którym była obłożona posadzka w tej części zamku. Zastanawiał
się właśnie, ile razy w ciągu tych pięciu dni zatoczył wyraźne koło wzdłuż
wzoru składającego się z naprzemiennie przeplatanych ze sobą kwiatów przypominających
lilie. Gdyby zapytał o to na głos, zaraz z odpowiedzią pospieszyłaby mu szalona
staruszka z portretu zawieszonego dokładnie w połowie korytarza. Bez wątpienia skwapliwie
notowała w myślach każde uderzenie jego buta, co wnioskował z nieprzyjemnych
komentarzy, które wygłaszała, gdy znajdował się w zasięgu jej wzroku.
– Tylko
człapiesz i człapiesz tymi brudnymi buciorami – mawiała codziennie na powitanie,
a jej skrzeczący głos z irytującą pewnością siebie zagnieżdżał się w pamięci
chłopaka.
Tym
razem czarownica czekała już na niego, opierając obie dłonie na ramach obrazu i
wyciągając szyję, aby szybciej go dostrzec.
– Długo
jeszcze zamierzasz się tutaj kręcić? – zapytała ze zmarszczonym w grymasie nosem,
który zajmował przynajmniej połowę jej twarzy. – Przysięgam na Salazara, że widzę
cię dzisiaj czterdziesty raz. Halo! Słyszysz mnie? – krzyknęła, przyciskając czoło
do prawej krawędzi portretu.
Próbowała
wymusić na nim jakąkolwiek reakcję, ale Will zwyczajnie ją zignorował, ponieważ
nie miał ochoty wdawać się z nią w żadne dyskusje. Zrobił jeszcze kilkanaście
długich kroków, oddalając się od wiedźmy, która w tym momencie wrzeszczała, że
nigdy nie spotkała się z podobną zniewagą. Było to oczywiście kłamstwem, gdyż „z
podobną zniewagą” spotkała się tego dnia równe czterdzieści razy, jak sama
zdążyła zauważyć, jeśli wierzyć jej obliczeniom oraz przysięgom na Salazara.
– Will!
– Usłyszał za plecami czyjś zmęczony głos i przez jedną, krótką chwilę wydawało
mu się, że to czarownica z portretu w jakiś sposób poznała jego imię.
Kiedy
się odwrócił, zobaczył jednak swoją siostrę, więc ruszył w jej kierunku, ponownie
ignorując wiedźmę, która w tym momencie zdążyła zapomnieć o jego wcześniejszej
zniewadze i jak zwykle powitała go słowami „Tylko człapiesz i człapiesz tymi
brudnymi buciorami”.
– Wyglądasz
jeszcze gorzej niż wczoraj – zauważył szatyn, gdy zatrzymał się przed Aileen, a
ona nawet nie zaprotestowała, ponieważ na pewno doskonale o tym wiedziała.
Miała
tak bardzo podkrążone oczy, że można było pomyśleć, iż ktoś ją uderzył. Prawdopodobnie
znowu nie spała całą noc, o czym świadczyły przekrwione białka i fakt, że
mrugała trzy razy częściej niż zazwyczaj. Will zacisnął mocno pięści, po czym
wepchnął je pod pachy, zakładając ramiona na torsie. Nie chciał myśleć o tym,
że to on doprowadził ją do takiego stanu.
– Posłuchaj,
musisz z nią porozmawiać – zaczęła bez zbędnych wstępów dziewczyna, wzdychając
ciężko. – Brakuje mi już sił, a boję się ją zostawić samą na dłużej niż dziesięć
minut. – Oparła się o ścianę, przymykając powieki, aby przestały ją piec. – Błagam
cię, Will. Ona tego potrzebuje. Przestań się wstydzić i po prostu do niej
idź...
– Nie
dam rady, A – przerwał jej, próbując stłumić ból w swoim głosie. – Nie jestem
gotowy... Pewnie nawet nie chce mnie widzieć i wcale jej się nie dziwię.
Zamilkł,
kiedy zobaczył grupkę osób, wchodzącą w ten rzadko uczęszczany korytarz. Przeważnie
nikt go nie wybierał, ponieważ wydawał się wszędzie prowadzić naokoło, ale z
tego samego powodu był dobrym miejscem na spotkanie bez nieustannie
przewijających się obok uczniów. Johnson wpatrywał się w plecy jednego z
chłopaków, aż całkiem nie zniknęły mu z oczu. Dopiero wtedy ponownie odezwała
się Aileen, która przyciskała palce do skroni, jakby rzeczywiście zabrakło jej
już do tego wszystkiego sił.
– Musisz z nią porozmawiać, Will –
powtórzyła z większym naciskiem, otwierając powoli powieki powieki i upewniając się, że uczniowie minęli
zakręt korytarza. – Ona myśli, że
jesteś na nią wściekły albo Merlin jeden wie, co. Ten wyjec całkowicie ją
załamał, więc błagam cię, zachowaj się jak mężczyzna i po prostu powiedz jej,
że to niczego nie zmienia! – Pod koniec wypowiadanego zdania wyraźnie podniosła
głos, kiedy zauważyła, że szatyn skrzywił się lekko na te słowa.
Zachowaj się jak mężczyzna.
Nie potrafił. Był zwykłym tchórzem.
Pokręcił
głową z rezygnacją, a Aileen wypuściła głośno powietrze przez zaciśnięte zęby.
Oderwała dłonie od skroni, po czym chwyciła go za poły szaty i mocno nimi
potrząsnęła.
– Przestań
się obwiniać, rozumiesz? Wystarczy, że Juls robi to za was oboje – powiedziała ciszej,
patrząc mu prosto w oczy. – Wiem, że się boisz, Will. I wiem, że jest ci
okropnie głupio, ale ona cierpi, na Merlina! – Westchnęła ciężko i jedną ręką
podrapała się po czole. – Obiecałam McGonagall, że będziemy na poniedziałkowych
lekcjach – dodała po dłuższej chwili o wiele spokojniej, robiąc krok do tyłu i puszczając
materiał jego szaty. – Traci już do mnie cierpliwość i nie zamierza więcej
czekać...
Will
zmarszczył brwi, usłyszawszy tę informację. Szczerze wątpił w to, aby Aileen
dotrzymała tej przysięgi, ale Julie przecież nie mogła siedzieć w Pokoju Życzeń
aż do końca roku szkolnego, chociaż podejrzewał, że zapewne miała nieco
odmienne zdanie na ten temat.
Opiekunka
Gryfonów i tak sporo wytrzymała, starając się nie mieszać i dać wolną rękę
szatynce. Aileen przekonała ją, że poradzi sobie ze smutkiem przyjaciółki, jednak
potrzebowała do tego czasu, którego niestety jej brakowało. Nauczycielka natomiast
denerwowała się coraz bardziej i sama chciała porozmawiać ze swoją podopieczną,
lecz nie znała miejsca jej pobytu.
– Jeśli
nie wyjdzie do poniedziałku, będę musiała powiedzieć McGonagall, gdzie się
ukrywa – kontynuowała tymczasem Krukonka. – Ale wtedy zrobi się tylko gorzej,
bo jestem pewna, że Julie zamknie się w sobie, kiedy zaczną tę swoją „pomoc”. –
Nakreśliła cudzysłów w powietrzu i odgarnęła skołtunione włosy z twarzy. – McGonagall
nie rozumie, że nawet gdyby weszła do tego Pokoju Życzeń i wygłosiła najlepszą
mowę pocieszyciela na świecie, to i tak niczego nie zmieni, bo Juls musi
zobaczyć się z tobą.
Will
z trudem przełknął ślinę, jednak pokiwał wreszcie głową, zgadzając się z tokiem
rozumowania siostry. Wcisnął obie dłonie do kieszeni, a potem westchnął cicho i
jeszcze raz kiwnął głową, i jeszcze raz, i jeszcze. Każdym skinieniem
przekonywał samego siebie do odezwania się, podczas gdy Aileen wpatrywała się w
niego z szeroko otwartymi oczami, wypełnionymi nadzieją i zmęczeniem.
– Przyjdę
do niej... jutro – wyszeptał, niemal czując ciężar tej decyzji na barkach. – Jutro
rano – powtórzył pewniejszym głosem.
Dziewczyna
wyglądała, jakby miała się za chwilę rozpłakać z ulgi, więc wyciągnął do niej
ręce i przytulił ją do siebie najmocniej, jak potrafił. Nie umiał znaleźć
odpowiednich słów, aby przeprosić je obie za to, co się stało. Kiedy dowiedział
się o wszystkim, gdy wyjec wygłosił całej szkole prawdę, wydawało mu się, jakby
coś kopnęło go potężnie w brzuch i czuł to aż do teraz, mimo że było ciepłe,
sobotnie popołudnie, a ta sytuacja miała miejsce we wtorek. Kartka z pamiętnika
wymierzyła mu jedno z najsilniejszych uderzeń, jakie kiedykolwiek otrzymał, i
nie zabierała swojej niewidzialnej nogi, wbijając ją coraz głębiej i głębiej.
W
tym momencie, kiedy Aileen przyciskała głowę do jego piersi, pomyślał, że był
najgorszym starszym bratem i największym tchórzem na świecie, ponieważ powinien
porozmawiać z Julie od razu po tym, jak siostra go o to poprosiła, a nawet
wcześniej. Powinien sam na to wpaść, znaleźć Distim i nie pozwolić na to, aby
płakała tak długo. Powinien wybiec za nią z Wielkiej Sali, otrzeć jej pierwsze
łzy i zapobiec powstawaniu nowych. Z całą pewnością nie powinien siedzieć jak
kołek przy stole, widząc, że Aileen zrywa się z miejsca i biegnie za
przyjaciółką, ale był wtedy w zbyt wielkim szoku.
