31. Zabójczo piękne lilie
Lily was my everything
But lilies weren’t her
friends
I gave a lily to Lily
Because that means “the
end”
***
Było już kilkanaście minut po północy, a więc
właśnie kończyła się kolejna leniwa sobota, aby ustąpić miejsca zapracowanej i zdecydowanie
zbyt krótkiej niedzieli. Peter skrzywił się na samą myśl o tym, ile zadań
domowych na niego czekało. Żałował, że zmarnował cały poprzedni dzień na
odpoczynek od nauki, ponieważ mógł wszystko rozłożyć w czasie, a teraz było już
na to za późno. Westchnął ciężko, wyobrażając sobie stosy książek i pergaminów,
ale po chwili potrząsnął głową, żeby odrzucić te obrazy sprzed oczu. Doszedł do
wniosku, że skoro jeszcze nie poszedł spać, mógł myśleć, że nadal była sobota, która
w jego przypadku oznaczała bezstresowe leżenie na kanapie, dlatego też w tej
chwili zamierzał właśnie tym się zająć.
Pokój wspólny Gryfonów, o dziwo, opustoszał
prawie całkowicie jakieś pół godziny temu, co w weekendy zdarzało się naprawdę
rzadko. Chłopak w zasięgu wzroku miał zaledwie sześć osób, które nie wybrały
się jeszcze do swoich dormitoriów. Dwie z nich drzemały w fotelach, a trzy pozostałe
pochylały się nad stolikami, kończąc lub zaczynając eseje i rozmawiając o czymś
szeptem. Swoją drogą, bardzo ciekawe było to, że słyszane głosy obniżały się
proporcjonalnie do kolejnych uczniów znikających na schodach do sypialni. Peterowi
nigdy nie udało się jednak ustalić, przy jakiej liczbie osób w pokoju wspólnym zapadała
niemal idealna cisza, ponieważ zależało to od tylu różnych zmiennych, że już
dawno dał sobie z tym spokój.
W tym momencie patrzył na ostatnią z siedmiu
wytrwałych, która była zarazem dla niego najważniejszą. Trzymała głowę na jego
udach i przymykała powieki, oddychając miarowo. Nie odzywała się od dłuższego
czasu, dlatego stwierdził, że musiała zasnąć. Uśmiechnął się lekko, po czym
bezwiednie zawinął kosmyk jej włosów wokół swojego palca, na co nigdy mu nie
pozwalała. Nadal nie wierzył w to, że była tak blisko i że mógł do woli się w
nią wpatrywać. Pewnie gdyby miała otwarte oczy, speszony uciekałby wzrokiem na
boki, chociaż Gabie robiła wszystko, aby pomóc mu się ośmielić. Szczerze
mówiąc, przynosiło to coraz lepsze efekty, ponieważ Peter starał się zachowywać
normalnie, ale i tak zdarzało się, że plątał mu się język albo jego twarz
przybierała buraczkowy odcień, kiedy łapał dziewczynę za rękę. Teraz
przygotowywał się wewnętrznie do następnego kroku, czyli pocałunku, o którym
bez przerwy marzył, ale jak dotąd nie miał odwagi, aby go zainicjować. Zawsze
wydawało mu się, że ta okazja sama pojawi się na horyzoncie i będzie wiedział,
co powinien robić, jednak ostatnio coraz częściej obawiał się, że przegapi
odpowiedni moment, a Gabriele zerwie z nim, zanim w ogóle zdąży się przekonać,
jak smakują jej usta. Ta nieprzyjemna myśl skutecznie popychała go do działania,
podszeptując mu dodatkowo, że jeśli wystarczająco szybko nie pocałuje
dziewczyny, ona jeszcze prędzej go zostawi.
Przełknął ślinę ze zdenerwowaniem i wyplątał palec
z jej włosów, aby przyłożyć go do jej zaczerwienionego policzka. Uniósł brwi,
kiedy zauważył, że miała gorączkę. Co prawda, mówiła mu wcześniej, że źle się
czuła, ale wydawało mu się, że chodziło wtedy o zmęczenie. Przyjrzał się
uważniej jej twarzy i dostrzegł kropelki potu na bladym czole dziewczyny. Nie
wiedział, czy powinien ją obudzić, czy dać jej spokojnie pospać, jednak na
szczęście rozwiązała ten problem za niego, jęcząc cicho i mrugając powoli powiekami.
– Gabriele? – zapytał ostrożnie, kiedy
otworzyła oczy i przycisnęła dłoń do skroni. – Dobrze się czujesz?
Nie zdążył nawet załamać się nad tym, jak
głupio zabrzmiały jego słowa, bo Gabie pokręciła gwałtownie głową, próbując
podnieść się do pozycji siedzącej. Chłopak przytrzymał ją jednak za ramiona i wstał
z kanapy, a potem podłożył poduszkę pod jej kark w miejsce, gdzie przed chwilą
znajdowały się jego nogi.
– Połóż się. Masz gorączkę –
poinformował ją, zanim zdążył ugryźć się w język. – Okej, sama na pewno wiesz,
że masz gorączkę... – dodał nerwowo, rozglądając się dookoła. – Ja... Może... Pójdę
do pielęgniarki i przyniosę ci coś na przeziębienie.
Był tak dumny z tego pomysłu, że niewiele
brakowało, a sam by sobie pogratulował. Gabriele tymczasem uniosła się na
łokciach i spojrzała na niego niepewnie.
– Daj spokój, Pete. Nic mi nie jest –
powiedziała, chociaż głos miała lekko zachrypnięty. – Pewnie przewiało mnie,
kiedy siedziałam na parapecie z Syriuszem. Do rana mi przejdzie...
Peter nie zwrócił jednak uwagi na jej słowa,
zbyt zaabsorbowany tym, że mógł się jej do czegoś przydać. Poinformował ją
szybko, że idzie do dormitorium, aby pożyczyć od Jamesa pelerynę-niewidkę, a Gabie
nawet nie zdążyła zaprotestować, więc ruszył w stronę schodów i z niemałym
trudem wdrapał się po siedmiu kondygnacjach na właściwe piętro.
Kiedy wszedł do sypialni, okazało się, że żaden
z jego współlokatorów jeszcze nie spał – Remus rozmawiał o czymś z Syriuszem, a
z łazienki dobiegał dźwięk prysznica lub wody z kranu, pomieszany z radosnym
nuceniem Jamesa.
– Sko’czy’eś ju’ rom’nse? – zapytał ze
śmiechem Black, jednocześnie odgryzając kawałek jakiegoś długiego żelka, co
nieco zniekształciło jego wypowiedź. – Ładnie to tak wracać w środku nocy?
Peter powoli zatrzasnął za sobą drzwi,
zastanawiając się w międzyczasie nad jakąś ambitną i zabawną odpowiedzią, ale
nic nie przychodziło mu do głowy.
– Wiesz, że nie powinno się jeść o tej
porze? – odparł w końcu z lekkim zmieszaniem, podchodząc do łóżka Jamesa i
rozglądając się za peleryną. – Po prostu mi zazdrościsz – dodał po chwili
żartobliwie, kiedy odpowiednie słowa z opóźnieniem zaświtały w jego umyśle.
Przerzucił na bok czyjeś spodnie, napawając
się brzmieniem tego zdania we własnych ustach. Nie sądził, że kiedykolwiek
będzie mógł powiedzieć coś w tym stylu do Syriusza. Nigdy nawet nie
przypuszczał, że znajdzie sobie dziewczynę, podczas gdy jego przyjaciele,
którzy, nie oszukując się, byli od niego lepsi niemal we wszystkim, mieli z tym
kłopot. Tymczasem tak właśnie się wydarzyło i Peter po raz pierwszy czuł się,
jakby wreszcie stali się sobie równi.
– Ja tu mam randkę z Luńkiem, więc niczego
nikomu nie zazdroszczę – oznajmił w tym czasie Black, uśmiechając się lekko, po
czym odwrócił się do wspomnianej „randki”. – Jesteś pewny, że nic jej nie jest?
Dzisiaj rano kulała...
Pettigrew westchnął ciężko i skierował się w
stronę dużej szafy, kątem oka zauważywszy, że Remus cierpliwie przytaknął i co
najmniej po raz setny powtórzył słowa pielęgniarki, która zapewniała, że z nogą
Melle wszystko będzie w najlepszym porządku. Syriusz tymczasem wgryzł się w
żelka i powoli pokiwał głową, bezgłośnie dziękując przyjacielowi za wsparcie,
ponieważ Lupin w tej sytuacji zdecydowanie rozumiał go najbardziej z nich
wszystkich. Gdyby to miało pomóc Blackowi, z pewnością przedstawiłby przebieg
wydarzeń ze skrzydła szpitalnego choćby i tysiąc razy, niezmiennie z tą samą
anielską cierpliwością, której Peterowi prawdopodobnie by zabrakło. Od środowego
poranka, kiedy to każdy z nich przybrał swoją normalną postać po całej nocy
spędzonej we Wrzeszczącej Chacie, niemal nieprzerwanie wałkowali temat tej Puchonki,
co na dłuższą metę mogło być wyczerpujące, ale chłopak prędzej odgryzłby sobie
język, niż zwrócił im na to uwagę.
Kiedy nie znalazł peleryny w szafie,
postanowił sprawdzić pod łóżkami, które były jego ostatnią nadzieją, dlatego
podszedł do najbliższego z nich i uklęknął na podłodze, opierając dłoń na pościeli.
Schylił się i sięgnął do kieszeni po różdżkę, aby móc zobaczyć coś w ciemności,
ale nagle usłyszał za plecami chrząknięcie Syriusza, które brzmiało, jakby był
odrobinę zakłopotany, co zaskoczyło Petera na tyle, że gwałtownie poderwał
głowę do góry i niefortunnie z całej siły uderzył nią w drewnianą belkę. Syknął
głośno i szybko wyczołgał się spod łóżka, przyciskając dłoń do pulsującego
bólem miejsca.
– Wiecie, chłopaki... – zaczął powoli
brunet, głosem tak poważnym, że Pettigrew niemal zapomniał o guzie powstającym powoli
na jego potylicy. – Pewnie was irytuję tym, że ciągle o niej gadam, ale ja
naprawdę... – westchnął ciężko i wzruszył jedynie ramionami, jakby nie potrafił
znaleźć odpowiednich słów. – Naprawdę się przestraszyłem – dokończył o wiele
ciszej i podrapał się po głowie, próbując ukryć zmieszanie.
Peter, który nadal przyciskał dłoń do włosów,
natychmiast pospieszył mu z odpowiedzią, jak przystało na dobrego kumpla.
– Daj spokój, przecież wszystko
rozumiemy – zapewnił nie do końca zgodnie z prawdą, jednak ważne było to, że
uzyskał zamierzony efekt, czyli pełen wdzięczności uśmiech Syriusza, tym razem
skierowany do niego.
Właściwie nie skłamał jakoś bardzo poważnie,
ale i tak zrobiło mu się odrobinę głupio, ponieważ nie zasłużył sobie na żadne
podziękowania. Wydawało mu się, że rozumiał zachowanie Blacka – to, że martwił
się o Melle było jak najbardziej naturalne, jednak minął już prawie tydzień, a
dziewczyna dawno temu doszła do siebie, więc powinien przestać się tym
przejmować. Oczywiście Peter nie mógł powiedzieć czegoś takiego na głos, bo
przecież nigdy nie był w podobnej sytuacji i nie potrafił się w nią wczuć,
chociaż bardzo się starał. Niestety bezskutecznie, przez co jego próby
podniesienia kolegi na duchu ograniczały się do pustych: „nic jej nie będzie”
albo „zobaczysz, że wszystko się ułoży”.
W tym momencie dość niepewnie odwzajemnił
uśmiech Syriusza, żałując, że jego nieprzychylnie nastawiony mózg nie podsuwał
mu lepszych słów pocieszenia. Właśnie doszedł do wniosku, że oddałby naprawdę wiele
za wielką księgę sprawdzonych reakcji, zdań i żartów na każdą okazję, po czym
westchnął ciężko i wrócił do swoich poprzednich poszukiwań.
– Napisaliście już to wypracowanie na
zielarstwo? – zapytał na powrót normalnym głosem Black, zmieniając wreszcie
temat.
Przy tych słowach rozłożył się na swoim łóżku
i wcisnął głowę między poduszki, wpatrując się w baldachim ze zmęczeniem. Przez
tę sytuację z Melle miał problemy ze snem, co wyraźnie odznaczało się na jego
twarzy, a szczególnie w oczach, które były podkrążone jak nigdy dotąd.
Pettigrew wiedział, że to pytanie było skierowane
bardziej do Remusa, ale nie usłyszał już jego odpowiedzi, ponieważ ponownie zanurkował
pod łóżko, uważając, aby nie nabić sobie kolejnego guza.
– Widzieliście gdzieś pelerynę-niewidkę?
– Poddał się po dobrej chwili, kiedy znalazł na podłodze jedynie garść
skruszonych krakersów.
Wyczołgał się z powrotem na zewnątrz i
jeszcze raz obrzucił szybkim spojrzeniem cały pokój, jakby szukana zguba mogła
nagle zmaterializować się na widoku.
– Chyba jest w moim kufrze –
poinformował go James, który właśnie wyszedł z łazienki, głośno zatrzaskując za
sobą drzwi. – A co? Idziemy gdzieś? – zapytał i zatarł ręce z podekscytowaniem.
– Co tam wymyśliłeś, Peter?
Z włosów nadal kapała mu woda, ale zamiast się
tym przejąć, podszedł do chłopaka w kilku długich krokach i objął go ramieniem,
czekając aż ten zdradzi mu swój pomysł na dowcip. Wyglądał przy tym ogromnie radośnie
i pozytywnie, co w ciągu ostatnich kilku tygodni zdarzało się dosyć rzadko.
Oczywiście przez cały ten czas udawał, że wszystko było w porządku, ale jego
przyjaciele doskonale wiedzieli, że sprawy z Evans dostarczały mu powodów do
rwania włosów z głowy. Dlatego teraz, kiedy uśmiechał się tak serdecznie w
oczekiwaniu na szczegóły nowego planu, Peter poczuł się okropnie z myślą, że
nie miał w zanadrzu niczego, co utrzymałoby ten nastrój u kolegi.
– Ja... Nie... – zmieszał się i podrapał
nerwowo po karku. – Gabie jest chora i chciałem tylko...
Urwał w pół zdania, gdy James nagle odsunął
się, odwrócił do niego plecami i skierował do najbliższego łóżka, najwidoczniej
zawiedziony uciekającą perspektywą zrobienia nowego kawału. Przez dłuższą
chwilę Peter stał w tym samym miejscu, czując jedynie wstyd, że rozczarował
przyjaciela swoją odpowiedzią. Otworzył usta, aby jakoś się zrehabilitować,
przedstawiając dowcip, nad którym zastanawiał się wraz z Gabie kilka dni temu,
ale nie zdążył się nawet odezwać, bo Potter znowu do niego podszedł, tym razem
z peleryną-niewidką, Mapą Huncwotów i równie szerokim uśmiechem na twarzy.
Pettigrew zamrugał powoli ze zdziwieniem i
spojrzał najpierw na niego, później na pelerynę w jego rękach
i znowu na niego, a potem ze świstem wypuścił powietrze przez zaciśnięte wargi
i zaśmiał się głośno z własnej głupoty, kręcąc głową.
– Myślałem, że się na mnie obraziłeś – powiedział
z rozbawieniem, dopiero teraz zdając sobie sprawę z irracjonalności tej sytuacji.
– Tak się obraził, że aż poszedł ci
poszukać peleryny – wtrącił się do rozmowy Syriusz, podnosząc głowę z poduszek.
– Ja się, Rogaś, nie dziwię, że ciągle kłócisz się z Evans, skoro w złości
wyglądasz tak. – Uniósł palcami wskazującymi kąciki ust do góry, co spotkało
się z wybuchem śmiechu Jamesa.
Peter zachichotał, podziwiając jednocześnie
zdolność Blacka do odczytywania nastroju przyjaciela. Zawsze wiedział, co może
bezpiecznie powiedzieć i z czego w danej chwili zażartować. Gdyby Potter
usłyszał coś takiego kilka dni wcześniej, niewątpliwie by się wściekł, ale tej
nocy zareagował pozytywnie. Pettigrew przez chwilę zazdrościł Syriuszowi tego
wyczucia, lecz nie mógł długo nad tym myśleć, bo James wcisnął mu właśnie w
dłonie mapę i pelerynę.
– Chyba zapominasz o tym, że dzisiaj chwyciła mnie za rękę! – odparł z takim
samym zachwytem, jak poprzednim razem, kiedy o tym mówił.
I po poprzednim i po po poprzednim. I po po po...
– Znowu się zaczyna – powiedział z
rozbawieniem Remus, który właśnie wyciągnął z torby wcześniej wspomniane
wypracowanie z zielarstwa i podał je Syriuszowi, aby ten mógł „porównać” jego
pracę ze swoją.
– Ciekawe jak długo będziemy jeszcze
musieli znosić te zachwyty? – zapytał ironicznie Black, uśmiechając się szeroko
i przejmując od Lupina jego zwój pergaminu, gdy Potter zniknął ponownie za
drzwiami od łazienki. – O nie! Miały być trzy stopy, a napisałeś chyba z
dziesięć! – oburzył się, rozwijając do końca wyjątkowo długą rolkę.
– Trzy i pół – odrzekł z udawaną urazą
Remus, po czym wyciągnął rękę, aby odzyskać swój esej. – Jak ci się nie podoba,
to oddawaj – dodał, ale Syriusz szybko schował wypracowanie pod kupkę poduszek
i położył się na nich z głośnym westchnięciem, jakby właśnie wykonał jakąś
wyjątkowo ciężką pracę.
– Ale ja wcale nie mówię, że mi się nie
podoba – zaperzył się Black, zakładając ręce za głową, co Lupin skwitował
jedynie stłumionym parsknięciem śmiechu.
– Kto?
– zapytał podejrzliwie James, kiedy ponownie wyszedł z łazienki, tym razem
wycierając wilgotne włosy ręcznikiem.
Najwyraźniej pomyślał, że nadal mówili o
Evans, a w tym kontekście zdanie wypowiedziane przez Syriusza brzmiało co najmniej
dwuznacznie. Peter zachichotał głośno, zobaczywszy minę Pottera. Jeśli chodziło
o Lily, mógł być zazdrosny o każdego, nawet o Blacka, który nigdy w życiu nie
zrobiłby mu podobnego świństwa. James na pewno dobrze o tym wiedział, ale w
chwilach takich jak te, zawsze nachodziły go wątpliwości.
– Nikt – odparł Syriusz, wystawiając mu
język. – Ktoś tu chyba zapomniał, że miał być dla mnie miły. Myślałem, że
ostatnim razem dość wyraźnie wyjaśniłem ci, że Evans mi się nie podoba – przypomniał ze śmiechem i
nie czekając na odpowiedź, zaraz dodał: – Ogólnie, nie chcemy studzić twojej
radości, ale jesteś pewny, że było dokładnie tak, jak mówisz? Nie przyszło ci
do głowy, że po prostu sprawdzała ci puls, żeby upewnić się, że żyjesz po
położeniu ręki na jej „cudownej talii”?
Ostatnie dwa słowa wypowiedział głosem przedrzeźniającym
zachwycone peany Jamesa, na co ten parsknął śmiechem, a po jego spojrzeniu
Peter już wiedział, jak to się skończy – będą się przekomarzali przez kolejne
pół godziny albo i dłużej, a Potter zacznie żartować z samego siebie, aby rozśmieszyć
przyjaciela i poprawić mu nastrój po ostatniej pełni, ponieważ nic nie mogło
pocieszyć Syriusza lepiej od śmiechu.
– I co jeszcze? Może jakaś mucha usiadła
mi na ręce i Lily chciała ją zabić?
Black, usłyszawszy taką alternatywę,
wybuchnął głośnym rechotem, a kiedy już się nieco uspokoił, postukał się po
brodzie, jakby rzeczywiście się nad tym zastanawiał.
– Całkiem możliwe – przyznał, próbując zachować
powagę, ale jego usta zdradziecko zadygotały. – A może myślała, że twoja ręka
to mucha...?
Rozweselony Peter pokręcił tylko głową i
skierował się wreszcie do wyjścia, ściskając w dłoniach mapę i pelerynę-niewidkę.
Pomachał jeszcze do Remusa, który z rozbawieniem przysłuchiwał się rozmowie
przyjaciół, a potem wyszedł z dormitorium, mogąc się w ciemno założyć, że kiedy
wróci, zdania w ich pokoju nadal będą zaczynały się od słowa „może”.
Zerknął na zegarek na swoim nadgarstku i w
ekspresowym tempie zbiegł po schodach do pokoju wspólnego, obawiając się, że
Gabie mogła się znudzić tak długim czekaniem i po prostu wróciła do własnego
dormitorium. Odetchnął jednak z ulgą, kiedy zobaczył ją, leżącą w tym samym
miejscu.
– Przepraszam, że tyle to trwało –
wysapał, podchodząc do dziewczyny i po drodze wciskając Mapę Huncwotów do
kieszeni spodni. – Lepiej ci już trochę?
Gabriele uchyliła jedną powiekę, po czym
pokręciła głową ze zmęczeniem. Chłopak westchnął cicho i ostrożnie dotknął
włosów tuż nad jej czołem. Nie lubiła tego, ale w tym momencie nie miała nawet
siły, aby zwrócić mu uwagę. Przykucnął przed kanapą i zawahał się przez chwilę.
Powiódł wzrokiem po jej zaczerwienionych policzkach, po piegach na jej nosie, po
krótkich, ale za to wyjątkowo ciemnych rzęsach, aż wreszcie spojrzał na jej lekko
rozchylone usta. Powoli wypuścił powietrze przez nos, nie potrafiąc nasycić się
pięknem dziewczyny. Była po prostu idealna, a w dodatku zgodziła się chodzić z
kimś takim jak on. Może nie zostało zbyt wiele czasu, zanim zorientuje się, że
popełniła koszmarny błąd? Może niedługo powie zwyczajne „To nie wypali, Pete”,
a on do końca życia będzie sobie pluł w brodę, że nie odważył się jej
pocałować?
