Strony

sobota, 11 marca 2017

Rozdział dwudziesty dziewiąty: "Zielone światło, dwie żółwice i serce z lodu"

29. Zielone światło, dwie żółwice i serce z lodu
Lily stukała właśnie palcami w stolik, zastanawiając się jak najłatwiej wytłumaczyć Jamesowi nowe zagadnienie z eliksirów, które jej samej sprawiało kłopot. Bała się, że chłopak nie rozumiał kompletnie niczego z jej nieudolnych prób przedstawienia najważniejszych wiadomości. Co prawda kiwał głową, jakby coś do niego docierało, chociaż równie dobrze mógł to robić z czystej życzliwości. Jedno było pewne – Evans zdecydowanie nie odnalazłaby się w zawodzie nauczycielki, gdyby kiedykolwiek wpadła na idiotyczny pomysł zmierzenia swoich sił w tej dziedzinie. Westchnęła cicho, pocierając nos i pochylając się nad podręcznikiem z zamiarem przeanalizowania kolejnego akapitu, ale miała z tym coraz większe problemy. Z każdej strony pokoju wspólnego dobiegał bowiem szmer, który skutecznie ją dekoncentrował, a dodatkowo spinała się z powodu obecności Pottera, ponieważ nie wiedziała, jak powinna się wobec niego zachowywać. Przez to tylko coraz częściej się jąkała, nie mogła znaleźć odpowiednich słów i gestykulowała tak zawzięcie, jakby dzięki temu coś było jaśniejsze. W końcu zaczęła żałować, że w ogóle zaproponowała mu pomoc, bo jedynie niepotrzebnie się przed nim błaźniła.
Kiedy po raz kolejny nerwowym ruchem odgarniała kosmyk włosów za ucho, James zachichotał i odłożył na chwilę pióro, aby rozprostować i ponownie zagiąć zastałe palce. Nie zdążył jednak się odezwać, gdyż nagle przy ich stoliku pojawił się czwartoklasista, który podchodził do nich już kilkakrotnie w ciągu ostatnich dwudziestu minut.
– To krzesło jest wolne? – zapytał o to samo po raz trzeci, a Lily szybko pokiwała głową z irytacją. – Dzięki – rzucił jeszcze przez ramię, a potem odszedł do swojego stolika, przy którym pojawiało się coraz więcej jego szukających miejsca znajomych.
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w plecy blondyna, ciesząc się z tego, że przy ich stole nie było więcej krzeseł, o które mógłby poprosić. Jego oczy były kolorem tak bardzo zbliżone do oczu Chrisa, że miała wrażenie, jakby to on na nią patrzył i nie popierał jej zachowania, choć przecież nie robiła niczego złego. Mimo wszystko nie potrafiła odrzucić od siebie poczucia winy, które wywoływał w niej wzrok niczego nieświadomego młodszego chłopca. Z początku wydawało jej się nawet, że samo rozmawianie z Jamesem było nieodpowiednie, ale potem doszła do wniosku, że zaczęła zdecydowanie przesadzać – w końcu pomagała mu tylko w napisaniu wypracowania. A właściwie usilnie próbowała mu pomóc, lecz nie potrafiła się skupić i prawdopodobnie wręcz przeszkadzała w skończeniu tego eseju.
– Może przeniesiemy się na górę? – zaproponował James, poprawiając okulary i zanurzając drugą dłoń we włosach. – Nie słyszę tutaj własnych myśli.
Evans za to doskonale słyszała swoje, które w tym momencie zaczęły galopować jak szalone. Na górę? Do pustego dormitorium? Nie sądziła, żeby to był dobry pomysł, ale jej ciało najwyraźniej miało nieco odmienne zdanie na ten temat, ponieważ przytaknęło jednym niepewnym skinieniem głowy.
Właściwie, czy siedzenie w dormitorium różniło się w jakiś sposób od przebywania w pokoju wspólnym? Oprócz stopnia hałasu, niekoniecznie, więc dlaczego miałaby się nie zgodzić?
– A nie wydaje ci się przypadkiem, że to raczej przez to, że jestem beznadziejna w tłumaczeniu czegokolwiek? – zapytała ze śmiechem, podnosząc się z miejsca i zamykając podręcznik chłopaka.
Ruszyła w stronę schodów, jednak zatrzymała się już po dwóch krokach i spojrzała na Pottera ze zmarszczonymi brwiami, kiedy nagle sobie coś uświadomiła. Nie chciała przeczytać w kolejnej gazetce informacji o tym, że weszła z nim do dormitorium, co było więcej niż prawdopodobne. Tym bardziej nie uśmiechało jej się, że Chris także mógłby się o tym dowiedzieć i wyciągnąć pochopne wnioski. Już i tak nie najlepiej zareagował na poprzednią wzmiankę na ich temat – nie powinna dokładać mu nowych zmartwień.
– Co jest? – James stanął koło niej, zwinąwszy swój pergamin w cienki rulonik. – Wcale nie jesteś beznadziejna – dodał w odpowiedzi na poprzednie pytanie, jakby myślał, że to było powodem jej zatrzymania. – Zrozumiałem wszystko z tego, co mówiłaś, serio – zapewnił, kładąc nacisk na słowie „wszystko”.
Lily parsknęła śmiechem, nie wiedząc, czy chłopak się zgrywał, czy też nie, ale w rezultacie zaczęła się przeciskać przez zatłoczony pokój wspólny. Postanowiła jednak na wszelki wypadek napisać w swoim długim liście do Christiana o tym, że pomagała Jamesowi w lekcjach, żeby nie posądzał jej o najgorsze, gdyby w „Banialukach” ukazała się jakaś ubarwiona wiadomość na ten temat.
Wspięła się po schodach, słysząc za sobą kroki Pottera i skupiła się na tym, żeby nie dostać zadyszki. Z każdą kolejną kondygnacją szum dobiegający z dołu stawał się coraz cichszy, aż w końcu całkiem zaniknął. Kiedy wreszcie stanęli przed dormitorium Huncwotów, Evans odsunęła się na bok, aby odetchnąć spokojnie po tej wspinaczce i umożliwić Jamesowi naciśnięcie klamki. Schody, albo raczej ich ilość, były chyba jedyną rzeczą, której nie lubiła w Hogwarcie, a jej urywany oddech doskonale to potwierdzał. Odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się do Pottera, gdy uchylił przed nią drzwi i przepuścił ją przodem. Powoli weszła do środka, rozglądając się dookoła, ponieważ ostatnim razem była tu dokładnie dwie pełnie temu, gdy pomagała rannemu Syriuszowi w dojściu do siebie. Przez ten czas nie zmieniło się tam za wiele, chociaż nie mogła być tego w stu procentach pewna, bo niczemu się wtedy nie przyglądała, zbyt skupiona na cierpiącym Blacku.
Teraz patrzyła na Jamesa, który pospiesznie zbierał jakieś ubrania ze swojego łóżka i z wyraźnym zakłopotaniem pokazał jej, żeby usiadła. Widząc, że nie tylko dla niej ta sytuacja była ciężka, poczuła się zdecydowanie raźniej. Zajęła miejsce przy belce podtrzymującej baldachim i oparła się o nią plecami, otwierając podręcznik na kolanach.
– Chyba skończyliśmy tutaj – stwierdziła z przekrzywionymi w wyrazie zastanowienia ustami, kiedy jej oddech się już unormował. – Albo tu... – Przewróciła niepewnie kartkę, ale zaraz cofnęła się do poprzedniej strony. – Może przeczytaj ostatnie zdanie wypracowania i...
Potter właśnie siadał naprzeciw niej, jednak nawet nie rozwinął swojego pergaminu, tylko patrzył gdzieś w bok, najwyraźniej pochłonięty własnymi rozmyślaniami. Dziewczyna zagryzła wargi i zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna wyjąć rulonu spomiędzy jego palców i sama sprawdzić, na czym skończyli, ale stwierdziła, że lepiej, żeby trzymała ręce przy sobie, jeśli chciała stamtąd wyjść z czystym sumieniem.
– Mogę sobie nalać wody? – zapytała, wskazując na dzbanek stojący na stoliku nocnym.
Udało jej się w ten sposób zwrócić na siebie uwagę bruneta, ponieważ od razu podniósł się z miejsca i napełnił pustą szklankę napojem. Lily przyjęła ją z wdzięcznością i upiła kilka łyków, żeby zwilżyć suche wargi, a potem postawiła ją na udzie, zapobiegawczo przytrzymując palcami, aby się nie przewróciła. Wolną dłonią przejechała natomiast po kartkach podręcznika i już otwierała usta, kiedy James niespodziewanie zabrał jej książkę.
– Chyba... musimy porozmawiać – zaczął niewyraźnie, drapiąc się po głowie, co w jego przypadku było oznaką zdenerwowania.
Evans uniosła lekko brwi i zacisnęła obie dłonie na zimnej szklance, aby tylko je czymś zająć. Nie była przygotowana na tę rozmowę, chociaż wiedziała, że w końcu nadejdzie na nią czas. Nie przypuszczała jednak, że tak szybko.
– Posłuchaj, James... – powiedziała ostrożnie, wpatrując się w kropelki wody na ściankach szklanki i jednocześnie ciesząc się, że o nią poprosiła, ponieważ w tym momencie mogła jej się przydać, gdyby nagle zaczęła dławić się własnymi wyrzutami sumienia. – Naprawdę przepraszam za siebie i za Chrisa. Byłam wtedy tak niewyobrażalnie głupia, że teraz strasznie mi wstyd. Przysięgam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś mi wybaczył...
Miała wrażenie, że bez przerwy powtarzała mu te puste frazesy, ale liczyła na to, że Potter uwierzy w jej słowa, które wypowiadała całkiem szczerze. Naprawdę zależało jej na odbudowaniu ich relacji i wydawało jej się, że chłopak to dostrzegał, lecz sama już nie wiedziała, w jaki sposób najefektywniej go przeprosić.
– W porządku – odparł tylko, a Lily przeniosła na niego pełen zaskoczenia wzrok. – Staram się zapomnieć o tym Sylwestrze i wiem, że jest ci przykro z powodu tego, co się wtedy stało. Ale nie o tym chciałem rozmawiać...
Co takiego? W takim razie o czym? Jej twarz musiała najwidoczniej układać się w jeden wielki znak zapytania, ponieważ James uśmiechnął się lekko i pochylił do przodu, garbiąc się odrobinę oraz opierając łokcie na kolanach.
– Zacznę może od Johnsona – oznajmił, a Lily przez chwilę zastanawiała się, czy całkiem postradał rozum.
Jeśli wcześniej była po prostu zdziwiona, to teraz najtrafniejszym określeniem jej stanu byłoby „zbieranie szczęki z podłogi”.
Chciał rozmawiać z nią o Willu? Pokręciła głową, kiedy przez myśl przeszło jej, że to po prostu sen i zaraz obudzi się na kanapie w pokoju wspólnym między Remusem i Natt, która nadal będzie mówić o Julie. To pewnie przez paplaninę przyjaciółki teraz śniły jej się jakieś absurdalne rzeczy związane z Willem. Chyba w ciągu tych kilku godzin od obiadu zdecydowanie zbyt wiele razy usłyszała jego imię i w tym momencie pojawiły się tego konsekwencje.
Ale skoro to był tylko sen, mogła zrobić dosłownie wszystko...
Wyciągnęła dłoń i stuknęła Jamesa w nos, chichocząc jak wariatka. Na jego twarzy pojawiło się jednak autentyczne skołowanie, tak prawdziwe, że Evans przestała się śmiać i uszczypnęła się mocno w przedramię. Doszła wtedy do dwóch wniosków – po pierwsze, powinna to była zrobić w odwrotnej kolejności, a po drugie, dotarło do niej, że to wcale nie był sen i niezaprzeczalnie zrobiła z siebie jeszcze większą idiotkę. Szybko zasłoniła sobie twarz wolną dłonią, nie potrafiąc ukryć swojego zmieszania.
– Przepraszam. Myślałam, że to mi się śni – wyszeptała z zażenowaniem, patrząc na niego spomiędzy rozchylonych palców, przez co rozbawiony chłopak uśmiechnął się lekko. – Hm... W takim razie o czym chciałeś rozmawiać? – zapytała ostrożnie, zmieniając temat i nadal nie wierząc w to, że chodziło mu o Willa.
W odpowiedzi Potter znowu przybrał poważną minę i milczał przez dłuższy czas, dokładnie ważąc słowa. Ze zmarszczonymi brwiami przesuwał palcami wzdłuż podręcznika od eliksirów, przez co Evans już myślała, że zaraz nagle zmieni zdanie i jak gdyby nic się nie stało, otworzy książkę w celu skończenia wypracowania, jednak wreszcie wrócił do przerwanego wątku.
– Wiem, że to nie moja sprawa, ale... czy ty z nim...? – Poczochrał nerwowo włosy i westchnął ciężko, jakby nie chciał usłyszeć odpowiedzi na to pytanie. – Czy ty z nim kręcisz?
Lily powoli odsunęła dłoń od twarzy i przez dobrą chwilę po prostu siedziała i wpatrywała się w Jamesa z niedowierzeniem, nie potrafiąc sklecić choćby jednego słowa czy wydać z siebie jakiegokolwiek odgłosu. Przypadkiem rozlała trochę wody na nogawkę swoich spodni, jednak nie zwróciła na to większej uwagi. Potter wyglądał, jakby mówił całkowicie poważnie, więc dopiero po kilkunastu sekundach udało jej się w miarę uspokoić zamęt w głowie.
– Czekaj – poprosiła, marszcząc brwi. – Dobrze zrozumiałam? Pytasz mnie, czy kręcę... z Willem, tak? – Chciała się upewnić, a kiedy wypowiedziała te słowa na głos, zabrzmiały jeszcze dziwaczniej. – Zwariowałeś? Skąd ten pomysł?
James wzruszył jedynie ramionami, jednak unikał jej spojrzenia, więc oparła głowę o belkę za plecami i odetchnęła głęboko, próbując cokolwiek z tego zrozumieć. Ta sytuacja naprawdę przypominała sen. Może dziewczyna w rzeczywistości spała tak mocno, że nawet uszczypnięcie w ramię nie było w stanie jej obudzić?
– Nie mam pojęcia, czemu tak pomyślałeś, ale to najbardziej absurdalna rzecz, jaką dotychczas usłyszałam – powiedziała zgodnie z prawdą.
W ciągu ostatniego tygodnia faktycznie zbliżyła się do Willa i spędzała z nim więcej czasu, dlatego pytanie Jamesa nie było całkiem bezpodstawne, jednak nie sądziła, że z boku mogło to wyglądać, jakby ze sobą kręcili. Uśmiechnęła się delikatnie, postanawiając skutecznie rozwiać jego wątpliwości.
– Daj spokój, Natt chyba udusiłaby mnie we śnie, gdybym teraz zaczęła z nim flirtować. I tak ma mi za złe to, że się zaprzyjaźniliśmy. Nie mówiąc już o Julie czy Aileen, pewnie by mnie znienawidziły... A przede wszystkim...
Przede wszystkim Chris – nie powiedziała tego na głos, ale Potter pokiwał szybko głową, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co przemilczała. Patrzyła mu przez chwilę w oczy, próbując zauważyć, czy był o nią zazdrosny i doszła do wniosku, że raczej nie... A w ogóle jakie to miało znaczenie? W końcu chodziła z Christianem, a James z tamtą rudowłosą dziewczyną, więc czy jej ewentualny związek z Willem cokolwiek by zmieniał? Pewnie Potter zwyczajnie martwił się, że wpakowała się w jakiś skomplikowany trójkąt miłosny i myślał, że to właśnie z tego powodu ostatnio wypłakiwała mu się w ramię.
Pochyliła się i wyciągnęła dłoń po podręcznik, żeby wrócić do wypracowania, lecz chłopak zacisnął na nim palce, po czym położył go za swoimi plecami, żeby nie miała do niego dostępu.
– To nie wszystko... – przystopował ją cicho i podrapał się po policzku. – Ja... Chyba nie powinienem...
Lily obserwowała uważnie jego napiętą szczękę, kiedy wyraźnie toczył ze sobą wewnętrzną walkę. Poczuła delikatne ukłucie niepokoju, ponieważ ta rozmowa powoli zmierzała w niewłaściwym kierunku. Nie wiedziała, o co chciał tym razem zapytać, ale była pewna, że nie będzie to nic przyjemnego.
W końcu chłopak najwidoczniej podjął jakąś decyzję, ponieważ podniósł głowę i spojrzał na Evans z błyskiem w orzechowych tęczówkach.
– Nie powinienem o tym mówić, ale musisz wreszcie przejrzeć na oczy, Lily – wychrypiał, a na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka. – Nie wściekaj się na mnie...
Dobre sobie. Jeśli o to prosił, było niemal pewne, że się na niego wścieknie. Przez jej głowę przetoczyło się milion pytań, które za chwilę mógłby zadać. Przeczuwała, że to mogło być coś związanego z Chrisem, więc cała pobladła, ponieważ nie chciała teraz stawiać temu czoła. Kochasz go? Nie miałaby w zanadrzu odpowiedzi na to pytanie. Dlaczego wyjechał i zostawił cię samą? Na to także, chociaż z zupełnie innych powodów.
Przeraziła się, że James naprawdę za chwilę zapyta o jej uczucia względem Chrisa, dlatego zaczęła się podnosić z miejsca, chociaż ucieczka od problemów nie była dobrym rozwiązaniem. Brunet chwycił ją jednak za nadgarstek ciepłą, zdenerwowaną dłonią i zapytał.
Zapytał o coś jeszcze gorszego, niż mogła sobie wyobrazić.
– Czy chodziłabyś z nim, gdyby nie był chory? – wyrzucił z siebie na jednym wydechu.
Przez następne kilkanaście sekund słyszała jedynie głośny huk tłukącego się szkła, kiedy szklanka z wodą zsunęła jej się z uda i rozbiła o podłogę. Lily siedziała jak spetryfikowana, a jej puls wybijał tak szaleńczy rytm, że James poluzował swój uścisk na jej nadgarstku, ale nie spuszczał wzroku z jej twarzy.
– Skąd... wiesz...? – wycharczała, kręcąc głową.
Skąd wiedział o chorobie Chrisa? I dlaczego pytał ją o to, o czym od kilkunastu dni starała się za wszelką cenę nie myśleć?
Zaczęła oddychać coraz bardziej histerycznie, więc Potter zacisnął palce także na jej drugiej ręce i zmusił ją, żeby spojrzała mu w oczy.
– Odpowiedz na pytanie – poprosił, pochylając się w jej stronę. – Czy chodziłabyś z nim, gdyby nie był chory?
To się nie działo naprawdę. Zamknęła powieki, pod którymi pojawiły się łzy, marząc o tym, żeby się w końcu obudzić.
Nie umiała odpowiedzieć.
Nie chciała odpowiadać.
Nie chciała się nad tym nawet zastanawiać.
W ciągu ostatnich tygodni odrzucała to pytanie od siebie, gdy tylko pojawiało się w jej głowie. Nigdy nie myślała nad tym, dlaczego zaczęła chodzić z Chrisem. Po prostu z nim była. Pocałował ją, a ona odpowiedziała tym samym. Nie było fajerwerków ani wybuchów. Nie było przyspieszonego tętna i zaczerwienionych policzków. Ich relacja nie zmieniła się diametralnie od tamtego czasu – Lily nadal traktowała chłopaka jak najlepszego przyjaciela, a nie jak swoją drugą połówkę, chociaż wówczas wydawało jej się inaczej.
A Chrisowi zupełnie to nie przeszkadzało – w końcu przesiedział ponad siedemnaście lat życia zamknięty w domu, skąd miał więc wiedzieć, jak wygląda prawdziwy związek?
Skąd miał wiedzieć, że Evans nie odwzajemniała jego uczucia, skoro nawet ona sama nie zdawała sobie z tego sprawy?
Aż do teraz...
Mimowolnie usłyszała w głowie słowa Natt sprzed tygodnia: „Obie dobrze wiemy, że gdyby Chris nie był chory...”. Nawet wtedy odrzuciła tę myśl od siebie, ale w tej chwili pod czujnym spojrzeniem Pottera nie była w stanie tego zrobić.
Wcześniej nie znała odpowiedzi, lecz w tym momencie pojawiła się niczym chorągiewka, powiewająca bezustannie przed jej oczami i sprawiła, że z jej gardła wydobył się beznadziejny szloch rezygnacji. Nie mogła już dłużej udawać przed samą sobą, że Christian był dla niej kimś więcej niż przyjacielem.
– W porządku – wyszeptał cicho brunet. – Rozumiem.
Ale nic nie rozumiał. Nic a nic. Evans miała ochotę uderzyć go w tors za to, że uświadomił jej, co tak naprawdę czuła. Próbowała wyrwać nadgarstki z jego uścisku, jednak jej na to nie pozwolił.
– W porządku, Lily – powtórzył spokojnym głosem, a ona przez to poczuła na niego jeszcze większą złość. – Ty też musisz to zrozumieć... Nie można budować związku na litości i współczuciu. Robisz krzywdę jemu i sobie...
– Puść mnie – przerwała mu, otwierając załzawione oczy. – Chcę stąd wyjść, słyszysz?
Znieruchomiała, kiedy uświadomiła sobie, że jego twarz znajdowała się dużo bliżej jej własnej niż przed zaciśnięciem przez nią powiek. Poczuła się dziwnie – nagle zrobiło jej się gorąco, a żołądek wykonał jakąś skomplikowaną akrobację powietrzną, której się nie spodziewała. Z zaskoczenia nad tym nowym uczuciem nie zauważyła nawet, że Potter puścił jej nadgarstki i teraz ocierał palcami łzy z jej policzków.
– Nie dotykaj mnie – wyszeptała, ale zabrzmiało to tak, jakby pierwszego słowa w ogóle nie wypowiedziała. – Nie... dotykaj... mnie – powtórzyła wyraźniej, kręcąc głową i przełykając głośno ślinę ze zdenerwowania.
Jej policzki dosłownie płonęły pod tym dotykiem. Rozpływały się i przelewały między jego palcami, a skóra chłopaka pochłaniała każdą z łez.
Lily jednocześnie chciała stamtąd uciekać i zostać tam na zawsze. Chciała odepchnąć jego ręce, ale też położyć swoje własne na jego szczęce. Chciała dotknąć jego ust i nie czuć się jak cholerna zdrajczyni. Chciała, żeby powiedział coś jeszcze i wysłał poczucie winy w najgłębsze i najodleglejsze czeluści jej umysłu, gdzie zostałoby uwięzione na długi, długi czas.
Chciała, nie chciała, chciała...
Jej głowa była w tej chwili jedną wielką i pustą bańką sprzeczności, która dziwnym trafem nie pękała pod naciskiem jego dłoni.
Jednak najgorsze było to, że James doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak na nią działał.
– Już dobrze, Lily – powtórzył znowu i zgodnie z jej prośbą zabrał palce z twarzy dziewczyny, ale się nie cofnął.
Było jej tak przytłaczająco duszno, że powinna wtedy jak najszybciej wybiec z jego dormitorium, jednak nie potrafiła się ruszyć, ponieważ pierwszy raz czuła coś takiego. Przy Chrisie było inaczej, zdecydowanie inaczej, chociaż nie umiała nazwać tej różnicy. Podczas ich pocałunków czuła się normalnie, a teraz wydawało jej się, jakby serce miało zamiar wyskoczyć jej z piersi. I dlaczego? Bo Potter na nią patrzył? Ale za to jak patrzył! Przestała w ogóle oddychać i – z tego, co widziała – on najwyraźniej też, jednak nie poruszył się nawet o milimetr, czekając na jej ruch. W tym momencie mogła wstać i wyjść, co powinna była zrobić już dawno, szczególnie, że dawał jej na to szansę. Wróciłaby do swojego dormitorium i wszystko byłoby w porządku, jak ciągle powtarzał James.
Ale nie było. Nic nie było w porządku.
Zamiast tego pochyliła się bardziej do przodu i zacisnęła drżące palce na jego zimnej szacie do quidditcha. W tęczówkach chłopaka zobaczyła natomiast tak szczere zdziwienie, że nawet nie myślała nad tym, co właśnie zrobiła.
Dała mu bowiem zielone światło.
Tak zielone, że aż raziło po oczach.
Tak zielone, że aby go nie oślepiło, musiał zmrużyć powieki w jednym z najpiękniejszych uśmiechów, jakie miała okazję u niego zobaczyć.
I zapewne chwilę później ich usta złączyłyby się w najdziwniejszym i najmniej spodziewanym pocałunku w jej życiu, gdyby ktoś z hukiem nie otworzył drzwi od dormitorium.
Lily odskoczyła do tyłu tak gwałtownie, że niewiele brakowało, a spadłaby z łóżka i wylądowała na potłuczonej szklance. James natomiast spojrzał ponad jej ramieniem z taką złością, jakby chciał dokonać mordu na tym, kto ośmielił się im przerwać, ale jego mina szybko przybrała postać zaniepokojonej. Evans tymczasem odwróciła się z zamiarem natychmiastowego opuszczenia ich pokoju, próbując opanować ogromny mętlik w głowie. Prawie pocałowała Pottera, do diabła! Nie miała pojęcia, co się z nią działo. Otarła zaschnięte łzy z policzków i zeskoczyła z łóżka, omijając kawałki rozbitej szklanki. Czuła, że jej serce wyglądało w tym momencie podobnie, jeśli nie gorzej.
– Co się stało? – zapytał James, także wstając z łóżka.
Dopiero wtedy Lily podniosła wzrok na osobę, która wparowała do dormitorium i przerwała im w kluczowej chwili. Od razu zrozumiała, dlaczego Potter nie dodał do swojej wypowiedzi czegoś w stylu „Lepiej módl się, żeby to było coś ważnego” – sam wygląd Blacka wystarczająco usprawiedliwiał to nagłe najście. Dziewczyna przypatrywała się jego kredowo białej z przerażenia twarzy i momentalnie zapomniała o tym, że jeszcze sekundę wcześniej chciała stamtąd uciekać. Podbiegła do chłopaka zaraz za Jamesem, a kiedy dostrzegła ślady krwi na kołnierzyku Syriusza, niemal ścięło ją z nóg.
Spojrzała na Pottera, który, teraz równie blady jak przyjaciel, szukał na jego szyi obrażeń, jednak Black szybko odepchnął jego ręce.
– To nie moja krew – wydusił z siebie z trudem, a potem oparł się o framugę drzwi, oddychając ciężko. – Mamy problem...
Żeby tylko jeden, pomyślała Lily, marząc o tym, aby ten dzień wreszcie dobiegł końca.
Taki właśnie efekt miały jej początkowe plany trzymania rąk przy sobie oraz wyjścia z ich dormitorium z czystym sumieniem.
***
– Pospiesz się, żółwico, bo ktoś nas zaraz zobaczy – powiedziała ze zniecierpliwieniem Melle, przestępując z nogi na nogę i obejmując się mocno ramionami.
Było jej tak zimno, że cała się trzęsła i szczękała zębami, kiedy czekała aż Tina łaskawie raczy zawiązać sznurowadło. Najwyraźniej miała równie skostniałe palce jak przyjaciółka, bo nie przychodziło jej to z łatwością, jednak w końcu się udało. Z samozadowoleniem wymalowanym na twarzy powoli podniosła się z kucek i naciągnęła puchową czapkę na uszy.
– Czy ty właśnie nazwałaś mnie żółwicą? – zapytała ze śmiechem, a Michelle przewróciła oczami w odpowiedzi i popchnęła ją do przodu.
– A co? Wolisz ślimaczycę? Albo żonę ślimaka? Nie sądzisz, że Slughorn jest dla ciebie ociupinkę za stary?
Perspektywa związku z nauczycielem eliksirów rozbawiła Miller do tego stopnia, że zaśmiała się tak głośno, że jak nic słychać ją było na całych błoniach. W końcu po co próbować być dyskretnym, skoro można po prostu ryknąć śmiechem o wartości raptem osiemdziesięciu decybeli, od którego blondynce aż zadźwięczało w uszach? Wcale by się nie zdziwiła, gdyby podczas jutrzejszego śniadania ludzie zastanawiali się, czy na hogwarckie tereny nie dostała się przypadkiem jakaś wyjątkowo hałaśliwa hiena, jednak nie powiedziała tego na głos, żeby Tina znowu nie dostała ataku śmiechu po usłyszeniu porównania do kolejnego zwierzęcia. Zamiast tego chwyciła ją pod ramię i pociągnęła w kierunku drzew, gdzie nastrój do żartów całkowicie ją opuścił.
Gdy wychodziły z dormitorium właśnie wybijała piąta po południu, ale na dworze już od dawna było ciemno jak w nocy, więc teraz, zagłębiając się między drzewa Zakazanego Lasu, dziewczyny nie widziały zupełnie niczego. Dopiero po oddaleniu się od błoni na dobre kilkanaście kroków zapaliły swoje różdżki, aby oświetlić zaśnieżoną ścieżkę, przez którą z trudem brodziły. Michelle zmarszczyła brwi, spoglądając na śnieg, który sięgał jej prawie do kolan i pokręciła głową ze zwątpieniem. Jak mogły być pewne, że nadal znajdowały się na odpowiedniej dróżce, skoro nie było jej nawet widać?
– Co będzie, jeśli się zgubimy, Melle? – zapytała niepewnie Tina, jakby czytała jej w myślach.
Blondynka rozejrzała się powoli dookoła i pociągnęła przyjaciółkę w prawo.
– To już niedaleko – zapewniła, wypuszczając obłoczek pary z ust. – Wtedy chyba skręciłam między tamte krzaki. – Wskazała rękawiczką w odpowiednie miejsce, mrużąc oczy.
Tina ruszyła przodem i przecisnęła się przez pokryte śniegiem gałęzie, a Michelle ukryła brodę w ciepłym szaliku i także przedarła się na polanę, na której dwa miesiące wcześniej spotkała Blacka. Westchnęła cicho, przypominając sobie, że nie musiałyby wtedy ryzykować życiem podczas ucieczki przed wilkołakiem, gdyby tylko Tina potrafiła czytać ze zrozumieniem. Kwiaty asfodelusa dodawało się do eliksiru dopiero w połowie jego warzenia, co Melle zauważyła po samym pobieżnym przejrzeniu instrukcji, ale okazało się także, że aby je zerwać nie można było sobie, ot tak, wejść do lasu i spróbować to zrobić, więc ich poprzednia eskapada tym bardziej nie miała żadnego sensu. Michelle przeczytała przepis tylko raz, ale nie potrafiła zrozumieć, w jaki sposób Tina przeoczyła tak wiele istotnych szczegółów, ponieważ wszystko było tam dokładnie opisane. Najwyraźniej w oczach przyjaciółki wyglądało to mniej więcej jak „asfodelus, bla bla bla, pełnia księżyca, bla bla bla”, jednak po zagłębieniu się w tekst okazywało się, że był to najbardziej wymagający ze składników. Nie dość, że znajdował się w Zakazanym Lesie, to żeby go zdobyć, trzeba było odpowiednio się do tego przygotować. „Przynajmniej miesiąc przed zerwaniem należy spryskać wybrany kwiat syropem z ciemiernika czarnego, w przeciwnym razie będzie bezużyteczny” – mówiła instrukcja zawarta w książce.
Melle zacisnęła palce na różdżce i za pomocą zaklęcia zaczęła usuwać śnieg z polany, aby mieć dostęp do kwiatów, których w tym momencie nie było nawet widać. Tina wzięła z niej przykład, więc już po kilku minutach zaspy nie sięgały im do łydek, tylko tworzyły cienką warstwę podobną do dywanu.
– W porządku – stwierdziła blondynka, wyciągając zakorkowaną buteleczkę z kieszeni. – Trzeba spryskać je wszystkie, bo potem zerwiemy zły.
Miller pokiwała głową i pochyliła się nad pierwszym kwiatem, wylewając na jego złote płatki jedną kroplę ze swojej fiolki, którą także wyjęła z kieszeni, a potem rozejrzała się po dużej polanie.
– To nam zajmie całą noc – zauważyła, ale wyciągnęła dłoń do kolejnej rośliny. – Wiesz, Melle, nie mogę się już doczekać, aż skończymy ten eliksir...
– Jeszcze nawet go nie zaczęłyśmy. – Zaśmiała się Fievly, ściskając mocniej szkło, aby nie wyślizgnęło się spomiędzy jej palców. – Właściwie nie wiem, czy nie jest na to trochę za późno. Potrzebujemy sześciu miesięcy, a do wakacji zostało tylko pięć... Oczywiście, o ile po drodze nie wybuchnie i wszystko pójdzie zgodnie z planem...
Po raz kolejny przechyliła fiolkę i obserwowała, jak złote płatki trzepoczą delikatnie, pochłaniając syrop z ciemiernika. Czuła się tak, jakby wyświadczała kwiatom przysługę, a one były jej wdzięczne za to, że odkryła z nich ciężką pierzynę śniegu. Spojrzała w zachmurzone niebo, starając się dostrzec księżyc, lecz nic z tego nie wyszło. Jeszcze dwa miesiące temu mówiła Tinie, że już nigdy nie wejdzie do lasu w czasie pełni, a teraz magicznym syropem podlewała w nim rośliny. Brzmiało to po prostu śmiesznie, kiedy myślało się o tym w ten sposób, ale przecież nie było jeszcze nawet szóstej, więc teoretycznie nie powinny się niczego obawiać.
Westchnęła ciężko i odwróciła się do brunetki, która kucała nad kwiatami po drugiej stronie polany.
– Myślisz, że jesteśmy tu bezpieczne? – zapytała szeptem, rozglądając się dookoła.
Zakazany Las od zawsze ją przerażał, a szczególnie po zmierzchu, kiedy poza wąskim promieniem światła padającego z różdżki nie było nic widać. Ktoś mógłby się czaić w ciemności tuż za najbliższym drzewem, a one nawet nie zdawałyby sobie z tego sprawy.
– Boisz się tego wilkołaka? – odpowiedziała pytaniem Tina, po czym wyprostowała się i przeszła kilka kroków dalej. – Daj spokój, jest jeszcze wcześnie. W tym momencie pewnie siedzi nad książkami.
Melle zamarła z ręką nad ostatnim z kwiatów i przeniosła wzrok na przyjaciółkę, która teraz chowała fiolkę do kieszeni płaszcza i rozglądała się po polanie z zadowoleniem. W tym momencie pewnie siedzi nad książkami – blondynka ciągle słyszała w głowie te słowa. Tina po prostu sobie żartowała, ale co, jeśli rzeczywiście to któryś z uczniów był wilkołakiem? Już kilkakrotnie się nad tym zastanawiała, lecz myślała, że to zbyt szalona teoria. Zmarszczyła brwi i spryskała ostatni kwiat, a potem rozprostowała obolałe kolana i podeszła do Tiny.
– To nie jest śmieszne. Mało brakowało, a by cię zabił! To niemożliwe, żeby Dumbledore trzymał w szkole wilkołaka! – Jej wzburzony głos potoczył się echem wzdłuż ciemnych drzew.
Miller wepchnęła dłoń między łokieć a bok przyjaciółki i pokręciła głową z uśmiechem.
– Jasne, że nie. W tym lesie mieszka mnóstwo dziwnych stworzeń, ale to nie znaczy, że są uczniami naszej szko...
W pobliżu rozległ się cichy trzask, więc Tina automatycznie mocniej zacisnęła rękę na przedramieniu Melle i nagle cała zesztywniała. Dźwięk dobiegał zza najbliższych drzew, więc blondynka wyciągnęła różdżkę przed siebie, żeby oświetlić jak najwięcej zacienionej przestrzeni i zrobiła krok w tył, ciągnąc za sobą przyjaciółkę. Cokolwiek czaiło się za pogrążonymi w mroku pniami, w tym momencie zagradzało im drogę powrotną do zamku, a uciekanie w głąb lasu nie było najmądrzejszym pomysłem.
– Nic nie widzę – mruknęła Fievly, celując różdżką w drzewa. – Może to tylko...
Nie zdążyła jednak dokończyć, ponieważ na polanę wyskoczył wielki czarny pies, a Tina na jego widok pisnęła głośno ze strachu. Niespodziewany gość wpatrywał się w dziewczyny, powarkując, jakby je ostrzegał, ale Michelle odetchnęła tylko z ulgą i uniosła obie dłonie do góry w uspokajającym geście, żeby nie przestraszyć zwierzaka.