Albo
zwyczajnie stchórzył i nie wiedział, co robić.
– Wiesz,
Will... – wyszeptała nagle szatynka, dlatego odsunął ją od siebie na
wyciągnięcie ramion. – Wydaje mi się, że ktoś za mną chodzi. I chyba mnie
obserwuje...
Uniósł
brwi ze zdziwienia i rozejrzał się po korytarzu, chociaż doskonale wiedział, że
byli tam tylko we dwójkę, nie licząc wiedźmy z portretu.
– Daj
spokój, A – odparł po chwili, potrząsając głową. – Jesteś po prostu zmęczona. Jak
ktoś może za tobą chodzić, skoro całe dnie siedzisz w Pokoju Życzeń? – Aileen
wzruszyła tylko spiętymi ramionami, ale w jej oczach dostrzegł ślady niepokoju.
Westchnął ciężko, a potem potarł brodę w zamyśleniu. – Wyśpij się i
wszystko będzie w porządku – poradził, a ona przytaknęła, jakby potrzebowała
właśnie tych słów.
– Masz
rację. Dostaję paranoi, bo od wtorku niemal bez przerwy jestem na nogach – przyznała
uspokojona, zadzierając brodę do góry. – Muszę już lecieć. W takim razie...
– Do
jutra? – zapytał niepewnie, jednak w odpowiedzi otrzymał jedynie delikatny
uśmiech.
Johnson
odwróciła się i ruszyła z powrotem do Pokoju Życzeń niemal truchtem,
zostawiając go samego na korytarzu. Przez kilka minut po prostu stał w bezruchu
i wpatrywał się w miejsce, w którym zniknęła, a potem poszedł w przeciwnym
kierunku do wieży Krukonów, gdzie zamierzał mentalnie przygotować się na
jutrzejszy poranek.
– Powodzenia,
chłopcze – odezwała się niespodziewanie stara czarownica, kiedy po raz czterdziesty
drugi tego dnia mijał jej obraz.
Zamarł
w pół kroku ze zdziwienia, po czym dwoma palcami odruchowo przytrzymał wędrujące
do góry kąciki ust. Od dziecka tak robił, kiedy się nieplanowanie uśmiechał,
jakby chciał poczekać, aż umysł dogoni mięśnie. Brzmiało to dosyć absurdalnie i
zazwyczaj nikt nie rozumiał, o co mu właściwie chodziło, a sam nie umiał tego
wyjaśnić. Już wielokrotnie próbował pozbyć się tego dziwnego nawyku, jednak
wszystkie jego wysiłki spełzły na niczym.
W
tym momencie powoli odsunął dłoń od twarzy i poszerzył uśmiech, kiwnąwszy z
wdzięcznością głową.
– Dziękuję,
na pewno się przyda – odparł, a potem poczłapał swoimi już nie tak brudnymi
buciorami po podobnych do lilii kwiatach, których nazwy nie mógł sobie
przypomnieć.
***
Mulciber
rzucił właśnie zaklęcie wyciszające na dormitorium, po czym usiadł na łóżku i zmierzył
przeciągłym spojrzeniem grupkę zebranych w środku osób, które w tym momencie
wpatrywały się w niego z oczekiwaniem. Avery jak zwykle opierał się o drzwi, nasłuchując,
czy nikt się nie zbliża, zaś kilka kroków od niego stał Severus Snape i
rozglądał się po pokoju, jakby wcale nie mieszkał w nim od pierwszej klasy. Co
jakiś czas wykrzywiał usta w grymasie, kiedy jego zimny wzrok spotykał się z
szarymi oczami Regulusa Blacka, który nic sobie z tego nie robiąc, wygodnie wyciągnął
nogi na szmaragdowej pościeli starszego chłopaka. Po jego zadowolonym uśmieszku
można było się domyślić, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wzbudzić
złość w Snapie.
Podczas
gdy Severus sztyletował młodego Blacka spojrzeniem, Evan Rosier szczerzył się
głupio ze swojego posłania, najwidoczniej ciesząc się z tego, że nikt nie wyciera
butów o jego kołdrę.
– Możemy
w końcu zacząć? – zapytała ze złością blondynka, siedząca po turecku na
ostatnim z łóżek, które należało do Avery’ego. – Co to znaczy, że plany się
zmieniły?
Mulciber
powstrzymał w sobie chęć przewrócenia oczami, bo dziewczyna od zawsze go
irytowała i zachowywała się jak drugoklasistka, mimo że była na tym samym roku,
co on. Poza tym zdecydowanie nie grzeszyła rozumem, ale przynajmniej w
niektórych sprawach, na przykład przy rzucaniu uroków i zaklęć, bywała
niezwykle przydatna. Jednak jej
najlepszą cechą bez wątpienia była lojalność.
– To
znaczy, że zapominamy o poprzednich ustaleniach i przygotowujemy się na coś
innego, Kimberly – wytłumaczył takim głosem, jakby zwracał się do trzylatki,
która nie rozumie prostego terminu „zmiana planów”.
Kimberly
Adams zagotowała się ze złości, jednak zacisnęła tylko zęby, po czym zaczęła poluzowywać
i zaciągać gumkę na krótkim warkoczu, przerzuconym przez ramię i kończącym się
tuż nad naszywką z godłem Slytherinu. Chłopak uśmiechnął się w duchu, widząc tak
gwałtowne ruchy jej szczupłych palców, świadczące o tym, że udało mu się ją
zdenerwować jednym zdaniem.
– Oczy
mam tutaj – warknęła ironicznie, a Mulciber oderwał wzrok od jej jasnych
kosmyków, opadających łagodnie na jedną z wydatnych piersi.
Tym
razem prawy kącik jego ust powędrował w górę, zanim zdążył nad nim zapanować,
więc szybko zmrużył powieki w pełnym politowania uśmiechu.
– Żeby
jeszcze było na co patrzeć – odgryzł się i nie czekając na odpowiedź, odezwał
się do całej piątki: – Chodzi o zmianę szlamy...
Nie
zdołał nawet dokończyć zdania, kiedy Adams weszła mu w słowo.
– W
jakim sensie zmianę? Przecież mieliśmy wybrać sobie...
Mulciber
machnął ręką ze zniecierpliwieniem, a jej starannie wyskubane brwi uniosły się
jeszcze wyżej.
– Wydawało
mi się, że już ci dzisiaj wyjaśniłem, co oznacza „zmiana” – powiedział chłodnym
tonem, co spotkało się z głośnym parsknięciem śmiechu Rosiera i Snape’a. – To
szlama ze szkoły – dodał po chwili, dzięki czemu ich krótki wybuch wesołości
ustał niemal natychmiast.
Te
cztery słowa zdecydowanie zagęściły atmosferę w pomieszczeniu. Black podniósł
się do pozycji siedzącej i nawet zdjął buty z łóżka Snape’a, który w tej chwili
zamiast odetchnąć z ulgą, pobladł tak bardzo, że Mulciber nie zdziwiłby się,
gdyby nagle stracił przytomność. W tym czasie Kimberly wstała z miejsca, kręcąc
głową ze zdziwienia, ale pierwszy odezwał się Avery, który odepchnął się od
drzwi i zrobił kilka kroków w głąb pokoju.
– Nie
możemy zabić kogoś pod nosem Dumbledore’a – oznajmił trzeźwo, chociaż sprawiał
wrażenie równie poruszonego jak pozostali.
Mulciber
tylko patrzył na ich przepełnione wątpliwościami twarze, zastanawiając się, po
co w ogóle wyrażali chęci wstąpienia do szeregu Śmierciożerców, skoro już przy
pierwszym zadaniu tchórzyli. Musiał jednak przyznać, że były to myśli przepełnione
hipokryzją, ponieważ sam zareagował podobnie, kiedy dowiedział się o zmianie
planów.
– Nie
mamy jej zabijać – wytłumaczył spokojnie, nadal obserwując miny swoich
towarzyszy. – Porwiemy ją, rzucimy kilka zaklęć, a potem wrobimy w to kogoś
innego. To dużo prostsze. Jeden Cruciatus i po kłopocie.
W pierwotnym zamierzeniu ich zadanie miało
wyglądać zupełnie inaczej. Aby udowodnić swoje oddanie, musieli po skończeniu
szkoły zabić wybraną przez siebie szlamę i tym samym zdobyć możliwość
wstąpienia w szeregi Śmierciożerców. Wysłannik bez przerwy powtarzał
Mucliberowi, że trzeba działać dyskretnie i jedynie z zaufanymi osobami,
dlatego wybrał właśnie tę piątkę. Udało mu się namówić wszystkich, dlatego
zdziwiło go to, że Black i Avery wyglądali w tym momencie tak sceptycznie,
jakby nie zamierzali w to wchodzić. Przecież zgodzili się na morderstwo, a teraz przy o wiele
łatwiejszym zadaniu naszły ich wątpliwości? Na szczęście Kimberly wyraźnie się
rozpogodziła i usiadła z powrotem na łóżku, jakby wyjaśnienie Mulcibera ją
uspokoiło, a Rosier pokiwał głową z aprobatą. Najgorzej te nowiny zniósł
Severus, który kolorem twarzy niemal zlał się ze ścianą za jego plecami.