Dłonie spociły mu się ze zdenerwowania,
dlatego odsunął palce od skóry dziewczyny i zacisnął je w pięści. Czy to była
ta odpowiednia okazja, na którą tyle czekał? Nie miał pojęcia, ale coś
podpowiadało mu, że powinien wreszcie spróbować.
– Gabie? – wyszeptał tak cicho, aż
obiecał sobie w myślach, że jeśli jakimś cudem go usłyszy, przed niczym już się
nie cofnie.
Ona tymczasem otworzyła powoli oczy ze
zdziwieniem i przesunęła głowę w bok, żeby móc na niego spojrzeć. Przełknął
ślinę chyba najgłośniej, jak tylko potrafił, przez co miał ochotę zapaść się pod
ziemię ze wstydu.
– Myślałam, że poszed... – zaczęła
brunetka, jednak nie dał jej dokończyć zdania, zamykając jej miękkie wargi
pocałunkiem, a właściwie cmoknięciem, które trwało zaledwie kilka sekund. – Och
– dodała Gabriele z jeszcze większym zaskoczeniem, kiedy odsunął się do tyłu,
aby ocenić jej reakcję na tę spontaniczną decyzję. – Zarazisz się ode mnie.
Pettigrew uśmiechnął się szeroko, słysząc te
słowa, po czym z nową dawką pozytywnej energii podniósł się z kucek i rozwinął
przed sobą pelerynę-niewidkę.
– Niedługo wrócę – zapewnił radośnie, a
potem ruszył w kierunku portretu Grubej Damy, czując się tak, jakby ktoś
zamontował sprężyny w jego butach.
Zarazisz
się ode mnie.
Nie żadne „Fuj,
Peter, co ci przyszło do głowy?”, ani „Nigdy
więcej tego nie rób”, ani też „To był
chyba najgorszy pocałunek w moim życiu”. No, dobrze, może z ostatnim
stwierdzeniem odrobinę przesadził, bo Gabie nie dość, że pięknie wyglądała,
była jednocześnie najmilszą dziewczyną, jaką znał, ale i tak obawiał się
podobnej reakcji – jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie.
Szedł szkolnymi korytarzami ukryty pod
peleryną, ledwo powstrzymując się przed gwizdaniem albo nuceniem. W tej chwili
doskonale rozumiał wcześniejsze zachowanie Jamesa, który był niezwykle
podekscytowany tym, że Lily położyła dłoń na jego własnej. Peter tymczasem bez
przerwy przesuwał palcami po rozciągniętych w błogim uśmiechu wargach, żałując
jedynie, że zdecydował się na ten krok dopiero teraz.
Nawet nie zauważył, kiedy stanął przed
drzwiami skrzydła szpitalnego, ponieważ bujał w obłokach na tyle, że
prawdopodobnie mógłby zderzyć się z jakimś nauczycielem patrolującym zamek, a w
ogóle by tego nie poczuł. Całe szczęście, że Potter był w posiadaniu czegoś tak
niezwykłego, jak peleryna-niewidka.
Pettigrew rozejrzał się szybko dookoła, po
czym zacisnął palce na srebrzystym materiale i przemienił się w szczura, aby
móc wślizgnąć się do skrzydła przez dziurę w ścianie. W tym przypadku
zdecydowanie najlepsze było to, że jego ubrania znikały wraz z nim, a po
powrotnej przemianie w człowieka, pojawiały się w tym samym miejscu, co
oznaczało, że nawet nie musiał martwić się peleryną.
Z lekkim trudem przecisnął się przez
niewielki otwór między drzwiami a framugą i wrócił do swojej normalnej postaci,
na wszelki wypadek chowając się w cieniu. Nie było jednak takiej potrzeby,
ponieważ nadal pozostał w pełni niewidzialny, a w dodatku pielęgniarki
najwyraźniej już spały albo po prostu siedziały w swoich gabinetach, gdyż sala
była niemal pusta, nie licząc dwójki pacjentów, pogrążonych we śnie.
Mając na uwadze nietoperzy słuch pani
Mallory, która po usłyszeniu najcichszego dźwięku potrafiła wypaść ze swojego
gabinetu niczym proca, zbliżył się na palcach do szafki z lekarstwami, a
następnie otworzył ją powolutku, żeby zawiasy w drzwiczkach nie zaskrzypiały. Chwycił
znajomą buteleczkę z eliksirem na przeziębienie, po czym wepchnął ją do
kieszeni i ruszył w stronę wyjścia, zadowolony z pomyślnie zakończonej akcji.
Już kilka minut później wspinał się po
schodach z tym samym głupkowatym uśmiechem na twarzy. Nie mógł się doczekać, aż
opowie przyjaciołom o swoim udanym pocałunku. Ostatnio tyle rzeczy szło po jego
myśli, że najwyraźniej wkroczył w jakiś szczęśliwszy okres swojego życia i miał
nadzieję, że będzie on trwał jak najdłużej.
Wchodził właśnie w korytarz na czwartym
piętrze, a od wieży Gryfonów dzieliły go jedynie trzy kondygnacje, kiedy nagle usłyszał
przed sobą jakieś szepty. Zatrzymał się gwałtownie i zmrużył powieki, aby
dostrzec twarze dwóch dziewczyn, stojących przed wysokim aż do sufitu lustrem. Zrobił
jeszcze kilka ostrożnych kroków do przodu, po czym oparł się o ścianę ze
zniecierpliwieniem.
– Zobacz, jak ty wyglądasz – powiedziała
zmęczonym głosem jakaś szatynka, wskazując na ogromną taflę lustra. – Schudłaś
z dziesięć funtów!
Peter podniósł głowę, zaciekawiony tymi
słowami, i przyjrzał się niższej dziewczynie. Sam cały czas starał się zrzucić
trochę nadmiarowej wagi, ale jak dotąd nie widział absolutnie żadnych efektów,
więc chętnie poznałby na to jakiś sprawdzony patent.
Po chwili uważniejszej obserwacji, doszedł do
wniosku, że rzeczywiście musiała ostatnim czasem sporo schudnąć, ponieważ
ubrania dosłownie na niej wisiały. Poza tym wyglądała na zaniedbaną – miała
włosy rozczochrane bardziej od Jamesa, a to naprawdę spory wyczyn, którym
rzadko kto mógł się pochwalić. Jej policzki wyglądały na zapadnięte, natomiast
oczy... Oczy były niemal niewidoczne wśród ciemnych cieni wokoło. W tym
momencie dziewczyna otarła nos rękawem swetra i wzruszyła ramionami, jakby
niewiele ją to obchodziło.
– Zawsze chciałam trochę schudnąć –
odparła zachrypniętym głosem, ale spojrzała w lustro krytycznym wzrokiem i
skrzywiła się z niesmakiem. – Może faktycznie powinnam coś zjeść – przyznała
niechętnie, na co druga dziewczyna zachichotała pod nosem.
– Wiesz co jeszcze powinnaś? – zapytała,
chwytając ją pod ramię. – Uśmiechnąć się wreszcie. I uczesać. I umyć. I zmienić
ubranie – wymieniała na palcach, a brunetka wyraźnie walczyła ze sobą, aby się
nie zaśmiać. – Nie wiem, czy zdążę cię doprowadzić do kuchni, zanim mi się tu
przewrócisz z głodu.
Pettigrew westchnął bezgłośnie i założył
ramiona na torsie, czekając aż dziewczyny w końcu opuszczą korytarz i dadzą mu
wolną drogę do wieży, w której wciąż czekała na niego Gabie. Po co w ogóle stały
przed tym lustrem, skoro chciały iść do kuchni? Pokręcił głową z
niezrozumieniem, ponieważ nie ruszyły się jeszcze nawet o krok. Chyba już
prędzej udałoby mu się je wyminąć, chociaż ustawiły się akurat tak, że miałby z
tym spory problem. Właśnie zastanawiał się nad ponowną przemianą w szczura,
kiedy szatynka ścisnęła dłoń przyjaciółki i dodała:
– Musisz pójść do przodu, Juls.
Dokładnie. Musiała pójść do przodu – wtedy Peter
mógłby przybrać swoją animagiczną postać i bez trudu je minąć, nie ryzykując przypadkowego
nadepnięcia przez którąś z nich.
I co z tego, że te słowa zostały powiedziane
w zupełnie innym kontekście? Idź do przodu... – pomyślał. Zaraz, jak jej było
na imię? Juls?
Chłopak nagle zamarł ze zdziwienia, kiedy
dotarło do niego, kogo właśnie miał przed oczami. Zmarszczył brwi i przypatrzył
się dziewczynie uważniej, nie mogąc uwierzyć w to, że jej wcześniej nie
rozpoznał.
Tak, to naprawdę była Julie! Wyglądała, co
prawda, jakby przepłakała kilka ostatnich dni i rzeczywiście schudła
przynajmniej sześć funtów, ale nie zmieniła się aż tak bardzo, żeby nie zauważyć,
że to ona. Peter poczuł się zakłopotany tą chwilą dezorientacji, ale w tym
momencie dziewczyna pokiwała głową, a potem podniosła brodę do góry.
– Masz rację, A. Nie mogę się dłużej
chować w Pokoju Życzeń – powiedziała stanowczo, jakby chciała przekonać przede
wszystkim siebie. – Trzeba wypić to kremowe, którego sobie nawarzy...
Nie zdołała dokończyć zdania, ponieważ na jej
oczach nagle pojawiła się czarna opaska i zacisnęła się wokół jej głowy niczym
imadło. Dziewczyna z przerażeniem podniosła obie dłonie do twarzy, po czym
zaczęła wymachiwać nimi na boki, oczekując najwyraźniej pomocy od przyjaciółki,
która jednak borykała się właśnie z tym samym kłopotem i gwałtownymi ruchami próbowała
zedrzeć przepaskę z własnych oczu.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że Peter
wpatrywał się w to kompletnie sparaliżowany ze zdziwienia, ale nie zdążył nawet
pomyśleć nad jakimś racjonalnym wyjaśnieniem tej sytuacji, ponieważ lustro,
przed którym stały dziewczyny, odchyliło się powoli na bok, ukazując tajne
przejście do Hogsmeade.
– Co się dzieje, A?! – zapytała
piskliwym głosem Gryfonka, szukając różdżki w kieszeni swetra.
– Nie wiem. Nic nie widzę – odparła tamta
z zaniepokojeniem, po czym wpadła prosto na wielką, zakapturzoną postać,
wychodzącą właśnie z tunelu.
Nie zdążyła nawet krzyknąć, bo napastnik
zasłonił jej usta ręką, a Peter zamiast coś zrobić, przycisnął plecy do ściany
tak mocno, jakby chciał się z nią stopić. Serce biło mu jak szalone, natomiast
myśli gnały tak szybko, że nie mógł wychwycić żadnej konkretnej. Czuł jedynie
paniczny strach, który odbierał mu zdolność poruszania się i możliwość
swobodnego oddychania.
Szatynka przez kilka sekund szarpała się i
próbowała na ślepo wymierzać kopniaki, ale nie miała wystarczająco dużo siły. Tymczasem
z tunelu wychyliła się kolejna postać w czarnej pelerynie i dziwnej, srebrnej
masce na twarzy. Pettigrew nie zdołał nawet mrugnąć, a przyjaciółka Julie została
unieruchomiona i przestała wierzgać, trafiona smugą czerwonego światła prosto w
szyję.
– Aileen?! – wrzasnęła na całe gardło
Distim, aż Peterowi zadźwięczało w uszach. – Zostawcie ją!
Jej krzyk potoczył się echem po korytarzu,
więc powinien ściągnąć któregoś z nauczycieli, ale jak na złość nikt się nie
zjawiał. W tej chwili Julie wreszcie udało się wyszarpnąć różdżkę z kieszeni
swetra. Kierowana adrenaliną, wyciągnęła ją przed siebie i zaczęła rzucać
zaklęcia we wszystkich możliwych kierunkach. Najwyraźniej jakimś cudem
usłyszała odgłosy szamotaniny i domyśliła się, że jej przyjaciółka była w
tarapatach, więc teraz zamierzała jej pomóc, mimo że nie widziała kompletnie
niczego. To, że najpierw nie odsłoniła oczu, było jednocześnie wyjątkowo
odważne, ale i równie naiwne. Prawdopodobnie miała nadzieję, że te kilka sekund
mogło dać jej przewagę. A może była zbyt przerażona, żeby spokojnie przemyśleć
swoje czyny, i zareagowała odruchowo?
Jeden z jej uroków minął o włos trzecią i
zarazem najniższą zakapturzoną postać, dlatego też unieruchomiła ona skorą do
walki Julie płynnym ruchem nadgarstka, jakby odganiała uciążliwą muchę.
Pettigrew jedynie śledził wzrokiem ciało swojej koleżanki, które zatrzymało się
w jednej chwili i bezwładnie uderzyło o podłogę.
W tym czasie dwaj zamaskowani napastnicy,
rozglądając się dookoła, błyskawicznie wciągnęli do tunelu nieprzytomną Aileen,
która najwyraźniej była celem ich ataku, po czym spojrzeli po sobie, zastanawiając
się, co zrobić z Julie, nadal leżącą twarzą do ziemi.
Zostawcie
ją tu – błagał Peter w myślach, ale jego modlitwy
nie zostały wysłuchane, ponieważ już po chwili najbardziej umięśniony z
mężczyzn, a przynajmniej tak wnioskował po jego sylwetce, przerzucił ją sobie
przez ramię jak szmacianą lalkę i zniknął, zasuwając za sobą lustro i nie
pozostawiając na korytarzu ani śladu po tym zdarzeniu, które trwało prawdopodobnie
zaledwie kilkadziesiąt sekund.
Pettigrew jeszcze przez co najmniej dziesięć
minut gapił się w to samo miejsce, próbując wmówić sobie, że nic się nie stało
i po prostu miał przywidzenia, a potem, kiedy wreszcie minął ogarniający go
paraliż, osunął się po ścianie, czując pot ściekający mu po plecach. Dłonie
dygotały mu tak bardzo, że kiedy ukrył w nich twarz, zaczęła wręcz podskakiwać,
ale nie zwracał na to uwagi. Właśnie mimowolnie był świadkiem czegoś okropnego
i nie zareagował w żaden sposób. Ktoś zaatakował koleżankę, którą znał od
prawie siedmiu lat, a on nawet nie kiwnął palcem, żeby jej pomóc. Kulił się w
kącie, licząc na to, że nikt go nie zauważy, że przejdzie przez to bezpiecznie.
Myślał wyłącznie o sobie.
Przełykając gorzkie wyrzuty sumienia, otarł z
policzków pot wymieszany ze łzami, które nie wiadomo kiedy się tam pojawiły. Na
Merlina, miał przy sobie różdżkę – mógł coś zrobić, mógł pomóc! To niemożliwe,
że po prostu stał i na wszystko patrzył. Jak to o nim świadczyło? Dlaczego
trafił do Gryffindoru, skoro był zwykłym tchórzem,
niezdolnym do jakiejkolwiek reakcji?
Jeśli
ktoś się o tym dowie, będę skończony – pomyślał z
narastającym przerażeniem.
Jak zareagowaliby Huncwoci na wieść o tym, że
ich przyjaciel zostawił na pastwę losu dwie bezbronne dziewczyny?
Jak zareagowałoby przepełnione dobrocią serce
Gabriele?
Wzdrygnął się na samą myśl o tym i szybko
pokręcił głową. Będzie milczał. Nikt się nigdy nie dowie, że tutaj był, że
cokolwiek widział. Nikt.
Zapomnij.
Po prostu zapomnij.
Kiedy pół godziny później blady jak ściana
wchodził do pokoju wspólnego z owym postanowieniem i podał Gabie eliksir na
przeziębienie, dziewczyna stwierdziła, że zdecydowanie się od niej zaraził, jak
przewidywała. Nawet nie zaprzeczył, tylko posłusznie wypił połowę lekarstwa, po
czym udał się do dormitorium, aby ukryć swoją tchórzliwą twarz w poduszce i zwyczajnie zapomnieć, nie zważając na to, jak
poważne były konsekwencje tej decyzji.
***
Wczesnym rankiem w niedzielę Syriusz siedział
przy śniadaniu sam, ponieważ reszta jego przyjaciół wciąż spała. W Wielkiej
Sali nie było tłumów, a i jedzenia nie brakowało, więc miał naprawdę spory
wybór, ale postawił na zwykłego rogala z miodem. Ziewnął szeroko, nie próbując
się nawet zasłaniać, po czym spojrzał w magiczny sufit, przedstawiający ciemne,
poranne niebo. Właśnie kończył się styczeń, więc z każdym kolejnym dniem o tej
porze powinno robić się coraz jaśniej, jednak chłopak liczył na to, że nie
będzie musiał się o tym przekonywać na własne oczy. Od kilku nocy dręczyły go bowiem
koszmary, przez które budził się przerażony i nie mógł później zasnąć, co
skutkowało śniadaniami jedzonymi we własnym towarzystwie. Miał nadzieję, że
wkrótce się to skończy, bo przecież z Melle wszystko było już w porządku, a
przynajmniej tak podejrzewał.
Przetarł powieki dłońmi, po czym rozejrzał
się powoli po pomieszczeniu. Nie minęła jeszcze siódma, więc nie dziwił się
nawet, że przy stołach siedziała jedynie garstka uczniów, ponieważ reszta
wykorzystywała dzień wolny od nauki, aby się porządnie wyspać.
Mozolnym ruchem zakręcał właśnie słoik z
miodem, kiedy w progu dostrzegł burzę rudych włosów, która zaczęła niebezpiecznie
zbliżać się w jego stronę. Westchnął ciężko pod nosem i wpatrzył się w rogala,
udając, że wcale jej nie zauważył, co niestety nie podziałało, ponieważ
dziewczyna już po chwili opadła na ławę naprzeciwko niego.
– Hej – przywitała się tak energicznie,
jakby była co najmniej dwunasta w południe. – Też nie możesz spać?
W odpowiedzi chłopak pokiwał jedynie głową,
ale nie zwróciła większej uwagi na jego burkliwy nastrój, tylko chwyciła dzbanek
z kawą i jeden z kubków, a potem nałożyła sobie na talerz omlet, dekorując go
syropem klonowym i jagodami.
Przez kolejne kilka minut panowała między
nimi cisza, która zaczęła w końcu ciążyć Syriuszowi. Przyszło mu do głowy, że może
nie powinien być dla niej taki oschły. Chciała po prostu zjeść śniadanie w
towarzystwie kogoś znajomego, a on nawet nie odpowiedział na jej powitanie. Spojrzał
na nią znad własnego talerza i zauważył, że jego zachowanie chyba jednak sprawiło
jej przykrość, ponieważ wyglądała tak, jakby miała zamiar się gdzieś przesiąść.
– Czemu tak wcześnie wstałaś? – zapytał,
powstrzymując ją od tego pomysłu, przez co podniosła na niego zdziwiony wzrok.
– Namyśliłeś się i uznałeś, że jednak warto
się do mnie odezwać? – odparła z ironicznym uśmiechem, podwijając rękawy bluzy
i nie czekając na odpowiedź, dodała: – Tina obudziła chyba cały Hufflepuff...
Black poruszył się nerwowo, marszcząc brwi z
zaniepokojeniem. Niewiele brakowało, a z jego ust wyrwałoby się jedno z pytań,
które niczym wicher przetoczyły się przez jego myśli. Coś się stało Melle? Coś z jej nogą? Potrzebuje pomocy?
Tymczasem Anne, krojąc omlet na małe kawałki,
nie zauważyła napięcia widocznego na twarzy bruneta i kontynuowała spokojnym
głosem:
– A właściwie jej sowa. To prawdziwy
potwór, przysięgam. – Na potwierdzenie tych słów pokazała mu krótką szramę,
przechodzącą przez jej palec. – Chociaż w sumie... Gdyby to mnie ktoś dał na
imię Wrzód, chyba zachowywałabym się podobnie...
Syriusz patrzył na nią przez dłuższą chwilę,
czując, jak powoli schodzi z niego całe napięcie, po czym parsknął tak szczerym
śmiechem, że aż go to zaskoczyło. Ssące poczucie winy, które niemal nie
opuszczało go od kilku dni, w tamtym momencie ustąpiło miejsca rozbawieniu.
– Serio nazwała swoją sowę Wrzodem? – powtórzył z niedowierzeniem,
akcentując ostatnie słowo.
Wprawdzie nie powinien się temu dziwić,
ponieważ Tina i Melle... Cóż, były dość specyficznymi dziewczynami.
Aż do tej pory dokładnie pamiętał moment,
kiedy blondynka podczas ich pierwszego spotkania oderwała gałąź z drzewa i
udawała, że trzyma w ręku różdżkę. Mimo nieciekawej sytuacji, ogromnie go to
wtedy rozbawiło i naprawdę musiał ze sobą walczyć, aby się nie roześmiać.
– Wpadły na to z Melle jakieś trzy lata
temu. Powiem krótko: to był bardzo zły pomysł – zaśmiała się Anne, odgarniając
długie pasmo rudych włosów na plecy.
Black pokiwał głową, jakby tak właśnie
podejrzewał, a potem na kolejne kilkadziesiąt sekund zapadła między nimi
niezręczna cisza. Chłopak w tym czasie powoli popijał gorącą herbatę, czekając
aż Puchonka przejdzie wreszcie do sedna, ponieważ domyślał się, że coś ją
gryzło. Nie należał jednak do cierpliwych osób, więc już po chwili westchnął ciężko
i pochylił się w jej stronę.
– No dobra. Wiem, że usiadłaś tu po to,
żeby mnie o coś zapytać – przyznał, chcąc jej to ułatwić.
Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, ale nie
zaprzeczyła, czym utwierdziła go w jego przypuszczeniach. Zacisnął powoli usta,
odstawiając kubek z herbatą na stół, bo właśnie tego się spodziewał – krępujących
pytań, na które wcale nie uśmiechało mu się udzielać odpowiedzi.