– Hej, nie bój się – powiedziała łagodnie i pochyliła się lekko w jego stronę.
Chciała wyciągnąć rękę i pogłaskać go po łbie, jednak zrezygnowała z tego pomysłu, kiedy kłapnął na nią szczękami.
– On się nie boi, tylko chce nas pożreć – panikowała Tina, chowając się za przyjaciółką.
Pies rzeczywiście warczał złowrogo i zaczął zbliżać się w ich kierunku, pokazując kły, co mogło świadczyć o tym, że Miller miała rację. Na domiar złego po chwili do warczenia dołożył jeszcze szczekanie, przez co Michelle przycisnęła palec do ust i pokręciła głową, bojąc się, że ten odgłos ściągnie im na kark o wiele gorsze bestie.
– Cicho, bo narobisz nam kłopotów... – poprosiła, ale pies zareagował jedynie głośniejszym szczeknięciem.
– Nie gadaj do niego, Melle! – fuknęła ze złością Tina, cofając się w kierunku drzew. – Uciekajmy stąd.
Blondynka spojrzała przez ramię na przyjaciółkę, która zdążyła już zrobić pięć dużych kroków w tył, i w tej samej chwili poczuła, że coś ciągnie ją za nogawkę spodni. Uniosła wysoko brwi, po czym skierowała strumień światła w tamtą stronę i zauważyła czarnego psa, który zacisnął zęby na jej dżinsach i szarpnął nią tak mocno, że dziewczyna, runąwszy na plecy, przejechała dobre kilka jardów po śniegu.
– Zostaw ją! – krzyknęła Tina, podbiegając do nich z wyciągniętą przed siebie różdżką, jednak okazało się, że to nie było konieczne, ponieważ pies chwilę wcześniej sam odskoczył od Melle, a w jego szarych oczach pojawił się cień strachu. – O matko, wgryzł ci się w nogę!
Michelle pomyślała właśnie, że Miller naprawdę lubiła przesadzać i miała skłonności do dramatyzmu, bo przecież złapał ją tylko za nogawkę spodni, ale sekundę później zobaczyła na śniegu czerwone plamy, które ciągnęły się za nią, jak gdyby w bucie trzymała dziurawy karton soku wiśniowego. Spojrzała ze zdziwieniem na psa, który właśnie cofał się z podkulonym ogonem i dostrzegła, że z jego pyska zwisał kawałek niebieskiego materiału, z którego teraz kapała krew. Kiedy pierwsze zamroczenie minęło, wreszcie poczuła ból i przyłożyła drżącą dłoń do łydki. Jej kremowa rękawiczka w jednej chwili pokryła się szkarłatem, a Melle zacisnęła mocno powieki i odetchnęła z wyraźnym trudem.
– Co za okropne psisko – warczała w tym czasie Tina, chociaż winowajca już dawno zniknął za drzewami. – Pokaż to – poprosiła, odgarniając włosy z twarzy i pochylając się nad przyjaciółką. – Co teraz zrobimy? Dasz radę iść? Przecież nie możemy tu zostać, ten wilkołak...
Fievly zagryzła mocno wargi, żeby się nie rozpłakać, ponieważ ból, rozrywający jej łydkę był nie do wytrzymania. Zastanawiała się, jakim cudem mogła go na początku w ogóle nie poczuć, ale winą za to obarczyła szok. Oparła czoło na kolanie i zaczęła histerycznie oddychać, próbując odgonić mdłości i zawroty głowy. Wiedziała, że Tina miała rację – nie mogły zostać w lesie, to było zbyt niebezpieczne – ale też nie umiała sobie wyobrazić, że teraz byłaby w stanie oprzeć się na zranionej nodze. Szybkim ruchem zdjęła z dłoni zakrwawione rękawiczki i delikatnie odwinęła rozdarty materiał spodni, aby zobaczyć szkody, jakie wyrządził jej ten wściekły pies. Miller w tym czasie zsunęła z szyi szalik w kolorach Hufflepuffu i przycisnęła go do rany, która wyglądała dużo poważniej, niż obie się tego spodziewały.
– Pomóż mi wstać – poprosiła słabym głosem Melle. – Musimy wracać do zamku.
Kosztowało je to wiele przekleństw i wysiłku, ale wreszcie blondynce udało się podnieść do pionu. Oparła się na ramieniu Tiny, która wyglądała co najmniej tak, jakby ktoś kazał jej nieść na własnych barkach hipogryfa.
– Przestań się tak krzywić – syknęła Fievly, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. – I zastanów się, która z nas cierpi w tym momencie bardziej.
– Nic by się nie stało, gdybyś go nie zaczepiała – odparła ze złością Tina, po czym objęła przyjaciółkę w pasie i zrobiła pierwszy krok w kierunku szkoły. – Mówiłam, żebyś uciekała, a tobie zachciało się klepać go po głowie. Ciesz się, że nie odgryzł ci ręki.
Michelle zmarszczyła brwi i zerknęła w dół, bo całkiem straciła czucie w zranionej łydce, przez co nie odpowiedziała nawet na wyrzuty przyjaciółki. Zatrzymała się w miejscu, wyciągając dłoń, aby oprzeć się o drzewo. Mimo tego, że była podtrzymywana przez Tinę, miała wrażenie, że jedynie sekundy dzieliły ją od upadku. Zacisnęła palce na korze tak mocno, że poczuła w nich ból, ale nie mógł się on równać z tym, który wcześniej przejął kontrolę nad jej łydką. W tym momencie żałowała jednak, że tak niespodziewanie minął, ponieważ zapewne nie oznaczało to niczego pozytywnego dla jej nogi...
– Dobra, wskakuj – zawyrokowała nagle brunetka, po czym stanęła przed dziewczyną i ugięła kolana, wyciągając ręce do tyłu. – Zanim się rozmyślę – dodała szybko, bo Melle pokręciła tylko głową, mamrocząc pod nosem, że nie da rady tego zrobić.
Jednak kiedy wiatr rozwiał jej jasne włosy we wszystkich kierunkach i sprawił, że oprócz nogi przestała też czuć czubek własnego nosa, wreszcie zrozumiała, że znalazła się w naprawdę parszywej sytuacji. Była poważnie ranna i w dodatku od zamku oraz wszelkiej potrzebnej pomocy medycznej dzielił ją dobry kilometr, a to nawet nie było najgorsze, ponieważ noc zbliżała się wielkimi krokami i w każdej chwili mogły się natknąć na żądnego krwi wilkołaka. Nie mówiąc już o tym, że na zewnątrz było przynajmniej dziesięć stopni na minusie. Michelle jęknęła głucho, przysięgając sobie w myślach, że jeśli wyjdzie z tego cało, już nigdy nie kiwnie nawet palcem w związku z Felix Felicis, które było źródłem wszystkich jej ostatnich problemów.
A potem objęła Tinę za szyję i z trudem wskoczyła jej na plecy, starając się nie zachlapać jej płaszcza krwią, którą przesiąknięty był szalik nadal owinięty wokół łydki blondynki.
– Ja chciałam tylko mieć trochę więcej szczęścia – pożaliła się Miller, kiedy ciężko dysząc chwyciła przyjaciółkę pod kolana. – Czemu nie ostrzegli mnie o tym w instrukcji?
Melle podarowała sobie złośliwy komentarz, że może ostrzegli, a nawet dołączyli odpowiedni rysunek, tylko pewnie nie zwróciła na to uwagi, jak na masę innych istotnych rzeczy. Zamiast tego zacisnęła mocno zęby, modląc się, aby rana, która w tym momencie znowu dała o sobie znać, nie okazała się zbyt poważna. Po kilku minutach znalazły się dopiero na głównej ścieżce prowadzącej na błonia, a Tina była już tak zdyszana, jakby miała się zaraz przewrócić z powodu ciężaru na jej plecach. Michelle zamknęła na chwilę oczy, ale szybko je otworzyła, bojąc się, że za chwilę mogła zemdleć i tym samym przysporzyć przyjaciółce jeszcze więcej zmartwień. Widziała, że powoli zbliżały się do szkolnych błoni, co nieco podnosiło ją na duchu. Postanowiła wtedy obrócić tę sytuację w żart, aby Miller stwierdziła, że wszystko było w porządku i zagrożenie minęło. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że dziewczyna, mimo swoich słów, się o nią martwiła i obwiniała o to, co jej się przytrafiło.
– Teraz naprawdę przypominasz żółwicę – wyszeptała cicho, chociaż starała się mówić pewnym i mocnym głosem. – Nie dość, że poruszasz się dwa kroki na godzinę, to jeszcze masz na plecach coś, co wygląda jak skorupa.
Tina zachichotała pod nosem, po czym podrzuciła blondynkę wyżej, aby było jej wygodniej ją nieść. Dotarły właśnie do prześwitu między drzewami i chwilę później kierowały się wzdłuż błoni do wejścia do zamku. Fievly oddychała głośno z ulgą z każdym kolejnym krokiem, który oddzielał je od ciemnego lasu.
– Już rozumiem, czemu tak mocno ściskasz mnie za szyję – odparła Miller, udając, że nie może oddychać. – Chcesz, żebym cała pozieleniała i bardziej upodobniła się do żółwia. Przejrzałam cię na wylot.
Michelle uśmiechnęła się szeroko i jeszcze mocniej objęła szyję przyjaciółki, aby pokazać jej swoją wdzięczność za to, że w tej chwili miała ją przy sobie. Niemal nie czuła piekącego bólu w łydce, kiedy myślała o tej kochanej żółwicy, która zawsze wpadała na najgłupsze pomysły i ciągnęła ją za sobą w ten szalony wir. A Melle za każdym razem dawała się porwać.
W końcu była jej częścią, jej skorupą.
I nawet teraz – ze zranioną nogą, wychłodzonym organizmem i pamiętając o ich ostatniej ucieczce przed wilkołakiem, kiedy to ledwo uszły z życiem – nie zamieniłaby tej żółwicy na nikogo innego.
***
Layla patrzyła na swoje łyżwy, które zostawiały białe ślady na zamarzniętym jeziorze i starała się utrzymać równowagę. Wychodziło jej to coraz lepiej, w przeciwieństwie do Gawky’ego, który bez przerwy chwiał się, jakby nie stał na stabilnym lodzie, tylko na jakiejś wyjątkowo ruchliwej beczce. Ślizgonka podjechała do niego powoli i chwyciła go pod ramię, aby mu pomóc.
– Myślałam, że szybciej załapiesz – powiedziała, naciągając szalik na zmarznięty nos. – Wystarczyło, że wsiadłeś na miotłę, a już umiałeś na niej latać.
Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi i zacisnął dłoń na jej przedramieniu mocniej, niż to było konieczne. Gdyby ktoś obserwował ich teraz z brzegu, na pewno zauważyłby ogromną niepewność w ruchach Adriana, który w tym momencie odchylił się niebezpiecznie do tyłu. Brunetka przytrzymała go w pionie, ale zaczęła się nieco obawiać, ponieważ nie miała tyle siły, aby uchronić go przed upadkiem.
– Pochyl się do przodu i przestań tak pląsać nogami. – Zaśmiała się, naciskając delikatnie na jego plecy. – I lepiej daj mi ten aparat, bo coś czuję, że zaraz go zniszczysz.
Gawky posłusznie ugiął kolana i nachylił się, niemal zrównując wzrostem z przyjaciółką. Drugie polecenie wykonał jednak dość niechętnie, gdyż nie lubił oddawać komukolwiek swojego aparatu, ale najwyraźniej doszedł do wniosku, że w jej rękach będzie bezpieczniejszy. Lay uśmiechnęła się szeroko, widząc jego zbolałą minę, kiedy powoli podawał jej futerał. Szybko przewiesiła sobie pasek przez szyję, po czym ponownie zacisnęła palce na zaczerwienionej dłoni chłopaka. Potarła ją krótko, próbując przekazać mu trochę ciepła, ale najchętniej nakrzyczałaby na niego za to, że zapomniał rękawiczek.
– W porządku, zaraz będziemy dokładnie na środku jeziora – zauważył z zachwytem Gawky. – Szkoda, że Ibbie tego nie widzi – dodał, pociągając nosem z zimna, co Layla skwitowała jedynie ironicznym „mhm”.
Jej siostra w tej chwili zapewne siedziała w ciepłym łóżku i śmiała się do rozpuku z tego, że tym razem udało jej się wymigać od nowego pomysłu Adriana. Layla nie miała jednak serca odmówić podekscytowanemu chłopakowi, kiedy zaczął przedstawiać im swój plan na kolejne zdjęcia. Według dziewczyn był zdecydowanie uzależniony od fotografii, lecz to wcale nie przeszkadzało im w czynnym braniu udziału w jego „sesjach”. Zazwyczaj bez gadania zgadzały się na wszystkie jego pomysły, jednak tego wieczora, kiedy zaproponował wyjechanie na łyżwach na środek jeziora, Ibbie stwierdziła, że się boi, więc musieli sobie radzić bez niej.
Kiedy kilkanaście minut wcześniej stanęli na brzegu, wyglądało na to, że wcale sobie nie pojeżdżą, ponieważ tafla lodu była pokryta grubą i wysoką warstwą śniegu, ale Gawky nie poddawał się tak łatwo i stwierdził, że po prostu będą stopniowo odśnieżać trasę swojego przejazdu za pomocą magii, więc teraz mogli bez większego problemu poruszać się po odsłoniętym lodzie.
Layla westchnęła cicho, zastanawiając się, dlaczego nie miała normalnych przyjaciół, z którymi teraz siedziałaby na kanapie przy kominku, ale potem spojrzała na Gawky’ego, kurczowo trzymającego się jej ręki, i od razu porzuciła te myśli.
Zakręciła tak powoli, żeby się nie wywrócił i przestała naprzemiennie odpychać się stopami, co spowodowało, że jej łyżwy po chwili same zatrzymały się w miejscu.
– Nie umiem hamować! – spanikował w tym czasie Gryfon, a Layla uniosła oczy do ciemnego nieba i złapała go zapobiegawczo za kurtkę, wytracając powoli ich wspólną prędkość, która nie była zatrważająca.
Kiedy, mimo braku umiejętności, w końcu zahamowali, jednocześnie podnieśli wzrok znad lodu i spojrzeli na zamek, który wyglądał zjawiskowo na tle księżyca w pełni. Gawky przez chwilę nie był w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa, ale szybko się opanował i zaczął stukać dziewczynę w biodro, szukając torby ze swoim aparatem.
– Piękny widok, prawda? Powiedz, że piękny – nalegał szatyn, przez co Ślizgonka zachichotała głośno i przyznała mu rację, przypatrując się najwyższym wieżom. – Podjedź tam i oddaj mi wreszcie aparat – poprosił, po czym wskazał palcem przed siebie.
Layla zdjęła torbę przez ramię i zawiesiła ją na wyciągniętej ręce chłopaka, zastanawiając się, czy odjeżdżanie od niego na więcej niż kilka cali było dobrym pomysłem. Ostrożnie puściła jego łokieć, a kiedy zobaczyła, że bez większego problemu utrzymał równowagę, zdecydowała się zastosować do jego poleceń.
– Wykręć jakąś ósemkę, czy coś – dodał jeszcze, zdejmując zatyczkę z obiektywu. – Wyobrażasz sobie, jak to będzie świetnie wyglądało po wywołaniu?
– Piruet też zrobić? – zapytała ironicznie i powoli podjechała w wyznaczone miejsce, wyciągając ręce na boki, żeby łatwiej jej było utrzymać pion.
Gawky parsknął głośnym śmiechem, od którego łyżwy poniosły go odrobinę do tyłu, więc Layla spojrzała na niego z zaniepokojeniem, ale sytuacja nie wyglądała groźnie. Najwidoczniej chłopak nagle w magiczny sposób nauczył się stać prosto i nie chwiać na wszystkie strony, co mogło wiązać się z tym, że w rękach trzymał aparat, który był prawdziwym oczkiem w jego głowie.
– Okej, piruet zostawimy sobie na koniec – stwierdził z rozbawieniem, przykładając wizjer do twarzy. – Na razie możesz po prostu przejechać z lewej na prawą.
Przytrzymał przycisk migawki i uśmiechnął się tak szeroko, że Layla mogłaby w tym momencie wykonać nawet podwójny piruet z obrotem, żeby tylko go uszczęśliwić. Co prawda po tej próbie najprawdopodobniej połamana wylądowałaby w skrzydle szpitalnym, ale to by się wtedy nie liczyło. Zrobiłaby dosłownie wszystko, aby sprawić radość Adrianowi, dlatego kilkanaście minut później kręciła już ósemkę na jednej nodze, a sądząc po jego zachwyconych okrzykach, najwyraźniej jej się to udało.
– Błagam, tylko się teraz nie wywróć, bo to będzie najpiękniejsze zdjęcie, jakie kiedykolwiek zrobiłem!
Dziewczyna skupiła się więc podwójnie na utrzymaniu równowagi, co było coraz trudniejsze ze względu na Gawky’ego, który bez przerwy mamrotał coś podekscytowanym głosem. W końcu oznajmił, że zdjęcie wyszło, a Layla z ulgą opuściła lewą łyżwę na lód i podjechała do przyjaciela, czując się o wiele pewniej niż przed kilkoma minutami. Szatyn uśmiechnął się szeroko, dzięki czemu mogła podziwiać małe zmarszczki wokół kącików jego ust. Po chwili pochylił się i z wdzięcznością pocałował ją w czoło tak mocno, aż oboje zachwiali się niebezpiecznie nad lodem.
– Chcesz uwiecznić najszczęśliwszego człowieka na świecie? – zapytał, wyciągając aparat w jej stronę. – Musisz nacisnąć tutaj – przypomniał i przesunął jej palec na odpowiedni przycisk.
Layla podniosła urządzenie do twarzy i przytrzymała guzik, kierując obiektyw na rozjarzone oczy Adriana. Pokiwała głową, aby przekazać mu, że zdjęcie się zrobiło, a chłopak uniósł oba kciuki do góry, po czym odjechał trochę do tyłu, przecinając powietrze dłońmi.
– Zrobisz jeszcze jedno, jak próbuję jeździć? – poprosił z uśmiechem. – Później pokażemy to Ibbie i będzie żałowała, że z nami nie poszła.
– Na pewno – odparła dziewczyna, o dziwo, wcale nie ironicznie, i ponownie przyłożyła aparat do oka. – Tylko uważaj – ostrzegła, naciskając na przycisk.
Musiała przytrzymać go przez chwilę, aby po wywołaniu można było za pomocą magii ożywić otrzymany obraz. Zdjęcie przypominało wówczas mugolski film, zaczynający się od momentu naciśnięcia migawki, a kończący po zabraniu palca z guzika. Gawky zawsze powtarzał, że to coś naprawdę niesamowitego, ponieważ wychował się wśród mugoli, gdzie obrazki nie miały w zwyczaju się poruszać.
W tym momencie znajdował się już kilka jardów od Layli, więc postanowiła zakończyć to ujęcie, ale przeszkodziło jej w tym głośne chrupnięcie, dobiegające gdzieś z przodu. Uniosła brwi i chciała opuścić aparat, żeby zidentyfikować ten dźwięk, jednak nie zdążyła, ponieważ chwilę później serce stanęło jej w miejscu z przerażenia.
– GAWKY! – wrzasnęła piskliwie, chociaż wiedziała, że było już za późno.
Kruchy lód w mgnieniu oka załamał się pod chłopakiem, wciągając go do otchłani ogromnego jeziora, a on sam był tak zaskoczony, że nie zdążył nawet wziąć głębszego oddechu. Layla pokręciła głową i odrzuciła aparat na bok, podjeżdżając do powstałej przerębli, która swoją szerokością uniemożliwiła Adrianowi utrzymanie się nad powierzchnią wody.
– O matko – wyszeptała, z trudem łapiąc powietrze.
Błyskawicznie pozbyła się łyżew, nawet ich nie rozwiązując, co sprawiło, że jej kostka chrupnęła równie głośno jak krusząca się tafla lodu, ale brunetka nie zwróciła na to uwagi. Gawky nie umiał pływać i się nie wynurzał, a ona musiała mu pomóc. Zacisnęła powieki i ześlizgnęła się do ciemnej toni, bez żadnego planu działania.
Nawet w jednej tysięcznej procenta nie przypuszczała, że będzie jej tak zimno. Miała nadzieję, że palące uczucie strachu o Gawky’ego wystarczająco ją rozgrzeje, ale zdecydowanie się przeliczyła. Jej ubrania w jednej chwili przesiąkły lodowatą wodą, więc zaczęła szaleńczo machać dłońmi na boki, aby jak najszybciej dotrzeć do chłopaka, chociaż było tak ciemno, że nie wiedziała nawet, gdzie jest góra, a gdzie dół. Przerażenie uderzyło jej do głowy jeszcze mocniej, kiedy zorientowała się, że zupełnie nie przemyślała tej akcji ratunkowej. Powinna zacząć od rzucenia na siebie zaklęcia Bąblogłowy, wtedy przynajmniej mogłaby swobodnie oddychać, a teraz nie była w stanie choćby wyciągnąć różdżki z kieszeni. Powoli traciła czucie w dłoniach i chciało jej się płakać nad tą zbyt pochopną decyzją, która postawiła ją w wyjątkowo trudnym położeniu.
Ostatkiem sił rzuciła się do przodu, próbując trafić na ciało przyjaciela, ale podejrzewała, że nawet gdyby teraz go dotknęła, wcale by tego nie poczuła, ponieważ miała wrażenie, jakby jej palce zamieniły się w kostki lodu. Machnęła jeszcze nogami w panicznej próbie wydostania się na powierzchnię, jednak nie wiedziała w ogóle, w którą stronę powinna płynąć.
A potem glony oplotły jej łydki i pociągnęły ją na dno.
Próbowała się wyrwać, próbowała jeszcze walczyć, lecz była pewna, że to już koniec. Przestała w ogóle czuć cokolwiek, po prostu poddała się i cała zdrętwiała z zimna opadła w ciemność, mając nadzieję, że Gawky’emu udało się wydostać na powierzchnię o własnych siłach.
***
– Co ma znaczyć, że ją ugryzłeś? – zapytał James, nerwowym ruchem pocierając skronie, podczas gdy Syriusz klęczał na podłodze i pochylał się nad mapą szkoły.
Lily siedziała tuż obok niego, wpatrując się w pergamin z uchylonymi ustami i obserwowała go uważnie, aby dostrzec kropki z nazwiskami dwóch młodszych Puchonek, których nie było nigdzie widać. Minęło dopiero kilka minut, odkąd Black wpadł niespodziewanie do ich dormitorium, ale to wystarczyło, aby dołożyć im dodatkowych zmartwień.
– Chciałem ją tylko złapać za nogawkę – wyszeptał drżącym głosem chłopak, a Evans delikatnie położyła dłoń na jego przedramieniu.
Widziała, że się tym zadręczał i był wyraźnie roztrzęsiony, czego nawet nie próbował przed nimi ukrywać. Nigdy wcześniej nie miała okazji zobaczyć go w takim stanie, ponieważ zazwyczaj zachowywał się beztrosko i wydawał się niczym nie przejmować, ale teraz ta poza całkowicie zniknęła, pozostawiwszy po sobie wyłącznie ogromne przerażenie w jego oczach. Lily chciała mu jakoś pomóc, więc ostrożnie przesunęła dłoń wzdłuż rękawa szaty chłopaka i splotła ją z jego trzęsącymi się ze zdenerwowania palcami. Kiedy Potter dostrzegł ten drobny gest, zmarszczył brwi ze złością i pokręcił jedynie głową, jakby nie miał już do tego siły.
– I co sobie wtedy myślałeś?! – Podniósł głos, przez co Lily aż się wzdrygnęła i odruchowo wzmocniła uścisk na dłoni Syriusza. – Że zaciągniesz je z powrotem do zamku? Nie mogę uwierzyć, że jesteś taki głupi! – krzyknął z naciskiem, obejmując palcami nasadę nosa.
W oczach Blacka mignęło zrezygnowanie i jakieś nowe uczucie, którego dziewczyna nie zdążyła już rozszyfrować, ponieważ szybko opuścił ponury wzrok na mapę. Spojrzała więc na Jamesa, który spacerował w kółko tak gwałtownie, że nie zdziwiłaby się, gdyby zostawiał za sobą ślady w podłodze. Był wyraźnie zdenerwowany, a na jego twarzy dodatkowo odznaczało się zmęczenie, wręcz wyczerpanie, które miało się tej nocy tylko pogłębić.
Może właśnie dlatego niepewnie podniosła się z podłogi, wypuściwszy dłoń Syriusza ze swojej, i podeszła do Jamesa, zachodząc mu drogę, tak aby się zatrzymał. Brunet wyminął ją jednak, jakby nawet jej nie zobaczył i nadal krążył po pokoju niczym jastrząb szykujący się do zaatakowania swojej ofiary.
– Uspokój się – poprosiła stanowczo, mówiąc do jego pleców. – Syriusz chciał dla tych dziewczyn dobrze. To nie jego wina, że znowu wybrały się do lasu podczas pełni...
Potter nagle zatrzymał się, jakby w zwolnionym tempie, po czym odwrócił się niespodziewanie i zmierzył ją zirytowanym spojrzeniem, od którego zaczerwieniły jej się policzki.
– A może moja, co? – zapytał gniewnie, robiąc krok w jej kierunku. – Może mnie też potrzymasz za rękę, jeśli pójdę odgryźć jakiejś dziewczynie nogę? – Przez chwilę oddychał ciężko, jakby właśnie przebiegł milę, a potem ukrył podkrążone oczy w dłoniach i pokręcił wolno głową ze zrezygnowaniem.
Lily była w stanie się na niego jedynie gapić, ponieważ nie miała czasu, żeby to wszystko przeanalizować. Zagryzła mocno wargi, rozglądając się dookoła i szukając dobrego rozwiązania, które jak na złość nie chciało się przed nią ujawnić. Westchnęła ciężko, odsuwając się od Jamesa, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to najgorsze, co mogła w tym momencie zrobić. Już miała ponownie usiąść na podłodze i zacząć studiować mapę, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie i znowu zbliżyła się do bruneta.
– Nie mów tak – wyszeptała, ostrożnie przykładając palce do jego łokcia. – Tej dziewczynie na pewno nic się nie stanie – dodała, choć dobrze wiedziała, że tym akurat przejmował się najmniej.
Nie miała pojęcia, jak go pocieszyć, ponieważ nie do końca rozumiała, o co mu właściwie chodziło. Brzmiał tak, jakby był zazdrosny o Syriusza, ale to wydawało jej się jeszcze bardziej absurdalne niż jego wcześniejsza zazdrość o Willa. Zmarszczyła brwi, czując narastający ból głowy.
– W porządku. Weź mapę, znajdziemy tę Melle i sprawdzimy, co z jej nogą – powiedziała, a potem sama schyliła się po pergamin, ponieważ Potter całkowicie ją zignorował. – Świetnie – syknęła ze złością, wpatrując się w okulary wplątane w jego rozczochrane włosy. – Ty tu zostajesz – przystopowała Syriusza, który już podnosił się z podłogi. – Jeśli zobaczy cię w tym stanie, zacznie coś podejrzewać...
– W takim razie mnie nie zobaczy – odparł szybko Black i podszedł do swojego łóżka, lecz Lily nie zwróciła uwagi na to, czego tam szukał.
Zamiast tego spojrzała na Jamesa, który raczył w końcu oderwać dłonie od twarzy i przez jedną krótką chwilę zrobiło jej się go szkoda. Na Merlina, on wciąż miał na sobie strój do quidditcha, a czekała go jeszcze cała noc w towarzystwie wilkołaka! Trochę za późno zrozumiała, że nie powinna ciągnąć go ze sobą na pomoc Melle, bo i bez tego wyglądał, jakby jego limit wrażeń na jeden dzień już dawno zdążył się wyczerpać.
– Załatwię to sama – zapewniła, po czym ruszyła w stronę drzwi, nie czekając na odpowiedź. – Usiądź i odpocznij, zajmę się...
Nie zdążyła jednak dokończyć zdania, ani nawet samodzielnie nacisnąć klamki, bo Potter zrobił to za nią i znowu przepuścił ją przodem. Zamrugała szybko, żeby nie rozpłakać się z bezradności i zagubienia. Dopiero po kilkunastu długich sekundach przypomniała sobie o Syriuszu, który ruszył za nimi, trzymając w rękach pelerynę-niewidkę.
– James... – zaczęła łagodnie dziewczyna, ale znowu nie pozwolił jej skończyć.
– Idę z wami – stwierdził głosem nieznoszącym sprzeciwu, czekając aż obydwoje wyjdą z dormitorium. – Musimy porozmawiać, Lily – dopowiedział tak cicho, aby Black nie mógł go usłyszeć.
Dlaczego to zabrzmiało jak groźba? Evans przytrzymała się ściany, mając nadzieję, że chłopcy tego nie zauważyli, ale doskonale wiedziała, że Potter obserwował każdy jej ruch. Zagryzła wargi tak mocno, że aż skrzywiła się z bólu, a potem zbiegła po schodach do pokoju wspólnego, starając się pozbyć z głowy uciążliwego szumu, który wcale jej nie pomagał.
Musimy porozmawiać. Te słowa wywołały u niej przerażenie, nawet większe od tego, jakie poczuła, kiedy usłyszała, że Syriusz zranił tę młodszą Puchonkę. W tej chwili marzyła jedynie o tym, żeby to wszystko na spokojnie przemyśleć, ale nie miała do tego żadnej okazji. Dopiero teraz, gdy podała mapę Blackowi i biegła za nim razem z Jamesem, jej czaszka wzdłuż i wszerz wypełniła się prawdziwą lawiną myśli, dzięki którym nie zwracała uwagi na nic innego. Nie zauważała nawet, gdzie dokładnie się znajdowali ani czy w ogóle opuścili już wieżę Gryfonów.
James. Chris. James. Chris. Najchętniej w tej chwili usiadłaby na podłodze i pogrążyła się w rozpaczy, ponieważ nie potrafiła odrzucić od siebie ich imion, ich twarzy wyczekujących na jej decyzję. Czuła, że wpakowała się w coś, co zdecydowanie przerastało jej możliwości i była pewna, że nie da rady rozwiązać tego w kilka minut...
Zamyśliła się tak głęboko, że niemal nie usłyszała Syriusza, kiedy w końcu przerwał panującą między nimi ciszę.
– Weszły do szkoły – zakomunikował nerwowo, zaciskając blade palce na krawędzi mapy. – One... One idą do pokoju Puchonów – dodał z niedowierzeniem i uważniej przyjrzał się kropkom z nazwiskami dziewczyn. – Dlaczego nie do skrzydła?
Był tak podenerwowany, że niewiele brakowało, a całkiem zapomniałby o tym, że miał się schować pod peleryną, aby go nie zobaczyły. Na szczęście owinął się nią, zanim weszli w korytarz, na końcu którego dostrzegli dwie Puchonki. Lily obrzuciła jeszcze szybkim spojrzeniem miejsce, w którym zniknął, chcąc upewnić się, że nie wystawały mu stopy, kiedy poczuła, że James zacisnął dłoń na jej ramieniu. Zerknęła na niego ze zdziwieniem, ale okazało się, że zamierzał ją tylko zatrzymać.
– Zwolnij trochę i się uspokój, bo po twojej minie zaraz domyślą się wszystkiego – powiedział cicho, a ona przyznała mu rację i kilka razy odetchnęła głęboko, aby nie zauważyły jej zdenerwowania. – Hej, co wy tu robicie? – zapytał po chwili o wiele głośniej, zwracając się do dziewczyn na drugim końcu korytarza. – Nie jesteście na kolacji?
Ta, która trzymała blondynkę na plecach, odwróciła się powoli w ich stronę i mruknęła coś pod nosem, na co Melle zachichotała z rozbawienia. Najwyraźniej nie było z nią tak bardzo źle, skoro mogła się śmiać. Lily podeszła do nich najszybciej, jak się dało, nie pokazując jednocześnie, że wiedziała o jakiejkolwiek ranie, więc wydawało jej się, że zrobiła to zdecydowanie za wolno. Potter dotrzymał jej kroku i już po chwili stali przed Puchonkami, udając, że uważnie im się przyglądają. Evans odczekała jeszcze kilka, ciągnących się w nieskończoność sekund, a potem podążyła wzrokiem do prawej łydki blondynki, która była owinięta żółto-czarnym szalikiem. Poprawka, krwistoczerwonym szalikiem.
– Co... ci się stało? – zapytała Lily cienkim głosem, którym wcale nie musiała manipulować, ponieważ ten widok przyprawił ją o zimne poty.
Zauważyła, że James spojrzał na nią z zaniepokojeniem, lecz powoli osunęła się na podłogę, zanim zdążył choćby wyciągnąć do niej rękę. Jęknęła cicho, przyciągając kolana do piersi i chowając w nich twarz. Mogła przewidzieć, że w ten sposób zareaguje na styczność z krwią, ponieważ w jej przypadku nie była to żadna nowość. Zacisnęła mocno powieki i wzięła kilka kolejnych głębszych wdechów, kiedy poczuła na czubku głowy czyjąś dłoń.
Musiała się uspokoić i zaprowadzić blondynkę do pielęgniarki. Tak, musiała tylko... Spróbowała podnieść wzrok, ale świat znowu zawirował przed jej oczami, więc zrezygnowała z tego pomysłu.
– Oddychaj, Lily – powiedział szeptem James, pochylając się nad nią jak nad małym dzieckiem, jednak nie miała nawet siły, żeby poczuć się zażenowana. – Zaprowadzę ją do skrzydła, a później... dokończę obchód.
Zaakcentował ostatnie słowo, dając jej do zrozumienia, że miał na myśli coś innego. Tylko co? Próbowała się skupić, ale nadal wszystko dookoła niej wirowało – nawet podłoga podskakiwała jak szalona.
– Zostawisz ją tutaj samą? – Usłyszała słaby głos Melle, od którego pobladła jeszcze bardziej, bo przed oczami zobaczyła obraz jej zranionej łydki.
Nie zemdlej teraz. Błagam, nie zemdlej znowu, Lily – powtarzała sobie w myślach, ale kiedy poczuła chłodne dłonie na swoich policzkach, te prośby nagle ucichły i miała wrażenie, że niedługo straci przytomność właśnie od tego dotyku.
– Zaprowadzę ją do skrzydła i do ciebie wrócę – powtórzył, tym razem nie bawiąc się w gry słowne, chociaż wiedziała, że wcześniej chodziło o coś innego. I nie myliła się, ponieważ sekundę później James przycisnął usta do jej czoła i zaczął szeptać tak cicho, że sama ledwie go słyszała: – Zostań tu z Syriuszem. – Gorąco gwałtownie uderzyło do jej policzków, utrudniając zrozumienie poszczególnych słów, a on musiał to wyczuć, ponieważ trzymał dłonie na owych nowopowstałych rumieńcach. Ba, jej czoło dosłownie płonęło pod naciskiem jego ust, nie zdziwiłaby się więc, gdyby teraz dostał poparzeń drugiego stopnia. – Porozmawiamy później. Dobrze się czujesz?
Nie, nie, nie! Po stokroć nie!
Pokiwała jednak głową, przełykając wielką kluchę w gardle.
– Czy ona nie miała przypadkiem innego chłopaka?
– Tina! – syknęła z upomnieniem jej przyjaciółka.
No, właśnie, Lily. Nie miałaś przypadkiem innego chłopaka? – pomyślała ironicznie Evans, kiedy James odsuwał się od niej powoli. Podrapał się po głowie i napomknął coś o tym, że przecież brunetka mogła użyć zaklęcia, zamiast nieść Melle na plecach. Wyraźnie chciał zamknąć jej usta oraz powstrzymać ją od wszelkich komentarzy na temat Chrisa i świetnie mu się to udało, ponieważ jej mina po usłyszeniu tych słów była tak komiczna, że Lily doszła do wniosku, że chyba nie dało się jej nie polubić.