– Nie
chodzi o twoją szlamę, Snape –
warknął z obrzydzeniem Mulciber, przywołując go do porządku. – Musimy działać
szybko, wszystko zostało zaplanowane na dzisiaj,
więc chcę wiedzieć w tej chwili, kto jest ze mną, a kto wymięka. – Nikt mu nie
odpowiedział, dlatego westchnął ciężko i podniósł się z łóżka, po czym powoli
podszedł do Severusa. – Prawie słyszę, jak trzęsą ci się kolana, co oznacza, że
chyba nie jesteś jeszcze gotowy. – Uśmiechnął się pobłażliwie, kiedy zobaczył,
że chłopak nawet nie podniósł na niego wzroku, tylko wpatrywał się w swoje nogi,
jakby chciał ocenić, czy rzeczywiście tak bardzo dygotały. – A Black prawie
zmoczył się w twoim łóżku, więc też odpada – dodał głośno, odsuwając się od
Snape’a i nie zważając na mordercze spojrzenie Regulusa, które jednak nie było na tyle mordercze, żeby przeczyć tym
słowom.
Mulciber
ze znudzeniem wyciągnął różdżkę zza paska spodni i podrapał się nią po skroni.
Według zaleceń Wysłannika powinien w tej chwili usunąć ostatnią godzinę z
pamięci dwójki tchórzy, aby w żaden sposób nie zepsuli ich planów. Mylnie
założył, że cała reszta bez mrugnięcia okiem zgodzi się na tę akcję, ponieważ
Avery nagle stanął tuż przed nim z rękami ukrytymi głęboko w kieszeniach szaty,
której nie zdążył jeszcze zdjąć.
– Ja
też rezygnuję – powiedział powoli, czym zaskoczył kolegę na dobrych kilkanaście
sekund.
Czego jak czego, ale zaangażowania ze strony
Avery’ego był najbardziej pewny.
Brunet
wpatrywał się przez chwilę w jego czarne tęczówki, jak zwykle próbując z nich
coś wyczytać. Liczył jeszcze na
to, że to jakiś słaby żart, jednak w końcu zmarszczył brwi i odwrócił
wzrok do Rosiera, aby upewnić się, że przynajmniej jego ma po swojej stronie.
– Ja
wchodzę – ogłosił szybko, podnosząc do góry jedną z zaciśniętych pięści.
Zdecydowanie
uspokoił tym Mulcibera, który przestraszył się już, że będzie musiał wszystko
zrobić sam. Teraz wyminął Avery’ego, jakby ta zdrada uczyniła go niewidzialnym,
i zbliżył się do jego łóżka, na którym nadal siedziała Adams. Spojrzał na nią z
góry, zaciskając palce na różdżce, żeby zapanować nad złością, która powoli go ogarniała. Był pewien, że koledzy przyjmą zmianę planów z otwartymi ramionami. W końcu rzucenie zwykłego Cruciatusa w porównaniu z zabiciem jakiejś przypadkowej osoby wydawało się wręcz banalnym i łaskawym zadaniem. Jeśli poważnie myśleli o wstąpieniu w szeregi Czarnego Pana, musieli się z tym liczyć, tymczasem okazało się, że ich grupa diametralnie się wykruszyła. Stracili już
połowę rąk do pomocy, a nie wiedział, czego może się spodziewać po Kimberly.
– A
ty? – zapytał oschle, udając, że jej decyzja niewiele go obchodzi, chociaż ramiona
pod koszulką napięły mu się boleśnie w oczekiwaniu. – Jesteś z nami?
Dziewczyna przez dłuższą chwilę mierzyła go uważnym spojrzeniem, a potem kiwnęła głową
jeden jedyny raz, po czym odwróciła twarz w stronę okna. Mulciber niezauważalnie odetchnął z ulgą, ponieważ gdyby coś poszło nie tak i jakimś cudem zostaliby złapani, wina miała rozłożyć się po równo. O wiele rozsądniej byłoby działać w większej grupie, co wiązałoby się prawdopodobnie z mniejszymi konsekwencjami i ryzykiem, ale nie chciał się nad tym zastanawiać. Skoro pozostali stchórzyli przy tak łatwym zadaniu, mógł im wyłącznie współczuć. Sam ani myślał się poddawać.
Tak
właśnie z sześciu popleczników Lorda Voldemorta zostało tylko trzech
najwytrwalszych, którzy tej nocy mieli zamiar wykazać się przed swoim Panem.
***
Było
naprawdę ciepło jak na koniec stycznia, więc James absolutnie nie miał na co
narzekać, tym bardziej, że właśnie szedł przez błonia z Lily Evans. Właściwie
rzecz ujmując, trzymał się dokładnie dwa kroki za nią, śledząc leniwym wzrokiem
jej szczupłą talię. W tamtym momencie marzył tylko o tym, żeby jego dłonie potrafiły
transmutować się w pasek od płaszcza, który mocno zaciskał się wokół brzucha
dziewczyny.
Lily
odwróciła się powoli przez ramię, żeby sprawdzić, czy nadal za nią szedł, a
kiedy ich oczy się spotkały, Potter posłał jej szeroki uśmiech, czym wyraźnie
ją spłoszył. Policzki poczerwieniały jej niemal natychmiast, ale najwidoczniej
postanowiła udawać, że to od słońca. Ku rozczarowaniu chłopaka, jednym płynnym
ruchem rozwiązała pasek, który podziwiał przez ostatnie kilkanaście minut, a
potem rozpięła płaszcz i powachlowała się dłonią po twarzy. James z trudem powstrzymał
się od śmiechu, ale zrównał z nią krok, wplatając palce w nagrzane od
delikatnych promieni słońca włosy.
– Nie
wiedziałem, że umiesz kontrolować pogodę – zagaił swobodnie, aby się
rozluźniła. – W końcu kto by chciał dołującego deszczu albo zimna w urodziny? –
dodał z uśmiechem, kiedy uniosła brwi do góry.
W
odpowiedzi zrobiła taką minę, jakby właśnie ona była taką osobą, co trochę go zaskoczyło. Potter patrzył na nią
przed dłuższą chwilę w milczeniu, analizując w myślach to spojrzenie, a jego
twarz z każdą sekundą poważniała coraz bardziej. Wreszcie zatrzymał się w miejscu
i odwrócił wzrok w stronę jeziora.
– Co
się stało? – zapytała ze zdziwieniem Lily, wyciągając do niego rękę, jednak w
połowie drogi zwinęła ją w pięść i przycisnęła z powrotem do swojego boku,
jakby się rozmyśliła.
– Skoro
nie chciałaś iść ze mną na ten spacer, wystarczyło po prostu odmówić – odpowiedział
zdecydowanie chłodniej, niż planował.
Skrzywił się, gdy uświadomił sobie, że znowu robiła
to samo. Zachowywała się tak, jakby miał jakąś szansę, a potem brutalnie mu ją
odbierała.
Identycznie
było, kiedy zgubiła pelerynę-niewidkę i go za to przepraszała. Pozwoliła mu
podejść tak blisko, a kiedy przyłożył dłonie do jej policzków, nakryła je
własnymi, po czym przytuliła go niewiarygodnie mocno, niemal unosząc się nad
ziemią z ulgi. Nie wyrwała mu się ani go nie upomniała, gdy przyciskał usta do
jej włosów, czym wzbudziła w nim ogromną falę nadziei.
Wszystko
tylko po to, żeby raptem kilka godzin później pocałować Dulcosa na jego oczach.
Identycznie
było, kiedy nie miała się gdzie podziać w święta, przyjechała do niego i przepraszała
właśnie za ten pocałunek. Mówiła, jaka to jest wdzięczna za to, że przyjął ją
do swojego domu i powtarzała, że nigdy mu tego nie zapomni. Spędzała z nim tyle
czasu, była dla niego wyjątkowo miła i zachowywała się tak, jakby coś między
nimi zmieniło się na lepsze.
A
potem zwyczajnie zaprosiła Dulcosa na Sylwestra i podczas wywołanej przez niego
bójki, stanęła po jego stronie.
Identycznie
było, kiedy Christian powiedział mu w pociągu, że Lily na nim zależy; kiedy
dogoniła go na korytarzu i tym razem przepraszała za tamtą sylwestrową noc; kiedy
wpadł na nią w tajnym przejściu; kiedy wypłakiwała mu się w ramię przez dobre kilkanaście
minut i wreszcie kiedy parę dni temu prawie go pocałowała, a on jak głupi znowu
uwierzył, że ma szansę.
Nie
nauczył się kompletnie niczego, chociaż te sytuacje opierały się na tym samym
schemacie, według którego teraz nadszedł czas na przepraszanie.
Kątem
oka dostrzegł jednak, że Lily pokręciła tylko głową ze zdezorientowaniem.
– Gdybym
nie chciała iść, to bym nie poszła –
podkreśliła tak szczerym głosem, że niemal dał temu wiarę.
– To dlaczego patrzysz na mnie, jakbyś
mówiła „Marzę o deszczu, bo nie musiałabym wtedy nigdzie z tobą wychodzić”? –
zapytał, słysząc we własnym głosie niewypowiedziane żale i ślady rozpaczy. –
Dlaczego, do diabła, znowu mi to robisz?
Ze
złością otarł z ust nadmiar śliny i ruszył w stronę zamku, mając tego
wszystkiego serdecznie dosyć. Wepchnął ręce do kieszeni kurtki, a jego prawa
dłoń zacisnęła się na niewielkiej paczuszce, którą miał jej wręczyć z okazji
urodzin. Teraz najchętniej zgniótłby ją i rzucił dziewczynie pod nogi, dając
tym samym upust wściekłości i rozczarowaniom, które zbierały się w nim przez kilka
ostatnich tygodni.
Niewątpliwie
by to zrobił, gdyby nagle nie poczuł czyichś drobnych palców na swoim łokciu. Nie
odwrócił się do niej, ale zwolnił, spodziewając się, że zaraz zacznie mówić coś,
co pewnie zirytuje go tylko jeszcze bardziej. Czekał więc, aż się odezwie, przygotowując
już sobie odpowiedzi na każde jej słowo.