– Właściwie to tak... – zaczęła niepewnie, kiedy
w końcu nabiła jedną z jagód na widelec. – Myślisz, że... jest jeszcze jakaś szansa
na to... – Urwała na chwilę, przymykając oczy, dzięki czemu Syriusz mógł w
pełni dostrzec brązowawy cień na jej powiekach. – Na to, że James zapomni o
Lily? – dokończyła niemal szeptem i zarumieniła się lekko.
Najwidoczniej sama dobrze wiedziała, że nie było takiej szansy, ale potrzebowała
potwierdzenia od kogoś zaznajomionego w tym temacie. Black ugryzł wreszcie
pierwszy kęs rogala z miodem, zastanawiając się nad jej słowami. Co miał jej
właściwie powiedzieć? Że Potter był cały w skowronkach, bo Evans zwyczajnie
dotknęła jego ręki? Że to o Lily paplał przynajmniej osiem godzin na dobę i
mógłby nawet dłużej, gdyby się nie „powstrzymywał” przed przyjaciółmi? Że przez
ostatni miesiąc chyba ani razu nie zaśmiał się w stu procentach szczerze?
– A gdybym napluł ci do kawy i
powiedział, że tego nie zrobiłem, to wypiłabyś ją? – zapytał powoli, drapiąc
się po głowie.
To była naprawdę słaba metafora. Chciał jej
przekazać, że nie powinna się sugerować opinią kogoś innego i sama podjąć
decyzję. Z początku był pewien, że go nie zrozumie, ale Anne uniosła brwi do
góry, jakby dotarł do niej sens jego słów, a nawet więcej. Uśmiechnęła się
smutno i wzruszyła po prostu ramionami, zaczynając w końcu jeść swoje pokrojone
na drobne kawałeczki śniadanie.
– Mogłam to przewidzieć – przyznała z
lekko zmarszczonym nosem. – Szkoda, że Lily nie zauważa jak bardzo mu na niej zależy.
Syriusz nie potrafił się jednak zgodzić z tym
stwierdzeniem, ponieważ Evans z całą pewnością widziała, a wręcz czuła
zainteresowanie ze strony Jamesa, lecz dopiero teraz powoli uświadamiała sobie
jego wartość.
– Pogodzili się już przynajmniej? –
dopytała jeszcze Puchonka, sięgając po kubek z kawą.
– Wczoraj – potwierdził z pełnymi ustami
Black. – Trochę to trwało, ale James był na nią naprawdę wściekły.
Po tych słowach wsunął między wargi ostatni
kawałek rogala i podniósł się od stołu, tym samym powstrzymując dziewczynę przed
zadaniem kolejnego pytania, które z całą pewnością brzmiałoby: „O co się w
ogóle pokłócili?”. Właśnie to ciekawiło Anne chyba najbardziej ze wszystkiego,
więc teraz, zobaczywszy, że Syriusz zakończył ich krótką rozmowę, westchnęła z
frustracją, mamrocząc coś pod nosem.
Rzucił jeszcze dość sympatyczne „Cześć”,
które było pewną rekompensatą za brak powitania, a potem ruszył w stronę
wyjścia z Wielkiej Sali, przebiegając wzrokiem wzdłuż stołów. Skinął głową do młodszego
o dwa lata Gryfona, który był drugim ścigającym w ich drużynie, a w tym
momencie opierał policzek na ręce i starał się nie zasnąć, udając, że uważnie słuchał
swojej przyjaciółki. A może dziewczyny? Black ostatnio rozmawiał z nim
prawdopodobnie kilka miesięcy temu, więc nie wiedział, co się u niego działo. W
sezonie letnim zdecydowanie częściej chodził z Jamesem na treningi, ale teraz przeważnie
nie miał na to czasu albo ochoty. W końcu komu by się uśmiechało siedzenie na
trybunach przy minusowych temperaturach? Na szczęście powoli robiło się już
cieplej, więc niedługo znowu miał stać się ósmym członkiem drużyny, którego
rola polegała na dodawaniu innym pozytywnej energii.
Wyszedł z Wielkiej Sali, rozmyślając o
quidditchu i zastanawiając się, czy jego przyjaciele dalej spali. Podejrzewał,
że mogli się już obudzić, ponieważ Remus przeważnie wstawał najwcześniej, a Jamesa
nawet przez sen rozpierał nadmiar radości z powodu Lily. Wspinaczka do wieży
Gryfonów zajęłaby Syriuszowi w zwykłym tempie co najmniej pięć minut, ale nie
zamierzał się spieszyć, ponieważ mogło się okazać, że wszyscy w dormitorium
nadal byli pogrążeni we śnie, dlatego też ruszył powoli w stronę schodów. We
wnęce na końcu korytarza dostrzegł jakąś parę i zastanawiał się przez chwilę,
czy nie pójść inną drogą, aby im nie przeszkadzać, jednak szybko zrezygnował z
tego pomysłu, bo pewnie i tak nawet nie zwróciliby na niego uwagi.
Już z daleka usłyszał głośny śmiech dziewczyny,
który zabrzmiał dziwnie znajomo, przez co Black zmrużył oczy, próbując z tej
odległości dostrzec jej twarz. Zrobił kilka kolejnych równych kroków do przodu
i rozpoznał wreszcie Tinę, niemogącą złapać tchu z rozbawienia. Chichotała,
zasłaniając usta dłonią, a Syriusz dostrzegł na jej policzku długą szramę,
podobną do tej, którą kilkanaście minut wcześniej pokazała mu Anne. Doszedł wtedy
do wniosku, że rzeczywiście dziewczyny powinny w przyszłości nieco ostrożniej
dobierać imiona swoim sowom.
Uśmiechnął się lekko, po czym przeniósł wzrok
na blondyna, który był najwyraźniej powodem jej wybuchu wesołości. Jego też
skądś kojarzył, a po dłuższej chwili zastanowienia przypomniało mu się, że to
przecież chłopak Melle. Ten sam, który wyciągnął McGonagall z ich wspólnego
szlabanu. Jak on miał na imię? A zresztą, czy to ważne?
Syriusz chciał ich już wyminąć i wejść w
najbliższy zakręt, kiedy blondyn nagle podniósł dłoń i dotknął kciukiem szramy
na policzku Tiny, przez co dziewczyna w końcu przestała chichotać. Black zamarł
w pół kroku jak spetryfikowany, nie myśląc nawet o tym, jak komicznie musiał
wyglądać dla postronnego obserwatora. Gdyby brunetka w tamtym momencie
przeniosła wzrok na korytarz, pewnie miałaby z niego niezły ubaw, ale jemu
wcale nie było do śmiechu.
Dlaczego, do diabła, chłopak Melle dotykał
jej przyjaciółki w taki sposób? I dlaczego patrzył na nią z takim uczuciem?
Te pytania zniknęły z głowy Syriusza, kiedy
blondyn pochylił się i złączył swoje usta z wargami Tiny, która zamiast go od
siebie odepchnąć, zarzuciła mu ręce na szyję. Chłopak pocałował ją tak
delikatnie, jakby była z porcelany, a Black po prostu zagotował się ze złości,
gdy to zobaczył.
Na Merlina, powinien w ten sposób całować
Melle, a nie jej najlepszą przyjaciółkę! Powinien w ten sposób dotknąć rany na
jej nodze, powinien się o nią martwić, powinien zaprowadzić ją do pielęgniarki,
kiedy zaczęła kuleć. Powinien raz na zawsze zabronić im chodzenia do lasu w
czasie pełni!
I z całą pewnością nie powinien w tej chwili obejmować Tiny tak ciasno.
Syriusz wściekł się naprawdę nie na żarty,
przez co zorientował się, że oderwał ich od siebie, dopiero wtedy, gdy wymierzał
pierwszy cios prosto w szczękę blondyna, natomiast następny uplasował tuż pod
jego okiem. Ręka zapiekła go od obu uderzeń, więc odsunął się od
zdezorientowanego chłopaka, a Tina, która właśnie wskoczyła między nich,
zasłoniła sobą tego niewiernego zdrajcę, po czym wepchnęła go głębiej we wnękę,
aby zmniejszyć dystans dzielący ich od zirytowanego Blacka.
– Odbiło ci? – zapytała zduszonym głosem,
mocno zaciskając dłonie na rękawach bluzy blondyna, który w tej chwili przyciskał
palce do rozciętej skóry pod okiem.
– Właśnie! Zwariowałeś?! – warknął ze
złością poszkodowany, czym jeszcze bardziej rozwścieczył bruneta.
Zagryzł mocno zęby i zacisnął obolałą pięść
przy boku, patrząc na Tinę z błyskawicami w oczach. Nie mógł uwierzyć w jej
zachowanie, ponieważ był przekonany, że Melle wskoczyłaby za nią w ogień. Kiedy
podczas tamtej listopadowej pełni usłyszała krzyk przyjaciółki, od razu rzuciła
się na pomoc, chociaż bez różdżki była zupełnie bezradna. A ona tak się jej za
to odwdzięczała?
W tej chwili odwróciła się do niego plecami i
podniosła głowę do góry, żeby sprawdzić, czy chłopakowi Melle nic się nie
stało. Gdy dotknęła ostrożnie jego żuchwy, Syriusz nienawidził jej przez te kilka
sekund z całego serca. Czuł się tak, jakby właśnie nakrył swoją dziewczynę na
całowaniu się z którymś z Huncwotów, mimo że nie miał żadnej dziewczyny, a jego
przyjaciele nigdy w życiu nie zrobiliby mu czegoś tak okropnego. Tymczasem Tina
znowu okręciła się na pięcie i sztyletującym wzrokiem odpowiedziała na jego gromiące
spojrzenie.
– Całkiem cię porąbało – syknęła, mrużąc
oczy, jakby właśnie to do niej dotarło.
W rezultacie uniósł wysoko brwi ze
zdziwienia. Jak w ogóle śmiała być tak bezczelna? Powinna okazać choćby cień
skruchy!
– Mnie
porąbało?! – krzyknął Syriusz, nie mogąc uwierzyć, że te słowa naprawdę opuściły
jej usta. – Chyba się przesłyszałem! Może to go przynajmniej nauczy szacunku do
swojej dziewczyny! A ty...! – Wskazał na nią z narastającą frustracją, próbując
znaleźć odpowiednie określenie jej dwulicowego zachowania, jednak nie zdołał
dokończyć zdania, ponieważ blondyn odsunął Tinę na bok i zrobił krok w jego kierunku.
– Szacunku do mojej dziewczyny? –
powtórzył podniesionym głosem, zmarszczywszy brwi w grymasie. – Przeszkadza ci
to, że pocałowałem ją na korytarzu?
– Przeszkadza mi to, że...! – Syriusz
urwał nagle z wargami uchylonymi w okrągłe „o”, kiedy dotarły do niego słowa
chłopaka. – Och – wydusił z siebie tylko, po czym cofnął się, marząc o tym,
żeby w tej chwili teleportować się do innego kraju. Ba, na inny kontynent. –
Uch – powtórzył tylko niewyraźnie, ponieważ nie było go na razie stać na nic
ambitniejszego.
Czyli blondyn wcale nie chodził z Melle a z
Tiną? To naprawdę wiele wyjaśniało i stawiało sprawę w zupełnie innym świetle,
niekoniecznie dobrym dla niego samego.
Merlinie,
co ja narobiłem? – pomyślał, wpatrując się w zirytowane
twarze dwójki Puchonów, stojących przed nim. Jak miał się teraz z tego
wytłumaczyć, nie wychodząc przy okazji na idiotę? Powoli przejechał rozciętą od
uderzeń dłonią po włosach, oddychając ciężko, kiedy jego organizm uspokajał się
po wcześniejszej wszechogarniającej złości.
– Ja... – zaczął powoli, skacząc
wzrokiem od ściany do ściany, przytłoczony oskarżycielskim spojrzeniem Tiny. –
Musiałem cię z kimś pomylić – wybąkał, prawdopodobnie czerwieniąc się bardziej
niż kiedykolwiek, a potem dorzucił jeszcze ciche „sorry” i po prostu uciekł
najszybciej, jak potrafił, nie czekając na ich reakcję.
Z pewnością doszli do wniosku, że był
obłąkany. Czy ktoś normalny napastował całujące się na korytarzu pary? Czy ktoś
normalny wściekał się aż tak bardzo, żeby zaatakować jakiegoś obcego chłopaka,
nie dając mu nawet okazji do obrony? A co, jeśli domyślą się, że chodziło o
Melle? Co, jeśli zaczną się zastanawiać, dlaczego stanął po jej stronie? Co,
jeśli z powodu jego gorącej głowy wyjdzie na jaw największa tajemnica Remusa?
Zdyszany wbiegł na siódme piętro, ale minął
portret Grubej Damy i ruszył dalej przed siebie, ponieważ nie miał na razie
ochoty po raz kolejny przedstawiać przyjaciołom efektów swojej bezmyślności. Zareagował
pod wpływem iskry, impulsu, jak zwykle w takich sytuacjach. I, również tak jak
zwykle, nie skończyło się to dobrze.
Zacisnął zęby jeszcze mocniej, a potem
zmienił zdanie, stwierdzając, że jednak musiał z kimś o tym porozmawiać. Najlepiej
z Jamesem. Tak, on z pewnością by go zrozumiał. Byli do siebie dość podobni z
usposobienia i Syriusz mógł się założyć, że Potter zachowałby się tak samo na
jego miejscu.
Odetchnął głośno przez nos, a następnie
odwrócił się na pięcie i skierował swoje kroki do wieży Gryfonów, gdzie
przynajmniej bez owijania w bawełnę miał się dowiedzieć, czy skopał wszystko po
całości, czy też była jeszcze jakaś nadzieja. James nie bawił się w półśrodki i
nie głaskał go po główce, kiedy wyskakiwał z czymś podobnym do ostatniego
ugryzienia Melle. Nigdy nie udawał, że Syriusz zrobił coś dobrze, jeśli prawda
wcale tak nie wyglądała, ale zawsze przy nim był, zawsze go rozumiał i zawsze pomagał
mu najlepiej, jak potrafił. A Black dokładnie tego potrzebował. Nie rozczulania
się nad nim, a właśnie porządnego kopniaka i słów: „Faktycznie, to było bardzo
głupie, ale razem to naprawimy”.
I, na Merlina, naprawiali.
***
W niedzielny poranek Remus siedział na swoim
łóżku z dłońmi ukrytymi w rękawach świątecznego swetra oraz całkiem cienką, bo
ledwie dwustustronicową, książką na kolanach. Przez ostatnie kilka dni chował
ją pod poduszką i czytał jedynie w samotności, ponieważ między kartkami kryła
się niejedna tajemnica, która nie powinna przedwcześnie ujrzeć światła
dziennego.
Jego kieszonkowy zegarek wskazywał dokładnie
siódmą czterdzieści dziewięć, a chłopak już kilka razy stukał w niego palcem,
jakby podejrzewał, że mógł się zepsuć, gdyż kiedy się obudził, dormitorium było
całkowicie puste, co szczerze go zaskoczyło. Zazwyczaj to on wstawał pierwszy,
a jego przyjaciele spali o wiele dłużej, więc ta nagła zamiana ról wzbudziła w
nim falę wątpliwości, począwszy od „Może dzisiaj jest poniedziałek i pomyliły
mi się dni tygodnia?” do „Pewnie chcą mi wyciąć jakiś numer”. Żadne z jego
przypuszczeń się jednak nie sprawdziło, co oznaczało, że chłopcy po prostu wyjątkowo
obudzili się wcześniej od niego. Jeśli chodziło o Syriusza, akurat go to nie
dziwiło, ponieważ cały czas zadręczał się tą sprawą z Melle, w wyniku czego
miał spore problemy ze snem. W każdym razie nie tłumaczyło to niestety niespodziewanej
przemiany Petera i Jamesa w ranne ptaszki, ale Lupin przynajmniej miał dzięki
temu chwilę, aby jeszcze raz dokładnie przemyśleć treść książki, którą dostał we
wtorek od Emily.
Czytał ją partiami, ukrywając się przed
resztą Huncwotów, przez co było mu głupio i jednocześnie czuł ogromną
frustrację, spowodowaną brakiem możliwości poznania całej historii na raz, ale
w końcu nie mógł zdradzać przyjaciołom cudzych sekretów, chociaż miał wielką
ochotę wszystko z nimi przedyskutować. Powstrzymywała go przed tym chęć
zachowania się stosownie wobec blondynki, która przecież już od niespełna roku nosiła
jego tajemnicę i nie przekazała jej nikomu, mimo że mogła to zrobić
niejednokrotnie.
Remus skończył czytać książkę dopiero w
piątek, ale nadal czuł przytłaczający ciężar w żołądku i nie wiedział, jak
powinien zareagować na zawarte w niej informacje. Jedno było pewne – wreszcie zrozumiał.
Zrozumiał wszystko, tak jak obiecała mu kilka tygodni temu dziewczyna, lecz nie
mógł stwierdzić, czy wolał to od niewiedzy, ponieważ w tym momencie
przepełniało go głównie współczucie.
Współczucie
jest chyba lepsze od niezrozumienia – pomyślał,
marszcząc brwi i ostrożnie odginając okładkę, aby pozostawić po sobie jak
najmniejsze ślady użytkowania. Obchodził się z całą książką jak z jajkiem, mimo
że została wydana stosunkowo niedawno, a dokładniej pod koniec listopada, czyli
mniej więcej wtedy, gdy Emily zaczęła powoli próbować zmienić swoje nastawienie
do niego. Żółtawe strony jeszcze pachniały świeżym drukiem, przez co chłopak
najchętniej przewracałby je w rękawiczkach ochronnych, żeby ich przypadkiem nie
zabrudzić. Już po pierwszym spojrzeniu na okładkę wiedział, że trafiło mu się
coś naprawdę niezwykłego. Czytał kolejne słowa z wypiekami na policzkach i
gęsią skórką przebiegającą od czasu do czasu przez ramiona. Żadna książka do
tej pory nie wywarła na nim takiego wrażenia i najchętniej nigdy by się z nią
nie rozstawał, ale wiedział, że niestety będzie musiał oddać ją właścicielce.
Westchnął głęboko i delikatnie przejechał
palcem wzdłuż tytułu na pierwszej stronie. „Wybaczyć (nie)wybaczalne”. Te słowa
same w sobie były jakąś podpowiedzią na dziwne zachowanie Emily, jednak Remus prawdopodobnie
nigdy nie przewidziałby treści tej pozornie krótkiej lektury.
Opowiadała ona historię oczami kobiety,
której niczego nie brakowało. Miała dom, męża i dwójkę dzieci, ale straciła to
wszystko przez własną ciekawość i zbyt dużą pewność siebie.
Odkąd pamiętała, fascynowały ją wilkołaki –
zbierała o nich informacje, szukała kontaktu z ludźmi dotkniętymi likantropią, pracowała
nad tym, aby zapobiec bólowi, który wiązał się z przemianą. Wymyślała coraz to
nowe eliksiry i ewentualne sposoby pomocy, dzięki czemu cieszyła się ogromną
sympatią. Nikt nie mógł przejść obojętnie obok jej dobroci i czystej
bezinteresowności, które w czasie pełni dawały nadzieję ciągle rosnącej grupce
osób.
Można było pomyśleć, że w zamian za tak
wielkie zaangażowanie na rzecz niewinnych, dotkniętych straszną przypadłością, Merlin
powinien otoczyć kobietę szczególną pieczą, jednak tak się niestety nie
wydarzyło. Kiedy była już przekonana, że udało jej się opracować genialną
recepturę, która minimalizowałaby objawy wywoływane przez księżyc, przemiana u
jednego z obiektów jej badań nastąpiła przedwcześnie, a kobieta została
zaatakowana. Jak sama przyznała, nie miała pojęcia, w jaki sposób udało jej się
wtedy przeżyć, ponieważ z tamtej nocy pamiętała jedynie głośne wycie i widok
pazurów tuż przed swoją twarzą, co na szczęście i jednocześnie nieszczęście
skończyło się jedynie nieodwracalną utratą oka oraz blizną przechodzącą od
czoła aż do brody.
Jej dzieci były wówczas w wieku dwóch oraz sześciu
lat, więc widok pokiereszowanej w ten sposób matki zaczął wywoływać u nich
ataki paniki. Nie chciały się do niej nawet zbliżyć, uciekały z przerażeniem i
wołały mamę, której serce rozpadało się powoli na kawałeczki. Przez dłuższy
czas próbowała uświadomić córkom, że nie miały się czego bać, ale kiedy nie
przyniosło to żadnych rezultatów, kobieta wpadła w prawdziwą depresję.
Zdecydowała się na opuszczenie rodziny i zostawienie dzieci pod opieką męża,
który nie potrafił poradzić sobie z jej załamaniem.
Przez kolejne lata próbowała zapomnieć o
życiu, które zmuszona była zostawić, co wywoływało u niej jedynie silne ataki
rozpaczy. Odcięła się od wszystkiego, ale miała coraz większe kłopoty z samą
sobą. Obwiniała człowieka, który pod postacią bestii odebrał jej szczęśliwe
chwile z rodziną. Zastanawiała się, dlaczego w zamian za chęć poprawienia
sytuacji wilkołaków, spotkało ją takie cierpienie. Przez jej głowę przechodziło
mnóstwo gwałtownych myśli, których później żałowała. Najgorszą z nich
wszystkich była zdecydowanie ta, że może wcale nie opłacało się wyciągać ręki
do potworów, skoro konsekwencje
okazały się przekraczać wszelkie granice.
Wreszcie wylądowała w szpitalu, gdzie przez
długi czas nikt nie potrafił odpowiednio do niej przemówić, aż w końcu tym
razem to ktoś inny wyciągnął dłoń do niej
i pomógł jej wyzdrowieć oraz uporać się z jej słabościami.
Dzięki leczeniu zrozumiała, że najważniejszą
rzeczą było wybaczenie i właśnie do tego zaczęła dążyć małymi kroczkami. Do
wybaczenia wilkołakowi, który ją zaatakował. Do wybaczenia sobie za te okrutne
i mroczne myśli, które pojawiały się w najciemniejszych zakamarkach jej duszy. Do
uzyskania wybaczenia od męża i córek,
których zostawiła na trzynaście długich lat, ponieważ aż tyle czasu zajęło jej
poradzenie sobie ze złośliwymi demonami przeszłości.