Szybko spojrzała jednak na swoje kolana, żeby ponownie nie zobaczyć zakrwawionego szalika, który doprowadził ją do tego stanu. Przysunęła się do ściany i oparła się o nią plecami, kiedy Potter zabierał Melle do skrzydła szpitalnego, więc nie wiedziała nawet, czy jeszcze na nią patrzył. Nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Przez chwilę słyszała tylko jego kroki, a potem Tina ruszyła w ślad za nimi, dlatego już po kilkunastu sekundach Lily została na korytarzu sama.
Prawie.
– Co się dzieje? – zapytał nadal ukryty pod peleryną Syriusz, siadając obok niej. – I co z Dulcosem?
Nie wiem było doskonałą odpowiedzią na oba te pytania. Dziewczyna pokręciła bezradnie głową, a potem po jej policzkach w końcu pociekły łzy. Poczuła, że Black przyciągnął ją do siebie, więc przytuliła się do niego i zaczęła płakać w jego niewidzialne ramię, zdając sobie sprawę z tego, że gdyby ktoś ją w tym momencie zobaczył, bez wątpienia wziąłby ją za wariatkę.
Brunet pogłaskał ją po włosach, a ona chwyciła za brzeg peleryny i zrzuciła ją z jego ramion, ponieważ czuła się dziwnie, nie mogąc go zobaczyć. Oparła się policzkiem o tors chłopaka i siedzieli tak w ciszy przez następne kilkanaście minut. A może to były godziny? Lily nie miała pojęcia, ile czasu minęło, ale powrót Jamesa ze skrzydła zbliżał się nieubłaganie. Zaczęła z tego powodu coraz bardziej panikować, więc szybko odsunęła się od Blacka, wycierając policzki palcami i oznajmiła mu, że idzie do dormitorium. Nie próbował jej zatrzymywać, tylko uśmiechnął się do niej smutno i zabrał dłoń z jej pleców.
– Dasz sobie radę? Poczekam tu na Jamesa. Remus jest już pewnie w chacie – powiedział cicho, a w jego głosie nadal można było usłyszeć poczucie winy z powodu tego, co zrobił Melle.
– Jasne. Nie przejmuj się tym, wiem, że chciałeś dobrze – wyszeptała Evans, przytrzymując na chwilę jego dłoń w kojącym uścisku, a potem podniosła się z trudem, chociaż zawroty głowy zdążyły już ustąpić.
Odrobinę się zawahała, kiedy zobaczyła jego pełne wdzięczności spojrzenie, które rozkruszyło jej serce na jeszcze drobniejsze kawałeczki. Chłopak jej w tym momencie potrzebował – potrzebował kogoś, kto powiedziałby mu, że nie zrobił niczego złego; kogoś, kto sprawiłby, że i on by w to uwierzył. A Lily zamierzała uciec jak zwykły tchórz i zostawić go z przekonaniem o własnej winie. Wstydziła się tego, że taka myśl w ogóle przyszła jej do głowy.
– Posłuchaj, nie możesz się obwiniać, rozumiesz? – zapytała, zaciskając palce na jego ramieniu i zmuszając go tym samym, aby podniósł na nią wzrok. – Zachowałeś się dobrze. To był wypadek i nie miałeś na to wpływu. Pielęgniarka szybko ją poskłada, poza tym sam widziałeś, że nie jest z nią źle, skoro nie zamierzała nawet iść z tym do skrzydła. I nie zapominaj o najważniejszym...
Oczy Syriusza rozjaśniły się, jakby dostrzegał sens w tym, co mówiła, a jego głowa nie była już opuszczona, ponieważ z zaciekawieniem podniósł ją do góry, chłonąc każde słowo i czekając na ciąg dalszy.
– Dwa miesiące temu niemal przez nią nie umarłeś – przypomniała trzeźwo i uśmiechnęła się delikatnie. – Myślę, że jesteście kwita.
Brunet uniósł brwi ze zdziwienia, ponieważ najwyraźniej o tym zapomniał, a potem wbił zawstydzony wzrok w podłogę. Evans nie wiedziała, o co tym razem chodziło, ale z dwojga złego wolała, żeby chłopak był zmieszany niż zdołowany.
– Przepraszam – powiedział cicho, a Lily z zaskoczenia przysiadła z powrotem na podłodze, nad którą dotychczas kucała.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że takie słowa ciężko było usłyszeć z ust Syriusza i na pewno z trudem przechodziły mu przez gardło, dlatego milczała jak grób, czekając na wyjaśnienia i wpatrując się w jego dłonie, którymi nerwowo ściskał rąbek peleryny-niewidki.
– Przepraszam, że doceniam cię tylko wtedy, gdy ratujesz mi życie albo pomagasz wyjść z dołka – dodał, ledwo poruszając ustami. – Przepraszam, że nie możesz mieć we mnie takiego samego oparcia... Merlinie, jestem beznadziejny. Przed chwilą płakałaś mi w ramię, a ja nie byłem w stanie nawet powiedzieć niczego użytecznego...
Pokręciła szybko głową, zanim zdążył się bardziej rozkręcić.
– Daj spokój, czasem wcale nie potrzeba słów, żeby kogoś pocieszyć. – Przetarła palcem pod prawą powieką i wyciągnęła dłoń w kierunku chłopaka. – Widzisz tu jakieś łzy? – zapytała, ale wargi zadrżały jej podczas wypowiadania ostatniego wyrazu.
Syriusz pochylił się do przodu i ponownie przytulił ją do siebie, lecz tym razem był to uścisk mówiący o wiele więcej. Mówiący: „Jestem twoim przyjacielem i możesz na mnie liczyć, mimo że nie zawsze to okazuję”.
– Czasem wcale nie potrzeba łez, żeby wiedzieć, że ktoś płacze – podzielił się z nią swoją maksymą i chociaż zrobił to w żartobliwy sposób, odnosząc się do jej wcześniejszych słów, Lily miała wrażenie, że nigdy nie był bardziej poważny i dojrzały w jej oczach.
Uśmiechnęła się lekko, po czym znowu podniosła się z podłogi i oznajmiła, że tym razem naprawdę idzie do dormitorium. Black odpowiedział jej bladym uśmiechem, więc powoli ruszyła w kierunku, z którego wcześniej przyszli. Dopiero za zakrętem korytarza zaczęła biec, ile sił w nogach, ponieważ nie była gotowa na to, żeby teraz spotkać Jamesa. Chciała jedynie położyć się wreszcie do łóżka i zasnąć, a najlepiej zapomnieć o całej tej sytuacji.
Pokonywała kolejne stopnie, czując, że następnego dnia obudzi się z potwornymi zakwasami w udach. Była już na pierwszym piętrze. A może dopiero na pierwszym. Żałowała, że straciła tak dużo czasu na wypłakiwanie się w ramię Syriusza, zamiast od razu wrócić do wieży, ponieważ w tym momencie istniało większe ryzyko przypadkowego wpadnięcia na Pottera. Nie minęło nawet dziesięć sekund, odkąd ta myśl przyszła jej do głowy, a zza najbliższego zakrętu wyłoniła się dobrze jej znana, męska sylwetka. Evans nie zdążyła wyhamować i z impetem wpadła prosto w jego wyciągnięte ramiona, którymi próbował ją zatrzymać.
– Proszę cię, Lily. Naprawdę musimy porozmawiać – wyszeptał błagalnie, odsuwając ją od siebie na wyciągnięcie rąk i powstrzymując tym samym od dalszej ucieczki.
Dziewczyna spojrzała na niego, próbując zapanować nad dygoczącymi ze zdenerwowania dłońmi.
– Co z Melle? – zapytała cicho, ale zaraz przypomniała sobie swoją chwilę słabości, kiedy blada jak ściana osunęła się na podłogę, i momentalnie zrobiło jej się głupio.
– Wyjdzie z tego – odpowiedział, przeczesując włosy palcami i nie dodał już nic więcej.
Przez kolejne minuty panowała cisza, która wręcz dzwoniła im w uszach. James to otwierał, to zamykał usta, jakby nie mógł się zdecydować, od czego zacząć, a Lily po prostu czekała, chowając do rękawów dłonie, które nigdy wcześniej nie drżały tak gwałtownie. Zaczęła nawet podejrzewać u siebie jakiś atak paniki, gdyż za żadne skarby nie potrafiła zapobiec temu dygotaniu.
– Ja... chciałem... – odezwał się w końcu chłopak i poprawił okulary, które wcale tego nie wymagały. – Chciałem cię przeprosić.
Evans uniosła brwi tak wysoko, że aż ją zabolały. Przeprosić? Nic z tego nie rozumiała. Czy oni wszyscy powariowali?
– Nie powinienem wyciągać tej sprawy z Dulcosem – wyjaśnił, zamykając na chwilę powieki. – Nie miałem prawa cię o to pytać i, uwierz mi, nie zamierzałem wykorzystywać twojego zagubienia, żeby cię pocałować. Ale... – Otworzył oczy i pochylił się w jej stronę, a ona nawet nie zdążyła się odsunąć. Może wcale nie chciała się odsuwać? – Ale wiem, że coś poczułaś, Lily. I wiem, że gdyby nie Syriusz, pocałowałabyś mnie wtedy...
W tamtej chwili nie była już nawet pewna, czy zaparło jej dech w piersiach od jego słów, czy może od perfum, które wyraźnie czuła. Przycisnęła rękę do ściany, żeby się nie przewrócić, ale James kontynuował swoje podejrzenia.
– A gdybyś mnie pocałowała, miałabyś jeszcze większe wyrzuty sumienia niż teraz, więc naprawdę przepraszam, Lily. Nie chciałem, żebyś przeze mnie płakała – dodał ochrypłym głosem, od którego jej ramiona pokrywały się gęsią skórką. – Nie przemyślałem tego... Ja... Po prostu musiałem mieć pewność, że go nie kochasz...
– Nie mów tak. – Pokręciła gwałtownie głową, a pod jej powiekami pojawiły się nowe łzy. – On...
Nie potrafiła wydusić z siebie kolejnych słów, jakby zatrzymywały się w jej gardle na jakiejś blokadzie. Przełknęła ślinę, ale to ani trochę nie pomogło. Z irytacją otarła policzki i wreszcie zrobiła krok do tyłu, odsuwając się od Pottera.
– Daj mi spokój – powiedziała ze złością i do pełnej kompromitacji brakowało tylko tego, aby zasłoniła sobie uszy dłońmi i tupnęła nogą. – Masz dziewczynę, a ja mam chłopaka, więc nawet jeśli... nawet jeśli nic do niego... nie czuję – wyjąkała z trudem – to nadal jest moim chłopakiem. I gdyby dowiedział się, że... że...
– Że podoba ci się ktoś inny? – podpowiedział James, unosząc brwi z nadzieją wymalowaną na twarzy.
– Przestań – wyszeptała, ledwie powstrzymując łzy.
Odepchnęła się od ściany i szybko wyminęła bruneta, ruszając w stronę wieży Gryfonów, jednak nie pozwolił jej tak łatwo odejść. Złapał ją za rękę i przytrzymał w miejscu, czym ponownie zburzył mur między nimi, który Lily tak pieczołowicie budowała.
Cegła, zaprawa, cegła, zaprawa. Próbowała wyrwać dłoń z uścisku, ale nie miała tyle siły. Właściwie nie miała już siły zupełnie na nic.
– Pomyśl o tym, Lily – poprosił cicho, a potem sam puścił jej rękę i zrobił krok w tył. – Zastanów się i... daj mi szansę. Przynajmniej spróbuj... Muszę teraz iść do Remusa, więc... porozmawiamy jutro, dobrze? – zapytał, drapiąc się po głowie.
Evans patrzyła przez chwilę na jego czerwono-złotą pelerynę do quidditcha i przytaknęła krótkim skinieniem. James uśmiechnął się do niej w odpowiedzi, jednym z tych uśmiechów, który objął też jego podkrążone oczy, a zaraz potem zniknął na końcu korytarza.
Daj mi szansę – słyszała nieustannie te trzy słowa i sama już nie wiedziała, czy zgodziła się na to, czy raczej na rozmowę...
Westchnęła ciężko, a nogi poniosły ją w kierunku wieży, gdzie podała hasło Grubej Damie i weszła do pokoju wspólnego, który był niemal pusty, ponieważ większość osób wybrała się na kolację tudzież do Wrzeszczącej Chaty w celu spędzenia nocy z wilkołakiem. Nie zobaczyła zatem nikogo znajomego, więc wspięła się po schodach do dormitorium, w gruncie rzeczy ciesząc się z tego, że nie musiała z nikim rozmawiać i tłumaczyć się ze śladów łez na jej policzkach.
Po raz kolejny pokonała o wiele więcej pięter, niż by chciała, a potem weszła do pustego pokoju i zbliżyła się do łóżka przy oknie. Zmarszczyła brwi i wyjrzała przez szybę, obserwując Zakazany Las i zamarznięte jezioro. Była pewna, że dzisiejszej nocy chłopcy zostaną w chacie, żeby nie kusić losu, chociaż Melle nie wyglądała na tak głupią, że mogłaby zaraz po wyjściu ze szpitala znów pchać się na zewnątrz. Jednak przezorny zawsze ubezpieczony. Po co właściwie te dwie Puchonki chodziły tam akurat podczas pełni? Życie było im niemiłe?
Pokręciła głową i zaciągnęła zasłonę, po czym usiadła na łóżku Jamesa i chwyciła rulon z jego niedokończonym wypracowaniem. Rozwinęła go na szkarłatnej pościeli, a następnie pochyliła się nad nim, zamaczając koniec pióra w atramencie.
Jej myśli skupiały się głównie na eliksirach i nie pozwalała im odbiegać gdzieś dalej. Pisała kolejne zdania eseju, zmieniając swoje pismo za pomocą zaklęcia, tak aby wyglądało jak to chłopaka. Na razie mogła zrobić dla niego przynajmniej tyle, ale nie chciała się zastanawiać nad tym, co to tak właściwie oznaczało.
Daj mi szansę.
Czy właśnie to robiła?
Nie wiedziała.
***
Zachłysnęła się powietrzem, a zaraz potem uderzyła czołem o coś twardego, ale nie miała siły, żeby choćby otworzyć oczy i sprawdzić, co się stało. Było jej tak okropnie zimno, że zaczęła dygotać, przez co raz po raz uderzała głową o coś, na czym leżała. Lodowaty wiatr bezlitośnie smagał jej policzki i przeplatał swoim podmuchem jej mokre włosy, sprawiając, że największy chłód czuła właśnie pod czapką, która była tak przemoczona, że nie dawała jej żadnej ochrony. Minęło dobre kilka minut, nim zorientowała się, że dziwny dźwięk, który od jakiegoś czasu słyszała, wydobywał się z jej ust i był niczym innym jak szczękaniem zębami. Przeraźliwie głośnym. Przez chwilę bała się wręcz, że jej trzonowce zaraz popękają i jeden po drugim wypadną spomiędzy jej warg, jednak zamarła, kiedy z bliskiej odległości dobiegł ją czyjś cichy jęk.
Nagle w jednej chwili przypomniała sobie wszystko, co się wydarzyło i otworzyła gwałtownie oczy, a lód oślepił ją na kilka długich sekund.
Gawky, jezioro, lodowate zimno, glony, ciągnące ją na dno. Jakim cudem wydostała się na zewnątrz?
Syknęła cicho, gdy jej czoło znowu samowolnie uderzyło o taflę lodu. Musiała się podnieść, gdzieś obok niej leżał Adrian i także zamarzał z zimna. Słyszała jego świszczący oddech, od którego aż rozbolały ją płuca. Zacisnęła powieki, a jej ciałem wstrząsnęły jeszcze gwałtowniejsze dreszcze.
Czy to on wyciągnął ją z jeziora? Ale jak, skoro nie potrafił pływać? Położyła policzek na mokrej rękawiczce, a pod powiekami zobaczyła obraz glonów, owijających się wokół jej łydek i talii. Ciągnęły ją w dół, a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Z trudem odetchnęła przez nos, zastanawiając się, w jaki sposób udało im się to przeżyć, chociaż o tym nie można było jeszcze mówić, ponieważ nadal leżeli w cienkiej warstwie śniegu, narażeni na poważne odmrożenia.
Layla próbowała poruszyć ręką i sięgnąć po różdżkę, lecz nie było to takie proste, jak mogło się wydawać. Metodą małych kroczków skierowała wreszcie dłoń do kieszeni, jednak miała spory problem ze skostniałymi palcami, które nie zamierzały słuchać niemych błagań dziewczyny. Po jej zimnych policzkach spłynęły łzy, kiedy zebrała w sobie wszystkie siły, aby wyciągnąć różdżkę z kieszeni, a i tak wydawało jej się, że zawdzięczała to jedynie swojej woli, bo w tamtej chwili nie mogła liczyć nawet na własne ciało.
Zaklęcie osuszające ubranie i włosy zadziałało dopiero za czwartym razem, gdyż jej usta trzęsły się tak bardzo, że nie potrafiła poprawnie wypowiedzieć formułki. Odrobinę jej to pomogło – niemal od razu zrobiło jej się cieplej, ale dalej leżała z twarzą przyciśniętą do zimnego lodu. Przez kilkanaście sekund starała się zregenerować, a następnie spróbowała podnieść głowę, aby zlokalizować Gawky’ego. Na szczęście nie musiała daleko szukać, ponieważ znajdował się tuż obok niej. Miał zamknięte powieki i oddychał tak ciężko, jakby się dusił, więc Layla wyciągnęła różdżkę w jego stronę i osuszyła także jego ubranie, a zaraz potem jej dłoń opadła bezwładnie na lód.
– G-G-Gawky – wyjąkała z rozpaczą, błagając go w myślach, żeby otworzył oczy.
Musieli wrócić do zamku, to było teraz najważniejsze. Może ktoś przypadkiem zobaczy ich z okna i przyjdzie im z pomocą? Dziewczyna modliła się o to gorąco, ale powoli zaczęła odzyskiwać czucie w zmarzniętych kończynach, co było chyba dobrym znakiem. Po jakimś czasie udało jej się nawet usiąść i przysunąć do Adriana, który w tej chwili mrugał szybko, próbując pozbyć się śniegu z rzęs.
– L-Lay? – zapytał cicho, a ona ostrożnie przyłożyła dłoń do jego policzka. – N-nic ci n-n-nie jest?
Podparł się na łokciach i próbował wstać, co świadczyło o tym, że pozbierał się o wiele szybciej od niej. Nadal wstrząsały nim dreszcze, ale owinął sobie prawie całą twarz suchym szalikiem i zaczął pocierać ramiona, żeby choć trochę się ocieplić.
– M-musimy wracać d-d-do zamku – wyszczękał zębami, przenosząc ciężar ciała na kolana, po czym podniósł się i stanął niepewnie na łyżwach.
Layla patrzyła na niego ze zdziwieniem, ponieważ sama przez długi czas nie była w stanie się nawet poruszyć, ale najwyraźniej ich organizmy inaczej reagowały na zimno.
– G-gdzie tw-twoje łyżwy? – zapytał chłopak, kiedy zauważył, że jej stopy były osłonięte jedynie skarpetkami. – Lay, słyszysz mnie?
Owszem, słyszała, ale nie umiała zareagować. Po prostu siedziała i gapiła się na niego z dołu jak trusia, mocno obejmując kolana ramionami. Gawky patrzył na nią przez chwilę, a potem pochylił się, wziął ją na ręce i zaczął jechać w stronę brzegu najszybciej, jak potrafił, nie zaliczając po drodze wywrotki. Layla tymczasem ukryła twarz w jego szaliku i zamknęła oczy, wierząc w to, że wszystko będzie dobrze.
Na brzegu Gawky zdjął łyżwy za pomocą zaklęcia i zamienił je na swoje buty, a ona miała wrażenie, że minęły zaledwie sekundy od tego czasu, kiedy nagle poczuła ciepłe powietrze w Sali Wejściowej, co oznaczało, że byli już w zamku. Przepełniła ją tak wielka ulga, że po jej policzkach spłynęły łzy i wsiąknęły powoli w czerwono-złoty szalik chłopaka.
– Ch-chodźmy do l-lochów – zaproponowała słabym szeptem, a Gawky najwyraźniej doszedł do wniosku, że to rzeczywiście najlepsze rozwiązanie, więc skierował swoje kroki w stronę schodów.
Musieli jak najszybciej się ogrzać, a pokój wspólny Ślizgonów znajdował się najbliżej. Layla szczerze wątpiła w to, że Adrian byłby w stanie zanieść ją aż do pielęgniarki, ponieważ on też nadal trząsł się z zimna. W tym momencie pilnie potrzebowali ciepłego kominka, który pomógłby im dojść do siebie.
– J-jakie j-jest hasło? – zapytał Gawky, zatrzymując się przed kamienną ścianą, która strzegła wejścia.
– S-serce z-z-z lodu – odparła brunetka i pewnie zaśmiałaby się z tej ironii losu, gdyby tylko nie było jej tak potwornie zimno.
Gryfonowi jednak to nie przeszkadzało, ponieważ parsknął cicho pod nosem, po czym przeszedł przez ścianę do pokoju wspólnego Ślizgonów. Szybko skierował się do wielkiego kominka i posadził przyjaciółkę na podłodze tuż przed nim. Layla westchnęła z ulgą, kiedy poczuła na twarzy ciepło buchającego ognia. Wyciągnęła dłonie w jego kierunku i przymknęła powieki, rozkoszując się delikatnym mrowieniem w palcach. Chwilę później Gawky usiadł obok niej i zarzucił jej na plecy dwa koce, które zabrał z jednej z kanap. Dziewczyna spojrzała na jego sine usta i od razu podniosła materiał, aby on także mógł się pod nim schować. Szatyn uśmiechnął się delikatnie, a potem przysunął się jak najbliżej i objął ją pod kocem, żeby było jej jeszcze cieplej. Layla oparła głowę na jego obojczyku, naciągając czapkę aż po brwi.
Siedzieli tak przez kilkanaście minut, podczas których zaczęli się wręcz pocić od bliskości ciepłego kominka. W końcu ich ciała przestały dygotać, a dziewczyna nawet zdjęła rękawiczki i spróbowała zagiąć oraz rozprostować zdrętwiałe palce.
– Już dobrze? – zapytał szeptem Gawky, pocierając dłonią jej ramię.
Layla kiwnęła głową i odsunęła stopy od ognia. Zmarszczyła brwi, kiedy poczuła w kostce ból, jakby ktoś wbijał w nią tysiące małych igieł. Skrzywiła się lekko i ostrożnie dotknęła napuchniętej skóry.
– Chyba skręciłam kostkę – wychrypiała z trudem, a potem sięgnęła po różdżkę. – Episkey – powiedziała, celując w miejsce bólu i odetchnęła krótko z ulgą, kiedy minął.
Było jej już na tyle ciepło, że zrzuciła koc z ramion i rozpięła kurtkę pod szyją, jednak nie odsunęła się od chłopaka, który nadal obejmował ją mocno w pasie. Po tym uścisku czuła, że był zdenerwowany, a może nawet zły i wcale się nie pomyliła, ponieważ gdy tylko upewnił się, że wszystko z nią w porządku, przeszedł do ataku.
– Coś ty sobie myślała, Lay? – zapytał podniesionym głosem, przyciągając ją do siebie jeszcze bliżej. – Mogłaś przeze mnie zginąć. – Pokręcił głową, a ona podniosła własną, żeby móc spojrzeć w jego wzburzoną twarz. – Gdyby nie ta kałamarnica...
Kałamarnica? Layla uniosła brwi ze zdziwienia, przypominając sobie glony, które owinęły się wokół jej ciała i pociągnęły ją... Zaraz, wyciągnęły ją z wody. A więc to wcale nie były glony, tylko macki. Zawdzięczała swoje życie wielkiej kałamarnicy mieszkającej w jeziorze!
– I po co, do diabła, zdjęłaś łyżwy? Chciałaś, żeby zamarzły ci stopy?
Gawky wyrzucał z siebie słowa tak szybko, że ledwo go rozumiała, ale dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że jego oczy były wypełnione łzami, a regularne pociąganie nosem nie wiązało się wyłącznie z zimnem.
– Bałam się, że przez przypadek kopnę cię płozą w głowę – wyjaśniła, wracając myślami do tamtego momentu.
– Czyli zdjęłaś je i przy okazji skręciłaś sobie kostkę, bo bałaś się, że zrobisz mi nimi krzywdę, a nie wpadłaś na to, żeby rzucić na siebie zaklęcie, dzięki któremu mogłabyś oddychać pod wodą?
Dziewczyna zagryzła usta, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że wielu rzeczy wówczas nie przemyślała, ale była na to zbyt przerażona. Wzruszyła więc jedynie ramionami i pokiwała głową.
– Tak, tak to mniej więcej wyglądało – przyznała, obserwując wilgotne oczy Adriana, które otworzyły się jeszcze szerzej.
– Ty... cholerna... wariatko – wyszeptał, całując ją w czoło między każdym ze słów, a potem przyciągnął jej głowę do swojej piersi i przytulił Laylę tak mocno, że na moment zaparło jej dech.
Było to chyba najbardziej emocjonalne „dziękuję”, jakie tylko mogła usłyszeć, przez co jej oczy także się zaszkliły. Objęła go za szyję i znowu się rozpłakała, tym razem ze szczęścia. Cieszyła się, że oboje wyszli z tego cało i wzruszyły ją łzy Adriana, których nie dane jej było zobaczyć nigdy wcześniej. Planowała już zostać w tym uścisku do rana, ale w końcu znajdowali się w pokoju wspólnym Ślizgonów i coś po prostu musiało to zepsuć. A raczej ktoś.
– Patrz, jaka wzruszająca scena. – Usłyszała za sobą ironiczny głos Mulcibera, przez co odruchowo się spięła. – Gawky musi nam zdradzić, co jej powiedział. Zasmarkała mu cały rękaw... – Zarechotał głośno, jednak już po chwili śmiech zamarł w jego ustach, co nie wróżyło niestety niczego dobrego. – Czemu tak niegrzecznie? – warknął do Gryfona, a Layla od razu zrozumiała, że chłopak pokazał mu coś za jej plecami. I nawet nie musiała zgadywać, co. – Mamy cię nauczyć dobrych manier?
W tym momencie Mulciber irytował ją tak bardzo, jak jeszcze nigdy. Odsunęła się od Gawky’ego, zanim zdążył zareagować jakąś uszczypliwą odpowiedzią, która z pewnością doprowadziłaby do bójki pomiędzy nimi. Przetarła oczy rękawem i pociągnęła nosem, a potem spojrzała na Ślizgona z nienawiścią. Nie dał jej jednak dojść do głosu.
– Ciągle tylko płaczesz i płaczesz. Jesteś naprawdę nudna – zadrwił, uśmiechając się głupkowato do Avery’ego.
Layla zacisnęła drżącą ze złości pięść na różdżce, kiedy niespodziewanie odezwał się Adrian, który najwyraźniej wyciągnął ze słów Mulcibera dużo więcej, niż ten mógł się spodziewać, i był tak wściekły, że wszystkie włosy na karku stanęły jej dęba.
– Co to niby ma znaczyć?! – krzyknął i zaczął podnosić się z dywanu, ale dziewczyna przytrzymała go w miejscu za łokieć. – Czy oni cię krzywdzą? – zapytał tak głośno, że większość osób zgromadzonych w pokoju wspólnym spojrzała w ich stronę.
Przez twarz Mulcibera przemknął cień niepokoju, jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił i Layla miała wrażenie, że tylko to sobie wyobraziła. Gawky tymczasem położył dłonie na jej ramionach i potrząsnął nią delikatnie, żeby zwróciła na niego uwagę.
– Czy oni kiedykolwiek doprowadzili cię do płaczu?
Patrzył w jej oczy z taką wściekłością, że była w stanie jedynie opuścić wzrok, co stanowiło dla niego wystarczającą odpowiedź. Prychnął jak rozjuszony do granic możliwości kot, a potem jednym płynnym ruchem zerwał się z podłogi i rzucił na Mulcibera, zwalając go z nóg.
– Zabiję cię! – wrzasnął i na pewno było tę groźbę słychać w całych lochach.
Layla patrzyła z przerażeniem na to, jak Ślizgon, wykorzystując nadarzającą się okazję, wymierzył Gawky’emu potężny cios prosto w oko, ale jej przyjaciel zdawał się tego nawet nie zauważyć. Wyglądał, jakby zamierzał rozszarpać Mulcibera gołymi rękami i może by to zrobił, gdyby Avery nie złapał go pod pachy i nie odciągnął do tyłu.
– Puszczaj mnie! Przysięgam, że rozedrę was obydwu na strzępy! – wrzeszczał zachrypniętym głosem, rzucając się na wszystkie strony.
– Uspokój się, Gawky – poprosiła dziewczyna, podbiegając do niego i łapiąc go za ręce. – Oni nic mi nie zrobili. Mulciber plecie jakieś głupoty, żeby nas zirytować. Przecież wiesz, że nie płakałabym przez kogoś takiego. – Włożyła w ostatnie słowo tyle obrzydzenia, na ile tylko było ją stać.
Spojrzała ponad ramieniem przyjaciela prosto w czarne, nieprzeniknione oczy Avery’ego, który skrzywił się i, wymamrotawszy coś pod nosem, popchnął szatyna wprost na nią. Layla ledwo utrzymała się na nogach, ale zmusiła Adriana, żeby skupił wzrok na jej twarzy.
– Posłuchaj, ja nigdy nie płaczę, pamiętasz? Tylko dzisiaj, Gawky. Tylko – podkreśliła, zaciskając palce na jego ramionach. – Serce z lodu. Serce z lodu, słyszysz? – powtarzała jak mantrę i wpatrzyła się w cienką strużkę krwi, która spływała z jego łuku brwiowego.
Łgała mu w żywe oczy, próbując uwierzyć we własne słowa, podczas gdy Mulciber uśmiechał się drwiąco za jego plecami. Pocierał kciukiem zaczerwienioną kość policzkową i kiwał głową, jakby chciał powiedzieć, że Lay była dość przekonującą aktorką. Najchętniej w tym momencie zdradziłaby Gawky’emu wszystko – wyznałaby, że Ślizgon, gdy nikogo nie było w pobliżu, znęcał się nad nią fizycznie i psychicznie, ale dobrze wiedziała, jak by zareagował na takie wieści. Wściekł się, myśląc, że Mulciber doprowadził ją do płaczu, więc wolała sobie nawet nie wyobrażać, co by zrobił, gdyby poznał prawdę.
W tamtej chwili wiele by dała, żeby faktycznie mieć serce z lodu, ponieważ wtedy nie byłaby takim łatwym celem i może Ślizgon w końcu by się od niej odczepił. Layla z każdym kolejnym dniem coraz bardziej żałowała, że w ogóle go poznała i zwróciła na siebie jego uwagę...
– Doskonale wiem, kto z waszej dwójki ma serce z lodu – mruknął Gawky, patrząc bykiem na Mulcibera, ale poddał się namowom przyjaciółki i z powrotem usiadł na dywanie przed kominkiem.
Dziewczyna spojrzała jeszcze na Avery’ego, który pociągnął właśnie kolegę w stronę schodów do dormitorium, i zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad słowami Adriana. Powiedział „z waszej dwójki”, jakby nie brał pod uwagę blondyna, co lekko ją zaskoczyło. Skąd mógł wiedzieć, że Avery jej się nie naprzykrzał? Przecież jeszcze kilka minut wcześniej wrzeszczał, że zabije ich obydwu, więc czemu tak nagle zmienił zdanie?
Usiadła obok Gryfona i ugięła nogi, aby rozmasować wciąż lekko chłodne stopy. Gawky w tym czasie niepewnie skierował różdżkę na siebie i wyszeptał coś, czego nie usłyszała. Jego twarz momentalnie nabrała kolorów, a usta przestały być sine i rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu zaskoczenia. Chwilę później bez ostrzeżenia rzucił to samo zaklęcie na nią, sprawiając, że po całym jej ciele rozeszło się błogie ciepło.
– O matko, nie mogłeś tego zrobić wcze...? – zaczęła, lecz zaraz urwała, widząc, że chłopak drapie się różdżką po głowie, jakby się nad czymś zastanawiał.
Ugryzła się w język, ponieważ dotarło do niej, że gdyby Gawky znał odpowiednie zaklęcie, użyłby go jeszcze zanim podniósł się z lodu. Otworzyła usta ze zdziwienia i ponownie spojrzała w stronę schodów do dormitorium chłopców, a potem znów na Adriana, chcąc utwierdzić się w swoich przypuszczeniach.
Niemożliwe, myślała gorączkowo, kręcąc głową. Dlaczego, na Merlina, miałby nam pomagać?
A dlaczego pomógł ci wtedy na wieży astronomicznej? – odezwał się inny głos, bardziej przemądrzały i irytujący. On nie jest taki jak Mulciber.
I na pewno nie miał serca skutego lodem, skoro podał Gawky’emu formułę zaklęcia rozgrzewającego, którego, jej zdaniem, uczniowie powinni uczyć się już w pierwszej klasie, aby być przygotowanym na taką sytuację, jaka ich dziś spotkała.
Wpatrywała się wciąż w puste schody do dormitorium, próbując zrozumieć dziwne zachowanie Avery’ego, ale nie umiała znaleźć żadnego logicznego wyjaśnienia.
I najwidoczniej Gawky także, ponieważ syknął tylko z frustracją, odrzucając różdżkę na dywan w srebrno-zielone wzory.
***
Hej, kochani!
Pisałam ten rozdział chyba miesiąc(!), w dodatku na telefonie, czego postanowiłam już nigdy więcej nie robić. Przysięgam, że prawie dostałam szału, kiedy przerzuciłam wszystko na laptopa i okazało się, że połowa słów jest posklejana i muszę każde z nich samodzielnie wyłapać. Zdarzało się to już wcześniej, ale nigdy w takiej ilości, to naprawdę był rekord, który zniechęcił mnie skutecznie do pisania na telefonie :)
No, ale przechodząc do rozdziału: w końcu to zapowiedziane przeze mnie Jily, chociaż nie wiem, czy się z tym za bardzo nie pospieszyłam. W każdym razie Lily na pewno jest ogromnie niezdecydowana, jeśli chodzi o jej uczucia, i mam nadzieję, że to widać.
Fragment z Melle i Tiną to właśnie ten, który miał pojawić się w którymś z poprzednich rozdziałów, ale zmieniłam plany, bo na blogu Eskaryny spotkałam się z podobnym pomysłem, a przynajmniej wtedy wydawał mi się podobny. Potem doszłam do wniosku, że w sumie nie mają zbyt wiele ze sobą wspólnego, ale dobrze, że to przełożyłam w czasie, bo ta pełnia bardziej pasuje w tym momencie.
Ostatni fragment to ten, w którym miało się zdarzyć coś, po czym spadniecie z krzeseł, więc teraz już wiadomo, że będzie to związane z Laylą i Adrianem, choć to pewnie mała podpowiedź. W każdym razie na ten „bum” trzeba poczekać chyba aż do rozdziału 39, ale myślę, że warto :D
Ogólnie w pierwszej wersji tytuł miał wyglądać zupełnie inaczej i zmieniałam go chyba z pięć razy, mam nadzieję, że jest w porządku. W pierwszej wersji nie było też tej całej rozmowy Lily i Syriusza, którą dopisałam trochę później, bo Evans nie mogłaby go tak zostawić bez słowa.
Kurczę, nie wiem, co jeszcze pisać. Pewnie o czymś ważnym zapomniałam.
Obecnie nadal jestem w trakcie rozdziału 30, przez te dwa tygodnie nie posunęłam się ani trochę do przodu (drugi semestr studiów już zdążył mnie załamać), ale postaram się, żeby szybko się pojawił. No, trochę mi też przykro, że z moich zapasów nie zostało już niemal nic i nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że czas płynie tak szybko, jeśli chodzi o pisanie, bo wydaje mi się, jakbym dopiero wczoraj opublikowała rozdział 28.
A! Zapomniałam o milionie rzeczy, o których chciałam tu napisać. W pierwotnym zamierzeniu ten rozdział miał być po prostu drugą częścią poprzedniego i w moich planach zawierał jedynie dwa fragmenty: ten z Melle i ten z Laylą, przy czym w tym z Lay miał się pojawić ten dodatkowy element zaskoczenia. Nie wiem, jak to się stało, że postanowiłam jednak opisać „naukę” Lily i Jamesa i ten późniejszy fragment z ich udziałem, bo mieli w ogóle nie występować w tym rozdziale. W sumie Mulcibera i Avery’ego też miało nie być. No i Syriusza na razie także, więc może dobrze się zadziało, bo nie trzeba teraz czekać do kolejnego rozdziału, żeby zobaczyć, jak zareagował na to wszystko.
Okej, to chyba tyle na ten moment. Zapraszam serdecznie do wyrażania swoich opinii na temat rozdziału :)
Całusy!