Kiedy
go wyprzedziła i zagrodziła mu drogę, otworzył usta, aby od razu zapobiec temu
bezsensownemu gadaniu. Wahał się właśnie pomiędzy „Puść mnie” a „Odsuń się”, jednak
Lily wcale nie zamierzała nic mówić. Po prostu wyciągnęła ręce i zarzuciła mu
je na szyję, przyciskając czoło do jego gwałtownie unoszącej się i opadającej klatki
piersiowej. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że wcześniej cały trząsł się
ze złości.
Nie
odepchnął jej od siebie, więc Evans objęła go jeszcze mocniej, a on zacisnął powieki,
przełknąwszy gorzkie łzy, które mimowolnie napłynęły mu do gardła. Ostrożnie
położył dłonie na jej plecach, po czym zamknął dziewczynę w uspokajającym uścisku,
którego oboje od dawna potrzebowali.
Gdy
jej ciałem wstrząsnął szloch, poczuł się tak, jakby na dno żołądka spadł mu przynajmniej
tuzin ciężkich kamieni. Nie chciał doprowadzić jej do płaczu po raz drugi jednego
dnia. Na Merlina, wszystko potrafił spieprzyć.
Delikatnie
pogłaskał ją po miękkich włosach, zastanawiając się, czy nie zareagował zbyt
gwałtownie. Raz po raz kręcił głową ze zrezygnowaniem, ponieważ to miało
wyglądać zupełnie inaczej. Tymczasem Lily odsunęła twarz od jego kurtki i
spojrzała na niego zaszklonymi oczami, które mimo sytuacji wydawały się jeszcze
piękniejsze niż zazwyczaj.
– Wiem,
że się wściekasz za to, jak się zachowywałam – wyszeptała zduszonym głosem, a
tuzin kamieni w jego żołądku zamienił się w kopę. – I nie potrafię cię za to
przeprosić. Ja... Z tym deszczem... Nie chodziło mi... Źle mnie zrozumiałeś – wyrzuciła
z siebie w końcu. – Gdyby padało, i tak poszłabym z tobą na spacer.
James
uniósł brwi ze zdziwienia i zamarł z palcami nadal wplątanymi w jej rude włosy.
Nie przypuszczał, że dziewczyna
tak trafnie odczyta jego reakcję. Najwidoczniej zdawała sobie sprawę z tego, że
to pytanie o deszcz było tylko maleńką kroplą, która przelała czarę. Lily domyśliła
się, że tak naprawdę chodziło o coś o wiele głębszego, co nadal siedziało w
sercu Jamesa i dotkliwie go gryzło.
Poczuł się głupio, kiedy uświadomił sobie, że
wcześniej po prostu źle zinterpretował jej minę, co poskutkowało późniejszym
wybuchem złości, jednak to wszystko zbierało się w nim od miesiąca i na pewno
miał prawo się zdenerwować. Żałował jedynie, że wściekł się akurat teraz, bo
mógł z tym poczekać do jakiejś bardziej odpowiedniej okazji, zamiast wrzeszczeć
na Evans za to, że niewłaściwie odebrał jej spojrzenie.
Lily nie wyglądała jednak na dotkniętą tym
bezpodstawnym oskarżeniem. Wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie skruszonej,
czym zdecydowanie go zaskoczyła.
– Ale
już się w tym wszystkim gubię... –
kontynuowała w tej chwili, kręcąc głową ze zmęczeniem. – Sama nie wiem,
co czuję... – Zamrugała powoli, a nadmiar łez spłynął wreszcie po jej suchych
policzkach. – Zrozum, gdybym nie była z Chrisem... Wtedy... Na pewno... Na
pewno...
– Rozumiem
– potwierdził szybko, nie chcąc zmuszać jej do dokończenia zdania, chociaż o
niczym nie marzył tak bardzo, jak o usłyszeniu jego dalszej części. – Rozumiem,
Lily – powtórzył i otarł wnętrzem dłoni dwie prawie niewidoczne smużki z jej
twarzy.
Jego
serce w tym momencie urosło do niewyobrażalnych rozmiarów, pochłaniając kolejno
kamień po kamieniu z żołądka, a następnie cały żal z pocieszonej duszy. Wystarczyło
tak niewiele, żeby diametralnie zmienić jego nastrój, a delikatny uśmiech Evans
dopiął wszystko na ostatni guzik.
Była
na tyle blisko, że gdyby bardziej się pochylił, mógłby ją pocałować, jednak wtedy
pogrzebałby każdą nadzieję, którą w tej chwili mu dawała, dlatego z trudem cofnął
się o krok.
– Przepraszam,
że na ciebie nakrzyczałem, ale przerosło mnie... – zaczął ze zmieszaniem.
– Rozumiem
– przerwała mu Lily, używając jego słów i kiwając głową dla ich potwierdzenia.
Tym
samym doszli wreszcie do pełnego porozumienia, na które czekali równe
trzydzieści długich dni. James uśmiechnął się z ulgą, w kółko odtwarzając w
myślach głos dziewczyny. Gdybym nie była
z Chrisem...
W
momencie, kiedy najbardziej tego potrzebował, otrzymał wyraźny znak, że jego
wysiłki przynoszą jednak jakieś efekty. Powinien teraz dziękować Lily za tę
chwilę szczerości, ponieważ był już na najlepszej drodze do poddania się.
– Chcesz...
iść nad jezioro? – zapytała niepewnie, zapinając płaszcz, aby osłonić się przed
wiatrem, który przybrał na sile.
James
spojrzał we wskazywanym przez nią kierunku i powoli przejechał wzrokiem wzdłuż
brzegu. O tej godzinie i przy tej pogodzie na błoniach znajdowała się
prawdopodobnie jedna szósta wszystkich uczniów. Wcześniej nie zwracał na nich
uwagi, ale teraz zauważył w pobliżu grupkę dzieciaków z pierwszej klasy. Próbowali
ulepić bałwana z pozostałości śniegu, który powoli topniał, a jeden z chłopców biegał
dookoła z aparatem i co chwilę nieumiejętnie błyskał fleszem. Najwyraźniej nie
miał wcześniej okazji zapoznać się z działaniem urządzenia, więc Potter
przypuszczał, że musiał to być prezent świąteczny.
Doszedł wtedy do wniosku, że jeden dobry uczynek mógłby załagodzić jego poprzednie krzyki, dlatego ostrożnie
chwycił Lily za rękaw płaszcza,
a kiedy nie zaoponowała, pociągnął ją w stronę tej radosnej gromadki.
– Hej,
chłopaki – powiedział głośno, ale nikt nawet na niego nie spojrzał, oczywiście
oprócz Evans, która nie wiedziała, co się dzieje.
James
uśmiechnął się do niej ciepło,
próbując jakoś zrekompensować swój wybuch złości, na co Lily odpowiedziała
równie ciepłym uśmiechem. Przemknęło mu przez myśl, że wyrzucenie z siebie tych
wszystkich żalów było najwyraźniej dobrym pomysłem, ale zamiast sie nad tym zastanawiać,
podszedł do najniższego z pierwszoklasistów, który w tym momencie mamrotał coś
pod nosem i potrząsał aparatem, jakby w ten sposób sprawdzał, czy działa. Wielka
wełniana czapka przykrywała prawie całą jego czuprynę, ale kilka ciemnych
kosmyków wystawało z niej po bokach.
– Chciałbyś,
żeby zdjęcia poruszały się po wywołaniu? – zapytał chłopca, a ten podskoczył z
zaskoczenia i mało brakowało, żeby upuścił aparat.
Szybko
zacisnął na nim krótkie palce, po czym pokiwał głową w odpowiedzi, opuszczając
brodę, jakby wstydził się, że tego nie potrafił.
– W
porządku – powiedział Potter, kucając obok bruneta. – Jesteś z rodziny
czarodziei?
Chłopiec
spojrzał na niego z przerażeniem wymalowanym na twarzy, więc James uniósł ręce
w obronnym geście.
– Spokojnie.
Po prostu mugolskie aparaty działają trochę inaczej – wyjaśnił pospiesznie, nie
chcąc zrazić do siebie ani jego,
ani tym bardziej Lily, która mogła pomyśleć, że miał na celu nabijanie się z
mugolaków. – Tutaj musisz przytrzymać przycisk dłużej, zamiast od razu
puszczać.
– Jak
długo? – zapytał niepewnie chłopak, przysuwając wizjer do twarzy. – Aż będę
chciał skończyć zdjęcie, tak?
James
przytaknął i uśmiechnął się z rozbawieniem, widząc zaskoczoną minę Lily, kiedy
pierwszoroczniak skierował obiektyw prosto na nią i nacisnął guzik. Lampa
błysnęła jej w oczy i oślepiła ją na dobrą chwilę, przez co dziewczyna zaczęła
szybko mrugać i zatoczyła się w bok, jakby była pijana. Potter błyskawicznie
poderwał się z kucek i chwycił ją za łokieć, aby pomóc jej utrzymać równowagę.
– Nic
ci nie jest? – Evans przyciskała właśnie obie dłonie do oczu i mógł sobie tylko
wyobrazić czarne plamy, które przed nimi pląsały. – Spójrz na mnie – poprosił, ale
najwyraźniej nie zamierzała uchylić powiek nawet na milimetr. – Chyba musisz
zmienić jasność tej lampy... Hm...