Jednym z najpiękniejszych momentów całej
historii było z pewnością pojednanie rodziny. Obawa kobiety przed tym, że
zostanie odrzucona wydawała się niemal namacalna, jednak to ostatnie strony
sprawiły, że w gardle Remusa pojawiła się gula, a literki zamazywały mu się
przed oczami podczas czytania.
Na koniec autorka opisała swoje spotkanie z
wilkołakiem, który wbrew własnej woli dostarczył jej tyle cierpienia. Okazało
się, że książka została napisana specjalnie dla niego, aby mógł poznać uczucia,
jakie towarzyszyły kobiecie na przestrzeni lat, a przede wszystkim to
najświeższe i zarazem najważniejsze – przebaczenie. Zapewniła go także, że
powróci do swoich badań nad eliksirami i zrobi, co w jej mocy, żeby ułatwić
przemiany jemu i jego pobratymcom.
Podczas czytania tej historii, Remusem
targało tyle różnych emocji, że nie potrafiłby nawet tego opisać, a była
jeszcze jedna rzecz, która dziesiątkowała każde z jego odczuć – mianowicie nazwisko
autorki, czyli klucz do absolutnie każdej kłódki w szufladzie dotyczącej ostatniego
zachowania Emily.
W tym momencie chłopak rozumiał wszystko.
Rozumiał, dlaczego blondynka zaczęła
traktować go tak koszmarnie, kiedy dowiedziała się, że był wilkołakiem. Rozumiał,
dlaczego wydawała się go wręcz nienawidzić. Rozumiał też, dlaczego nagle
zmieniła swoje nastawienie i próbowała mu pomóc. Odpowiedź na każde z tych
pytań znajdowała się w książce, którą trzymał właśnie na kolanach i której
autorką była Esther Madile.
Staram
się przekonać Emily i Elizabeth, że to moja wina. Że wilkołaki nie są groźne, jeśli
się do nich nie zbliża w czasie pełni.
I
jestem pewna, że skoro ja byłam zdolna do wybaczenia, dziewczynki także w końcu
dojdą do tych samych wniosków.
Nie
można przecież żyć nienawiścią, rozgoryczeniem i nieustannym oskarżaniem kogoś
innego lub siebie. Trzeba wybaczyć. Wybaczyć nawet niewybaczalne, ponieważ może
się okazać, że to „nie” jest furtką do czegoś więcej.
Furtką,
która tylko czeka, aby ją otworzyć.
Tak brzmiały ostatnie zdania książki, które
wywarły na nim piorunujące wrażenie. Były wyjątkowo mądre i chwytały go za
serce za każdym razem, gdy je czytał. Najchętniej zachowałby ten egzemplarz dla
siebie, ale dobrze wiedział, że nie miał takiej możliwości, ponieważ historia
ta została wydana jedynie w czterech kopiach, z czego trzy trafiły kolejno do
Emily, jej starszej siostry i ojca, a czwarta do wilkołaka, który był odpowiedzialny
za prawie trzynaście lat ich cierpienia.
Poza tym to było coś... niebywale prywatnego.
Coś, do czego nie powinien nawet mieć dostępu. Nie mógł uwierzyć, że blondynka postanowiła
podzielić się z nim czymś tak osobistym.
Westchnął cicho i zatrzasnął ostrożnie
książkę, kiedy nagle usłyszał skrzypnięcie otwieranych drzwi. Szybkim ruchem
wepchnął wolumin z powrotem pod poduszkę, zapominając o wcześniejszej
delikatności, a potem pochylił się i udał, że zawiązuje buta.
– Nie ma Jamesa? – zapytał jakimś
dziwnym głosem Syriusz, przez co chłopak poderwał głowę do góry.
Zlustrował go uważnym spojrzeniem i zauważył niepokojącą
nerwowość w ruchach przyjaciela. Ostatnim razem zachowywał się w ten sposób o
świcie w środę, kiedy to opierał się o podrapaną ścianę we Wrzeszczącej Chacie
z wyrazem zrezygnowania na twarzy. Lupin, który dopiero kilkanaście minut
wcześniej przybrał swoją ludzką postać, z początku nie potrafił niczego z niego
wydusić, ale po jakimś czasie dowiedział się wszystkiego od załamanego wówczas
chłopaka.
– Co się stało? – Chciał teraz wiedzieć,
ale Black zawahał się, jakby nie był pewien, czy mógł mu się zwierzyć.
Remus w odpowiedzi na ten niewerbalny
komunikat zacisnął mocno usta. Bez trudu dało się wyłapać subtelną różnicę
między obecnym zachowaniem Syriusza od tego z chaty. Wtedy nie umiał znaleźć
odpowiednich słów i samo myślenie o sytuacji z Melle sprawiało mu ból,
natomiast w tej chwili...
W tej chwili zwyczajnie nie chciał rozmawiać z nim, tylko z Jamesem, co było dla niego jak
uderzenie w brzuch. Remus nie zdążył jednak poczuć się bardziej dotknięty tym
odkryciem, ponieważ brunet pokręcił gwałtownie głową, najwyraźniej odczytując
myśli z jego twarzy.
– To nie tak – zaprzeczył szybko,
drapiąc się po włosach i przymykając powieki. – Po prostu... Zrobiłem coś
głupiego, a z was trzech to James jest na pierwszym miejscu w robieniu głupich
rzeczy, więc...
– W porządku – przerwał mu Lupin, ku
własnemu zdziwieniu oddychając cicho z ulgą. – Nie musisz mi się tłumaczyć –
dodał, chociaż był mu wdzięczny za te kilka słów wyjaśnienia, które dodatkowo
go uspokoiły. – W takim razie co się stało? – powtórzył łagodnie.
W odpowiedzi Syriusz westchnął tylko ciężko i
przysiadł na jego łóżku z przygarbionymi ramionami. Wyglądał na zażenowanego,
dlatego Remus zmarszczył brwi, a potem niepostrzeżenie wepchnął łokciem książkę
od Emily głębiej pod swoją poduszkę.
– Opowiem ci, jeśli ty zaczniesz. – Black
tymczasem postawił dość niezrozumiały dla niego warunek, który wprawił go w konsternację.
Przez chwilę Lupin rozważał nawet opcję, że jego
przyjaciel upił się o siódmej rano, co rzeczywiście byłoby dosyć głupie, ale spojrzenie
miał całkowicie przytomne i poważne, dlatego też wykluczył tę możliwość.
– Co zacznę? – zapytał po prostu,
opierając plecy o drewnianą belkę, ponieważ minąłby chyba cały dzień, zanim
odgadłby, o co mu właściwie chodziło.
– Tłumaczyć, co cię gryzie – odparł jak
gdyby nigdy nic chłopak. – Daj spokój, przecież wszystko widzę – żachnął się,
kiedy Remus pokręcił szybko głową zarumieniony z zawstydzenia.
Nie spodziewał się, że ktokolwiek zauważy
jego nastrój, utrzymujący się od zakończenia czytania książki, ponieważ
wydawało mu się, że bardzo dobrze się z tym ukrywał. W końcu zachowywał się
zupełnie normalnie – swobodnie rozmawiał z przyjaciółmi i śmiał się z ich
żartów. Nie mógł uwierzyć, że Syriusz dostrzegł coś więcej pod jego silną
osłoną. Przecież miał wystarczająco dużo własnych kłopotów...
– To nic... – mruknął pod nosem,
wpatrując się w zagniecenia na kołdrze. – Powiedz mi lepiej, co się stało –
poprosił, ale kątem oka dostrzegł, że Black założył jedynie ramiona na torsie.
– Chodzi o Melle? Coś nie tak z jej nogą?
Syriusz skrzywił się lekko, lecz zaprzeczył
krótkim ruchem głowy i nadal nieugięcie czekał na wyjaśnienia, przez co Remus z
frustracją zacisnął obie dłonie na kolanach i podniósł wzrok na przyjaciela,
poddając się w końcu.
Nie dało się opisać słowami tych ułamków
sekund, podczas których spojrzenie bruneta z pozornie obojętnego, zamieniało
się na w pełni skupione. Trzeba to było po prostu zobaczyć. Ten moment, kiedy
chłopak ściągał maskę „Nie chcesz, nie mów” i odsłaniał swoją prawdziwą twarz,
na której wyróżniały się zaciekawienie oraz troska.
– Okej – przyznał niechętnie blondyn, po
czym postanowił zwierzyć mu się z czegoś, co męczyło go w równym stopniu, jak
sprawa z Emily. – Przeczytałem ostatnio książkę...
A potem opowiedział powoli, o czym była,
pomijając oczywiście autorkę oraz fakt, że wszystkie wydarzenia miały miejsce
naprawdę. Black słuchał go uważnie i ani razu mu nie przerwał, co tylko potwierdzało
powagę tej rozmowy.
– ...i tak sobie myślę... Ryzyko jest
coraz większe. Te Puchonki już dwa razy były w lesie podczas pełni i boję
się... Boję się, że to się może skończyć...
Tragicznie.
To słowo nie chciało przejść przez jego usta, ale kiedy
wyrzucił z siebie całą resztę, poczuł się odrobinę lżej. Wziął głęboki oddech,
co było jasnym sygnałem dla Syriusza, że nie miał nic więcej do dodania. Zamierzał
jeszcze szybko dopowiedzieć coś w stylu „Teraz twoja kolej”, żeby nieco ożywić
tę napiętą atmosferę, ale doszedł do wniosku, że byłoby to z jego strony zbyt
niedojrzałe.
– Po
co właściwie czytasz takie książki? – zapytał po dłuższej chwili ciszy
Black, kręcąc głową, jakby nie potrafił tego pojąć. – Żeby się bardziej
zdołować? Posłuchaj, nie musisz się niczego bać. Gdybyś nie zauważył, ostatnio byłem
dla nich większym zagrożeniem od ciebie...
– Przestań! – przerwał mu Remus ze
złością, która nagle i niespodziewanie zapłonęła w jego żyłach. – Dobrze wiesz,
że to ja jestem dla was jedynym
zagrożeniem. Dla was wszystkich!
Syriusz zmrużył groźnie oczy w odpowiedzi i
pochylił się do przodu, a sprężyny w łóżku głośno zaskrzypiały.
– Ile jeszcze razy będziemy to wałkować?
Wydaje ci się, że jesteśmy tacy głupi i nie znamy ryzyka? Myślisz, że po prostu
szukamy adrenaliny? – Ostatnie słowa niemal wysyczał, przez co po plecach
Lupina przebiegł nieprzyjemny dreszcz. – Uwierz mi, gdybym chciał się zabawić, znalazłbym
o wiele lepsze sposoby od nielegalnej przemiany w animaga...
– Wiem! – warknął w odpowiedzi Remus dużo
głośniej, niż planował, a potem zacisnął palce na nasadzie nosa i wypuścił
powietrze ustami. – Wiem – powtórzył zdecydowanie łagodniej, kręcąc głową. –
Przepraszam – westchnął i spojrzał w rozjaśnione oczy przyjaciela. – Ja
zwyczajnie... Nie chcę, żeby spotkało was coś złego. Zrobiliście dla mnie tak
dużo, że gdybym...
Przełknął powoli ślinę i mocno zacisnął
powieki, obawiając się, że mogły pojawić się pod nimi łzy bezsilności. Najbardziej
bolało go właśnie to, że nie potrafił odwdzięczyć się Huncwotom za dobroć, którą
mu okazali, jednak jeszcze gorsza była możliwość jakiegoś poważnego wypadku w
czasie pełni. Gdyby zrobił krzywdę któremuś z nich, prawdopodobnie załamałby
się na o wiele dłużej niż trzynaście lat. Nie wybaczyłby sobie tego do końca
życia.
– W porządku – powiedział cicho Syriusz.
– Rozumiem, że się o nas martwisz i pewnie nigdy nie przestaniesz, ale zdajesz
sobie przecież sprawę z tego, że robimy to dobrowolnie i nikt nas do niczego
nie zmusza.
Remus pokiwał głową, a następnie ostrożnie
otworzył oczy i spojrzał na chłopaka, siedzącego naprzeciwko. Na jednego ze swoich
trzech najlepszych pod słońcem i księżycem przyjaciół. Tak bardzo żałował, że
nie istniały słowa, które choć w jednej pięćdziesiątej oddałyby jego
wdzięczność za to, że zawsze przy nim byli.
– A gdybym wydrapał ci oczy? Jak ten
wilkołak z książki? – zapytał, z powrotem zaciskając dłonie na kolanach. – Co
byś wtedy zrobił?
Spodziewał się jakiejś żartobliwej odpowiedzi
w stylu „Cieszyłbym się, że nie muszę już więcej patrzyć na...”, gdzie w
miejsce kropek pewnie mógłby wstawić tuzin różnych imion, ale Black zmarszczył
brwi, jakby poważnie się nad tym zastanawiał. Wreszcie wzruszył jedynie
ramionami i Remus był przekonany, że za chwilę obróci wszystko w dowcip, jednak
tak się nie stało.
– Nic bym nie widział, więc mielibyśmy
mały problem podczas kolejnych pełni – odparł po prostu, a Lupin poczuł się
tak, jakby ktoś nagle usunął spod niego wygodne łóżko. – W najgorszym wypadku
musielibyśmy spędzać je w chacie, ale i tak to James wykonuje największą robotę.
Pewnie dalibyśmy sobie radę na zewnątrz, chociaż podejrzewam, że po pewnym
czasie przestałbym lubić drzewa...
Powiedział to tak szczerze, że Remus przez
dobrą chwilę siedział i gapił się na niego z niedowierzeniem, a kolejne fale
ciepła ogarniały jego ciało, jakby ktoś wylał na niego wiadro wrzątku. Z trudem
przełknął wielką kluchę w gardle i omal się nie rozpłakał, zastanawiając się,
czy aby na pewno dobrze usłyszał.
Merlinie,
czym zasłużyłem sobie na takich przyjaciół? – pomyślał
ze wzruszeniem, a potem przytulił w krótkim, serdecznym uścisku niczego
niespodziewającego się Syriusza, który w odpowiedzi poklepał go niezdarnie po plecach.
Wcześniej Remusowi wydawało się, że nie istniały słowa, które choć w jednej
pięćdziesiątej oddałyby jego wdzięczność, ale aktualnie ta liczba gwałtownie podskoczyła
do części tysięcznych.
– Teraz mi opowiedz, co się stało rano –
poprosił zachrypniętym głosem, zmieniając szybko temat, bo czuł, że jeszcze moment
i naprawdę mógłby się rozpłakać.
W odpowiedzi Black zmarszczył czoło w
grymasie, jakby zdążył już o tym zapomnieć, po czym bezwiednie podrapał się po
nosie, ściągając usta na bok. Blondyn patrzył na niego przez dobrą chwilę, a
kiedy zauważył stan jego dłoni, uniósł wysoko brwi ze zdziwienia.
– Pobiłeś się z kimś? – zapytał i
chwycił go mocno za nadgarstek, powstrzymując tym samym przed próbą schowania
ręki za plecami.
Przyjrzał się jego zaczerwienionej skórze i
podłużnej ranie, biegnącej między kostkami palca wskazującego a środkowego. Wyglądała
dość nieprzyjemnie i faktycznie taka była, ponieważ kiedy Syriusz zacisnął
pięść, próbując wyrwać ramię z jego uścisku, syknął tylko cicho z bólu.
– Poczekaj, mam na to jakąś maść –
poinformował go Remus, a potem wstał z łóżka i klęknął na podłodze przy
najniższej szufladzie szafki nocnej. – Pani Mallory zawsze daje mi tego
pełno... Trzymaj.
Podał mu mały słoiczek z kremem na zadrapania
oraz niewielkie rany, zaś Black uśmiechnął się kącikiem ust z wdzięcznością, po
czym odkręcił wieczko i powąchał zawartość, jakby dzięki temu mógł ocenić jej
przydatność. Najwyraźniej zapach nie był najgorszy, ponieważ nabrał trochę
maści na palec i ostrożnie wtarł ją w kostki prawej dłoni.
– Jest mi teraz koszmarnie głupio – przyznał
niewyraźnie, smarując piekącą ranę z przymkniętymi oczami. – To był przypadek i
wyszedłem na takiego idiotę, że szkoda gadać – westchnął ciężko, a potem
wyciągnął rękę przed siebie, żeby zobaczyć, czy było już widać jakieś efekty.
Lupin w tym czasie zdążył usiąść z powrotem
na swoim miejscu i spojrzał na niego z wyczekiwaniem ciągu dalszego, ponieważ
nic nie rozumiał. Jakim cudem mógł kogoś pobić przypadkiem? Czy coś takiego było w ogóle możliwe?
– Chłopak Melle pocałował Tinę na
korytarzu przed Wielką Salą... – wytłumaczył powoli Syriusz, a Remusowi szczęka
opadła niemal do podłogi. – I, no wiesz, trochę się wściekłem. Uderzyłem go i zacząłem
wrzeszczeć na niego i na Tinę, ale w porę mi przerwali, bo okazało się, że to oni ze sobą chodzą. Uwierzysz w coś
takiego? – zapytał z wydętymi ze złości ustami, co stanowiło bardzo komiczny
widok. – Aż mną wstrząsa, kiedy pomyślę, jak głupio musiałem wtedy wyglądać. A
potem... Z czego się śmiejesz?
Remus pokręcił głową, zagryzając policzki od
środka i próbując zachować powagę. Wyobraził sobie całe zajście, przez co nie
potrafił powstrzymać się od stłumionego chichotu.
– Przepraszam – powiedział szybko,
wziąwszy głęboki oddech. – Mów dalej.
Syriusz patrzył jednak na niego przez chwilę,
po czym sam się uśmiechnął, jakby dopiero teraz zobaczył komizm całej tej
sytuacji.
– Stałem tam jakiś czas, a później
rzuciłem tylko „sorry” i uciekłem – dokończył, parskając śmiechem. – Pewnie wzięli
mnie za wariata. W sumie powinienem zacząć coś podejrzewać, kiedy Tina
stwierdziła, że mnie porąbało, ale nie wpadłem na to, że miała do tego jakiś
powód.
– Wiesz, myślę, że ludzie przeważnie nie
mówią takich rzeczy bez powodu –
zaśmiał się Remus i otarł łzy rozbawienia z kącików oczu. – I nie masz się czym
przejmować. Przecież sam mówiłeś, że Melle zachowywała się na tym szlabanie,
jakby był jej chłopakiem. To normalne, że tak zareagowałeś.
W odpowiedzi Black uśmiechnął się jeszcze
szerzej i pokiwał gorliwie głową, najwidoczniej ciesząc się, że coś takiego
usłyszał.
– Właśnie! – potwierdził energicznie. – Nawet
nie zaprzeczyła, kiedy nazwałem ich wtedy parą. To wszystko jej wina –
wywnioskował spokojnym głosem i wyraźnie się rozluźnił. – Dzięki – dodał
jeszcze, rzucając słoiczkiem z maścią w jego stronę, ale Remus wiedział, że
chodziło mu także o te kilka słów pocieszenia.
Nigdy nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że
Syriusz w jednym krótkim „dzięki” potrafił zawrzeć tak wiele, a jemu zawsze
brakowało wystarczającej ilości słów. Tym razem także nie dane mu było
rozwiązać tej zagadki, bo chwilę później do dormitorium wszedł James, który,
jak się okazało, wracał właśnie ze śniadania. Wyglądało na to, że akurat minęli
się z Syriuszem, za co Lupin powinien być wdzięczny, ponieważ gdyby spotkali
się na korytarzu, Black nie przyszedłby do dormitorium, a ich rozmowa pewnie
nigdy nie miałaby miejsca.
Uśmiechnął się pod nosem, kiedy brunet wstał
z jego łóżka i zaczął opowiadać Potterowi tę samą historię o pobiciu chłopaka
Tiny, jednak teraz mówił radośniejszym i rozbawionym głosem, co cieszyło
Remusa, ponieważ po części było to chyba jego zasługą.
Przynajmniej w ten sposób mógł wyrazić tę
jedną tysięczną swojej wdzięczności – starając się odpowiadać na pomoc tym
samym.
I najwyraźniej mu to wychodziło, skoro mimo
wszystko nadal chcieli się z nim zadawać, chociaż od zawsze podejrzewał, że przyjaźń
z chłopakami była darem dobroci od Merlina. Przekonał się o tym jeszcze
mocniej, kiedy tego wieczora znalazł na swojej szafce nocnej stos książek z fioletową
karteczką przyklejoną do pierwszej z nich.
Żebyś
nie musiał więcej czytać dołujących historii o wilkołakach-potworach.
Lupin zmarszczył wówczas brwi i odkleił
liścik, aby móc dojrzeć tytuł pod spodem. „Wilkołak, a jednak człowiek”. Uśmiechnął
się, po raz kolejny tego dnia przełykając nabrzmiałą gulę w gardle. Przejrzał
powoli pozostałe tytuły, z których każdy przedstawiał likantropię w pozytywnym
świetle, a potem pokręcił głową z niedowierzeniem i zerknął na Syriusza i Jamesa,
którzy teraz rozmawiali o czymś swobodnie, śmiejąc się i żartując, jakby wcale
nie spędzili prawie całej niedzieli w bibliotece na szukaniu książek, mogących
poprawić mu nastrój. Jakby to było zupełnie normalne.
I dla nich, istotnie, było.
Dlatego też Remus nie myślał już o jednych
pięćdziesiątych ani tysięcznych, ponieważ to nadal wydawało się za mało. Uświadomił
sobie jednak, że tylko dla niego, gdyż oni doskonale znali zakres jego
wdzięczności i wcale nie oczekiwali żadnych jej deklaracji.
Dokładnie za to ich uwielbiał. Za to i za
milion innych rzeczy, których nie byłby w stanie wymienić.
Ale czy to nie na tym właśnie polegała
przyjaźń?
***
– Nadal nie mogę uwierzyć w to, że dał
ci coś takiego – powiedziała po raz kolejny Natt, a jej zmarszczone brwi niemal
zetknęły się z rzęsami.