21 komentarzy:

  1. Cześć ;) to mój pierwszy komentarz, chociaż nawet nie wiesz, że śledzę twojego bloga od dawna. Tak sobie myślę, że skoro ty dajesz nam coś od siebie to i my powinniśmy się czymś odwdzięczyć :) Może zaczynając od początku muszę przyznać, że sam szablon robi bardzo pozytywne wrażenie, co jest dla mnie szczególnie ważne, jako że bywałam na wielu różnych blogach to zawsze myślę, że dobry szablon to jeden wierny czytelnik więcej ;). Podoba mi się ta klarowność w zakładkach, bez nadmiaru zbędnych informacji ( wspominałam już że po prostu uwielbiam twoją zakładkę bohaterowie ? ). Muzyka też dopełnia całości, chociaż osobiście rzadko korzystam z niej podczas czytania. Zanim przejdę do treści, to przyznam że miłe jest to ,że wróciłaś ;). Twoja historia Lily i Jamesa jest inna niż wszystkie, które miałam kiedykolwiek okazję czytać, ale te "inność" jest akurat dużą zaletą. Bardzo podoba mi się, że akcja nie rozwija się za szybko i nie zamyka w kilkunastu rozdziałach. Masz sporo nieoklepanych bohaterów co mnie miło zaskoczyło. Nasza główna bohaterka jest...jest chyba taka jaką ją sobie wyobrażam. Ciekawe jest to jej rozdarcie między Jamesem a Chrisem, niezdecydowanie, wrażliwość. James on jest po prostu jemesowy i to chyba najlepszy komentarz to tego :D Jeśli chodzi o Chrisa to mam mieszane uczucia, chociaż chyba nie powiem, że nie lubię go jako bohatera twojej historii. Natt oczywiście zupełnie inna niż Lily i to dobrze, bo wprowadza trochę humoru i rozrywki. Sama treść jest wciągająca i nietuzinkowa. Wreszcie jakiś motyw Lily- James i chociaż jeszcze wczoraj liczyłam na Lily i jej odwagę co do pogłębienia relacji z Jamesem, to dzisiaj po przeczytaniu rozdziału, myślę że dobrze się stało. Syriusz jest u ciebie dobrym przyjacielem, co też jest nowością, ale powoduje,że wszystko ma jakąś spójność, zwykle jest on po prostu nieodłącznym elementem Jamesa, a u ciebie pewnym łącznikiem :). Na koniec powiem, że postaram się zostawić coś od siebie pod każdym kolejnym rozdziałem. A i najważniejsze trzymaj się na studiach ( z ciekawości zapytam jaki to kierunek ? ) i pamiętaj, że wszystko da się przejść ;) Pozdrawiam cię serdecznie.
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana :)
      Bardzo mi miło, że zdecydowałaś się "ujawnić", bo Wasze komentarze zawsze są dla mnie dodatkową motywacją :)
      Cieszę się, że podoba Ci się szablon. Sama osobiście go uwielbiam i nie zmieniałam go przez prawie dwa lata, ale ostatnio (z powodu jakiegoś błędu w nagłówku, który po kilku godzinach sam się naprawił) zamówiłam nowy i teraz czekam na efekty.
      Miło mi, że zakładka Bohaterów Ci się spodobała :)
      O, i muzyka. Sama z niej niemal nie korzystam, bo jeśli już czytam jakiś rozdział, to robię to na telefonie, więc dobrze wiedzieć, że pasuje :D
      Jeju, nawet nie wiesz, jak mi przyjemnie czytać takie słowa o Lily, bo ostatnio wydawało mi się, że czytelnicy ogólnie jej nie lubią i ich drażni swoim zachowaniem, więc to miła odmiana :)
      Co do Jamesa - kilka dni temu doszłam do wniosku, że właśnie jest trochę niejamesowy, taki bardziej "mój", więc cieszę się, że myślisz inaczej :)
      W sumie Syriusz jest tutaj chyba zupełnie inny od tego, z którym zazwyczaj można się spotkać w tego typu opowiadaniach. Na pewno nie jest żadnym podrywaczem, dziewczyny nie mdleją na jego widok, a on sam wydaje mi się trochę dojrzalszy niż ten Syriusz J.K.Rowling, chociaż też nie do końca. W każdym razie na pewno stara się być dobrym przyjacielem dla wszystkich, nie tylko dla Jamesa, co mi do niego pasuje.
      Kierunek to Automatyka i Robotyka, więc nic związanego z pisaniem czy książkami :) Nie idzie mi najgorzej, ale męczy mnie mój obecny plan zajęć (wstaję o 7 i wracam o 20/21, bo dojeżdżam na uczelnię pociągiem - ok 70 km), przez co nie mam na nic czasu. Śmieszne jest to, że sama sobie ten plan ułożyłam i wtedy wydawał mi się w porządku :D Teraz tylko tęsknię za moim planem z pierwszego semestru, który był jak marzenie :')
      Dziękuję Ci pięknie za komentarz i tyle ciepłych słów. Również serdecznie pozdrawiam i ślę całusy :*
      Optimist