– Tony
– dokończył chłopak, przedstawiając się. – Proszę, powiedz, że cię nie
oślepiłem – dodał nerwowo do Lily, która uśmiechnęła się szeroko, usłyszawszy
te słowa, jednak dalej mocno zaciskała
oczy, więc Potter bohatersko objął ją jedną ręką w talii, wpychając
kciuk między ten długo podziwiany pasek a materiał jej płaszcza.
– Jesteś
drugą osobą, która próbuje mnie dzisiaj pozbawić wzroku, Tony – powiedziała z
rozbawieniem i jeszcze raz przetarła powieki dłońmi, a potem zamrugała ze sto
razy, aż w końcu udało jej się skupić spojrzenie na zamku błyskawicznym kurtki
Jamesa.
Tony
odetchnął z wyraźną ulgą i chyba miał zamiar odbiec do kolegów, żeby pochwalić
się nowo nabytą wiedzą, ale przystopował go głos starszego chłopaka.
– Kiedy
będziesz wywoływał to zdjęcie, musisz zanurzyć je w specjalnym eliksirze. Jakbyś
miał jakieś kłopoty, zapytaj Gawky’ego, szukającego Gryfonów – dopowiedział, w
razie gdyby pierwszak go nie kojarzył. – Będzie zachwycony, mogąc ci pomóc.
– Dziękuję
– oznajmił z wdzięcznością chłopiec i poprawił swoją wełnianą czapkę, a potem
razem z aparatem potruchtał w kierunku czegoś, co w pierwotnym zamierzeniu
miało zapewne być bałwanem.
James
gryzł się w język, aby nie krzyknąć za nim, żeby załatwił mu odbitkę tego
zdjęcia z Lily, bo dziewczyna nadal opierała się o jego ramię i z pewnością nie
byłaby tym zachwycona. Uśmiechnął się, widząc, że chłopiec majstruje coś w
ustawieniach aparatu, prawdopodobnie zmniejszając jasność lampy błyskowej.
– Dobrze
się czujesz? – zapytał znowu Potter i poluzował swój uścisk na jej talii,
zamierzając wyplątać kciuk spod paska od płaszcza.
Wcześniej
myślał, że Evans będzie zła za to, że ją objął, mimo że zrobił to głównie w
dobrych intencjach, ale po raz kolejny tego dnia go zaskoczyła.
– Tak...
Dziękuję – powiedziała cicho.
Kąciki
ust uniosły mu się jeszcze wyżej i powoli zaczął cofać rękę z jej pasa, chociaż
najchętniej nigdy by jej stamtąd nie zabierał.
– Byłeś...
Byłeś naprawdę miły dla tego chłopca – dodała jeszcze, po części ze
zdziwieniem, po części z dumą, a potem przykryła jego dłoń własną i przytrzymała
ją na swojej talii dłużej o te kilkanaście sekund, które oficjalnie zyskały
miano najszczęśliwszych w jego życiu.
***
Halo,
halo!
Przychodzę
do Was ze świeżutkim rozdziałem i tradycyjną porcją własnych przemyśleń i
informacji.
Zacznę
może od tego, że z powodu braku czasu na razie będę dodawała rozdziały raz w
miesiącu, o ile oczywiście się z nimi wyrobię. Tak więc następny pojawi się nie
wcześniej niż pod koniec maja.
Pisałam
już na facebookowej stronie, ale napiszę i tutaj: gorąco zapraszam do zakładki
Czekoladowe Żaby, która jest moim obecnym oczkiem w głowie :) Poświęciłam jej
trochę czasu, więc zapraszam do obejrzenia efektów.
Co
do rozdziału, może po kolei. Albo w sumie nie bardzo, bo do tych pierwszych
fragmentów raczej nie mam żadnych dodatkowych informacji czy przemyśleń.
Jestem
ciekawa, co myślicie o zachowaniu Chrisa i czy reakcja Lily nie była zbyt
przesadzona. No i oczywiście, kto jest nowym obiektem westchnień Natt :)
Po
tym rozdziale można się już domyślić, na kogo „szykują” się Ślizgoni. Ogólnie
teraz zacznie się dziać zdecydowanie więcej, z racji tego, że wszystko mam
zaplanowane, w przeciwieństwie do pierwszych rozdziałów, które skupiały się
jedynie na laniu wody i które są tak żenujące, że bez przerwy mam ochotę je
poprawiać, ale ciągle wstrzymuję się z tym do czasu zakończenia opowiadania.
Oki
doki. Co jeszcze chciałam tu pisać? Hm, mam nadzieję, że za bardzo nie zepsułam
tej Jily-sceny, ale zdecydowanie mi nie wyszła. Liczę na to, że po naniesieniu
setki poprawek ten fragment stał się znośny. Ogólnie nie mam pojęcia, w jaki
sposób doszło do tej kłótni, ponieważ planowałam jedynie, żeby James dał jej
swój prezent, którego koniec końców i tak nie opisałam. No cóż. Zdarza się i
tak. Może to dobrze. Chyba potrzebowałam pokazać Pottera trochę mniej idealnym.
Nawet zastanawiałam się nad tym, czy byłby w stanie zrobić Lily jakieś świństwo
dla własnych korzyści, ale uznałam jednak, że to nie jest w jego stylu.
Zbliża
się druga rocznica bloga (pierwszą niestety przespałam), więc możecie zadawać
mi jakieś pytania odnośnie wszystkiego, co tylko przyjdzie Wam do głowy. Z tej
okazji zamierzam zamieścić tutaj kilka niegroźnych spoilerów, dotyczących
najbliższych rozdziałów. Piszcie, co byście chcieli wiedzieć na temat
przyszłości tego opowiadania. Wybiorę najlepsze (i może najbezpieczniejsze)
pytania i postaram się na nie odpowiedzieć w poście rocznicowym. No, o ile
oczywiście jakieś pytania się pojawią :D
To
chyba tyle. Pozdrawiam serdecznie i do 9 maja!
Całusy
:*
Już nie mogłam się doczekać i nawet nie wiesz jak się cieszę!:D szkoda, że teraz rozdziały będą rzadziej, ale dobrze znam i rozumiem brak czasu... Po każdym wątku miałam tyle przemyśleń, a gdy przychodzi do komentarzy to jak zawsze wszystko zapominam -.-' Odniosę się więc do tego co mi pozostało w głowie
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim Jily. Bardzo spodobała mi się ta "chwila słabości" i rozterki Jamesa. Poza tym że pokazałaś jego uczucia do Lily z mniej idealnej perspektywy (to niemożliwe żeby zachowanie Lils w żaden sposób go nie dotknęło) to jeszcze uświadomiłam sobie jak Lily go rani, mimo że rozumiem jej rozterki. Mam nadzieję, iż sprawa z Chrisem niedługo się rozwiąże (czyli Chris zniknie i zostanie tylko James <3), ale tak jak poprzednio, uważam, że tempo zdarzeń jest oki i inaczej to nie byłoby w stylu Lily. Przy okazji tej dwójki nie mogę nie wspomnieć o liście. Zaskoczyła mnie odpowiedź Chrisa-nawet nie chodzi o jej długość czy przekaz-odniosłam wrażenie, że Chris jest zły na Lily, ale poza prawie-pocałunkiem nie ma powodu. No i przypuszczałam, iż pogodził się z tym, że dziewczyna kocha Jamesa. Z drugiej strony zastanawiam się czy chłopak nie chce jej do siebie zrazić, co bardziej pasuje mi do jego charakteru. Szkoda mi też Julie. Zgadzam się z A-niech Will weźmie się za to jak na faceta przystało, bo czegoś takiego bym się po nim nie spodziewała. Mam nadzieję, że nie dojdzie do konfrontacji z Mcgonagall-bardziej pasuje mi do niej bura za takie zachowanie i to przez chłopaka niż mowa motywacyjna ;) Mam też nadzieję, że nawet jeśli Mell odkryje w końcu tajemnice Syriusza, nie zrobi nic głupiego (ale za to się z nim umówi:D) Napisałam już chyba esej, więc dodam krótko na koniec, że czekam na rozwinięcie sprawy Śmierciożerców i nowego trio i już czekam na kolejny rozdział <3
Hej, kochana!
UsuńJa naprawdę nie wiem, jak to jest z tym czasem, że ostatnio każdemu go brakuje, a mi szczególnie. Dobrze, że przynajmniej teraz jest majówka i chociaż chwila wytchnienia :D
Uf, bardzo mi miło, że tak odebrałaś zachowanie Jamesa. Oj, tak, Lily ogromnie go rani i w sumie właśnie dopiero teraz miałam okazję to bardziej przedstawić, bo wcześniej skupiałam się częściej na perspektywie Evans.
Czy sprawa z Chrisem rozwiąże się w najbliższym czasie? Hmm. Ciężko mi na to odpowiedzieć, ale na pewno nawet jeśli trochę przycichnie, to nie na dobre :)
O kurczę. "Pogodził się z tym, że dziewczyna kocha Jamesa". Tym to mnie zaskoczyłaś :D Myślę, że na razie nie można jeszcze mówić o miłości, ale wszystko jest na dobrej drodze do tego. A jeśli chodzi o Chrisa i jego pogodzenie się z czymś, to wydaje mi się, że raczej z tym, że to James kocha Lily, a nie na odwrót :)
Co do listów i motywów ich pisania, nie mogę niestety nic zdradzić :(
Tradycyjnie właśnie przez przypadek usunęłam pół komentarza i muszę go pisać jeszcze raz. Cudowny i niezastąpiony blogspot ♡ Chociaż tym razem to moja wina, bo co jakiś czas kopiuję, żeby mi się właśnie nie usunął i zamiast kopiuj chyba wcisnęłam wklej. Brawo. Oki doki :D
Tak więc, do konfrontacji z McGonagall nie dojdzie, tyle napisałam, ale skoro mi się to usunęło, to może jakiś znak, że nie powinnam tego zdradzać? :D
Dziękuję pięknie za komentarz, pozdrawiam gorąco i życzę udanej końcówki majówki.