Dziewczyny siedziały w Wielkiej Sali od
kilkunastu minut, jednak na razie zdążyły jedynie nałożyć placki ziemniaczane
na talerze, ponieważ Natalie wróciła do tematu, który od wczorajszego
popołudnia poruszyły już wielokrotnie. W tym momencie powoli przesuwała palcami
po zawieszkach na bransoletce przyjaciółki, przypatrując się każdej z osobna, i
co chwilę kręciła głową, jakby cały czas odkrywała w nich coś nowego.
– Dobra, uspokój się już – skarciła ją
Lily, próbując zabrać nadgarstek z jej uścisku – bo jak tu zaraz przyjdzie i
zobaczy, co wyprawiasz, pomyśli o mnie... jakieś... rzeczy – dokończyła bez ładu
i składu, dlatego przybrała groźną minę, aby dodać swojej wypowiedzi powagi.
Głośny wybuch śmiechu Natalie, który ściągnął
na nie wzrok przynajmniej tuzina Gryfonów, najwyraźniej oznaczał, że zupełnie
jej to nie wyszło, przez co sama uśmiechnęła się z rozbawieniem.
– Okej, to chociaż mnie puść – poprosiła
i spojrzała na talerz z plackami ziemniaczanymi. – Nie słyszysz jak głośno
burczy mi w brzuchu?
– Myślałam, że zbliża się burza –
odparła ironicznie Optone, ale na szczęście spełniła w końcu jej polecenie, po
czym chwyciła za swój widelec, aby także zacząć jeść obiad. – Tylko coś mi
właśnie nie pasowało, bo przecież niebo wygląda w porządku – dodała, podnosząc
brodę do góry, za co Evans szturchnęła ją łokciem w bok.
– Burzę to akurat robisz ty –
sprostowała, przewracając oczami. – Z powodu trzech małych zawieszek... A właściwie
dwóch...
– Jednej – poprawiła ją szybko Natalie.
– To z tą jedną jest największy problem i dobrze o tym wiesz...
Evans w odpowiedzi wepchnęła jedynie do ust
pół placka ziemniaczanego, ale kątem oka mimowolnie spojrzała na bransoletkę na
swoim nadgarstku. Od świąt aż do poprzedniego popołudnia było na niej tylko
pięć zawieszek, przedstawiających Natt oraz każdego z Huncwotów, jednak w tej
chwili mogła dostrzec trzy nowe, odznaczające się swoim połyskiem na tle
pozostałych.
Trzy nowe zawieszki, które James wręczył jej zaraz
po tym, jak zachował się tak sympatycznie względem młodszego ucznia.
Trzy nowe zawieszki, które podzwaniały
rytmicznie na jej ręce i przypominały o tym, że Potter naprawdę zasługiwał na
szansę.
Pierwsza z nich była wprawdzie zupełnie
niegroźna, ponieważ przedstawiała Gabie. Z wyjaśnień Jamesa wynikało, że
dziewczyna ogromnie się zdenerwowała, kiedy usłyszała, że nie została uwzględniona
na bransoletce, której głównym celem było pokazanie, na kogo Lily zawsze mogła
liczyć. Podobno Gabriele nawrzeszczała na chłopaków, czując się urażona tym, że
pomyśleli wyłącznie o sobie i o Natt, a jej nie zakwalifikowali do tego grona,
mimo że ona także wsparłaby Evans w każdej sytuacji. Huncwoci bez gadania
przyznali jej rację i jeszcze tego samego dnia wspólnymi siłami zaczęli się
zastanawiać, co mogłoby być przedmiotem symbolizującym brunetkę. Po długich
naradach udało im się ustalić, że będzie to... kawałek pizzy. Właściwie to
Syriusz wpadł na ten pomysł, podsuwając trop jej włosko brzmiącego nazwiska, a
reszta zgodnie uznała, że faktycznie była to najlepsza ze wszystkich propozycji
– jednocześnie zabawna i trafna, ale, co najważniejsze, przypominająca, że Lily
miała wokół siebie wiele życzliwych osób, na których mogła polegać...
– ...w dodatku posłużył się mną jak
jakimś szpiegiem – powiedziała w tej chwili Natt, więc Lily przeniosła na nią
zamglony wzrok.
Tutaj także musiała przyznać jej rację,
ponieważ James poprosił ją o informacje, a później bez jej wiedzy wykorzystał
je do stworzenia pozostałej części prezentu. To chyba irytowało szatynkę
najbardziej – że została wplątana w coś, z czego nawet nie zdawała sobie
sprawy. Była naprawdę zła na Pottera, że nie zdradził jej swoich planów, chociaż
na niewiele by się jej to wtedy zdało, ale przynajmniej wiedziałaby, w co się
pakuje. Nie podejrzewała wówczas, że spełniając zwykłą koleżeńską przysługę,
przysporzy Evans jeszcze więcej wątpliwości i wyrzutów sumienia.
James chciał po prostu, żeby zadała
przyjaciółce dwa pytania, a potem przekazała mu odpowiedź. Brzmiało zwyczajnie
i Natt nawet nie przeszło przez myśl, do czego potrzebne były mu te informacje.
Dlatego też zgodziła się bez dłuższego wahania, a jej dwa błahe pytania
przerodziły się w dwie ciężkie zawieszki, mocno dające znać o zaangażowaniu,
zaciętości i... dojrzałości chłopaka.
Lily pamiętała tamtą rozmowę z Natt co do
słowa. Miała ona miejsce dokładnie dwa dni temu, gdy siedziały same w
dormitorium i szykowały się do wyjścia na piątkowe zajęcia. Optone, pospieszana
przez przyjaciółkę, bazgrała jeszcze na kolanie kilka zdań kończących esej z
zaklęć, a kiedy wrzucała pergamin do torby, z jej ust padło swobodne:
– Z czym ci się kojarzy Will?
Evans wzruszyła wówczas ramionami, zgarniając
włosy do kitki, po czym odpowiedziała pierwszymi słowami, które przyszły jej na
myśl – „z ciepłem i spokojem”, ponieważ to właśnie czuła, przebywając w jego
towarzystwie.
– Hm... Jeśli ciepło uznamy za Ognistą
Whisky, a spokój za pokój wspólny Krukonów, w którym całował się z Julie,
można by powiedzieć, że jesteśmy telepatycznie połączone – zażartowała Natalie,
zarzuciwszy pasek od torby na ramię. – Spróbujmy w drugą stronę... Z czym
kojarzy mi się Chris? – Postukała się po brodzie, ale po chwili wzruszyła
jedynie ramionami, podobnie jak wcześniej jej przyjaciółka. – W sumie ciężko
stwierdzić...
W tamtym momencie przez głowę Lily przeszło mnóstwo
różnych słów kluczy związanych z Christianem: Azyl, słodycz, zapach cytryn, jednak wybrała coś innego. Coś bardziej
ogólnego i zarazem pasującego do jej wyobrażenia chłopaka.
– Mnie się kojarzy ze słońcem –
wyszeptała z zamkniętymi oczami i delikatnym uśmiechem na twarzy.
Ze słońcem, poczuciem bezpieczeństwa i
dobrocią, ale jeśli miała być szczera, także z rozdarciem, współczuciem oraz smutkiem.
Kojarzył jej się z chorobą, krwią i czerwonymi białkami. Kojarzył jej się ze
łzami, rozpaczą i wątpliwościami, z wyrzutami sumienia i niepewnością.
Nie powiedziała tego wszystkiego na głos,
dlatego też w tej chwili na jej bransoletce błyszczały zawieszki w kształcie
trójkątnego kawałka pizzy, ogniska oraz słońca, symbolizujące kolejno Gabriele,
Willa i Chrisa.
Ta ostatnia oznaczała jednak coś więcej, coś
dużo, dużo więcej, jak zdążyła już zauważyć Natt. Potter dokonał czegoś
niebywałego, ponieważ wlał w zwykły kawałek metalu prawdziwe uczucie. Uczucie, którym Lily darzyła
Christiana i którym on darzył ją, lecz nie tylko.
Srebrne słońce, nie większe od paznokcia, przedstawiało
przede wszystkim uczucia Jamesa, a
Evans po raz pierwszy widziała je tak wyraźnie.
– Wiesz, Lils, że za nim nie przepadam –
kontynuowała Natalie, marszcząc charakterystycznie nos – ale nawet ja muszę
przyznać, że to... robi wrażenie. On tak bardzo się stara, tak bardzo mu zależy...
– Spojrzała znowu na jej bransoletkę i chwyciła zawieszkę w kształcie słońca
między dwa palce. – A patrząc na to,
nie zdziwiłabym się chyba, gdyby postanowił wynaleźć lekarstwo na chorobę
Chrisa, żeby cię tylko uszczęśliwić – dodała ciszej, po czym cofnęła dłoń,
sięgając po szklankę z sokiem dyniowym.
Lily w odpowiedzi zacisnęła usta i powoli
wypuściła przez nie powietrze.
– Dlaczego nie mógł się tak zachowywać zanim
poznałam Christiana? – zapytała z frustracją do całego świata, który ciągle rzucał
jej kolejne kłody pod nogi.
– Może tak było, tylko tego wtedy nie
zauważałaś? – podsunęła Natt, na co Evans mruknęła coś niewyraźnie pod nosem i
ze zmęczeniem oparła policzek na dłoni.
Właściwie od pierwszej klasy widziała, co
robił dla swoich przyjaciół, ale nie chciała dopuścić tego do siebie, ponieważ miała
wrażenie, że wręcz nie powinna o nim dobrze myśleć. W końcu tak bardzo
upokarzał Severusa, znęcał się nad nim, szkalował go przy innych uczniach,
wyglądając przy tym na dumnego z
siebie. Tyle razy powstrzymywała łzy, cisnące się jej do oczu, kiedy widziała,
że znowu robili sobie z niego żarty. Tyle razy stawała w jego obronie, prosiła
Huncwotów, żeby dali mu spokój i pocieszała Ślizgona po każdej takiej sytuacji,
wmawiając mu, że nie warto się nimi przejmować.
Aż wreszcie role się odwróciły.
Już na drugim roku Lily oddaliła się od
Snape’a, ponieważ ten wkupił się w towarzystwo osób o wiele gorszych od
Huncwotów. Zaczął fascynować się czarną magią i coraz częściej namawiał ją, aby
także się tym zainteresowała. O niektórych rzeczach mówił wręcz fanatycznie,
przez co Evans próbowała go od tego odciągnąć i przez pewien czas wydawało jej
się nawet, że robiła to całkiem skutecznie.
Pod koniec piątej klasy okazało się jednak,
że Severus nigdy tak naprawdę nie chciał jej pomocy. Kiedy z nieprzeniknionym
spojrzeniem nazwał ją szlamą, głosem tak lodowatym, że całkowicie ją
oszołomiło, już wiedziała, że straciła go bezpowrotnie.
To wtedy po raz pierwszy zdarzyło się coś, co
zapoczątkowało powolną zmianę jej zdania o sto osiemdziesiąt stopni.
James stanął w jej obronie.
Chłopak, który dla żartów podwieszał ludzi za
kostkę pod sufitem, wściekł się i obronił ją przed krzywdzącymi słowami jej najlepszego przyjaciela. Zarzekał się
wówczas, że nigdy nie nazwałby jej w ten sposób, a ona mu uwierzyła. Uwierzyła
mu, ponieważ był naprawdę wzburzony. Uwierzyła mu, ponieważ wyraz szlama nie potrafił nawet przejść przez
jego gardło.
Właśnie wtedy doszła do wniosku, że dokładnie
tak powinien zareagować na podobną obrazę prawdziwy przyjaciel.
Zamiast być jej źródłem.
I chociaż Snape przepraszał ją później przynajmniej
trzydzieści razy, nie potrafiła zapomnieć o tym błysku satysfakcji, który
dostrzegła w jego oczach, gdy w końcu wyrzucił z siebie całą niechęć do jej
mugolskiego pochodzenia.
Teraz już wiedziała, że niemądre żarty
Huncwotów były nieporównywalne z tym, do czego dążył Severus. Wiedziała, że w
którymś momencie James stał się bardziej dojrzały emocjonalnie. Wiedziała, ile
dla niego znaczyła przyjaźń i jak dużo zrobił dla Remusa. Wiedziała, że traktował
Syriusza jak brata i podzielił się z nim nawet własną rodziną. Wiedziała, że
był naprawdę dobrym człowiekiem, a przede wszystkim, że nigdy by jej nie
skrzywdził...
– O czym tak dumasz? – zapytała Natt,
wyrywając ją z zamyślenia poprzez machnięcie dłonią przed jej twarzą. – No nie.
Nie mów, że znowu gadałam do ciebie
na darmo – jęknęła z rezygnacją, po czym zachichotała cicho z bezsilności. –
Matko, nienawidzę, kiedy mi to robisz.
Lily posłała jej przepraszający uśmiech, a
potem rozejrzała się powoli po sali, wyciągając szyję i szukając wzrokiem
Jamesa. Kiedy nie dostrzegła nigdzie ani jego, ani pozostałych Huncwotów,
przygarbiła z powrotem ramiona i pochyliła się w stronę przyjaciółki.
– Powiedziałam mu wczoraj, że gdybym nie
była z Chrisem... To... No wiesz – dokończyła z zawstydzeniem, a oczy Natalie
rozszerzyły się szeroko ze zdziwienia. – I teraz jest mi głupio, bo to wygląda
tak, jakbym dawała mu szansę, a przecież...
– Ty dałaś
mu szansę, Lils – poprawiła ją Natt z naciskiem. – Musisz napisać wszystko
Christianowi, słyszysz? Potem będzie już na to za późno...
Evans wygięła kąciki ust w dół, czując ścisk w
żołądku na samą myśl o możliwości wysłania chłopakowi takiego listu, ale nie
zdążyła już nic odpowiedzieć, ponieważ na jej talerzu wylądowała duża sowa
brunatna. Miała niewielką białą plamkę pomiędzy oczami i wyglądała na pewno
bardzo majestatycznie, jednak to przesyłka ściągała na siebie największą uwagę.
Kiedy Lily zobaczyła bukiet kwiatów wielkości skrzata domowego, zaparło jej
dech w piersiach...
I to dosłownie, ponieważ zaczęła się dusić,
zasłaniając nos i usta dłonią.
Nie widziała niemal niczego przez załzawione
powieki, ale usłyszała jeszcze głośne przekleństwo Natt, a po chwili wiązanka
lilii zniknęła ze stołu, najwyraźniej zrzucona przez przyjaciółkę na podłogę.
Evans w tym czasie panicznie próbowała zaczerpnąć oddechu, czując się tak,
jakby ktoś z całej siły zacisnął palce na jej nosie. Po jej policzkach pociekły
łzy, więc pochyliła się do przodu, żeby jak najbardziej oddalić się od kwiatów.
– W porządku, Lils – mówiła stłumionym
głosem Natalie, co ledwo dotarło do zatkanych uszu jej przyjaciółki. –
Oddychaj. Spróbuj oddychać.
A
co właśnie robię?! – miała ochotę krzyknąć i dosłownie w
tej samej chwili poczuła, że jej przegroda nosowa się odblokowała. Oparła więc plecy
o ramię Natt, po czym zaczęła gwałtownymi haustami wciągać powietrze do płuc,
przyciskając drżącą dłoń do gardła. Zamknęła szczypiące oczy, które nadal
łzawiły, i szybkimi ruchami otarła mokre policzki, żeby nie zwracać na siebie
większej uwagi, chociaż była pewna, że jej „atak” widziała prawdopodobnie każda
osoba znajdująca się w pomieszczeniu.
– Co się dzieje, panno Evans? –
Usłyszała za sobą zdenerwowane pytanie profesor McGonagall, jednak nie miała
siły odpowiedzieć, w czym na szczęście wyręczyła ją Natt.
– To uczulenie, ale sytuacja jest już
opanowana – wyjaśniła z ulgą, a Lily uchyliła ostrożnie powieki i pokiwała
głową na potwierdzenie tych słów.
Nauczycielka zmierzyła dziewczynę długim zaniepokojonym
spojrzeniem, a potem przeniosła wzrok na bukiet lilii rozpłaszczony na
posadzce. Najwyraźniej doszła do wniosku, że sytuacja rzeczywiście nie była już
niebezpieczna, dlatego poradziła jeszcze, aby Evans w razie czego udała się do
pielęgniarki, i odeszła z powrotem do stołu nauczycielskiego, upominając po
drodze kilkunastu uczniów, którzy nadal gapili się na Gryfonkę.
W tym czasie Natalie wstała z ławy i schyliła
się, żeby wyciągnąć liścik spomiędzy białych kwiatów, po czym machnęła różdżką,
a bukiet w mgnieniu oka rozpłynął się w powietrzu. Zmarszczyła brwi i usiadła
obok Lily, podając jej malutką kopertę, ale dziewczyna pokręciła tylko głową, ponieważ
łzy zajmowały niemal całe jej pole widzenia.
– Przeczytaj mi – poprosiła, ocierając
powieki wierzchem dłoni.
Natt wyciągnęła więc małą karteczkę ze środka
i zapoznała się z jej treścią z zaciekawieniem, które powoli przerodziło się w
zdziwienie, a później złość. Posłała przyjaciółce pełne wyrzutu spojrzenie i
wcisnęła liścik pomiędzy jej palce.
– Na Merlina, jak mogłaś mu nie
powiedzieć, Lils?
– Od kogo to? – zapytała tymczasem Evans,
chociaż już domyślała się odpowiedzi.
Zamrugała szybko i zbliżyła karteczkę do
twarzy, ale zanim udało jej się przeczytać pierwsze słowo, Natalie zdążyła się
odezwać.
– Od Chrisa, a od kogo? Czemu, do
diabła, nie powiedziałaś mu, że jesteś uczulona na lilie? – powtórzyła, kręcąc
głową z niedowierzeniem. – Wyobrażasz sobie, jak się przestraszyłam?
Lily chrząknęła cicho, co miało oznaczać
potwierdzenie, a potem odgarnęła włosy z gorących policzków.
O jej alergii na lilie wiedziało dokładnie
pięć osób: jej rodzice, Petunia, Natt i Severus, który przekonał dziewczynę,
żeby zachowała tę informację wyłącznie dla siebie, ponieważ było to coś tak wyjątkowego,
że powinna się nią dzielić jedynie z wybranymi osobami. I tak właśnie robiła – w
pierwszej klasie powiedziała o tym tylko Natalie, a potem... po prostu nie
czuła takiej potrzeby. Chrisowi zafundowała jak dotąd połowę tajemnicy, ale i
tak nie przypuszczała, że mógłby podarować jej w prezencie te kwiaty.
– Mówiłam mu, że ich nie lubię –
mruknęła pod nosem i zmrużyła oczy, aby wyostrzyć wzrok.
Po raz kolejny podniosła wyżej karteczkę
dołączoną do bukietu, a następnie powoli odczytała wiadomość, ściągając czoło w
złym przeczuciu.
Nawet
najpiękniejsza lilia w końcu więdnie.
Chris
– Że ich nie lubisz? – powtórzyła w tym
czasie Natt, niemal prychając. – Całkiem zwariowałaś? Ja nie lubię pisać
wypracowań, ale to nie znaczy, że mogą mnie zabić...
Była naprawdę wściekła i Lily wcale jej się
nie dziwiła, bo niewiele brakowało, a przez jakiś głupi bukiet kwiatów straciłaby
najlepszą przyjaciółkę. Dlatego też pozwoliła jej wyrzucić z siebie złość,
jednak przestała słuchać jej pouczeń, skupiając się na kilku słowach nabazgranych
przez Christiana.
Co to niby miało znaczyć?
Spojrzała na Natalie i przez chwilę usilnie
próbowała przypomnieć sobie swoją rozmowę z Chrisem na temat lilii. Chciała
wiedzieć, co dokładnie mu powiedziała, więc zmarszczyła brwi, zastanawiając
się, czy siedzieli wtedy w Azylu. A może to było w Hogsmeade? Albo...
Wyprostowała się gwałtownie, kiedy przed
oczami zobaczyła tamtą sytuację. To było zaraz przed świętami. Mieli mnóstwo
zaległości ze wszystkich przedmiotów i chcieli je nadrobić przed powrotem do
domu, dlatego szli do biblioteki jakimś tajnym przejściem, mocno trzymając się
za ręce, a chłopak nagle zapytał ją o jej ulubione kwiaty. Odparła wówczas, że
nie znosi lilii, czym wprawiła go w konsternację, ponieważ nie wiedział, czy
mówiła poważnie, czy tylko żartowała.
– Na serio – potwierdziła, kiwając
energicznie głową. – Jeśli kiedyś ci się znudzę, po prostu daj mi bukiet lilii.
Blondyn w odpowiedzi zaśmiał się cicho, a
potem chwycił ją za ramiona, żeby się zatrzymała. Pamiętała, że jego oczy w
świetle padającym z końca różdżki wydawały się jeszcze ciemniejsze i
przypominały kolorem niebo w czasie burzy. Pamiętała też, że wstrzymała oddech,
kiedy pochylił się nad nią i położył dłonie na jej policzkach. W tamtym
momencie uśmiechnął się jednym z tych uśmiechów, które wlewały ciepło do jej
klatki piersiowej.
– Chyba prędzej umrę, niż to się stanie
– wyszeptał całkiem poważnie, po czym pocałował ją tak mocno, że jeszcze
kilkanaście minut później, gdy wchodzili do biblioteki, czuła dotyk jego warg na
swoich.
Pamiętała to wszystko teraz, ale wcześniej,
na Merlina, o tym zapomniała.
Zapomniała o jego pocałunku w stu procentach
przepełnionym uczuciem. O jednym z ich najpiękniejszych
pocałunków.
Zagryzła usta ze złości na samą siebie. Chris
był dla niej zbyt dobry, zbyt wyrozumiały... Zacisnęła powieki, które przestały
w końcu łzawić i jeszcze raz odtworzyła głos chłopaka we własnej głowie.
Prędzej
umrę, niż to się stanie.
A potem nagle zamarła i otworzyła gwałtownie oczy,
z przerażeniem ściskając karteczkę od Christiana w prawej dłoni.
Daj
mi bukiet lilii.
Prędzej
umrę.
Umrę...