      Usuń
  2. Nawet nie zauważyłam kiedy minęły te wszystkie dni od poprzedniego rozdziału, ale strasznie się ucieszyłam jak zobaczyłam wpis o nowym 29-nawet bez czytania go wiadomo, że będzie świetny. I rzeczywiście jest!<3 Nareszcie Lily i James dostali pięć minut razem. Gdyby tylko Syriusz nie wpadł... Chociaż z drugiej strony bardzo fajnie to rozwiązałaś-mimo iż kibicuje Jily i cieszę się, że Chris powoli odchodzi w niepamięć, Lils i Chris wciąż są parą, a ten pocałunek z Jamesem nie byłby w jej stylu. Jakby Chris zniknął na dobre, nie miałaby tych wszystkich wątpliwości i wreszcie Jily mogłoby być razem, ale rozumiem, że i na to niebawem przyjdzie czas :D
    Chyba powinnam wspomnieć też o innych wątkach, ale cóż...w tym rozdziale były dla mnie tłem dla długowyczekiwanego Jily ^.^ Chociaż zaskoczyło mnnie inne oblicze Blacka i Jamesa. Obaj stali się..dojrzalsi, odpowiedzialni. To jak James stara się walczyć o Lily, opiekuje się nią stawia go w naprawdę nowym świetle i bardzo mi się to podoba. Do tej pory spotykałam się tylko z przedstawianiem Lily jako tej dorosłej, odpowiedzialnej, wzorowej uczennicy, ale ta zamiana ról jest naprawdę bardzo fajna. W ogóle Twoi huncwoci są wyjątkowi, ale mam nadzieję, że tak już pozostanie ;)
    Trochę to chaotyczne, ale mam nadzieję, iż da się coś zrozumieć. Już czekam na kolejny rozdział <<<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana :)
      Szczerze mówiąc, też tego nie zauważyłam. Może czas zaczął płynąć szybciej? Bo teraz każdego dnia mam takie wrażenie :D
      Oj, to prawda, że gdyby Syriusz im nie przeszkodził Lily pewnie zamknęłaby się później w kokonie poczucia winy, więc może dobrze się stało :)
      Nigdy wcześniej tak o tym nie myślałam, ale rzeczywiście "zamiana ról" wydaje się być dobrym określeniem. Bałam się, że właśnie James jest trochę zbyt dojrzały (a przynajmniej na razie), ale skoro się podoba, to nie mam czym się chyba martwić :D
      Wcale nie chaotyczne :) Dziękuję pięknie za ten komentarz i pozdrawiam gorąco.
      Całusy :*