Całusy :*
*.*
OdpowiedzUsuńO.O
Awwww.
Nie mam pojęcia jak ty to robisz, że wymyślasz takie sceny o których nikt inny by nie pomyślał, a tu proszę! Cud, miód, malina :D Chodzi mi o scenę na fotelu. Jeszcze nigdy się z czymś podobnym nie spotkałam, czy to w książkach czy w blogach czy w czymkolwiek. Bardzo mi się to spodobało, aż banan się cisnął na usta :D
Miałam skomentować poprzednią część... i po-poprzednią... I... No. Wybacz, jakoś nie mogłam znaleźć czasu, ale wiedz, że przeczytałam wszystko od deski do deski (jeden rozdział nawet dwa razy, gdyż za pierwszym razem byłam pod działaniem silnych eliksirów... xD).
Tak więc no... NO UMRZYJ TEGO KRISA, CO?! Jezu, typa nie ma nawet w opowiadaniu, a i tak mi krew burzy. Pierwsza taka postać! Na stos z nim, i to szybko i boleśnie, z naciskiem na szybko. W sumie dobrze, że ku...Chris napisał jej tak mało w tym liście. Niech zerwą i elo, sajonara, ariwederczi, sklątka tylnowybuchowa na drogę.
Coś czuję, że Peter długo się nie nacieszy związkiem, chociaż, na jego miejscu, cieszyła bym się nawet tą krótką chwilą xD Zła dziewucha, z tej Gabe :( (Tak serio, to powinni jej dać medal za to.)
Jak już przy związkach jesteśmy, to proszę (!), spiknij z kimś Syra w końcu. Najlepiej ze mną xD A poważnie, no czemu on biedny taki sam ciągle :( Ja rozumiem, Syriusz to wolna dusza, ale na gacie Merlina, chociaż by się z kimś przelizał! Najlepiej ze mną xD
A, i scenę Jily owszem, zniszczyłaś! A wiesz czym? Nie? To ja Ci powiem! Tym, że ją urwałaś w naprawdę kiepskim momencie. Poważnie. Czytam, czytam, czytam... A tu koniec xD No jak to tak? Poważnie? Serio, tego się nie spodziewałam... No okej, może ten ciut fragmencik z tym aparatem mógł być jakoś no... inaczej napisany. Tj, kurde, nie umiem tego napisać xD Napisały był spoko, tylko James nagle podchodzący do grupy chłopaczków mi nie pasował jakoś. O, o to mi chodziło ^.^
Mam nadzieję, że coś z tego mojego bełkotu zrozumiałaś (nie, nie piłam eliksirów xD), ale jestem tak podjarana tym, że coraz bliżej Jily-jily, że piszę komentarz i wrzucam nawet go nie czytając xD
Oby następny rozdział był szybciej, inaczej powiem Peterowi, że mu ukradłaś dyniowe paszteciki i żarty się skończą!
Weny, weny, weny!
Pozdrawiam :D
Hej, kochana :)
UsuńNie spodziewałam się, że ktoś w ogóle zwróci większą uwagę na ten fotel, więc bardzo mi miło, że Ci się to spodobało :D
Hahah, zawsze mnie bawią takie komentarze na temat Chrisa, chociaż sama go lubię i może powinnam go bronić, ale cóż począć :D
Co do Petera... Hm, teoretycznie Gabie nie bierze tego związku na poważnie, ale na pewno nie zakończy go bez powodu i jeśli tak się stanie, to Peter będzie mógł winić jedynie siebie :)
Haha. No, wypadałoby kogoś znaleźć Syriuszowi, ale zobaczymy jak to się rozwinie. Faktycznie, trochę to smutne, że cały czas jest sam :D
Scena Jily rzeczywiście miała być dłuższa (albo raczej po prostu zupełnie inna), ale kiedy napisałam to ostatnie zdanie, stwierdziłam, że to najlepszy moment, żeby zakończyć :D
Rozumiem, o co chodzi, bo sama miałam podobne odczucia do tego fragmentu, dlatego właśnie wydawał mi się słaby. Dopisałam później jeszcze jedno zdanie pomiędzy tą kłótnią a sytuacją z aparatem, które teraz chyba trochę bardziej spaja oba fragmenty. Ale przyznaję rację, że mogło się to wydawać dosyć dziwne :D No, więc dopisałam tam, że stwierdził, że dobry uczynek może poprawić jego pozycję w oczach Lily, dlatego podszedł do tych chłopców. Pewnie gdyby był sam, zachowałby się inaczej :)
Jasne, wszystko zrozumiałam ^^
Oj, chyba będziesz musiała spełnić tę groźbę, bo nowy rozdział pojawi się najwcześniej pod koniec maja. Muszę w ogóle zacząć go pisać :D
Dziękuję bardzo za taki wesoły komentarz i pozdrawiam gorąco.
Całusy :*
Nareszcie! Cześć :). Widzisz ledwo pod ostatnim rozdziałem pochwaliłam Twój szablon, a tu taka niespodzianka :D. Również bardzo fajnie komponuje się z resztą. Lubię te opisy, szczególnie kiedy dotyczą one relacji Lily- Natt. Ich przyjaźń jest tak naturalna, może nie zawsze łatwa, ale prawdziwa. Naprawdę świetnie dajesz sobie radę z tworzeniem różnych więzi między swoimi postaciami. Wątek Jamesa i Lily....hmmm... z jednej strony ciągle mam wrażenie, że ich relacja ciągle jest w takim samym stadium, a z drugiej to bardzo pasuje do tak niezdecydowanej postaci jaką jest Lily. Dobrze, że James pokazał się z nieco innej strony, co dało mu chociaż szczątkową nadzieję na "związek". James jest u Ciebie inny, co jest miłą odmianą i stawia go w bardziej przychylnym świetle. Wiesz co mam na myśli... nie jest tak arogancki, pewny siebie, zadufany w sobie, u Ciebie raczej jest człowiekiem mającym pewne wady, ale gdzieś tam mającym też wyższe uczucia. Poważnie miła odmiana. Natt i Will. Ciężka sprawa, chociaż jak dla mnie pasują do siebie ;). Szkoda, że to wszystko tak się rozegrało, ale mam nadzieję, że z czasem się pogodzą. Chris zaczyna mnie irytować. Faktycznie dziewczyna stara się, pisze dwie rolki pergaminu, a tu taka odpowiedź o nie.... Chociaż, w sumie jest daleko od Lily, co pozwala jej zbliżyć się do Jamesa :).
OdpowiedzUsuńCóż, wiem że nie masz za dużo czasu na pisanie, ale dobrze, że nas nie opuszczasz. Tak spoilery jak najbardziej wskazane. Trzymaj się, odpoczywaj.
Monika
Hej, kochana!
UsuńCieszę się, że tak myślisz o nowym szablonie :)
Och, nawet nie wiesz, jak mi miło czytać, że podobają Ci się opisy przyjaźni Lily i Natt. Już dawno nie spotkałam się z takim komentarzem, bo ogólnie na początku opowiadania wiele osób lubiło Natt i właśnie ich przyjaźń, ale ostatnim czasem to się zmieniło. W każdym razie dziękuję za przypomnienie moich początków tutaj, kiedy o tej przyjaźni było zdecydowanie więcej. Teraz mam tyle wątków, że już się tak na tym nie skupiam, ale staram się co jakiś czas pokazywać, że nadal są najlepszymi przyjaciółkami :)
Trafna uwaga z tym, że relacja Lily i Jamesa praktycznie stoi w miejscu, ale też nie może pójść na przód, dopóki Evans nie upora się z samą sobą i swoimi uczuciami.
Jeju, moje serce rośnie, kiedy czytam Twój komentarz. Właśnie cały czas obawiam się tej "inności" Jamesa w moim opowiadaniu i tego, że jednak może powinien być trochę bardziej lekkomyślny, pewny siebie czy nawet zadufany w sobie. Ogromnie mi miło, że odebrałaś go w ten sposób, czyli taki, w jaki chciałam go przedstawić ♡ Najbardziej chyba ucieszyło mnie to, że napisałaś o jego wadach, bo ciągle boję się, że jest zbyt idealny :)
Natt i Will... Czy się pogodzą? Hm. Jako przyjaciele czy jako para? Zobaczymy ;)
W sprawie Chrisa się nie wypowiadam, bo pewnie zdradzę za dużo :D
Nad tymi spoilerami muszę poważnie pomyśleć, ale raczej nie będą całkiem dosłowne, a może nawet dwuznaczne, więc trzeba będzie trochę pogłówkować :)
Dziękuję z całego serca za komentarz i pozdrawiam gorąco.
Ściskam i całuję :*
Total love. Sen świetny. Chciałabym, zeby q rzeczywistości nasza Krukonka pogadała z Syriuszem i to nie w postaci kłótni. Nie zdawałam sobie sprawy, ze Gabriellę tak sie przyjaźni z Syriuszem, albo tego jie pamiętałam, i mi głupio. Ale Black ma rację; ona nie jestw porządku wobec Petera i kiedy chłopak to zrozumie, chyba się załamie.