Lily wydała z siebie jakiś zduszony odgłos,
po czym na chwiejnych nogach wstała z ławy, ignorując pytania Natt. Rozejrzała
się dookoła, nie zauważając praktycznie żadnych szczegółów, aż w końcu jej
wzrok padł na drzwi wejściowe, w których właśnie pojawił się blady jak ściana
Will.
O matko, pomyślała Evans, kręcąc głową coraz
bardziej histerycznie.
– Co się...? – zaczęła Natalie, lecz
Lily zaczęło huczeć w uszach tak głośno, że nie usłyszała jej dalszych słów.
Rzuciła się w stronę chłopaka i dobiegła do
niego, prawdopodobnie bijąc po drodze niejeden rekord prędkości. Zatrzymała się
przed nim niemal bez oddechu, a potem zacisnęła drżące dłonie na materiale jego
bluzy.
– Will? – zapytała nieswoim głosem. –
Czy... czy stało się coś... złego? – wydusiła z trudem, obserwując jego blade
policzki i podkrążone oczy.
Modliła się o to, żeby się uśmiechnął. Żeby
machnął ręką i powiedział, że po prostu się nie wyspał. Żeby zaprzeczył, do
diabła, zwyczajnie zaprzeczył. Tylko tego chciała! Czy prosiła o zbyt wiele?
Krukon spojrzał na nią powoli i chwycił ją
pod łokcie, ponieważ zaciskała dłonie na zamku jego bluzy tak mocno, że
pobielały jej kostki.
– Skąd wiesz? – odparł jedynie ze
zmarszczonymi brwiami, zagrzebując tym samym wszystkie jej nadzieje, jedną po
drugiej.
Nawet nie poczuła, że ugięły się pod nią
kolana, dopóki nie uderzyła czołem w tors zaskoczonego Willa, któremu z trudem
udało się przytrzymać ją w pionie. Nie miała pojęcia, czy to w Wielkiej Sali
zapadła cisza, czy po prostu ogłuchła, jednak w tamtym momencie niewiele ją to
obchodziło. Oprócz wszechogarniającego przerażenia, nie docierało do niej
kompletnie nic.
Przecież... Chris po prostu nie mógł teraz umrzeć. Nie, to niemożliwe. Musiałby nie
mieć serca, żeby poprosić kogoś o wysłanie do niej lilii po jego śmierci. Nigdy nie pozwoliłby na to, aby
dowiedziała się w taki sposób. Poza tym na pewno by coś poczuła. Na pewno...
W oczach zebrały jej się łzy, kiedy
uświadomiła sobie, że bohaterowie w czytanych przez nią książkach też zawsze
tak myśleli, ale potem okazywało się, że rzeczywistość wyglądała zupełnie
inaczej. Christian mógłby zginąć w każdym momencie, a ona nie zdawałaby sobie z
tego sprawy, dopóki ktoś by jej o tym nie poinformował.
Mógł zginąć wczorajszego popołudnia, gdy zapewniała
Jamesa, że gdyby nie chodziła z blondynem, miałby u niej szansę.
Mógł zginąć we wtorek, kiedy praktycznie o
nim zapomniała i niemal pocałowała Pottera w jego dormitorium...
Od tych okropnych myśli gwałtownie
pociemniało jej przed oczami, zaś Johnson zaklął cicho pod nosem, co jakimś
cudem dotarło do jej uszu, i objął ją w talii, ciągnąc do drzwi, aby mogła się
o coś oprzeć. Poczuła tylko, że przycisnął ją do jakiejś ściany, a po dłuższej
chwili stwierdziła, że chyba musieli wyjść na dwór, ponieważ chłodne powietrze
nagle owiało jej napuchniętą od alergii twarz.
Chłopak coś do niej mówił, ale z ciągu jego
słów wyłapywała jedynie siarczyste przekleństwa, które w tym momencie przetaczały
się także przez jej myśli. Przycisnęła obie dłonie do uszu, próbując pozbyć się
z nich uciążliwego dudnienia.
To musiał być sen, zły koszmar. Jeśli
wystarczająco by się skupiła, udałoby jej się obudzić, a wtedy wszystko byłoby
w porządku. Zacisnęła mocno powieki, jednak już po chwili otworzyła je,
mrugając gwałtownie, ponieważ Johnson potrząsnął nią jak grzechotką. Ze złością
spróbowała odepchnąć od siebie jego ręce, gdyż wcale jej nie pomagał. Czuła się
przez niego coraz gorzej...
– Merlinie, o czym ty mówiłaś? – Gorączkowy
głos Willa dobiegł do niej dopiero wraz z delikatnym uderzeniem w policzek,
które podziałało na nią jak pokrętło pogłaśniające dźwięk. – O Chrisie? Lily,
mówiłaś o Chrisie?
Powiodła wzrokiem za jego rozszerzonymi ze
strachu źrenicami i kiwnęła powoli głową, z trudem przełykając ślinę, ponieważ
nie była w stanie się odezwać.
– Nic mu nie jest – wyrzucił z siebie błyskawicznie,
kiedy tylko zauważył, że zaczęła przytakiwać. – Bardzo, bardzo cię przepraszam.
Myślałem, że chodziło ci o mnie. Matko, gdybym wiedział, że mówisz o Chrisie...
Zmarszczyła czoło, z opóźnieniem
przetwarzając nowe informacje. A więc była jeszcze jakaś nadzieja, której
uczepiła się niczym deski ratunkowej.
– Nic... mu nie jest? – powtórzyła
słabym głosem, chcąc uzyskać potwierdzenie.
Will wyglądał na autentycznie przerażonego
tym nieporozumieniem, dlatego napięcie powoli zaczęło schodzić z jej ramion. W
głębi duszy wiedziała, że szatyn nie mógłby kłamać w takiej sprawie, ale
musiała usłyszeć to raz jeszcze. W myślach błagała, żeby jego słowa okazały się
być prawdą.
– Tak. Tak, wszystko z nim w porządku –
zapewnił szybko, a dziewczyna osunęła się po ścianie z ulgi i ukryła twarz w
dłoniach. – Naprawdę przepraszam, to było ogromnie głupie z mojej strony –
dodał ciszej, kucając obok niej i przytulając ją mocno do siebie.
Lily miała wrażenie, że jej serce dopiero
teraz zaczęło bić z powrotem, przez co krew pulsowała w jej żyłach w
przyspieszonym tempie. Odchyliła głowę do tyłu i uniosła brodę do góry,
oddychając ciężko zimowym powietrzem. Minęło prawdopodobnie kilkanaście minut,
zanim w pełni odzyskała kontrolę nad własnym głosem, a w tym czasie Will
dosłownie zgniatał dziewczynę w coraz mocniejszym uścisku, ponieważ musiał czuć
się okropnie z myślą, że przez przypadek doprowadził do tak koszmarnej pomyłki.
– To... moja wina – wyszeptała w końcu,
kiedy po raz kolejny przeprosił ją zduszonym głosem z głową przyciśniętą do jej
ramienia. – Nie przejmuj się tym... Najważniejsze, że nic mu się nie stało –
dodała z wyraźną ulgą. – Ja... Spanikowałam, bo wysłał mi bukiet lilii, a
obiecał, że prędzej... umrze – wyjaśniła powoli, krzywiąc się przy tym słowie –
niż to zrobi.
Johnson powoli odsunął się od dziewczyny,
podskakując lekko na zdrętwiałych nogach, a potem przejechał dłonią po twarzy i
usiadł ciężko na schodach. Miał tak smutną minę, że Lily przysunęła się do
niego, kiedy opierał się ze zmęczeniem o kamienny mur zamku.
– Jesteś na nie uczulona? – zapytał,
unosząc brwi, na co Evans przytaknęła niepewnie ze zdziwieniem, że tak szybko
się zorientował. – Masz całkiem czerwone oczy i... Zresztą, nieważne. – Machnął
ręką i wyciągnął ramię, żeby objąć koleżankę w kolejnym pełnym poczucia winy
uścisku.
Przez kilka minut siedzieli w ciszy, aż tętno
Lily zaczęło się wreszcie uspokajać. Tak bardzo się przestraszyła, że nie
myślała racjonalnie, a jeśli miała być szczera – w ogóle nie myślała. Przecież
Krukon nie poinformowałby jej o śmierci Christiana przed niemal całą szkołą,
tylko zaprowadziłby ją w jakieś bardziej ustronne miejsce. Mogła się domyślić,
że chodziło o coś innego.
Przyłożyła chłodną dłoń do gwałtownie
unoszącego się mostka, nieustannie powtarzając sobie w myślach, że z chłopakiem
wszystko było w porządku. Zauważyła wtedy, że cały czas ściskała między palcami
liścik od Chrisa, dlatego rozwinęła go szybko i podała Willowi.
– Napisał mi coś takiego – powiedziała
ze zmarszczonym czołem, biorąc kolejny głęboki oddech. – Nie mam pojęcia, co to
może znaczyć...
Will szerokim łukiem zabrał rękę z jej pleców
i przechwycił od niej kawałek pergaminu, po czym wyprostował go na ugiętym
kolanie. Lily tymczasem przycisnęła się do niego, zaglądając mu przez ramię, i
po raz kolejny powiodła wzrokiem po lekko przekrzywionych literach.
– „Nawet najpiękniejsza lilia w końcu
więdnie” – przeczytał na głos, a potem zamilkł na dłuższą chwilę i odwrócił
wzrok w stronę Zakazanego Lasu.
Najwyraźniej myślał nad jakimś głębszym
znaczeniem tej wiadomości, gdyż co jakiś czas marszczył brwi i spoglądał na
kartkę, jakby chciał się upewnić w swoich przypuszczeniach, natomiast Lily
czekała cierpliwie aż się z nią nimi podzieli. Obserwowała jego wyjątkowo mądre
oczy i jasnobrązowe włosy targane mocno przez wiatr, żałując, że sama nie była
na tyle inteligentna, żeby zrozumieć słowa własnego chłopaka.
– To brzmi trochę jak... – odezwał się w
końcu, ale zawahał się na kilka sekund i zaraz dodał zmieszanym tonem: – Jak
zerwanie...
Zerwanie?
Wytrzeszczyła na niego oczy z zaskoczenia,
niemal zapominając o swoim wcześniejszym przerażeniu. Tego się zupełnie nie
spodziewała.
Chris chciał z nią zerwać? Pokręciła głową, nie dopuściwszy do siebie nawet takiej
możliwości. Czuła na tę myśl wyłącznie przepełniającą ją pustkę, mimo że sama w
ciągu ostatnich dni wielokrotnie rozważała opcję zakończenia ich związku.
Dlaczego miałby z nią zrywać?
Oblała się gwałtownym rumieńcem zawstydzenia,
kiedy przyszło jej do głowy, że może jakimś cudem dowiedział się o Jamesie, ale
wtedy domagałby się raczej jakichś wyjaśnień, przeprosin albo zwyczajnego
zaprzeczenia...
– Lilia to tutaj metafora waszego
uczucia – kontynuował tymczasem Will, wpatrując się w karteczkę, jakby widział
na niej o wiele więcej niż te sześć słów, które nie miały dla Lily żadnego
sensu. – On taki właśnie jest. Nie napisze niczego wprost, tylko...
– Muszę z nim porozmawiać – przerwała mu
dziewczyna, ostrożnie podnosząc się ze schodów wejściowych do zamku i
przytrzymując się ściany, żeby utrzymać równowagę. – Coś jest nie tak. Od
początku nie odpisuje na moje listy, a teraz nagle ze mną zrywa? – zapytała i
nacisnęła na klamkę, aby otworzyć ciężkie wrota.
Will wstał zaraz za nią i pomógł jej z
drzwiami, przytrzymując je przed nią łokciem, więc szybkim krokiem weszła do
środka i spojrzała w kierunku Wielkiej Sali. Powinna porozmawiać z dyrektorem i
poprosić go o możliwość wizyty w Mungu. Tak, to był najlepszy pomysł. W
ostateczności zawsze mogła wymknąć się do Hogsmeade i stamtąd teleportować. Właściwie
nic jej nie ograniczało...
– Poczekaj – powstrzymał ją jednak
chłopak, chwytając mocno jej przedramię. – Przecież na pewno wiesz, o co mu
chodzi.
Popatrzył na nią znacząco, lecz Lily potrząsnęła
jedynie głową z niezrozumieniem. Czyżby w zachowaniu Chrisa był jakiś ukryty przekaz,
którego nie dostrzegała? Johnson tymczasem podrapał się po policzku i
najwyraźniej nie zauważył jej dezorientacji, bo kontynuował cichym głosem, ciągnąc
dziewczynę na bok, aby nie usłyszeli go ludzie wychodzący właśnie z obiadu.
– Poza tym na razie nie wpuszczają do
niego nikogo oprócz najbliższej rodziny. Gdyby każdy mógł tam wejść,
odwiedzalibyśmy go co weekend – zauważył sensownie. – Mogłabyś najwyżej
porozmawiać z jego mamą, ale i tak powiedziałaby ci to, co sama już wiesz...
Evans objęła się ramionami, kiedy nagle dał
się jej we znaki wcześniejszy chłód, którego pod wpływem emocji nie odczuwała. Wepchnęła
dłonie w rękawy bluzy, a potem spojrzała na Willa z wyczekiwaniem na jakieś
wyjaśnienia. Tak się bowiem składało, że nie wiedziała właściwie nic, a chłopak
najwyraźniej tego nie dostrzegał. Traktował ją tak, jakby też była Krukonką i rozumiała
wszystko w ten sam sposób, co on, mimo że już dawno powinien był zauważyć, że nie
nadążała za jego tokiem myślenia.
– To, co sama wiem, czyli co? – zapytała
powoli, powtarzając jego słowa.
Chyba dopiero wtedy zorientował się, że Lily nie
miała pojęcia, o czym mówił, bo potarł dłonią po żuchwie i otworzył usta, ale
zaraz je zamknął, jakby się rozmyślił. Gdyby był taki jak Natt, powiedziałby
teraz coś w stylu „Wydawało mi się, że jesteś mądrzejsza”, a Evans nawet by się
z tym nie sprzeczała, ponieważ byłaby zmuszona przyznać mu rację.
– Posłuchaj... Chris zachowuje się tak
tylko dlatego, że nie chce cię ograniczać – wyjaśnił cierpliwie, pochylając się
w jej stronę. – Zerwał z tobą, żebyś nie czuła się winna i nie miała wyrzutów
sumienia... I nie oszukujmy się. Widzę, że... – Wziął głębszy oddech, a potem
spojrzał jej w oczy przepraszająco. – Wybacz, ale widzę, że jest ci to nawet na
rękę...
Wyglądał na zmieszanego tym odkryciem,
ponieważ spuścił wzrok na swoje buty i położył dłoń na karku, jednak Lily
poczuła się tak, jakby uderzył pięścią w sam czubek jej głowy. Gapiła się na
Krukona przez kilka niekończących się sekund, mrugając zdecydowanie szybciej
niż zazwyczaj i nie mogąc uwierzyć w to, że powiedział coś takiego.
Coś tak okrutnego. Coś tak smutnego.
Coś tak... prawdziwego.
Zagryzła trzęsące się wargi, pragnąc jedynie
zapaść się pod ziemię ze wstydu przed Willem. Nie chciała nawet myśleć o tym,
jak bardzo musiał nią w tej chwili gardzić. Dopiero teraz dotarło do niej, że niedopuszczanie
do własnej świadomości całej tej skomplikowanej relacji z Jamesem wcale nie
oznaczało, że inni jej nie dostrzegali.
Chłopak najwidoczniej domyślił się
wszystkiego. Całkiem możliwe, że nawet szybciej niż ona sama. A teraz na
dodatek uświadomił jej coś jeszcze, czego wcześniej nie brała nawet pod uwagę –
zerwanie z Chrisem faktycznie było jej na
rękę, chociaż brzmiało to okropnie i nigdy w życiu by się do czegoś takiego
nie przyznała.
– To wszystko jest koszmarnie pogmatwane
– jęknęła bezradnie, zaciskając dłonie w pięści. – Chciałabym móc z nim
porozmawiać...
Była pewna, że Johnson zauważył brak
zaprzeczenia odnośnie jego słów, jednak nie skomentował tego w żaden sposób. Po
prostu nie mogła im zaprzeczyć, tak
samo jak potwierdzić ich prawdziwości, a chłopak doskonale zdawał sobie z tego
sprawę.
– Rozumiem – przyznał więc tylko, po
czym, ku jej olbrzymiemu zaskoczeniu, wyciągnął ramiona, aby ją objąć. – Na
pewno niedługo będziesz miała taką możliwość i wtedy wszystko na spokojnie mu
wyjaśnisz. Chociaż myślę, że on to wie i mimo tego podjął już decyzję... Chyba
musimy ją po prostu... uszanować? – bardziej zapytał, niż stwierdził, jakby nie
był przekonany, czy postępuje słusznie wobec najlepszego przyjaciela.
Evans zmarszczyła brwi, wpatrując się
niepewnie w jego otwarte ręce, a potem zrobiła jeden długi krok w kierunku
chłopaka i mocno przytuliła się do jego klatki piersiowej, zamykając oczy i
oddychając głośno z ulgą. Wydawało jej się wcześniej, że ją odtrąci, kiedy
uświadomi sobie, że wcale nie kochała Chrisa, ale najwyraźniej przez te
ostatnie tygodnie zdążyli się zaprzyjaźnić. Will w tym momencie dawał jej jasny
komunikat pod tytułem „Nieważne, jak się zachowasz, nadal możesz na mnie liczyć”
i była mu za to ogromnie wdzięczna.
Stali tak przez chwilę, której Lily nie potrafiłaby
określić miarą czasu, aż w końcu wyczuła coś dziwnego w dłoniach spoczywających
na jej plecach. Dotarło do niej wtedy, że Will przytulał ją w taki sposób,
jakby to on tego potrzebował, dlatego
wciągnęła gwałtownie powietrze przez usta i szybko odsunęła się do tyłu.
– O czym mówiłeś wtedy w Wielkiej Sali?
– zapytała z zaniepokojeniem, wściekła na siebie, że dopiero teraz sobie o tym
przypomniała. – Co złego się stało?
Wcześniej była na tyle pochłonięta sprawą
Chrisa, że kompletnie zapomniała o przyczynie, która doprowadziła do tego
wielkiego nieporozumienia między nią a Willem.
Myślałem,
że chodziło ci o mnie, powiedział kilkanaście minut temu,
tłumacząc się pospiesznie, a ona niemal zignorowała te słowa, skupiając się
wyłącznie na informacji, że z Christianem wszystko w porządku.
– To chyba nic takiego – odparł w tej
chwili chłopak, chociaż nie wyglądał na do końca przekonanego. – Po prostu rano
miałem się spotkać z Aileen i Julie w Pokoju Życzeń, ale kiedy przyszedłem, nikogo
tam nie było – wyjaśnił, przejeżdżając dłonią po włosach. – Szukałem już prawie
w całej szkole i zaczynam się trochę martwić, bo w końcu gdzie mogłyby pójść? Tym
bardziej, że Julie w ogóle nie chciała stamtąd wychodzić...
Jeszcze zanim skończył mówić, Evans chwyciła
go za rękaw bluzy i pociągnęła w stronę schodów, ciesząc się, że przynajmniej w
tej jednej sprawie od razu wiedziała, co należało zrobić. Właśnie nadarzyła się
okazja, aby choć na chwilę wyrzucić z głowy cały ten rozgardiasz, systematycznie
wywoływany przez Jamesa oraz Chrisa, dlatego skierowała się do wieży Gryfonów,
w międzyczasie zapewniając Willa, że pomoże mu w odnalezieniu siostry i jej
przyjaciółki. W końcu mając do dyspozycji mapę zamku, która pokazywała każdego
ucznia i nauczyciela, nie powinni napotkać przy tym żadnych kłopotów.
A przynajmniej tak jej się wtedy wydawało.
***
Natt siedziała właśnie na ławce w starej
klasie od wróżbiarstwa, która była już standardowym miejscem jej codziennych
szlabanów. W tej chwili wciągnęła nogi na blat i ugięła je w kolanach,
ściskając w dłoniach szklaną kulę do przewidywania przyszłości.
– Trudno uwierzyć, że sprzątasz tutaj od
dwóch miesięcy. – Usłyszała za sobą, przez co zaśmiała się głośno i odwróciła
przez ramię. – Dwóch miesięcy –
powtórzył z naciskiem, przejeżdżając palcem po stole i zostawiając tym samym
zygzakowaty kształt w warstwie kurzu.
– Gdybym miała różdżkę, poszłoby o wiele
szybciej – zauważyła niewinnie, a on uśmiechnął się z rozbawieniem.
Lubiła, kiedy uśmiechał się w ten sposób –
jakby zachowanie dziewczyny go śmieszyło, ale nie chciał dać tego po sobie
poznać. Przeważnie próbował udawać poważnego, aby nie wyszło na jaw, że mieli
podobne poczucie humoru, chociaż Natalie wiedziała o tym już od dawna.
– Wtedy to nie byłyby szlabany – powiedział
rozsądnie, na co wzruszyła jedynie ramionami. – Gdybyś nie zrywała się z niemal
każdego z nich, też poszłoby o wiele szybciej.
Tutaj akurat miał rację, jednak Natt wydęła
wargi i spojrzała na szklaną kulę, którą w tym momencie oparła na kostce oraz
kawałku buta. Przejechała po niej palcami jak prawdziwa wróżbitka, a potem
podniosła wzrok, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– Magiczna kula mówi mi, że nie ucieknę
już z żadnego szlabanu – przyznała eterycznym głosem i machnęła dłońmi w
powietrzu, jakby owijała się szalem. – Bo nie chcę ich odrabiać w wakacje –
dodała już normalnym tonem, jednak posłała mu spojrzenie, oznaczające coś innego,
a on zrozumiał ją doskonale, ponieważ ze zmieszaniem podrapał się po nosie i
szybko odwrócił wzrok.