      Usuń
  3. Miałam skomentować ten rozdział teraz, ale czuję, że zaraz zasnę, więc postaram się wrócić tutaj jutro.
    Wiem, że zawsze obiecuję, że wrócę, ale ostatnio kompletnie brakuje mi czasu, a jestem dopiero w gimnazjum. Co będzie na studiach?
    W każdym razie na pewno tu wrócę z długaśnym komentarzem :)
    Ściskam
    Kot ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej, nowy szablon!
    Ojej, długi rozdział!
    Ojej, fajny tytuł, mind-blown :D
    Przyznam się, że niczym najgorszy oszust zajrzałam najpierw do Twojej notki odautorskiej, więc po pierwsze zamierzam udać, że nie widziałam wzmianki o niezdecydowaniu Twojej Lily, która doprowadza mnie do szału i sprawia, że nie mogę jej polubić ani trochę, a po drugie to zabawne, że tak duża część rozdziału była niezaplanowana - cudownie, że historia żyje swoim życiem, a przy tym często bywa tak, że te nadprogramowe wątki są najlepsze :)
    Przejdę teraz do rozdziału. Podobały mi się przemyślenia Lily podczas nieszczęsnych korepetycji - były logiczne i ludzkie, po prostu. Sporo poczucia winy, ale bez histerii.
    No dobra, chwilę później znowu się rozbeczała, ale Potter zafundował jej małą terapię szokową :D Cóż, chyba ze wszystkich przyjaciół Lily to on najlepiej wiedział, co jest jej potrzebne, i tylko on miał w sobie dość stanowczości, żeby zadać jej trochę bólu, aby mogła się sama pozbierać. To było po prostu konieczne. STRASZNIE mi się podobało zestawienie tego braku fajerwerków przy Christianie z tym, jak na Lily działa James, czy tego chce, czy nie :D To było jak takie wyraźne "No dobrze, pobawiliście się, a teraz przeznaczenie wkracza do gry, więc niech wszyscy ustawią się grzecznie na swoich miejscach" :D Cudnie, cudnie, cudnie.
    I jeszcze James był taki cudownie dojrzały i cierpliwy, że... brak mi słów zachwytu.
    Merlinie, prawie popłakałam się ze wzruszenia i rozczarowania, kiedy Black im przerwał! Naprawdę, to była niemal fizyczna tortura! I jeszcze James się uśmiechnął! Nie jakieś brazylijsko-grayowskie rzucanie się na siebie i wyznania prostu z mostu, tylko takie cudowne milczące porozumienie i szczęście... Ale było tak cudownie, że ta sytuacja aż prosiła się o przerwanie, przyznaję to z prawdziwym bólem.
    Przygoda Tiny i Melle bardzo mi się podobała. Wreszcie rozumiem, co miałaś na myśli, wspominając o pewnych podobieństwach :D Rzeczywiście, śmiesznie to wyszło, ale najwyraźniej mamy w mózgach coś kompatybilnego xD W każdym razie Black za bardzo spanikował, ale z drugiej strony nie wiedział też, że nasze dwie Puchonki potrafią sobie świetnie poradzić. Za to teraz pewnie będą trawić go interesujące wyrzuty sumienia, ciekawe, co też z nimi zrobi :>
    Gawky i Layla nie należą do moich ulubionych bohaterów, ale podobały mi się wzmianki o skłonnościach dziewczyny do ironii - taki ukłon w stronę jej ślizgońskiej części osobowości :)
    Cóż to za wiekopomne wydarzenia nas czeka, to związane z wątkiem Layli i Gawky'ego? Czyżby wielka kałamarnica była przy okazji lokalnym ratownikiem? :D To by miało sens. Już raz uratowała małego Creevey'a, a poza tym jezioro w najbliższym otoczeniu postrzelonych nastolatków chyba rzeczywiście powinno być jakoś chronione xD
    Haaa, zgadłam z tą kałamarnicą! Taki ze mnie Sherlock!
    Teraz więc powinnam wyszpiegować, o co chodzi z dziwnym zachowaniem Avery'ego. Może on jest jakimś tajniakiem i podszywa się pod niedobrego Ślizgona w jakimś równie tajnym celu, ale przy okazji ma jeszcze czas, aby czynić dobro? :D No dobrze, chyba dość zapędów detektywistycznych na dziś.
    Rozdział czytało się bardzo przyjemnie - głównie ze względu na Jily, a właściwie na Jamesa, bo Lily nadal jest zasmarkana i rozchwiana jak zwykle :D Jedyny mój zarzut dotyczy - znowu! - częstotliwości zagryzania warg przez Lily. Z tego, co słyszałam (sama nie czytałam) w tej czynności mogłaby dorównać jej jedynie panna Steele! Lily robi to BEZ PRZERWY, to brzydki i irytujący nawyk, niech lepiej przestanie :)
    Sporo się działo, a to na pewno duży plus. Uwielbiam Jily i moja uwaga koncentruje się głównie na tym wątku, chociaż ten rozdział w znacznej mierze poświęcony był przyjaźni - w wielu wymiarach, wobec różnych wyzwań i zagrożeń, ale jednak - dobrej, silnej przyjaźni. Aż się ciepło robi na sercu :)
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana :)
      Wybacz, że tak późno odpisuję, ale nie mogłam znaleźć czasu.
      Oj, widząc, że tak bardzo nie lubisz Lily, zazwyczaj zaczynam się zastanawiać, czy to ja robię coś nie tak, czy po prostu chodzi o jej charakter :D
      Można w sumie powiedzieć, że całe to opowiadanie jest takim nadprogramowym wątkiem, bo kiedy je zaczynałam znałam tylko zakończenie. Do dzisiaj nie mam pojęcia, jakim cudem po drodze powstało tyle różnych postaci. Moje wcześniejsze opowiadania zamykały się jedynie w perspektywie głównej bohaterki, więc naprawdę nie wiem, jak to się stało, że nie musicie zmagać się tylko z punktem widzenia nielubianej Evans :D
      Bardzo mi miło, że tak odebrałaś ten fragment z Lily i Jamesem. Gdyby Syriusz im nie przerwał, mogło się to skończyć gorzej, bo znając charakter Evans, zaraz po pocałunku zaczęłaby awanturę, zrzucając całą winę na Jamesa, a tak przynajmniej obeszło się bez kolejnej kłótni :)
      Bardzo możliwe, że to jakaś telepatia między nami :D
      Oj, rzeczywiście Syriusz ogromnie spanikował i w ogóle tego nie przemyślał, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Co oczywiście nie znaczy, że prędko o tym zapomni ^^
      Co do Layli i Gawky'ego, jak pisałam, ten fragment miał wyglądać inaczej, ale przeniosłam go w czasie i będzie miał miejsce gdzieś w okolicach 39 rozdziału. I wtedy pojawi się ten element zaskoczenia :)
      Właśnie wpadłam na ten pomysł, patrząc na to, że kałamarnica wyciągnęła ucznia z jeziora i faktycznie uznałam, że pełni funkcję takiego "ratownika" :D
      A co do zagryzania ust przez Lily - raczej nie pozbędzie się tego nawyku w najbliższej przyszłości, ale możesz być pewna, że nie tylko Tobie to przeszkadza. (Gdzie pisząc "nie tylko Tobie" mam na myśli jednego z bohaterów, w sumie chyba wiadomo, którego ^^).
      Dziękuję pięknie za taki długi komentarz i wszystkie ciepłe słowa.
      Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy :*
      Optimist

      Usuń
  5. kuuurczę, nie wiem, kiedy ja przeczytam ten rozdział, ale wiedz, że na pewno to zrobie i że mega podoba mi się szablon :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam rozdział o wiele szybciej, niz sie spodziewałam, ponieważ sie obudziłam wczesniej i nie mogłam zasnac :D ale nawet sie koniec końców z tego ciszę, bo wiedziałam, ze co jak co, ale na Twoj rozdział warto poświecić poranek :D
      A juz szczegolnie na Lily i Jamesa. Jak ja sie ciesze, ze postanowiłaś umieścić te wydarzenia w tym rozdziale. Jak mozna sie spodziewać, to fragmenty z nimi czytałam z największym zainteresowaniem, a moze inaczej-z największa ilością sprzecznych emocji! Czułam sie troche jak Lily, co chyba jest największym komplementem, bo to znaczy, zd Twoi bohaterowie sa tak prawdziwi... wg mnie ten fragment absolutnie bie jest przyspieszony. Lily musiała w końcu przyznać sama przed sobą, ze nie kocha Chrisa tak, by z nim byc. Ale w tym nie ma nic zlego. Nie ma nic złego w tym,ze z nim była i wlasciwie ze wciąż jest. Po pierwsze-ona nie wiedziała. Nir wiedziala, co czuje, a Chris jest jednym z najbliższych jej osob, inaczej by o tym nie wiedziała. Po drugie-to doświadczenie. Po trzecie-to,ze wie, nie oznacza, ze ten związek jest jej winą, nie powinna tak ma to patrzeć. Powinna się z nim rozstać, ale to tez nie jest takie łatwe...w końcu on jest tak poważnie chory. I to straszne, zastanawiać się, czy to przeczekać czy nie-powiedzieć Chrisowi.... tylko ze ja myślę, ze on i tak wie. I moze sam rozstać sie z Lily. James ma rację co do tego współczucia, choc wiadomo, ze powiedział to głownie z powodu swoich uczuc. Ich niedoszły pocałunek wywołał tak wiele emocji wr mnie i w Lily, ze az sie boje muslec, co bedzie dalej. Uwielbiam tez Syriusza (James musi byc na sobie zły, ze nawet wobec niego poczuł Ukłucie zazdrości, Eh), to, jak dojrzewa. Jak wspaniałe potraktował Lily, choc tak naprawdę to on vyl w gorszej sytuacji. Az mnje dziwi, ze tak mocno ugryzł dziewczynę, No ale przynajmniej Remus jej nic nie zrobi:( ehhh.... super mi sie podobał fragment o zolwicach, prawdziwa przyjaźn to skarb. No i ost fragment... nie spodziewałam sie, ze przejażdżka po lodzie Brdzie tak okropna w skutkach. Dobrze, ze kałamarnica pomogła, nie spodziewałabym się po niej takiego zachowania :p dobre z niej zwierzątko ;p. A co do końcowej sceny... nie rozumiem Avery'ego, ale nke dlatego, dlaczego pomaga Lay, ale dlaczego przyjaźni sie znMulciberem, albo przynajmniej z nim trzyma, skoro ma zupełnie inny charakter. A Gawky dowie sie wg mni prawdy na temat traktowania swojej przyjaciolki przez tego jelopa i nie bedzie dobrze....moze byc dodatkowo zły, ze go okłamała, tak czuję :(
      Ja często pisze komentarze na komorce, choćby teraz, ale nigdy nie pisze rozdziałów, dostałabym szału:D czekam z niecierpliwością na kontynuację, wielkie bum i Jily.

      Usuń
    2. Hej, kochana,
      Bardzo się cieszę, że podoba Ci się nowy szablon :)
      O kurczę, ja to się chyba nigdy nie obudziłam wcześniej niż planowałam (nawiasem mówiąc, nigdy się też chyba tak naprawdę nie wyspałam), a przynajmniej nie wtedy, kiedy muszę wstać przed dziewiątą :D Pewnie gdybym mogła przespałabym całe życie :D
      Ojej, bardzo, bardzo mi miło, że tak odebrałaś ten fragment <3
      Co do Chrisa, niestety nie mogę nic zdradzić :(
      Jeju, naprawdę jest mi tak przeogromnie miło widzieć, że udało mi się wywołać właśnie te emocje.
      Syriusz faktycznie dojrzewa i jego przyjaźń z Lily także. Na pewno mógł to spokojnie załatwić tak, aby nie zrobić krzywdy Melle, ale górę przejęła gorąca głowa i panika.
      Myślę, że przyjaźń, czy raczej właśnie trzymanie się Avery'ego z Mulciberem to trochę skomplikowana kwestia, ale niedługo coś zacznie się na ten temat wyjaśniać.
      Hm, czy Gawky dowie się prawdy? No, zobaczymy :)
      Ja prawie zawsze piszę komentarze na komórce, dzisiaj chyba po raz pierwszy piszę z laptopa :D Co do pisania rozdziałów - nie byłoby to takie okropne, gdyby nie właśnie fakt, że na telefonie wszystko wygląda dobrze, a po przerzuceniu na komputer nagle zjada większość spacji, chociaż były wpisane. Nie wiem, może to wina aplikacji, bo pamiętam, że kilka miesięcy temu nie miałam tego problemu :D
      No nic. W każdym razie raczej nieprędko przekonam się do pisania na telefonie.
      Dziękuję pięknie za komentarz i pozdrawiam gorąco :*
      Całusy,
      Optimist

      Usuń
  6. Jesteś cudowna! Dziękuke ci za twoją prace i pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, to ja dziękuję za takie kochane słowa ♡
      Również pozdrawiam i przesyłam całusy :*

      Usuń
  7. Kiedy nowy rozdzial? ;) czekamy!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam napisaną dopiero połowę, bo ostatnio niestety nie mogę znaleźć ani jednej wolnej chwili, aby go dokończyć, ale liczę na to, że w okolicach świąt się za to w końcu zabiorę. Przepraszam serdecznie za te opóźnienia, ale drugi semestr studiów skutecznie odciąga mnie od pisania :(
      A odpowiadając na pytanie: chciałabym dodać rozdział 30. jeszcze w kwietniu i liczę na to, że mi się to uda.
      Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy :*

      Usuń
  8. Hejka hejka
    Ale ze mnie zła czytelniczka! Rozdział przeczytany już kilka dni temu a z komentarzem pojawiam się dopiero dzisiaj.
    Bardzo współczuję Lily. I doskonale ją rozumiem. Polubiła Christiana i stał się dla niej bardzo ważny ale nie może go pokochać. Nie wiem co jej doradzić bo sama nie wiedziałabym co zrobić w takim przypadku, ale wydaje mi się że powinna szczerze z nim porozmawiać. Myślę, że gdyby coś mu się stało a ona by tego nie zrobiła to potem plułaby sobie w brodę.
    Ale mam żal do Pottera, że wykorzystał to do ,,swoich celów''. Na prawdę powinien puknąć się w łeb za takie gadanie. Sam spotykał się z Anne bo było podobna do Lily, więc niech nie będzie hipokrytą. Ale potem ładnie z tego wybrnął więc grzechy są mu odpuszczone. Lily musi sobie to wszystko poukładać.
    Ah moje dziewczynki hahaha. Melle i Tina są cudowne. Chociaż bezmyślnie jest pałętać się drugi raz po lesie w czasie pełni jeśli ostatnio miały taką nieprzyjemną przygodę.
    Syriusz spanikował i stało się to co się stało. Teraz ba pewno będzie sobie pluł w brodę, że nie zachował chłodnej głowy.
    Bardzo lubię Ibbie, Adriana i Lay. To fajny pomysł na urozmaicenie historii Huncwotów. Gdyby nie to historia byłaby płaska. Po za tym Gawkey jest tak uroczy i cudowny, że ja cię nie mogę. Mój nowy fikcyjny mąz hahahah. I podoba mi się to, że zrobiłaś z Avery'ego postać która nie jest do końca zła. To pokazuje, że nie każdy Ślizgon musi być urodzonym mordercą i szują.
    Pozdrawiam i życzę ogromu weny. A w wolnym czasie zapraszam do moich Huncwotów oraz na drugi blog o nowej generacji :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana
      To ja jestem złą czytelniczką, bo nie wiem, kiedy ostatni raz byłam z komentarzem u Ciebie, ale jak tylko znajdę trochę czasu, wszystko nadrobię :)
      Masz rację, że Lily powinna z nim porozmawiać, ale niestety nie ma takiej możliwości i może się z nim porozumiewać jedynie za pomocą listów. Na pewno gdyby mu wszystkiego nie wyjaśniła, potem miałaby wyrzuty sumienia do końca życia, więc raczej się na to zdecyduje :)
      Tak, James trochę za bardzo myślał w tym wszystkim o sobie, chociaż dobrze wie, że Chris jest chory i Potter nie powinien mu dodatkowo "szkodzić", ale chciałam właśnie pokazać te jego wady, bo był zdecydowanie zbyt idealny ^^
      Tak, nie było to najmądrzejsze z ich strony, ale chcą zdobyć ten asfodelus i z całą pewnością będą musiały wybrać się do lasu jeszcze przynajmniej raz :D
      Cieszę się bardzo, że lubisz tę trójkę :)
      Dziękuję ślicznie za komentarz i na pewno w wolnej chwili wpadnę do Ciebie, chociaż ostatnio na nic zupełnie nie mam czasu :(
      Całusy,
      Optimist

      Usuń
  9. O matko! Ten rozdział jest teraz moim jednym z najulubieńszych rozdziałów!❤️ Sceny Jily to było coś niesamowitego, czytałam je po kilka razy, bo to po prostu magia. No rozpływam się❤️ Nie spodziewałam się tego, że spraw nabiorą takiego obrotu, ale to bardzo dobrze! W końcu Lily uświadomiła sobie, że nie kocha Chrisa, choć teraz ma niesamowite wyrzuty sumienia. Serce nie sługa, niestety. Jeżeli chodzi o "wypadek" Melle ( nie wiem jak to mogłabym określić ) czułam zaniepokojenie co będzie z jej nogą, lecz na szczęście wszystko poszło dobrze. Czytając ten fragment kiedy Tina bierze ją na plecy zastanawiałam się czemu nie użyje zaklęcia, ale w kryzysowych sytuacjach często traci się głowę więc można jej to wybaczyć :D Na szczęście miała tyle siły, że dociągnęła ją do zamku, a żarty które mówiły w drodze pomimo wszystko mnie rozśmieszyły. Uwielbiam je, naprawdę😂 Jazda na łyżwach Adriana i Layly była naprawdę magiczna, jak sobie to wyobraziłam aż sama nabrałam ochotę na jazdę, lecz ja wiadomo, nie zakończyło się to dobrze. Dziękujmy wspaniałej kałamarnicy, która uratowała ich! To było takie urocze jak oboje przytulali się w lochach, a Gawky dziękował Layli za to że chciała go uratować, ich przyjaźń jest taka silna i szczera. Mulciber jak zawsze jest idiotą i czekam na moment kiedy Layla w końcu mu coś powie, że raz na zawsze się zamknie, ale chyba prędko to nie nastąpi. Natomiast Avery najwidoczniej nie jest taki zły i zyskał u mnie dużego plusa. Jestem ciekawa jak dalej rozwinie się jego postać.
    Pozdrawiam bardzo serdecznie i z cierpliwością czekam na kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, zapomniałam jeszcze dodać, że nowy szablon jest naprawdę świetny! Naprawdę bardzo mi się podoba😍

      Usuń
    2. Hej, kochana,
      Jeju, jej, dziękuję Ci za taki miły komentarz <3
      Ogromnie mi przyjemnie, że sceny Jily spodobały Ci się tak bardzo :)
      Tina i bez kryzysowej sytuacji nie grzeszy rozumem, więc nic dziwnego, że nie wpadła na użycie czarów :D W każdym razie ma teraz nauczkę na przyszłość i w razie podobnego wypadku będzie wiedziała, co robić :)
      Co do Mulcibera, myślę, że Layla za bardzo się go boi, żeby jakoś bardziej zareagować na jego zaczepki, ale możliwe, że w końcu się od niego uwolni ;)
      Cieszę się, że nowy szablon Ci się spodobał <3
      Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa i za cały komentarz, naprawdę było mi bardzo miło go czytać.
      Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy :*
      Optimist

      Usuń
  10. Wow <3 Wspaniały rozdział! Mam nadzieje, że z Mell nie będzie miała za złe Syriuszowi, jak się dowie, że to on ją ugryzł. Serdecznie pozdrawiam i czekam na następny rodział, którey mam nadzieje będzie za niedługo <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana
      Dziękuję pięknie za komentarz :)
      Co do Melle... Zobaczymy, jak to się potoczy. Nie mogę chyba nic zdradzić :D
      Mam już 5/6 nowego rozdziału, więc liczę na to, że rzeczywiście pojawi się niedługo. Oby do końca kwietnia :)
      Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam serdecznie :*
      Całusy,
      Optimist

      Usuń