OdpowiedzUsuńLily zdaje sobie chyba juz na serio sprawę ze swoich uczuc i do Chrisa, i do Jamesa. I choc wciąż jest to skomplikowane, przynajmniej nie oszukuje samej siebie. Ani ku mojemu zdziwieniu Pottera. Ciesze sie, ze tu, na błoniach, na nią nakrzyczał, bo to ją otrzeźwiły.. zastanawiam sie, czy Chris w ogóle pisze te wiadomosci, moze ktos robi to za niego? A moze jest az w tak złym stanie psychicznym ( w sensie, ze to choroba pisze, a nie on, jesli wiesz, co mamna mysli)? Sama nie wiem, co o tym sadzić. Podobnie jak o Natt: wciąż nie moge uwierzyc w to, co ona wyprawia. Myslalam, ze moze ona chce wrócić do Willa, ale sama nie wiem. Wciąż jestem za ta para, ale Zatanawiam sie, czy jednak Juls nie powinna znalezć szczęścia wlasnie z Willem. Tylko ze on jej nie kocha... Eh. Ale dovrze, ze pójdzie z nia pogadać. Mam nadzieje, ze sie uda.
A co Avery'ego-Brdzie miał problem. Ciekawe, czy uda mu się powtarzymac "kolegę" przed dipadnięciem tej bliźniaczki, na ktorej tak mu zalezy... niesamowicie długi rozdział i dobrze, bo się stęskniłam, a było dużo dobrego tekstu :D zapraszam juz teraz do mnie na rodzial 5.05 i pozdrawiam :)
Hej, kochana :)
UsuńCóż, powiedziałabym, jak to będzie z Melle i Syriuszem, ale oczywiście nie mogę :D A cały czas mnie do tego korci.
Jeśli chodzi o Gabie, to w sumie nie pisałam wcześniej za dużo o ich przyjaźni, można to było jedynie jakoś wyczytać między wierszami, np. kiedy Syriusz był ranny i dowiedziała się o tym od Petera, albo kiedy szli do kuchni razem z Remusem. Ale ogólnie chyba wcześniej nie pisałam, że są aż tak dobrymi przyjaciółmi, więc absolutnie nie ma powodów, żeby było Ci głupio :)
Z Peterem wyjdzie trochę dziwna sytuacja, nie do końca jestem do niej jeszcze przekonana, ale wydaje mi się, że pasuje do jego charakteru. W każdym razie to już niedługo :)
Jeśli chodzi o Chrisa to jest wiele możliwości i wytłumaczeń jego zachowania, ale jednak trzeba będzie trochę poczekać na całkowite wyjaśnienie tej sprawy.
Natt... Hm, rzeczywiście ostatnio trochę narozrabiała, a to nie koniec jej szaleństw, czego zapowiedzią był jej "nowy związek", o którym powiedziała Lily. Kilka razy pisałam na temat jej "zmiany chłopaków jak rękawiczki" i teraz się to tylko potwierdzi. Ale nic więcej nie zdradzam :)
Na temat Avery'ego także niestety. Chociaż mam ochotę spoilerować i spoilerować :D
Dziękuję pięknie za komentarz i w takim razie czekam na rozdział u Ciebie.
Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy :*
WIem, co czujesz, mam to za każdym razem, gdy odpowiadam na komy pod rozdziałami niezależności i musze sie powstrzymywać, by nie zaczac megaspoilerowac. Ciesze sie, ze przynajmniej jedna kwestia zostanie rozwiązana szybko-zachowanie Natt. No a potem Peter. Dam rade chyba z moja ciekawością w takim razie ;) a na Nowosc na niezależności zapraszam juz dzis, nie mogłam sie doczekać piątku :)
UsuńObecna!
OdpowiedzUsuńAch, znowu ten rozkoszny szablon :) Co prawda tę panią widuję aż za często i nie odpowiada ona moim wyobrażeniom o Lily, ale cały szablon jest śliczny, to na pewno jeden z lepszych o tematyce Jily... a może nawet najlepszy, bo nie kojarzę w tym momencie żadnej mocnej konkurencji :D Jeju, kiedyś to były dziwne czasy, jakaś kreskówkowa graficzka i miejsce na tekst, a teraz takie cuda... No, ale jestem całkiem poza tematem, samą siebie przywołuję do porządku!
Lubię ten Twój wątek Felix Felicis. Z jednej strony sama chętnie bym takowy eiksir przyrządziła, będąc w Hogwarcie, ale z drugiej strony takie życie byłoby zbyt proste i oszukańcze jednocześnie, więc spodziewam się raczej, że dziewczynom ostatecznie się nie uda. Oczywiście jednak od celu drogi ważniejsza jest sama droga, więc z ciekawością śledzę ten wątek nieodmiennie związany z moim ulubionym Syriuszem :) No bo gdyby nie szalony pomysł Puchonek, nie miałabym okazji do podziwiania Syriusza Żądającego, a także Syriusza Wściekłego, czyli rozkoszy dla oczu wyobraźni.
Zdziwiłam się, że Melle nie pamięta roli Syriusza w tej całej aferze, ale narastające uczucie odrealnienia świetnie oddało atmosferę snu - bardzo mi się to podobało, bo było takie prawdziwe, przecież często zdarza się, że śnimy sobie o czymś zwyczajnym aż tu nagle dzieje się coś dziwacznego i wtedy jest już łatwiej oddzielić jawę od snu. Wrażenie okazało się jednak szczególnie silne dla Melle - wspaniały oniryczny klimat :) No i jeszcze Remus (bo to był on, prawda?) wciąż przesuwający się w tle, ale mimo to poza zasięgiem skojarzeń naszej Puchonki...
Podobało mi się też małe i zgrabne przypomnienie poprzednich wydarzeń dla tych z nas, którzy jakimś cudem zapomnieli, co właściwie sie ostatnio działo, czyli Łyżwiarska Katastrofa i Skandaliczny Wyjec ;p Ja sama nie mam tyle miłosierdzia dla czytelnika, zawsze uważam, że wszyscy powinni wszystko pamiętać, jeśli przerwy między rozdziałami nie są zbyt duże, ale to na pewno bardzo złudne przekonanie :) Ty zawarłaś swoje przypomnienie w kilku zdaniach z perspektywy obserwatora i wyszło super.
Rozeznanie Syriusza w kwestiach miłosnych zaskoczyło mnie chyba nie mniej niż Gabrielle, ale szkoda, że to podejrzenie też okazało się prawdą. Już miałam nadzieję, że i Peter zazna trochę uczucia innego niż litość...!
Przekomarzenia między Lily i Natt były ciepłe i przyjemne, choć co chwilę coś je przerywało, więc nie mogły być nudne. Cóż to za nowy obiekt zainteresowań Natt, czyżby coś mnie ominęło?
Uuu, Chris mocno obstaje przy - jak mi się zdaje - rozluźnianiu relacji z Evansówną. Gorzej, że ona to odbiera jak obrażanie się. Nie lubię Natalie, ale w tym rozdziale pełni rolę głosu rozsądku :D No dobra, OPRÓCZ tego potwornego momentu, kiedy popusuła zaproszenie Pottera. Wtedy też nabyłam dożywotnie prawo do nienawidzenia jej. To robi się poniżające, że pod niemal każdym rozdziałem piszę, jaki to James jest słodki, ale TAKA JEST PRAWDA.
Kiedy czytałam o tym, jak Julie zamknęła się w Pokoju Życzeń, z jednej strony czułam, że ją rozumiem, no bo kto z nas w takiej sytuacji nie chciałby zapaść się pod ziemię? Z drugiej strony, kiedy myślę o historii Rowling i tych wszystkich tragediach, które spotkały hogwarcką młodzież, te problemy wydają mi się błahe i banalne. Te przemowy, przemyślenia, decyzje i gesty... Takie pozbawone sensu, kiedy są znacznie większe groźby niż złamane serce czy skrzywdzona duma. Oczywiście tak może myśleć tylko osoba z odpowiednią perspektywą, nie w samym centrum wydarzeń, ale to wrażenie nawiedziło mnie szczególnie silnie, kiedy czytałam o tym wątku :)
[Okyrieeleison, co za długi komentarz!]
OdpowiedzUsuńPoczątkowo byłam zachwycona sceną w dormitorium Ślizgonów, bo każdy pokazał swoje drugie "ja", każdy pokazał, po której stronie stoi w danym momencie i na jak wiele go (teraz) stać. Nooo, ale kiedy Mulciber rozprawiał sobie swobodnie o morderstwie, a później zająknął się przy zdrobnieniu imienia Kimberly (które tak bardzo odstaje od grupy xD)... No niee, to dla mnie zepsuło cały nastrój. Takie płytkie miłostki w obliczu tak wielkiej nienawiści i zaślepienia... Próbuję zrozumieć Twój zamysł, ale jak dla mnie kontrast był zbyt duży.
Okay, te poszczególne sceny z Jily, z których każda warta byłany osobnego rozdziału, oczywiście tłumią moje czepialstwo. Było cudownie! Takt Jamesa, wkurzająca niepewność Lily, która nareszcie znalazła się we właściwym miejscu, w ogóle sam fakt, że oboje znaleźli się tu i teraz, wprawdzie w otoczeniu dzieciaków, ale tak bardzo nieśmiało i romantycznie... Cudo. Bardzo mi się podobało! Tym bardziej, że prawdziwy, gwałtowny romantyzm to krucha rzecz i zbyt łatwo przesadzić w jedną (tak, pragnę Cię od zawsze, mój jedyny!) lub w drugą (och nie, nie powinniśmy!) stronę, podczas gdy u Ciebie czuło się magię chwili i niech mnie Merlin jasny strzeli, jeśli którykolwiek z czytelników nie pomyślał wtedy "NARESZCIE, TO JEST TO!" :D
PS. Na gacie Merlina, jeśli szybko nie wyjawisz, co takiego Potter chciał dać Evans na urodziny, to z automatu stracisz jedną czytelniczkę, bo ja nie wytrzymje tego napięcia!!!