Za każdym razem wyłapywał te delikatne próby
flirtu z jej strony, co mogło świadczyć o tym, że albo była w tym wyjątkowo
dobra, albo po prostu chciał je
zauważyć. Mimo wszystko Natalie skłaniała się ku drugiej opcji i często
droczyła się z nim z tego powodu, lecz teraz to on zabrał głos jako pierwszy,
prawdopodobnie po to, żeby udaremnić jej jakiś złośliwy komentarz.
– Uwierz mi, że też nie chcę ich
odrabiać w wakacje – odparł, a ona zamarła na chwilę i uchyliła usta ze
zdziwienia.
Mogła to zinterpretować na dwa zupełnie różne
sposoby. Nie zamierzał męczyć się w jej towarzystwie po zakończeniu przez nią
szkoły lub powiedział to w tym samym znaczeniu, co ona wcześniej, czyli cieszył
się perspektywą wspólnie spędzonych szlabanów. Zmarszczyła brwi, zastanawiając
się, czy warto było podejmować tę niewidzialną rękawicę...
Spojrzała na jego dłonie, którymi w tej
chwili rysował jakieś szlaczki w kurzu tuż obok jej kolan. Korciło ją do tego,
aby pochylić się i przypadkiem oprzeć tak, żeby spleść jego palce ze swoimi, jednak
nie chciała wykonywać pierwszego ruchu, dlatego mocniej zacisnęła ręce na
kryształowej kuli.
Przez kilkanaście sekund w sali panowała cisza,
aż w końcu Natt westchnęła ciężko, próbując tym samym zmusić go do odezwania
się i zaproponowania jakiegoś tematu. W odpowiedzi uśmiechnął się kącikiem ust
i pokręcił głową, a ona odgarnęła włosy do tyłu, notując sobie w myślach, że jego
wzrok zatrzymał się na jej odsłoniętej szyi dłużej, niż powinien.
– Czasem wydaje mi się, że codziennie
ktoś tu przychodzi i wyczarowuje dodatkowe dwa cale kurzu – pożaliła się
całkiem szczerze. – Przysięgam, że w piątek wycierałam tamtą półkę, a teraz
wygląda, jakby nikt jej nie dotykał przez ostatnie pięćdziesiąt lat. – Przy
tych słowach wskazała palcem na najbliższą szafkę.
Nie zdziwiłaby się, gdyby w tej chwili
przyznał się, że to on był za to odpowiedzialny, ale doczekała się jedynie cichego
parsknięcia śmiechem z jego strony.
– Może ktoś cię po prostu nie lubi? –
podsunął żartobliwie, z powrotem spuszczając wzrok na stół i ciemne bohomazy,
które wychodziły spod jego palców.
– To pewnie Will...
Powiedziała tak tylko dlatego, żeby
zaobserwować reakcję na imię jej byłego chłopaka, jednak nawet nie podniósł na
nią oczu, jakby nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Nerwowo stuknęła palcem
w łydkę, zastanawiając się, czy zwyczajnie się przed nim nie błaźniła. Może
wyobraziła sobie te subtelne sygnały z jego strony? Może wcale nie był nią
zainteresowany?
Przełknęła powoli ślinę i wpatrzyła się w
kłęby dymu wypełniające szklaną kulę.
– Albo Julie – dodała, wzruszając
ramionami. – Przemyślałam wszystko na spokojnie i muszę z nią chyba
porozmawiać. Lils ma rację. Skoro nie chodzę już z Willem i nic do niego nie
czuję... – Zrobiła krótką przerwę, a kiedy ponownie nie dostrzegła żadnej
reakcji, z rezygnacją przycisnęła palec do miejsca, w którym zostało jeszcze
sporo kurzu, i zaczęła bezwiednie przesuwać dłoń wzdłuż nóg, aby odrysować na
stole swój kontur. – Przynajmniej Julie może być z nim szczęśliwa. Właściwie to
mi jej szkoda, bo nie wróciła do dormitorium od wtorku... Na pewno się mnie
boi. To smutne, że tak jest... – paplała niemal bez oddechu.
Wiedziała od Lily, że dziewczyna ukrywała się
w Pokoju Życzeń i nie ruszała się stamtąd ani na krok, co oznaczało, że była
naprawdę załamana. Natt mogła się jedynie cieszyć, że nie miała okazji, aby na
nią nawrzeszczeć, ponieważ w tej chwili dręczyłyby ją z tego powodu wyrzuty
sumienia.
Kiedy we wtorek usłyszała treść wyjca
wysłanego do Julie, z początku nie potrafiła w to uwierzyć. Spojrzała wtedy na
Willa, który wyglądał, jakby ktoś strzelił go pałką do quidditcha prosto w
twarz. Ich wzrok spotkał się na jeden krótki moment w porozumiewawczym
komunikacie, a potem Lily szturchnęła ją w ramię, przerywając tę chwilę. Natalie
zdążyła jednak wychwycić z jego oczu nieme przeprosiny, które przyjęła dopiero po
kilku dniach, gdy już wystarczająco ochłonęła.
Doszła do wniosku, że nie powinna złościć się
ani na Willa, ani na Julie. Johnson nie zdawał sobie nawet sprawy z całego
zajścia, a poza tym Natalie sama z nim zerwała, więc ten sylwestrowy pocałunek
absolutnie niczego nie zmienił. Wprawdzie było jej przykro, kiedy się o nim
dowiedziała, głównie z powodu tego, że czuła się oszukana przez koleżankę z
dormitorium, ale po pewnym czasie spojrzała na to z dystansem.
Pierwszy zgrzyt między nią a Willem pojawił
się już w czasie świąt, ponieważ dziewczyna miała więcej czasu, aby dokładnie
przeanalizować ich relację. Zorientowała się wtedy, że zupełnie do siebie nie
pasowali. Lubiła go, nawet bardzo, lecz nie czuła do niego nic prócz zwykłej
sympatii. Zauroczenie, które zajęło jej wszystkie myśli w listopadzie, zaczęło
powoli się ulatniać, a ona nie wiedziała, jak to odpowiednio rozegrać, żeby nie
skrzywdzić Willa, mocno zaangażowanego w ten związek.
A potem po prostu... spodobał jej się ktoś
inny, przez co jej uczucie do Krukona wypaliło się niemal do końca, chociaż
próbowała jeszcze dać mu szansę. Przez jakiś czas ignorowała trzepocące motyle
w brzuchu i skupiła się na relacji ze swoim chłopakiem, którą miała zamiar
odbudować, ale widziała coraz więcej przeszkód. Pierwszą z nich była oczywiście
Aileen, czyli materialny dowód na to, że można kogoś nie lubić, mimo że
zamieniło się z nim raptem kilka zdań.
Jednak kropką nad „i” okazało się być coś
innego. Coś, o czym nie powiedziała nawet Lily, która w ostatnim czasie miała
na głowie mnóstwo własnych problemów.
Podczas jednego ze szlabanów Natt otrzymała
sygnał, zachęcający do działania. Może niewielki, może źle go zinterpretowała,
ale wystarczył, żeby skłonić ją do zerwania z Willem. Musiała się naprawdę
namęczyć, by przekonać Evans, że Johnson jej się znudził, że prawie z nią nie
rozmawiał, że nie mogła wytrzymać podstępów Aileen. Jednak prawda była inna. Jedyny
powód ich zerwania siedział właśnie naprzeciwko niej w starej klasie śmierdzącej
kurzem.
Diabelsko przystojny powód z zachwycającymi
dołeczkami w diabelskich policzkach...
– To dobrze, że jej wybaczyłaś –
powiedział teraz, opierając łokcie na kolanach. – Na pewno musiało ci być
ciężko... W końcu to twój chłopak i koleżanka z dormitorium...
Uśmiechnęła się lekko, ale go nie poprawiła,
ponieważ widziała, że na to czekał. Ścięgna na jego dłoniach wręcz krzyczały,
że chciał usłyszeć od niej te dwa proste słowa. „Były chłopak”.
Milczała przez następne kilkanaście sekund,
dlatego odchrząknął cicho i podrapał się po głowie, jakby próbował sobie
przypomnieć, o czym mówił.
– Myślisz, że już sobie z tym poradziła?
– zapytał, zmieniając gładko temat. – Ten wyjec... To było coś...
– Koszmarnego – weszła mu w słowo ze
złością. – Julie jest okropnie skryta i nieśmiała od pierwszej klasy, a ktoś na
dodatek zrobił jej teraz takie świństwo. Nie rozumiem, jak podłym trzeba być, żeby
ukraść czyjś pamiętnik i wysłać jego fragmenty w wyjcu...
Naprawdę współczuła dziewczynie tego wstydu,
którego bez wątpienia musiała się najeść. Natt nawet nie wyobrażała sobie, jak
sama zareagowałaby w podobnej sytuacji. Co prawda, byłaby bardziej wyrozumiała,
gdyby nie chodziło o pocałunek z Willem, ale i tak w tej chwili jej nastawienie
do Julie wyglądało zdecydowanie przychylniej niż jeszcze kilka dni temu.
Wraz z Lily planowały pójść do Pokoju Życzeń,
żeby Natalie mogła spokojnie porozmawiać z koleżanką i przekazać jej, że się na
nią nie złościła. Distim prawdopodobnie właśnie tego potrzebowała, o czym Evans
od wtorku wielokrotnie przypominała przyjaciółce, lecz Natt dała się przekonać
dopiero w niedzielę, kiedy wszystkie emocje wreszcie z niej opadły. Doszła
wtedy do wniosku, że Julie rzeczywiście bała się wyjść na szkolne korytarze, co
wzbudziło w niej falę współczucia. Przecież nie mogła chować się po kątach do
zakończenia roku, dlatego Natalie postanowiła pomóc jej zrobić pierwszy krok naprzeciw
problemów.
Kiedy Lily usłyszała o pomyśle pogodzenia się
ze zdołowaną dziewczyną, szczerze się ucieszyła, ponieważ cały czas
bezskutecznie próbowała namówić do tego Natalie. Evans zachowywała się przez
chwilę jak małe dziecko, które zobaczyło lizaka – zaczęła podekscytowanym
głosem mówić, że pójdą do niej zaraz po obiedzie, że wyciągnie stamtąd Aileen,
aby Natt mogła swobodnie porozmawiać z Julie, że wszystko sobie wyjaśnią i
wyjdą ramię w ramię z Pokoju Życzeń. W drodze do Wielkiej Sali przewidziała
niemal każdy szczegół tej „akcji”.
Oprócz tego, że dostanie bukiet lilii, a
potem zniknie gdzieś z Willem na resztę dnia, niwecząc tym samym własne plany.
Natalie mogła oczywiście iść do Pokoju Życzeń
bez niej, ale chyba wolałaby odgryźć sobie język, niż poprosić o cokolwiek
Aileen, a na pewno musiałaby się do niej przynajmniej odezwać, co było już
wystarczającym argumentem poczekania na powrót Lily. Optone nie widziała jej jednak
od obiadu i nie miała pojęcia, dokąd poszła.
Nie chciała się do tego przyznać nawet w
myślach, lecz czuła lekką irytację z powodu ciągłego zacieśniania się relacji
Evans z Johnsonem. To wyglądało tak, jakby Will złośliwie odbierał jej
przyjaciółkę, aby się na niej zemścić za to, że z nim zerwała. W końcu
wcześniej praktycznie ze sobą nie rozmawiali, a ostatnio spędzali wspólnie
coraz więcej czasu, co Lily tłumaczyła chorobą Chrisa.
Natt wiedziała, że nie zachowywała się
najmądrzej, lecz nie potrafiła zapobiec rosnącej w niej zazdrości, z którą od
zawsze miała problemy. Gdy tylko Evans niespodziewanie zbliżała się do kogoś
nowego i stopniowo zaczynała się z nim zaprzyjaźniać, Natalie czuła się...
zagrożona. Bała się, że zejdzie na drugi, a nawet trzeci plan. Bała się, że
Lily znajdzie sobie lepszą, doskonalszą bratnią duszę, w związku z czym ona
zostanie sama jak palec. Bała się też tego, że mogła wcale nie być zazdrosna o
przyjaciółkę a o Willa, mimo że
wydawało jej się, że już zdołała się od tego odciąć...
Zmarszczyła brwi i podniosła wzrok, aby
upewnić się, że jej uczucie do Krukona zdążyło całkowicie wygasnąć. Spojrzała
na główną przyczynę całego zamieszania, a kiedy ich oczy się spotkały, Natt uśmiechnęła
się pod nosem. Właśnie zgrabnym ruchem miała zakończyć obrysowywanie własnego
konturu w kurzu, ale zauważyła, że jego dłonie zbliżyły się niebezpiecznie w
pobliże tamtego miejsca, jakby na nią... czekały. Zagryzła policzki od środka i
powoli przesunęła nadgarstek aż do czubka swojego lewego buta, po czym oparła przedramię
na szklanej kuli, nadal spoczywającej na jej kostce. Palce opuściła na blat w
taki sposób, że jej opuszki odcisnęły w kurzu cztery niewielkie ślady, a potem wstrzymała
oddech w oczekiwaniu na jego ruch. Jeśli teraz nie wykonałby żadnego gestu w
jej kierunku, oznaczałoby to, że się co do niego pomyliła i zdecydowanie wyolbrzymiła
niemal niewidoczne sygnały, które jej dawał. Teraz w końcu nadszedł moment
prawdy...
Po raz kolejny spojrzała mu w oczy, a on bardzo
powoli podrapał się po policzku jedną z zakurzonych dłoni. Drugą natomiast
nadal kreślił bohomazy w kurzu, na które już nie patrzył, skupiony na znaczącym
wzroku dziewczyny. Na pewno widział, że wstrzymywała oddech, dlatego pochylił
się do przodu, przez co po ramionach Natt przebiegł dreszcz. Jak długo
zamierzał ją w ten sposób zwodzić? Naprawdę niewiele brakowało, żeby sama
przejęła inicjatywę, bo przecież nie mogło stać się nic złego. Gdyby się
okazało, że źle zinterpretowała jego zachowanie, w ostateczności po prostu by
ją wyśmiał albo na nią nawrzeszczał. Właściwie niczym nie ryzykowała...
Przełknęła ślinę ze zdenerwowaniem, obserwując
uważnie jego usta, które w tej chwili były ściągnięte w pełnym powagi wyrazie. Widziała,
że nad czymś rozmyślał, może coś analizował, dlatego po wcześniejszym uśmiechu
nie zostało żadnego śladu.
Znowu odgarnęła włosy na plecy, ale tylko
jedną ręką, ponieważ druga nadal leżała nieruchomo na blacie. Szklana kula niebezpiecznie
zadygotała na jej łydce, więc szybko z powrotem zacisnęła na niej palce, aby
nie potoczyła się po stole i nie zepsuła tym samym całej atmosfery.
Wtedy wreszcie stało się to, na co tak długo
czekała. Najpierw poczuła delikatny dotyk jego dłoni na skórze i ze zdziwienia
prawie podskoczyła, ale się nie cofnął. Ostrożnie przejechał opuszkami po jej
kostkach, nadal wpatrując się intensywnie w jej oczy, jakby chciał ocenić
reakcję dziewczyny. Przez dłuższą chwilę gapiła się na niego, niedowierzając i próbując
powstrzymać gęsią skórkę, która pulsowała nawet w czubkach jej palców, a potem
kąciki jej ust same uniosły się do góry, jakby ktoś pociągał nimi na sznurku. Uśmiechnęła
się tak szczerze, tak zachęcająco, że nie potrzebne były mu już żadne słowa. Złapał
mocno jej dłoń i przysunął się bliżej, aż prawie zetknęli się kolanami. Zamknął
powoli oczy, oddychając głośno przez nos, a kiedy je otworzył wyglądał
jednocześnie na szczęśliwego i przestraszonego własną odwagą.
– Pamiętaj, że nie możemy nikomu o tym powiedzieć, Natt.
Dokładnie tak wyobrażała sobie jego pierwsze
słowa, które skierowałby do niej zaraz po jakimś wyjątkowo wyraźnym i
jednoznacznym znaku. Żadnych oklepanych wyznań w stylu „Podobasz mi się od
dawna”. Żadnych pytań, czy czuła to samo, co on. Zwyczajne: Nie możemy nikomu o tym powiedzieć.
Sekret, tajemnica, coś ekscytującego, coś
niebezpiecznego... Właśnie tego w tej chwili potrzebowała.
Pokiwała szybko głową, ściskając mocniej jego
silną dłoń i przejeżdżając kciukiem po wystających na niej ścięgnach. Spodziewała
się u niego chłodnej, szorstkiej skóry, ale w dotyku okazała się być delikatna
i gorąca, co wzięła za dobrą kartę, ponieważ gdyby wszystko wyglądało podobnie
do jej wyobrażeń, mogłaby po prostu śnić, a teraz przynajmniej wiedziała, że sobie
tego nie wymyśliła.
– Raczej nikogo nie zainteresowałoby
zwykłe trzymanie się za ręce – stwierdziła swobodnie, a on uśmiechnął się z
rozbawieniem, kiedy zrozumiał, do czego piła.
Puścił jej dłoń i ostrożnie wplótł palce we
włosy za jej uszami, co Natalie skwitowała pełnym zadowolenia zmrużeniem powiek.
Przez kilka sekund jeszcze się wahał, ale dziewczyna przyciągnęła go do siebie
za koszulę, dlatego pochylił niżej głowę i pocałował ją delikatnie, jakby na
próbę, po czym odsunął się tak minimalnie, że między ich usta można byłoby
wepchnąć jedynie cienką kartkę papieru.
– W porządku, o tym rzeczywiście nie
powinniśmy nikomu mówić – przyznała ze śmiechem Natt, oddychając ciężko prosto w
jego wargi, które przy każdym słowie muskały jej własne.
Wyciągnęła szyję do przodu, aby pogłębić
pocałunek, jednak przytrzymał jej głowę w miejscu.
– Obiecaj, że nikomu nie powiesz –
poprosił, przejeżdżając kciukiem po jej skroni. – Nawet Lily. Absolutnie
nikomu.
– Obiecuję – wyszeptała w odpowiedzi, po
czym przeniosła dłonie na jego kark. – To jasne, że oboje mielibyśmy kłopoty. Nie
musisz się martwić, nikt się nie do...
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ pocałował ją mocno,
przez co pokazał, że miał do niej pełne zaufanie. Wepchnął zakurzone palce
jeszcze głębiej w jej włosy, podnosząc je do góry, a ona uśmiechnęła się szeroko
z ustami ściśniętymi między jego wargami.
Usłyszała jeszcze głośny stukot szklanej
kuli, sunącej po podłodze, lecz zupełnie nie zwróciła na to uwagi. W końcu
czuła coś, czego brakowało jej przy Willu. Czuła coś, co zawsze chciała czuć w związku.
Pierwszy raz podczas zwykłego pocałunku poczuła
adrenalinę i, do diabła, ogromnie jej
się to spodobało...
***
Hej, kochani!
Wreszcie udało mi się napisać ten
rozdział, który ma... uwaga, uwaga... 36 stron (!!). Szczerze mówiąc, każdy
pojedynczy fragment mógłby być tutaj osobnym rozdziałem, bo mają od 5 do 10
stron, więc...
Działo się tu tak dużo i o tylu
rzeczach chcę napisać, że pewnie o większości zapomnę.
Zacznę może standardowo od przeprosin,
że tak długo to trwało, ale kompletnie nie miałam czasu, żeby usiąść i coś
napisać, przez co ogromnie się za tym stęskniłam. Ogólnie trochę zmęczyło mnie
to dojeżdżanie na studia, wstawałam codziennie o szóstej rano, a wracałam o
dziewiętnastej, dwudziestej pierwszej, nawet dwudziestej trzeciej, więc naprawdę
nie miałam na nic czasu. W pociągu albo się uczyłam, albo kończyłam jakieś
programy na zajęcia, które czasem uparcie nie chciały działać. A zaraz potem
przyszły kolokwia, z czego trafiły mi się cztery jednego dnia, więc już w ogóle
bomba :) No nic, przynajmniej zaliczyłam wszystko w pierwszych terminach i mam
w końcu wakacje, dlatego mogłam zabrać się wreszcie za kończenie tego
rozdziału.
Hm, ten wierszyk na początku jest w
sumie małym spoilerem. Ogólnie wymyśliłam go przypadkiem i długo się
zastanawiałam, czy go tutaj dodać, bo wydawał mi się trochę żałosny, ale potem
stwierdziłam, że pasuje i że nie wyszedł wcale tak najgorzej, chociaż powstał
całkiem spontanicznie w jakąś minutę :D Jest dosyć prosty, ale możliwe, że mogłam
zrobić w nim jakiś błąd językowy, którego nie widzę, więc proszę o
wyrozumiałość i poprawę, jeśli to zauważycie. W każdym razie pod tym względem
wydaje mi się w porządku, a z angielskiego byłam raczej dobra.
Okej, fragment z Peterem ma 9
(słownie: dziewięć) stron! Jestem bardzo ciekawa, jak go odbierzecie. W sumie
pod poprzednim rozdziałem nie zauważyłam, żeby pojawiły się jakieś pytania
odnośnie tego, kogo Ślizgoni zamierzali porwać, a wydawało mi się, że dałam dość
dużą podpowiedź. Może po prostu zapomnieliście o tym napisać, ale jeśli wcześniej
Wam to umknęło, to teraz możecie być trochę zaskoczeni takim obrotem spraw :)
Kiedy miałam już dwie strony fragmentu
o Remusie, tak bardzo mi się one nie podobały, że po raz pierwszy w życiu usunęłam
cały fragment i napisałam go całkowicie od zera. Na pewno wyszedł o niebo
lepiej niż jego słaby pierwowzór. Po części wyjaśniło się zachowanie Emily,
która jednak nie bez powodu jest taka zimna. Może ktoś z Was się do niej
przekona po tym rozdziale? :)
Mamy tu nawet odrobinę Wolfstara, tak
tyci tyci, między wierszami, ale jeśli ktoś chce go zauważyć, to z pewnością
zauważy.
Tak jak fragmenty z Lily zawsze pisało
mi się najłatwiej, tak teraz miałam z nim spory kłopot i przeszedł masę,
naprawdę masę, poprawek. Problemy zaczęły się wraz z pojawieniem się Willa – cały
czas wydawało mi się, że niewystarczająco opisałam emocje Evans, dlatego jestem
ciekawa, jak odbierzecie ten fragment. Zdradziłam nawet, co James dał jej na
urodziny, chociaż tego nie planowałam. Ciągle mam kłopot z tym „zbyt idealnym”
Jamesem, ale stwierdziłam, że ten prezent to jedna z przyczyn, które mogą doprowadzić
do ich późniejszego związku.
Najtrudniej pisało mi się chyba
fragment z Natt i czekam na Wasze reakcje w związku z nim. Szczerze mówiąc, nie
sądziłam, że będzie tak ciężko pisać o kimś bez użycia jego imienia czy
nazwiska, ale jakoś mi się to udało. Wyjaśniłam tu nieco jej powody zerwania z
Willem i opisałam sytuację z Julie z jej perspektywy. Pamiętam, że na początku
opowiadania większość osób lubiła Natt, ale ostatnio widzę, że Wasza sympatia
przeszła na Juls i to jej kibicujecie. Może po tym fragmencie jakoś inaczej
spojrzycie na Natalie :)
Co jeszcze? Hm, to chyba wszystko, o
czym na tę chwilę nie zapomniałam.
Ok, jednak nie. Zapomniałam o tym, że
zmieniłam nick. W sumie wahałam się, czy to robić, bo w końcu minęły już dwa
lata i pewnie przyzwyczailiście się do poprzedniego. Właściwie nie zamierzałam
nic zmieniać, ale nagle w czasie jazdy pociągiem wpadł mi do głowy... Jeśli
ktoś kojarzy mnie z Facebooka, może się domyślić jego etymologii :D
Przepraszam jeszcze za zaległości
czytelnicze na Waszych blogach, ale jak już pisałam, nie miałam czasu na nic. Niedługo
na pewno wszystko nadrobię, więc możecie się mnie spodziewać.
Pozdrawiam wszystkich gorąco i życzę cudownych
wakacji oraz wypoczynku!
Całusy!
O matko!
OdpowiedzUsuńTyle stron szczęścia, że nie wiem od czego zacząć.
Hmmm...może od tego jak bardzo ucieszyłam się, gdy zobaczyłam zapowiedź nowgo rozdziału na facebooku! Tyle czekania, ale rozumiem Twoją sytuację i poza tym jak zawsze warto było czekać <3
Po Twoich dopiskach na końcu w głowie pozostali mi Ślizgoni. Cóż, jeśli mam być szczera to najprawdopodobniej nie poświęcam należytej uwagi wszystkim wątkom, ale musisz mi wybaczyć, bo Jily to cały mój potterowy świat! Wracając do Węży - nie wyłapałam Twoich podpowiedzi, ale może to i lepiej, bo ta scena wyjątkowo mnie zaskoczyła. Przyznaję bez bicia, nie mam pojęcia skąd ten wybór ani jak mogą potoczyć się dalsze losy przyjaciółek. Chyba czas przypomnieć sobie wcześniejsze rozdziały albo uzbroić się w cierpliwość. Reakcja Petera (a raczej jej brak) jakoś mnie nie zaskoczyła ( od pierwszego przeczytania książki szczerze go nie lubię - choć i to za mało powiedziane) chociaż Twój młody Glizdogon skradł troszkę moje serduszko, pierwsza dziewczyna i te sprawy-no rozczulające ;).
Ach, no i ten Remus. Dokładnie tak go sobie wyobrażałam i mam! Mam to na piśmie :D Naprawdę nie wiem jak krótko i treściwie zarazem opisać moje odczucia odnośnie do relacji Huncwotów. Są po prostu idealne ( a dokładniej idelanie opisane)- mam nadzieję, że to wystarczy.
Zapewne pominę z milion rzeczy, o których planowałam tu napisać w trakcie czytania, ale ileż ta biedna Lily może czekać... Ostatecznie czego się spodziewałam przy scenie z liliami to alergia xD Naprawdę! Już miałam szukać ukrytego znaczenia tych kwiatów i liczyć na gustowne, ostatnie pożegnanie od Chrisa, a tu coś tak przyziemnego. Pomysł z bransoletką cudownie uroczy - a teraz proszę o jakąś reakcję ze strony Lily (nie powiem, prawie mnie zasmucila wiadomość o "śmierci" Chrisa, ale ile ten Potter może się starać).
Jak już przy miłości jestem to nie mogę się doczekać oblicza pochniętego miłością i związkiem (!) Blacka, wiesz, tu jakieś rocznice, bukiety, czekoladki. To absolutnie nie w jego stylu, więc tym bardziej czekam!
Natt życzę po prostu szczęścia i stalszego związku niż te do tej pory. Mam nadzieję, że moje przypuszczenia co do tożsamości jej kochanka będą trafne ;)
Miałam zajrzeć tylko na chwilke na bloga... Druga godzina tutaj dobiega końca. Nie wiem jakim cudem jeszcze widzę klawiaturę xD '-,-
Na koniec dzięki bardzo za ten (kolejny świetny) rozdział. Życzę dużo wolnego czasu i nieprzemijającej przyjemności z pisania, bo chodź nie zdołałam przelać wszystkich odczuć i nadziei w tym komentarzu, po prostu nie mogę się doczekać rozwiązania rozpoczętych wątków i oczywiscie Jily! <333
Agh..i jeśli mnie pamieć nie myli, mieliśmy lecieć z krzeseł - materac od dawna mam przygotowany! :D
Wow, niedługo jeden rozdział to będzie miniksiązka, a później cała powieść :D ale nie będę narzekać :P przeczytałam rozdział już w niedzielę, ale nie miałam dostępu do kompa, to stwierdziłam, że nie będę nawet próbować komentować na komórce, bo za dużo by tego było xD
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o fragment Petera, najbardziej wkurzyło mnie w nim nie, że nie pomógł dziewczynom, ale że z powodu tchórzostwa nie powiedział, co stało się z dziewczynom. Jest przy tym tak przeraźliwie egoistyczny, że aż mnie to boli. Naprawdę, czy on nie pomyślał choć przez chwilę, co może grozić dziewczynom? Że to nie o niego chodzi? Współczułam mu przez chwilę, gdy tak sobie rozmyślał, czy powinien się teraz zaśmiać czy może wręcz przeciwnie i zazdrościł Syriuszowi, że zawsze wie, co powiedzieć, ale potem wszystko to minęło. Może jestem okropna, ale myślę, że Gabi nie powinna z nim być. Tylko się zastanawiam, czy to, że ona z nim nie będzie, nie stanie się przypadkiem powodem, dla którego zdradzi później przyjaciół. Eh.
Aż mnie zaskoczyło, że Syriusz aż tak się przejmuje Melle. To tylko potwierdza, że on jest wspaniały :P tak go lubię :D muszę przyznać, że świetnie pokazujesz to, jak niby jest twardy, a jak naprawdę się przejmuje. Tu to aż za bardzo. Ja myślę, że to dlatego, iż Melle już mu się podoba :D to, jak się rzucił na tego chłopaka… Zdecydowanie przesadził, trochę nad impulsywnością trzeba popracować, ale generalnie trochę nawet rozumiem xD Najbardziej podobała mi się później jego rozmowa z Remusem, to totalnie niesamowita przyjaźń, tak prawdziwa… Black świetnie mu powiedział, żeby się tym nie przejmował,ale jeszcze piękniejsze było to, co zrobil wraz z Jamesem, że spędzili tyle czasu na szukaniu tych książek… A zachowanie Emily faktycznie stało się o wiele bardziej zrozumiałe, zaczęłam wręcz jej współczuć, ale i podziwiać, bo niełatwo się przełamać, mając tego typu doświadczenia. Ciekawe, czy stało się coś konkretnego, ze strony jej matki, czy po prostu doszła do takich, a nie innych wniosków. Zastanawia mnie, czy przyczyna jej nienawiści do Lily tez ma jakieś drugie dno czy niekoniecznie. Mam też nadzieję, że ona i Remus jeszcze bardziej się zbliżą.
Co do Lily – właściwie to, co napisał Chris, było w jakiś sposób potwarzą, ale i prawdą…. To, że on od niej odchodzi, jest jej bardzo na rękę i wszyscy o tym wiedzą. Nie ma sposobu, w którym Lily nie czułaby się z tym źle, ta sytuacja po prostu jest patowa, ale ona nie może się obwiniać za to, że pokochała kogoś innego. Może się obwiniać za niemożność rozwiązania tego w sposób fair, ale nie za to, że kocha Jamesa, bo za coś takiego po prostu nie można się obwiniać. I Chris to wie, za co naprawdę go lubię i szanuję, choć trochę przesadził z tym zwiędnięciem… Dla mnie od razu było oczywiste, że zerwal w ten sposób z Lily, aż mnie zdziwiło, że ona tak tego nie zinterpretowała. Zastanawia mnie, jak dojdzie koniec końców do rozpoczęcia związku z Jamesem, bo Evans na pewno będzie się jeszcze długi czas obwiniać. Uwielbiam Pottera, serio, ten pomysł z bransoletką i ta cierpliwośći, którą wykazuje się wobec niej, nawet jeśli oprócz tego powtarza tysiące razy Huncwotom, że dotknęła jego ręki… chyba nawet nie potrafię powiedzieć, czy to on czy Syriusz jest moim faworytem w tym opowiadaniu, a to o czymś świadczy… Bo generalnie ja kocham Blacka zawsze i wszędzie, nawet jak jest wkurzający :D:D Mam swoją drogą nadzieję na jakąś scenę z nim i Melle już niedługo. Ciekawe, jak tak naprawdę wygląda sprawa z jej nogą ;p
Jeśli chodzi o Natt, to właściwie mnie nie dziwi. Podejrzewałam, że ona się zakochała w nauczycielu, już od dawna. Nie pamiętam, jak on się nazywał, jakoś na W? xD W każdym razie ten fragment mnie nie zaskoczył, ale ucieszył, bo mimo wszystko stanowi wytłumaczenie. I właściwie dobrze, bo może Julie ma szansę z nim być? O ile oczywiście ktoś uratuje ją i Aileen… Boże, mam nadzieję, że tka, nie wyobrażam sobie innego scenariusza! W ogóle prawie bym zapomniała, ale stan Julie, to, że stala się właściwie anorektyczką, to jest naprawdę przerażające.
UsuńUwielbiam sposób, w jaki przedstawiasz zależności miedzy bohaterami, i że nigdy nie maja łatwo i że muszą podejmować ciężkie decyzje i szybko dojrzewać, ale jednocześnie wciąż są nastolatkami, wciąż potrzebują się wyszaleć, wciąż bywają dziecinni i sa po prostu… młodzieżą. Koooocham sposób, w jaki ich kreujesz, i wszelkie tajemnice, jakie przedstawiasz :D cały czas się zastanawiam, co z tą dziewczynką od Lily :D
Właściwie wyszło mi krócej, niż podejrzewałam, że będzie, ale to wina tego, żezrobiłam z przymusu za długa przerwę między komentowaniem a czytaniem xD postaram się następnym razem dokładniej skomentować rozdział :*
No i podoba mi się szablon, choć właściwie nie wiem, czy nie lepiej byłoby umieścić na nim większej iloćsi bohaterów. koniec końców trudno powiedzieć, by Lily i James byli tu najważniejsi xD to trochę jak u mnie, juz dawno mi się rozmyła wizja Lily Potter jako głównej bohaterki xD
Hej!
OdpowiedzUsuńNa początku mam dla Ciebie minipost, który od razu skojarzył mi się z Twoim szablonem ;p Przy okazji odkryłam, że Twoja Karen jest już chyba oficjalnym ucieleśnieniem Lily Evans w Internetach i nie ma absolutnie miejsca na żadne inne opcje - chyba będę musiała się z tym pogodzić :D
--> http://spistresci3.ugu.pl/karen.png
Rozdział superdługi, co cieszy mnie z dwóch powodów. Po pierwsze, więcej przyjemnego czytania no i łatwiej będzie wczuć się w klimat. Po drugie, dzięki Tobie nie będę miała wyrzutów sumienia z dodawaniem podobnych gabarytów, haha :D Już nawet ostatnio się wzbraniałam, myślałam, nie, kto przez to przebrnie, po czym zerknęłam na Twojego bloga i stwierdziłam, że jestem usprawiedliwiona ;p Krótkie rozdziały są bez sensu, chyba że są prawdziwą sztuką samą w sobie, gdzie forma może nawet przerasta treść.
O, leniwe soboty i pracowite niedziele to moje motto. Moim zdaniem lepiej mieć jeden całkiem wolny dzień, nawet kosztem koszmarnego kolejnego :)
Bardzo podobało mi się, jak przedstawiłaś Petera. Już nie będę jęczeć o tym, jak rzadko ktoś poświęca mu choć odrobinę uwagi poza "Peter jak zwykle się obżerał", bo na pewno już to tu robiłam i sama dobrze o tym wiesz. Tym bardziej doceniam każde odstępstwo od normy. Szczególnie podobało mi się to, że Peter w każdej sytuacji stara się pomyśleć, jak dana osoba chciałaby, żeby zareagował, i nigdy nie jest zadowolony z efektu, zamiast zareagować tak, jak ma na to ochotę. To bardzo do niego pasowało.
Zaaferowanie Syriusza sytuacją z Melle odrobinę zaczęło mnie uwierać. Na początku wydawało mi się proporcjonalne i naturalne, ale wraz z upływem czasu cały czas powraca do mnie wspomnienie tego, co zrobił ze Snapem. Oczywiście wiem, że nie da się tego idealnie porównać, bo Syriusz nienawidził Severusa, a Ty starasz się nam pokazać, jak Black uroczo przejmuje się losem Melle, ale jego kompletny brak skruchy i zrozumienia swojego błędu w pierwszym przypadku dość dziwnie wypadają przy jego obsesyjnym zmartwieniu teraz. Brak tu czegoś pomiędzy. Chłopak, który dopiero co niemal doprowadził do śmierci innego ucznia i nie uważał tego za coś specjalnie wartego uwagi, teraz umiera ze zmartwienia nad uszkodzoną nogą koleżanki (z tajemnicą Remusa w dalekim, dalekim tle). Nawet jeśli to tym razem on jakby zaatakował bezpośrednio. Tak jak wspomniałam, chyba rozumiem zamysł, ale jak dla mnie kontrast stał się trochę za duży.
Przyjacielskie relacje Huncwotów z kolei topią serce :) Tak, to jest naprawdę przyjemne - popatrzeć na nich, kiedy jeszcze są prawdziwymi przyjaciółmi na dobre i na złe. Wszyscy! A nie dwaj czy trzej (znowu brawa za wizję Petera ;) )
Tak myślałam, że szczęście Petera jest zbyt wielkie, żeby mogło nieprzerwanie trwać zbyt długo... Ta sytuacja z porwaniem była przedziwna. Kto mógłby chcieć porwać Aileen, skąd wiedziałby, że akurat w tym momencie będzie przy tym konkretnym przejściu i jak udało im się rzucić zaklęcie przez przeszkodę? Reakcja Petera była - niestety - w 100% peterowa i w pewnym sensie rozumiem jego wstyd, który przezwyciężył wszystko inne. Lepiej jednak, żeby w końcu zebrał się w sobie i opowiedział wszystko któremuś z nauczycieli, bo ta sytuacja wygląda bardzo źle. Nie dość, że zniknęły dwie uczennice, to jeszcze ktoś z zewnątrz wie jak dostać się do szkoły!
Byłam tak ogromnie ciekawa książki, którą Emily pożyczyła Remusowi, że... jestem teraz trochę rozbita :D Spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Z jednej strony to rzeczywiście wszystko wyjaśnia i cudownie, że zapowiada zrozumienie i cieplejsze uczucia między Emily a Remusem, ale z drugiej strony ta historia wydaje mi się chyba trochę zbyt ckliwa i prostsza nawet niż ten wierszyk na początku rozdziału. Te wrażenia można jednak zrzucić na karb mojej wersji do happy endów :D Po prostu wyobrażałam tu sobie jakąś wielką intrygę, a zdarzyła się po prostu słodko-gorzka rodzinna historia. Też ładna. I na pewno wywierająca ogromne piętno na Remusie, zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń.
UsuńCieszę się, że trafiła się wspaniała okazja, żeby pokazać przyjaźń między Syriuszem i Remusem. Zwłaszcza z tym początkiem, kiedy Black nie za bardzo chciał zwierzać się Lupinowi, a jednak wyszło tak ciepło, cudownie i bezpretensjonalnie. Super!
Jej, wzmianka o tym, że James podzielił się swoją rodziną z Syriuszem była taaaka słodka <3 No i faktycznie po tych zawieszkach widać dojrzałość Jima i drogą, którą przeszedł. Normalnie każdy byle amant wręczyłby ukochanej bransoletkę z dwiema zawieszkami, symbolizującymi jego i ją. A tu James nie dość, że zrobił miejsce dla pozostałych przyjaciół Lily, to jeszcze dla swojego znienawidzonego rywala, jakby akceptował to, że jest dla Evans ważną osobą i koniec. Ładnie z jego strony.
Oesu, ale ten Chris jest czerstwy z tymi poetyckimi dramatami, nie lubię go nawet wtedy, kiedy go nie ma :D :D
Ohoho, romans z nauczycielem, a to dopiero! Zwykle nie jestem amatorką tego typu historii (najlepszy przykład: Hermiona i Severus, bleeee), a przy tym nie lubię Natt, ale kurczę, jakoś tak to ujęłaś, że kupuję ten wątek w 100%. Podobało mi się też, że Natalie wybaczyła Julie w tak szczery i bezpretensjonalny sposób. Trzeba być bardzo wielkodusznym, żeby zdobyć się na podobny wyczyn i to w obliczu całej szkoły, które plotkuje na ten temat. Wracając jednak do wątku romansowego, to kurczę, do samego końca spodziewałam się? miałam nadzieję? że nauczyciel zwyczajnie kpi sobie z Natt, albo że to jakiś podstęp, albo że jest jakiekolwiek inne wytłumaczenie, ale nie, jednak mamy romans :D Wspaniale oddałaś napięcie, naprawdę. No nieźle, ciekawe, co teraz będzie. Taka tajemnica jest naprawdę niebezpieczna. Pan Walker może dostać wilczy bilet i jakiś wyrok, a Natalie ma do czynienia z dorosłym facetem, o którym tak naprawdę nie wiadomo, o co mu dokładnie chodzi. A nuż to jakiś straszny czarnoksiężnik? :D O molestowanie się nie martwię, bo Natt jest jak najbardziej "za", haha. Nic nie poradzę, że pomiędzy miłostkami i problemami osobistymi doszukuję się tu wszędzie magii, tajemnic, czarów... Tego wszystkiego, co sprawia, że Hogwart to nie tylko szkoła z internatem :)
Bajdełej, co u naszej mrocznej dziewczynki? Nie żeby Lily miała za mało problemów, ale sama rozumiesz... xD
UsuńRozdział był solidny, a ja uważam to za jego zdecydowany plus. Rowling też nie pisze króciutkich, nie ma co czytelnika oszczędzać :D A przy tym jest tak, jak wspominałam, można się odpowiednio skupić i wczuć w nastrój, co jest chyba kluczowe. Czytało się świetnie, było bardzo ciekawie i dynamicznie. Ku mojej wielkiej radości wyjaśniły się niektóre sprawy, pojawiły się też nowe, więc idealnie. Nie rozumiem, dlaczego ktoś chciał porwać Aileen, ale to chyba jakaś większa afera. Przeraża mnie już sam fakt, że ktoś obcy ot tak, wszedł sobie do zamku... Mam żal do Lily, że znowu jest sobą, czyli histeryzuje i udaje, że James nie jest miłością jej życia, ale nie można mieć wszystkiego :D A, i jeszcze brawa za piękne ujęcie cudownej, równoprawnej, huncwockiej przyjaźni. Aż miło się czytało, naprawdę. Ile Petera tu było, i z jakim wyczuciem...! Ciekawa też jestem pierwszego spotkania Remusa i Emily, w końcu teraz stali się sobie niezwykle bliscy. Czy Emily będzie grała i udawała, że niewiele się zmieniło, czy może ten milczący sekret rozwinie się jeszcze jakoś? Noo i romans Natt z panem Walkerem chyba nie może skończyć się dobrze, ale to mnie jakoś szczególnie nie martwi, jestem raczej zaintrygowana :D
Niecierpliwie oczekuję ciągu dalszego i pozdrawiam
Eskaryna
Naprawde podziwiam twoją pracę i uwielbiam czytać twoje rozdziały!!
OdpowiedzUsuńSzczególnie ostatni wątek- po prostu cudo!!!!
Cześć, trochę późno tym razem, ale po prostu muszę zostawić swój komentarz :D. Zaczynając od Peter'a. Szczerze mówiąc nie jest to moja ulubiona postać we wszelkich opowiadaniach o Huncwotach, ale muszę przyznać że w twoim wydaniu darzę go sporą sympatią,a to głównie zasługa tego, że pierwszy raz żadna, ale to żadna postać nie jest pominięta. Naprawdę cieszy mnie to, że rozwijasz też jego wątek, bo przez to opowiadanie nie jest nudne ani monotonne. Podoba mi się kreowanie tego bohatera na człowieka trochę zagubionego, nieśmiałego, a nie gbura stojącego tylko za plecami Jamesa i Syriusza. Rozbawiła mnie sytuacja z Gabie i te wyrzuty Peter'a. Rozmowa Syriusza a Remusem była ciekawa, dobrze że pokazujesz różne oblicza tych postaci, nawet jeśli nie są idealne. Oj Lily, Lily czy ona wreszcie poradzi sobie z całą ta sytuacją z Chrisem ? Chyba sama tego jeszcze nie wie :D. Halo, halo James jest odpowiednio idealny :P Już pisałam, że jeśli zawsze go sobie jakoś wyobrażałam to właśnie tak. Jest inny niż zawsze się spotyka w opowiadaniach, ale przez to chyba jeszcze bardziej intrygujący ( apeluję o pozostawienie go takim jak najdłużej ) ;).
OdpowiedzUsuńKoniec końców życzę ci dużo odpoczynku, weny i nabierania sił na kolejny rok studiów :). Pozdrawiam
Monika