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Hej, kochana!
UsuńNa wstępie od razu podziękuję za taki długi i wspaniały komentarz <3
Ojej, bardzo mi miło, że tak myślisz o tym szablonie. Wszelkie pochwały należą się oreuis z Bajkowych Szablonów, która go dla mnie wykonała. A co do Karen Gillan - to jedna z moich ulubionych aktorek i według mnie pasuje do Lily, ale nie jestem obiektywna :D
Wątek Felix Felicis wymyśliłam w sumie przypadkiem, kiedy chciałam wprowadzić postać Melle i Tiny, i nie spodziewałam się, że będzie w dalszej części opowiadania taki istotny, ale to właśnie jeden z tych pomysłów, który sam z siebie się rozwija i daje dużo możliwości, których wcześniej nawet nie zakładałam. Więc mogę zapewnić, że dużo się jeszcze wydarzy w związku z Felixem, a na pewno będą to kluczowe rzeczy w historii Melle i Tiny. A także Syriusza ;)
Cieszę się, że tak myślisz o tym śnie. Ogólnie moje sny są tak dziwaczne, że mogłabym napisać o nich książkę, więc z pewnością pojawi się jeszcze nie jeden taki wątek :)
Brawa za spostrzegawczość! Tak, to był Remus. Cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę. Świetnie to ujęłaś z tym "byciem poza zasięgiem skojarzeń", bo Melle dosłownie ma odpowiedź podaną na tacy, ale nie skupia się na razie wystarczająco, żeby to zrozumieć :)
O, nie spodziewałam się, że to przypomnienie wydarzeń może się komuś spodobać, ale bardzo mi miło, że tak sądzisz.
Sytuacja z Peterem jest dosyć skomplikowana, jednak wyjaśni się trochę w kolejnym rozdziale :)
Nowy obiekt zainteresowań Natt również pojawi się w następnym rozdziale, na razie bez nazwiska.
Na temat Chrisa się niestety nie wypowiadam, bo to tak kruchy temat, że mogę zdradzić wszystko jednym nieprzemyślanym słowem :D Ogólnie w odpowiedziach na komentarze muszę się zawsze tak bardzo pilnować, żeby czegoś nie zaspoilerować... Uff. :D
Tak, Natt tutaj zdecydowanie pełniła rolę głosu rozsądku. A co do Jamesa - jak już pisałam, Natalie z Huncwotów przyjaźni się tylko z Remusem, a teraz dodatkowo martwiła się o Lily, więc powiedziała, co powiedziała. W sumie jak zwykle w jej przypadku, najpierw mówienie, potem myślenie :D
O matko. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że myślisz, że James jest słodki. Jeśli o mnie chodzi możesz to pisać pod każdym rozdziałem w co drugim zdaniu, bo ostatnio chyba najbardziej boję się właśnie o niego i jego przesłodzenie (teraz, gdy na "scenie" nie ma już Chrisa). Więc jestem jak najbardziej za :D
O, to prawda, że problemy Julie nie umywają się do np. problemów Harry'ego albo do problemów Remusa, ale ona na razie nie patrzy na to w ten sposób. Julie na pewno nie ma wystarczająco silnego charakteru, żeby teraz po prostu podnieść głowę i pójść dalej. Jak wiadomo, nie ma żadnego oparcia w rodzinie, a jeszcze do niedawna nie miała nawet z kim porozmawiać, więc niewiele potrzeba do załamania. Dobrze, że przynajmniej zaprzyjaźniła się z Aileen, bo mogłoby się to skończyć dla niej o wiele gorzej.
Haha, kiedy tak to przedstawiłaś, aż poczułam zażenowanie tym fragmentem o Ślizgonach :D Chciałam pokazać, że nawet ktoś taki jak Mulciber ma jakieś głębsze uczucia, ale mi to najwyraźniej nie wyszło :) Sprostuję tylko, że się nie zająknął, tylko zawstydził i próbował jakoś to zatuszować kaszlem, ale w sumie na jedno wychodzi.
Teraz, kiedy czuję tylko żenadę na myśl o tym fragmencie, z pewnością go jakoś poprawię, bo faktycznie trochę to do siebie nie pasuje :D
Dziękuję za uwagę, bo pewnie sama bym tego nie zauważyła :D
Po tej chwili zawstydzenia, osłodziłaś mi zdecydowanie nastrój tymi wspaniałymi słowami na temat Jily. Wydawało mi się, że ten fragment zupełnie mi nie wyszedł, więc cieszę się, że Ci się spodobał <3
Hm, co dał jej na urodziny? Zastanawiam się właśnie, czy opisać to w którymś z przyszłych rozdziałów, ale obawiam się, że to jest właśnie tak słodkie, że aż mdłe :D
Dziękuję raz jeszcze za taki długi komentarz i w ogóle za wszystko <3
Pozdrawiam gorąco i przesyłam wirtualne uściski :*
Hejka kochana :D
OdpowiedzUsuńW końcu pojawiam się z komentarzem. Szczerze? Dopiero parę dni temu zauważyłam, że dodałaś rozdział.
Tak jak wspomniała na górze Eskaryna - szablon przepiękny. Karen jest już strasznie kojarzona z Lily. Ona i Aaron. Mnie również już przez te kilka lat zrobiło się to nudne dlatego u mnie Lily gra Emma Stone. Ale to twoja decyzja a my możemy wyobrażać sobie bohaterów jak tylko chcemy :)
Melle i Tina to moje idolki. Gdybym mogła uczyć się wtedy w Hogwarcie chciałabym być ich przyjaciółką. Huncwoci to przeżytek. Nadeszła pora Puchonek :D Tak trzymać dziewczęta! I niech Melle nie da się Blackowi. Niech chłopak poczuje że nie ma całkowitej władzy hahaahah. I tak na marginesie ciekawe jak się dalej potoczy wątek z Felixem. Z jednej strony fajnie by było jakby im się udało ale z drugiej .... eh. Dylematy :D
Biedny Peter. Nie mogłabyś mu znaleźć dziewczyny która będzie z nim na prawdę? Gab powinna z nim porozmawiać.
Christian Christian. Bardzo go lubię i jest mi go strasznie szkoda. Ale ostatnio zaczyna mnie wkurzać. Może Lils powinna postarać się o możliwość pojechania do Munga? Rozmowa na żywo to o wiele lepsze rozwiązanie niż listy.
Julie ... z nią też mam problem. Niby ją lubię ale jednak zachowuje się niedojrzale. Powinna chwycić byka za rogi. Po za tym to nie jej wina, ze Will pomylił ją z Nat. To on powinien się tłumaczyć.
A Natalie powinna też się ogarnąć i również z nią pogadać. I wyjaśnić sobie wszystko. Zwłaszcza że już nie jest z Williamem.
Mulciber ... no proszę proszę. Czyli jednak gnidy też mają w sobie iskierkę słońca haha. Ale ten fragment z Kimberly mnie rozśmieszył. Sama nie wiem czemu. Chyba nie mogę sobie wyobrazić zakochanego Śmierciożercy :D
Jily to klasyk i każdy ich uwielbia. Nawet jeśli Potter przez długi czas zachowywał się jak palant i idiota. Chłopak zaczyna się zmieniać więc moje zdanie na jego temat powinno również się zmienić.
Pozdrawiam życzę ogromu weny i zapraszam do mnie jeśli będziesz miała chwilę czasu :D Ps chamska reklama hahaha
Hej, kochana :)
UsuńBardzo się cieszę, że szablon Ci się podoba. Co do Karen, ogólnie poznałam ją właśnie dzięki temu, że wszędzie była kojarzona jako Lily. A teraz ją uwielbiam i jest jedną z moich ulubionych aktorek ♡ Ale rozumiem, że mogła Wam już "zbrzydnąć" przez to pojawianie się na prawie każdym blogu :)
Emma Stone to ciekawa alternatywa :)
O, bardzo mi miło, że tak myślisz o Tinie i Melle :D
Oj, wątek z Felixem będzie bardzo ważny, ale nie mogę nic zdradzić :(
Jeśli chodzi o Petera, to Gabie jest z nim na poważnie, ale jednak ma wątpliwości, czy do siebie pasują, czy nie. Więcej o ich związku będzie na pewno w kolejnym rozdziale.
Co do rozmowy na żywo z Chrisem, niedługo będzie o tym mowa, ale czy możliwość, tego nie obiecuję :)
Julie jest tak ogromnie nieśmiała i w pewnym sensie słaba, że łatwo się po tym nie pozbiera. Rzeczywiście, to nie jej wina, że Will pomylił ją z Natt, ale to nie zmienia faktu, że ten wyjec ogromnie ją upokorzył i musi się z tym uporać :)
Tak, już zmieniłam ten fragment z Mulciberem. Nie przypuszczałam nawet, że odbierzecie go w ten sposób, ale skoro się nie przyjął, coś musi być w nim nie tak :D
Hm, w moim opowiadaniu nie przypominam sobie sytuacji, żeby zachowywał się jak palant, ale ten kanoniczny James - faktycznie. Chyba że masz na myśli "mojego" Jamesa. W sumie to bym się nawet z tego cieszyła, bo boję się, że jest zbyt idealny :D Więc jeśli myślisz, że zachowywał się jak palant i idiota to aż za to podziękuję :D
Dziękuję pięknie za komentarz i z pewnością wpadnę do Ciebie, żeby wszystko nadrobić, kiedy tylko znajdę chwilę wolnego czasu, z czym ostatnio u mnie wyjątkowo ciężko. W każdym razie możesz się mnie spodziewać :)
Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy :*