Strony

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rozdział dwudziesty drugi: "Fajerwerki gniewu"

22. Fajerwerki gniewu
Trzydziestego pierwszego grudnia w domu Potterów od samego rana panowało spore poruszenie, spowodowane szykowaniem wszystkiego na wieczorną imprezę. Rodzice Jamesa wybierali się do swoich znajomych, ale przed wyjściem zdążyli wielokrotnie przypomnieć synowi, aby zachowywał się przyzwoicie i nie dopuścił do tego, żeby komuś stała się krzywda. W końcu jednak teleportowali się, zostawiając przygotowanie domu na głowie Jamesa, Syriusza i Lily, którzy nie mieli większych problemów ze sprzątaniem, ponieważ wystarczyło tylko kilka zaklęć, aby pomieszczenia zalśniły czystością. Gorzej było z jedzeniem, którego niestety nie mogli wyczarować. W trójkę siedzieli właśnie w kuchni, próbując przyrządzić ostatnie dania, ale Syriusz wyraźnie nie dawał sobie z tym rady.
– Jak to dobrze, że twoja mama jest taka kochana i przygotowała już większość rzeczy, bo sami nigdy byśmy tego nie zrobili – powiedział Black, wzdychając ciężko i wycierając twarz z mąki.
Evans miała ochotę go szturchnąć, lecz posłała mu tylko rozbawione spojrzenie znad ciasta, które starała się uratować po tym, jak Syriusz zapomniał o wyjęciu go z piekarnika. Chłopak zdecydowanie więcej psuł niż pomagał, ale nie zamierzała narzekać, bo już prawie kończyli.
– Faktycznie, Łapo – przyznał James i uśmiechnął się złośliwie do przyjaciela. – Jeśli każda potrawa w twoim wykonaniu wyglądałaby podobnie, to pewnie musielibyśmy z Lily spędzić w tej kuchni przynajmniej tydzień, żeby wszystko naprawić.
Dziewczyna zaśmiała się pod nosem i powoli odkroiła przypaloną część ciasta. Cieszyła się, że Potter zachowywał się normalnie i nie robił jej żadnych wyrzutów, jednak czuła, że między nimi nie było do końca w porządku. Nie podobał mu się jej związek z Chrisem i Evans doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Mimo wszystko James traktował ją tak, jakby nic się nie stało i ani słowem nie wracał do rozmowy, którą odbyli w jej pokoju kilka dni wcześniej. Powróciła myślami do naszyjnika, który na szczęście zmienił z powrotem swój kolor na mlecznobiały. Tajemnicza blondynka nie pojawiła się już od dłuższego czasu, ale Lily i tak ciągle się tego obawiała. Nie wiedziała, czemu naszyjnik czasem wyglądał inaczej, lecz podejrzewała, że nie mogło to oznaczać niczego dobrego. Powoli wpadała już w paranoję i stwierdziła, że jak najszybciej musi z kimś o tym porozmawiać.
Z zamyślenia wyrwał ją dopiero głos Syriusza, który zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak najlepiej odciąć się koledze.
– Myślę, że tydzień sam na sam z Lily raczej by ci nie przeszkadzał – odparł, po czym wyszczerzył zęby do Jamesa.
Nie doczekał się jednak tej samej reakcji z jego strony, za to Evans upuściła na ziemię odkrojony kawałek ciasta, który zamierzała właśnie wyrzucić do śmietnika. Zaczerwieniła się gwałtownie i szybko po sobie posprzątała, nie patrząc na żadnego z chłopaków. Wreszcie po dobrej chwili podniosła na nich wzrok i zobaczyła uniesione brwi Blacka, który zadawał jej w ten sposób nieme pytanie, ale tylko pokręciła głową w odpowiedzi. Potter natomiast cały czas milczał, wpatrując się w łyżkę, którą mieszał sałatkę, jakby zupełnie nie usłyszał słów przyjaciela.
Atmosfera odrobinę zgęstniała, a Syriusz bezustannie posyłał Lily znaczące spojrzenia, mające zmusić ją do działania. Przez chwilę toczyli ze sobą bezgłośną bitwę, aż Evans ustąpiła i przysunęła się do Jamesa.
– Ja tam nie miałabym nic przeciwko – zaczęła ostrożnie, rozsmarowując krem na biszkopcie. – Chyba nikt nie jest gorszym kucharzem od Blacka.
Potter podniósł gwałtownie głowę, kiedy usłyszał pierwsze zdanie i zerknął na dziewczynę ze zdziwieniem. Na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech, który Evans od razu odwzajemniła.
– To prawda. Powinni go wpisać do jakiejś księgi...
– Halo, ja nadal tu jestem! – Syriusz z udawanym oburzeniem pomachał rękami, podkreślając swoją obecność.
– Niestety, nie da się o tobie zapomnieć. – Zaśmiała się Lily, pokazując brodą na ciasto, któremu próbowała nadać odpowiedni kształt. – Może przenieś te kanapki na tamten talerz. To chyba potrafisz zrobić, prawda?
Chłopak zmrużył groźnie oczy, ale jego usta rozciągały się w szerokim uśmiechu.
– Lepiej uważaj, Evans, bo jeszcze chwila, a ten krem zupełnie przypadkiem wyląduje na twojej twarzy – powiedział i przyciągnął do siebie pusty talerz, na którym zgodnie z poleceniem dziewczyny miał umieścić kanapki.
W tym samym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi wejściowych, więc Lily pobiegła otworzyć, mówiąc jeszcze przez ramię, że to pewnie Natt, która zamierzała pojawić się wcześniej, żeby im pomóc. Jej przypuszczenia się potwierdziły i już po chwili w całym domu dało się słyszeć piski dwóch ściskających się przyjaciółek. Natalie rzuciła jej się na szyję, gdy tylko Evans uchyliła drzwi, i zaczęła zasypywać ją różnymi pytaniami na temat świąt u Potterów. Kiedy w końcu ją puściła, podniosła niewielką torbę podróżną z ganku i przekroczyła próg, rozglądając się z zaciekawieniem po rezydencji.
– Nieźle się ustawiłaś, mała spryciaro – zażartowała cicho Optone, a Lily szturchnęła ją w żebro.
Zaprowadziła przyjaciółkę na górę, żeby zostawiła tam swoje rzeczy i przy okazji odpowiedziała na kilka jej pytań. Natt ciągle nie mogła uwierzyć, że Evans dobrowolnie spędziła święta w domu Pottera i bez przerwy wtrącała jakieś uwagi na ten temat.
– Daj spokój. James zachował się naprawdę... O co ci chodzi? – zapytała z rozbawieniem Lily, widząc jej świetnie odegraną zaskoczoną minę.
– Od kiedy to Potter stał się Jamesem? Chwila, czy on przypadkiem nie wlał ci czegoś do picia? Na przykład... No, nie wiem, amortencji?
Widać było, że Natalie dobrze się bawiła. Po prostu uwielbiała nabijać się ze stosunków Evans z chłopakiem, a jej kwestie były wtedy przesiąknięte sarkazmem. Lily przewróciła tylko oczami jak zawsze w takich momentach i otworzyła drzwi do jednego z wolnych pokoi.
– Gdybyś chciała, byłabyś świetną aktorką, Natt – stwierdziła, po czym rzuciła bagaż przyjaciółki na łóżko. – Ale mówię poważnie, to było naprawdę miłe z jego strony, że przyjął mnie do siebie...
– Mogłaś przyjechać do mnie – przerwała jej szatynka, ściągając kozaki i szukając w torbie lżejszych butów.
– Chętnie bym tak zrobiła, gdybyś tylko się tak często nie przeprowadzała – odpowiedziała z przekąsem Lily, opadając na czystą pościel. – A poza tym twoi rodzice mnie nienawidzą.
Natalie skrzywiła się delikatnie i pokręciła głową z rezygnacją.
– Jak zwykle przesadzasz, Lils. To za mocne słowo. Oni po prostu... – Zamyśliła się na chwilę, jakby szukała odpowiedniego określenia. – Po prostu za tobą nie przepadają.
Obie jednak zdawały sobie sprawę z tego, jak było naprawdę, ale Evans nie brała tego do siebie i zazwyczaj żartowała z całej sytuacji, bo sama nie miała pojęcia, czemu rodzice przyjaciółki byli do niej tak uprzedzeni. Podejrzewała, że mogło chodzić o jej mugolskie pochodzenie, lecz nigdy dłużej się nad tym nie zastanawiała. W końcu przyjaźniła się z Natt, a nie z jej rodzicami.
– Przestań, bo nos ci się wydłuża. – Zaśmiała się Lily, wstając z łóżka i zmierzając do wyjścia.
Zatrzymał ją zdziwiony głos Optone, która przytykała palce do twarzy:
– Zwariowałaś? Jest taki sam jak zawsze.
Dla pewności poklepała się jeszcze raz po nosie, co wywołało głośny wybuch śmiechu Evans. Natalie nie rozumiała powodu jej wesołości, ale dziewczyna wszystko jej wytłumaczyła, kiedy tylko się uspokoiła.
– Tak się mówi, gdy ktoś kłamie – powiedziała, chichocząc.
– Czego ci mugole jeszcze nie wymyślą? – mruknęła pod nosem Natt, kręcąc głową, lecz na jej twarzy także pojawił się uśmiech.
Lily złapała przyjaciółkę pod ramię i pociągnęła ją do drzwi, bo czuła, że nie powinna zostawiać Blacka samego z ich jedzeniem na wieczór.
– Chodźmy już na dół pomóc chłopakom. Uśmiejesz się, kiedy zobaczysz Syriusza miotającego się w kuchni...
***
Michelle siedziała na łóżku Tiny, trzymając na kolanach album z rodzinnymi fotografiami, które ku jej zdziwieniu się nie poruszały. Przerzucała kolejne strony, obserwując, jak jej przyjaciółka zmieniała się na przestrzeni lat. Miała naprawdę dużo zdjęć, ponieważ jej ojciec był fotografem i uwielbiał uwieczniać każdą chwilę, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja. W końcu Melle doszła do ostatniej fotografii, na której czternastoletnia Miller uśmiechała się szeroko do obiektywu.
– To wtedy się wyprowadził? – zapytała blondynka, stukając palcem w ochronną folię.
Z początku nie dostała odpowiedzi, bo Tina siedziała pochylona nad biurkiem i nie zwracała na nic uwagi, co mogło oznaczać, że była czymś naprawdę zajęta. Melle powtórzyła swoje pytanie dwa razy i wreszcie doczekała się reakcji. Dziewczyna podniosła głowę znad blatu i spojrzała na przyjaciółkę z uśmiechem jeszcze szerszym niż na zdjęciu.
– Dostałam nagłego ataku weny – wyjaśniła i zatrzasnęła szkicownik. – O co pytałaś?
Fievly tylko przewróciła oczami, bo takie ataki zdarzały jej się bardzo często. Kiedy rysowała, zupełnie zapominała o wszystkim dookoła i odcinała się od rzeczywistości. Może właśnie dzięki temu jej prace były takie zachwycające i Michelle nigdy nie mogła się na nie napatrzeć. Sama nie miała talentu do jakiejkolwiek dziedziny sztuki, więc Tina często mówiła, że zapewne pochwaliłaby nawet zwykłą prostą kreskę. Była zdecydowanie zbyt skromna w tej sprawie.
– Co tym razem rysujesz? – zaciekawiła się blondynka, zapominając już o albumie, który nadal leżał otwarty na ostatniej zapełnionej zdjęciami stronie.
Z kolei Miller zapomniała o swoim szkicowniku i zmarszczyła brwi, patrząc na kolana przyjaciółki. Melle przez chwilę myślała, że się na nią zirytuje, ale na jej twarzy zaraz z powrotem pojawił się uśmiech.
– Widziałaś, jakim byłam śmiesznym dzieckiem? – Tina podbiegła do swojego łóżka i zaczęła kartkować album, żeby znaleźć szczególnie zabawne zdjęcie, na którym miała może z trzy lata. – Popatrz na moją minę i spróbuj się nie zaśmiać. To raczej niemożliwe.
Michelle uśmiechnęła się i stwierdziła, że nie powinna psuć humoru dziewczynie pytaniami o jej ojca, bo i tak wiedziała o nim już przecież chyba wszystko. Zamiast tego postanowiła zmienić temat. Podłożyła sobie poduszkę pod plecy i oparła się wygodnie o ścianę, obserwując rozjarzone tęczówki Tiny, przeglądającej album.
– Zdecydowałaś już, co będziemy dzisiaj robić? Nie uśmiecha mi się oglądanie czegoś w tym pudle. – Wskazała dłonią na duży telewizor, jak nazywała go brunetka, ale według Melle wyglądał raczej jak skrzynia ze szklaną klapą z przodu.
Tina pokiwała głową w odpowiedzi na pierwsze pytanie, a potem wstała z łóżka i zaczęła przerzucać papiery na swoim biurku, jakby czegoś szukała. Blondynka w tym czasie spojrzała w sufit, modląc się, aby nie był to kolejny szalony pomysł pokroju warzenia Felix Felicis. Miała coraz gorsze przeczucia, kiedy w końcu Miller w triumfalnym geście uniosła do góry dłoń z jakąś kartką. Przed oczami Melle przeleciały różne możliwości, ale nigdy nie domyśliłaby się prawdy. Stawiałaby raczej na skok ze spadochronem albo coś równie niebezpiecznego, co byłoby bardzo w stylu jej przyjaciółki. Już wyobrażała sobie lądowanie w jakiejś głębokiej zaspie śniegu, a tymczasem zobaczyła tylko niegroźne zaproszenie na imprezę sylwestrową. Uniosła brwi ze zdziwienia i jeszcze raz zerknęła na kartkę, myśląc, że coś jej się przywidziało.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł... – zaczęła Michelle, a chwilę później urwała, bo uświadomiła sobie, że zawsze tak mówiła, choć to jeszcze nigdy nie powstrzymało Tiny przed realizowaniem swoich planów. – Skąd to w ogóle masz?
– Od Anne – odparła dziewczyna, wzruszając ramionami. – Też się tam wybiera.
Michelle zaśmiała się, rozbawiona jej pewnością siebie.
– Co to znaczy też? Myślę, że nie będą zachwyceni, kiedy nas tam zobaczą – powiedziała i w tym samym momencie zdała sobie sprawę z tego, że podświadomie się zgodziła. Uśmiechnęła się pod nosem. – Ale właściwie o to nam chodzi, prawda?
Przybiły sobie piątki, chichocząc, jednak po jakimś czasie zaczęły się zastanawiać, w jaki sposób się tam dostaną. Nie potrafiły się jeszcze teleportować, chociaż Melle od kilku dni była już pełnoletnia, więc przynajmniej mogła używać czarów poza szkołą, w przeciwieństwie do Tiny. Pozostawała im podróż Błędnym Rycerzem, o którym wiele słyszały, ale jeszcze nigdy nim nie jechały.
– Zobaczymy, czy rzeczywiście jest tak źle, jak wszyscy mówią. – Zaśmiała się blondynka, a potem otworzyła sakiewkę z pieniędzmi, sprawdzając, czy starczy jej na bilet. – Jak myślisz, ile to może kosztować?
Tina wzruszyła ramionami i sięgnęła po skarbonkę, chcąc wybrać z niej wszystkie monety. Nie zdążyła jej jednak otworzyć, bo dostrzegła na sobie zdziwione spojrzenie Michelle.
– Po co ci ta świnia? – zapytała takim głosem, jakby uważała, że jej przyjaciółka postradała rozum.
Ta świnia" pomoże, jeśli zabraknie nam pieniędzy na Błędnego... – zaczęła Miller, ale blondynka wyrwała jej skarbonkę z rąk i zaczęła nią potrząsać koło ucha.
Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy usłyszała podzwanianie monet, jednak po chwili oddała Tinie jej własność, oswajając się z nowym zjawiskiem. Po jakimś czasie spakowały potrzebne rzeczy do niewielkich plecaków i zapukały do drugiego pokoju, żeby poinformować panią Miller, że wychodzą.
– Bawcie się dobrze – powiedziała z uśmiechem i uściskała dziewczyny na pożegnanie. – I uważajcie na siebie, dobrze?
– Jasne, mamo – odrzekła niewyraźnie Tina, przyciśnięta do ramienia kobiety.
Już kilka minut później stały na chodniku przed blokiem, a Melle machnęła różdżką, aby przywołać magiczny autobus. Kiedy pojawił się przed nimi z piskiem opon, spojrzały na siebie, uśmiechając się porozumiewawczo. Nie wiedziały, co czeka je u celu podróży: czy zostaną przyjęte, czy raczej odprawione? Ale to właśnie ta niewiadoma rozbudzała ich ciekawość, więc weszły powoli po schodkach, zastanawiając się, czy narzekanie wszystkich ich znajomych na komfort podróżowania Błędnym Rycerzem było uzasadnione.
***
 Remus przybył do Jamesa na godzinę przed planowanym rozpoczęciem imprezy, ale wszystko było już przygotowane, więc po prostu usiadł z resztą Huncwotów na jednej z kanap. Peter pojawił się dużo wcześniej i podobno zdążył im jeszcze pomóc, przez co Lupin poczuł się głupio, ponieważ stwierdził, że sam też powinien był wpaść zdecydowanie przed czasem, ale się niestety nie wyrobił. Nikt oczywiście nie czynił mu wyrzutów, koledzy dopytywali się za to, jak minęła mu pełnia. Nigdy nie zdradził im, ile bólu tak naprawdę kosztują go przemiany, lecz podejrzewał, że się tego domyślali. Zaczął swoją popisową bajkę pod tytułem nie było tak źle", którą za każdym razem opowiadał przyjaciołom. Nie miał zamiaru się nad sobą użalać, bo uważał, że to wcale nie zmniejszyłoby jego cierpień, a mogłoby tylko ich przysporzyć kilku innym osobom.
Chciał zmienić temat i zapytał o Lily, która pisała mu jakiś czas temu, że spędza święta u Jamesa. Naprawdę się zdziwił, kiedy zobaczył ten list i na początku uznał to za dowcip, ale chłopcy rozwiali jego wątpliwości.
– Pojawiła się tu przemoknięta do suchej nitki i od razu padła w ramiona naszemu Roga... – zaczął Syriusz, ale przerwało mu głośne syknięcie Pottera.
– Przestań – mruknął tylko ze złością, marszcząc czoło.
Remus przypatrzył się koledze z zainteresowaniem, bo zauważył, że coś było nie tak. Doszedł do wniosku, że James pewnie znowu pokłócił się z Lily, ale nie miał pojęcia, o co tym razem. Nie było okazji, żeby o to zapytać, lecz nawet gdyby była, chłopak nie chciałby wtrącać się w nie swoje sprawy.
– A właśnie, gdzie są dziewczyny? – Peter rozejrzał się po wielkim salonie. – Mówiły chyba, żeby je zawołać, kiedy przyjdzie Remus. – Zamilkł na chwilę, a potem podrapał się po czole. – Jak ty to robisz, że tak cię lubią? – zapytał ze śmiechem, ale w jego głosie dało się wyczuć także lekką zazdrość.
James też spojrzał na niego, jakby zaraz miał im przekazać jakąś tajemnicę, ale Lupin nie zdążył nawet otworzyć ust, bo do pokoju weszły razem Gabriele i Emily, obie w podobnych sukienkach, ale w różnych kolorach. Mówiły coś o tym, że drzwi były otwarte i pytały, czy oprócz nich jest już ktoś jeszcze. Potter, jako gospodarz podszedł do dziewczyn i przejął ich kurtki z uśmiechem, w którym jednak czegoś brakowało, ale tylko Remus zwrócił na to uwagę, a przynajmniej tak mu się wydawało. Stwierdził, że musi porozmawiać o tym z Lily, lecz najwyraźniej Syriusz właśnie wpadł na ten sam pomysł, bo wstał z kanapy i ruszył do schodów, prowadzących na górę. Peter w tym czasie podszedł niepewnie do Jamesa i nowoprzybyłych gości, uśmiechając się szczególnie do Gabie. Lupin westchnął cicho i doszedł do wniosku, że zauważa zdecydowanie zbyt dużo rzeczy. Został sam na środku pokoju, więc także zaczął się podnosić z miejsca, ale nagle ktoś się na niego rzucił, ścinając go z nóg, przez co wylądował z powrotem na poduszkach. Dziwne, że nie zobaczył pędzącej na niego Natt, za to dostrzegł ukradkowe spojrzenia Petera na Gabriele. Zaśmiał się pod nosem, kiedy Natalie pomogła mu wstać i ponownie rzuciła mu się na szyję, ale tym razem był na to przygotowany i nie stracił równowagi.
– Dawno cię nie widziałam. Jak się czujesz? – pytała z twarzą ukrytą w jego koszuli. – Jak minęły święta? Zamawiam sobie z tobą taniec – dodała jeszcze, nie czekając na odpowiedzi, co znowu go rozbawiło.
Naprawdę lubił Natt i czuł się w pewien sposób doceniony, że dziewczyna wybrała na przyjaciela akurat jego spośród wszystkich Huncwotów. Była tak pozytywna, że zawsze poprawiała mu humor. Wraz z Lily przychodziły do niego po każdej pełni, odkąd dowiedziały się, że był wilkołakiem i zabawiały go rozmową, dzięki czemu natychmiastowo czuł się lepiej. W tamtym momencie uśmiechnął się szeroko i złapał jej dłoń, okręcając szatynkę dookoła jej osi.
– Widzę, że szybko przechodzisz do rzeczy – zachichotała Optone, kładąc ręce na jego ramionach i poruszając się do słyszanej tylko przez siebie muzyki.
Dopiero, kiedy się odsunęła zauważył, że miała na sobie sukienkę, co zdarzało się dość rzadko. Czerwony materiał powiewał przy każdym jej ruchu, a jasne kwiaty rozmazywały się w oczach chłopaka. Długie włosy związała w wysokiego koka, ale kilka luźnych pasm spływało po jej roześmianej twarzy. Pociągnęła go za rękę na środek prowizorycznego parkietu, gdzie nie było ryzyka wpadnięcia na którąś z kanap, a potem wirowali w tańcu, śmiejąc się głośno i nie zważając na zdziwione miny powoli przybywających gości. Energia Natt zachęcała tak bardzo, że w końcu kilka par do nich dołączyło. Każdy poruszał się w innym rytmie, aż wreszcie ktoś, pewnie James, przygasił światła i włączył muzykę, która brzmiała, jakby wydobywała sie ze wszystkich ścian, co prawdopodobnie było zasługą jakiegoś zaklęcia.
Na parkiecie pojawiało się coraz więcej osób i taniec Remusa i Natalie był czymś niezwykłym już tylko dla nich samych, ponieważ zniknęli w tłumie innych roześmianych ludzi.
***
Impreza powoli rozkręciła się już na dobre, a James stał właśnie przy jednym ze stolików i dokładał czekoladowych ciastek na talerze. Miał nadzieję, że zadbali z Syriuszem o wszystko, żeby goście byli zadowoleni, ale rzeczą, którą przygotowywali szczególnie pieczołowicie była muzyka. Jego rodzice kupili radio, kiedy tylko dowiedzieli się, że dzięki niemu można odtwarzać dźwięki. Było to jedno z urządzeń stworzonych przez mugoli, ale korzystała z niego większość czarodziejskich rodzin. James był naprawdę zakochany w tym wynalazku i uważał go za coś cudownego, przede wszystkim dlatego, że interesował się muzyką. Miał całą kolekcję kaset, z którymi z trudem rozstawał się na czas roku szkolnego, ale gdy tylko wracał do domu nadrabiał wszelkie zaległości i odsłuchiwał kolejne utwory po raz enty. Kiedy był młodszy chciał nauczyć się grać na gitarze, ale nie miał do tego cierpliwości i instrument leżał teraz porzucony gdzieś w piwnicy.
Westchnął cicho, obserwując ludzi poruszających się w rytm jego ulubionych piosenek i zaczął stukać palcem w butelkę kremowego piwa, które właśnie popijał. Wraz z Syriuszem na początku postanowili, że nie będą brali się za coś mocniejszego, ponieważ powinni czuwać nad resztą gości, ale potem doszli do wniosku, że trochę Ognistej wcale im nie zaszkodzi. Potter jednak na razie miał zamiar upewnić się, że wszystkiego jest pod dostatkiem i każdy dobrze się bawi. Spojrzał na Blacka, który wywijał właśnie z już lekko zaczerwienioną na twarzy Gabriele. Zaśmiał się pod nosem, widząc, jak oboje wykonują dziwne ruchy rękoma. Gabie chichotała tak głośno, że słyszał ją nawet z takiej odległości pomimo muzyki.
Gdy im się tak przypatrywał, podeszła do niego jakaś dziewczyna. Uśmiechała się szeroko i prawdopodobnie była Krukonką, chociaż bez szkolnych mundurków trudno było się w tym połapać. Pociągnęła go za rękaw, prosząc do tańca i brunet już miał za nią pójść, kiedy nagle przed twarzą śmignęła mu burza rudych włosów. Zatrzymał się gwałtownie w pół kroku i przeprosił niską blondynkę, która nadal trzymała go za ramię. Nie wiedział nawet, co jej powiedział, bo wszystkie myśli skupił na Lily. Biegła tak szybko, jakby się paliło, więc pomyślał, że może za dużo wypiła i zrobiło jej się niedobrze. Ruszył za nią, żeby zobaczyć, czy wszystko z nią w porządku, ale stanął w miejscu jak zamurowany. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, nie mógł się poruszyć, nie mógł nawet mrugnąć. To było po prostu niemożliwe.
Lily wcale nie zrobiło się niedobrze, ale jemu owszem. Wpatrywał się, jakby w zwolnionym tempie, jak dziewczyna wpada w objęcia Christiana. Tak, Christiana! Wspięła się na palce, żeby go pocałować, ale zderzyli się nosami, co wywołało wybuch śmiechu tej dwójki. James zacisnął pięści ze złości. Czy nie dał jej wystarczająco jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie tego chłopaka w swoim domu? Tego chłopaka, który właśnie pochylił się i pocałował Evans z takim uczuciem, że Potter naprawdę myślał, że zaraz zwymiotuje. Zrobiło mu się gorąco i nie widział zupełnie niczego oprócz dziewczyny swoich marzeń, obejmującej innego faceta. Minęła cała wieczność, zanim się od siebie oderwali i zaczęli o czymś mówić, patrząc sobie w oczy. Lily miała na sobie prostą czarną sukienkę do połowy uda, która odsłaniała jej długie nogi, ale James starał się na nie nie patrzeć, zagryzając zęby tak mocno, jak się dało. Jednak, kiedy dostrzegł, że dłonie Dulcosa spoczywały na samym dole jej szczupłej talii, nie wytrzymał. Nie miał pojęcia, w jaki sposób znalazł się przy nich tak szybko, lecz już po paru sekundach ciągnął Evans za nadgarstek do kuchni.
– Czemu go tutaj zaprosiłaś?! – zapytał nie swoim głosem, przekrzykując muzykę.
Był tak wściekły, że zupełnie nad sobą nie panował. Zamrugał kilkakrotnie, żeby przyzwyczaić się do jasności nowego pomieszczenia i przyciągnął dziewczynę do siebie.
– Czemu go tutaj zaprosiłaś?! – powtórzył tym razem głośniej, wypowiadając każde słowo z osobna.
Lily spojrzała w podłogę i wymruczała coś cicho pod nosem, z czego zrozumiał tylko jeden wyraz: chłopak". Nie zdążył jednak zareagować, bo ktoś odepchnął go mocno do tyłu tak, że uderzył plecami w najbliższą szafkę.
– Odwal się od niej. – Usłyszał jeszcze zirytowany głos Dulcosa.
Tego było już dla niego za wiele. W jednej chwili rzucił się na blondyna i przyparł go do lodówki z taką siłą, że słychać było stukot półek w środku. James nie zwrócił uwagi na przerażony pisk Evans, która kazała mu go puścić. Widział tylko wpatrujące się w niego z nienawiścią niebieskie tęczówki. Christian nie miał żadnego prawa go nienawidzić, za to Potter czuł, że wszystkie prawa świata powinny być po jego stronie. Był pewien, że jego nienawiść do Dulcosa biła na głowę tę skierowaną w jego kierunku. To było niezaprzeczalne.
– Masz coś jeszcze do powiedzenia? – warknął, oddychając ciężko i potrząsając blondynem.
Wbijał palce głęboko w jego ramiona, żeby powstrzymać się przed chęcią rozmiażdżenia mu twarzy. Wiedział, że to by mu wcale nie pomogło w relacjach z Lily, ale Christian sam się o to prosił. Mimo wszystko James nie dał się sprowokować, choć ręce drżały mu tak bardzo, jakby zaraz miał połamać Dulcosowi ramiona.
– Tylko jedno – odpowiedział ze złością Chris na zadane pytanie, a potem wziął zamach i z całej siły uderzył go w zęby.
Najwyraźniej on nie był taki szlachetny jak Potter.
Wszystko stało się tak szybko, że brunet nie zdążył się nawet zasłonić. W jednej chwili poczuł na twarzy pięść, która była jak kubeł zimnej wody. Nie zwrócił uwagi ani na ból, ani na krew zbierającą się w ustach, ani na głośny krzyk Evans. Wszystko dookoła jakby wyparowało. Sekundę później to on trafił blondyna w twarz, czując pod palcami gruchot łamanego nosa i fontannę krwi, która momentalnie wypłynęła, zalewając jego dłoń. Odsunął ją szybko i tym razem uderzył pod oko, ale w tej samej chwili dostał silny cios w brzuch. Nie zgiął się jednak z bólu – miał zamiar zniszczyć każdy centymetr tej znienawidzonej twarzy, która tak bardzo podobała się Lily.
Nie udało mu się to, bo jakaś niewidzialna siła odrzuciła go do tyłu i przytrzymała w miejscu. Evans rozdzieliła ich od siebie zaklęciem i przez chwilę był na nią naprawdę wściekły, że mu przeszkodziła. Ale to było nic w porównaniu z tym, jak się poczuł, kiedy podbiegła do Dulcosa i dotknęła jego policzków dygoczącymi dłońmi. W jednej nadal trzymała różdżkę, za pomocą której przerwała ich bójkę.
James stał dalej w tym samym miejscu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Miał ochotę wrzeszczeć albo coś rozwalić, ale w pobliżu zobaczył tylko talerz, na którym znajdowały się jeszcze uśmiechnięte" kanapki Lily. Przygotowywała je dość długo, lecz o tym nie myślał. Nie myślał kompletnie o niczym i cisnął naczyniem w ścianę, a jedzenie i kawałki porcelany rozsypały się po kuchni. Evans nawet na niego nie spojrzała, zajęta Christianem, po którego twarzy nadal spływał prawdziwy wodospad krwi. Chłopak miał już całe czerwone ręce i rękawy bluzy, więc podciągnął koszulkę i przytknął ją do nosa, chcąc zatamować krwawienie. Kiedy dziewczyna upewniła się, że da sobie radę, odwróciła się do Pottera i podeszła do niego.
– Czy ty jesteś normalny? – zapytała przez zaciśnięte zęby.
Wyglądała na naprawdę zirytowaną, jakby to była wina Jamesa. Brunet nie sądził, że coś mogło go jeszcze bardziej wkurzyć, ale się pomylił. Splunął do zlewu krwią, która zgromadziła się w jego ustach i zrobił krok w jej stronę. Podejrzewał, że Lily się odsunie, że będzie choć trochę przestraszona, jednak ona nawet nie drgnęła i patrzyła twardo na chłopaka.
Świetnie, pomyślał, czując, jak złość wręcz rozsadza go od środka.
– Czy JA jestem normalny?! – Podniósł głos tak bardzo, że po prostu musiała się wzdrygnąć. – To ON się na mnie rzucił! Nie widziałaś tego?!
Wrzeszczał, marząc o tym, żeby go przeprosiła. Żeby go do siebie przytuliła i powiedziała: Masz rację, James. Dobrze się czujesz? Nic ci się nie stało?". Ale ona milczała, a z jej oczu wyczytał, że była na niego wściekła, chociaż nie dał jej do tego powodów. Nie wytrzymał i stwierdził, że musi jej powiedzieć, a właściwie wykrzyczeć to, co leżało mu na sercu od kilku dni.
– Zdecyduj się w końcu, a nie cały czas bawisz się na dwa fronty!
Gdy tylko te słowa opuściły jego usta, w jej zielonych oczach zapłonął prawdziwy ogień, a chwilę później po kuchni rozległ się głośny plask, który jak echo rozszedł się od mebli. James przycisnął rękę do zaczerwienionego policzka, a jego twarz przypominała przez moment chmurę gradową. Lily syknęła cicho, bo najwyraźniej od uderzenia zapiekła ją dłoń.
– Dobrze wiesz, kogo wolę – warknęła, jakby policzek nie był wystarczająco czytelnym znakiem.
Odsunęła się od niego i zaczęła szukać czegoś w szufladach, pewnie jakiejś szmatki, żeby dać ją Christianowi. W końcu znalazła i zamoczyła ją pod kranem, wyraźnie omijając wzrokiem plamę krwi, którą Potter zostawił w zlewie. Potem podbiegła do blondyna i przyłożyła materiał do jego twarzy. Teraz także na niego patrzyła z lekką złością, co było marnym pocieszeniem dla Jamesa.
Potter oparł się o szafkę, mrugając kilkakrotnie i czując irracjonalną obawę, że zaraz się rozpłacze. Miał tego wszystkiego dosyć, a supeł w jego brzuchu zamiast się rozplątywać, z każdą chwilą zaciskał się coraz mocniej.
– Wynoście się stąd – powiedział cicho, głosem wypranym z wszelkich emocji.
Lily odwróciła się od Dulcosa i spojrzała na bruneta ze zdziwieniem. Chyba dopiero wtedy dotarło do niej, co się tak właściwie stało, bo w jej oczach zalśniły łzy, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Uniosła brodę do góry i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Może chciała w końcu przeprosić za swoje zachowanie, ale James nie miał zamiaru tego słuchać.
– Wynoście się z mojego domu! – powtórzył bardziej stanowczo.
Śledził wzrokiem jedną samotną łzę, która spłynęła powoli po policzku dziewczyny, lecz zaraz została starta szybkim ruchem dłoni. Odwrócił się, żeby nie patrzeć na jej zagubioną i zrozpaczoną minę, bo przez to czuł się jeszcze gorzej. Zacisnął palce na brzegu szafki tak mocno, że pobielały mu zakrwawione kostki. Skupił całą swoją uwagę na tych zaczerwienieniach, oddychając z wyraźnym trudem.
– Nie chciałam, żeby tak wyszło. – Usłyszał jeszcze cichy głos Lily, ale nie był pewny, czy sobie tego nie wyobraził.
Chwilę później trzasnęły drzwi po drugiej stronie pomieszczenia, które prowadziły na podwórko, a Potter wreszcie został sam. Miał wrażenie, że gdyby zniszczył całą kuchnię, a potem dom, nie polepszyłoby mu to nastroju. Osunął się na podłogę i kilka razy stuknął czołem w jedną z szafek, czując, że pod powiekami gromadzą mu się zdradzieckie łzy. Wbił paznokcie w policzki, żeby temu zapobiec. Nie mógł płakać. Nie mógł... Zerwał się na nogi i pobiegł po schodach na górę.
Jego wnętrzności rozpadły się na kawałki i nie potrafił ich w żaden sposób poskładać, ale wiedział, co powinien teraz zrobić.
***
Michelle i Tina wysiadły z Błędnego Rycerza po kilkudziesięciu minutach, jakieś dwie przecznice od domu Pottera, ponieważ pozostali pasażerowie nie mogli już z nimi wytrzymać i ciągle na nie narzekali. Podobno śmiały się zbyt głośno i irytowały wszystkich dookoła", a ściślej mówiąc wszystkie staruszki dookoła". Młodsi ludzie nie mieli żadnych problemów, ale w końcu i tak zostały wyproszone z autobusu i musiały przejść kawałek pieszo.
– To była najbardziej odjazdowa podróż mojego życia! – krzyknęła z podekscytowaniem Tina, machając do kierowcy, kiedy pojazd znikał już za rogiem, ścinając kolejne zakręty po chodnikach. – Wiesz, w którą stronę mamy iść, Melle? – zapytała po chwili i rozejrzała się dookoła.
Niebo zdążyło już zdecydowanie pociemnieć, a gdzieniegdzie było widać fajerwerki, które ktoś najwyraźniej testował. Blondynka pokazała palcem na jedną z alejek i ruszyła w tamtym kierunku, ciągnąc za sobą przyjaciółkę.
– Jesteś pewna? – Tina uniosła brwi, wypatrując tabliczki z nazwą ulicy.
– Spokojnie, chodziłam tędy tysiące razy – oznajmiła pewnym głosem Michelle. – Moja babcia mieszka kilka domów dalej.
Jednak po przejściu około pięciuset jardów, zaczęła wątpić w swoje zdolności orientacji w terenie. Zobaczyła jakiś dziwny budynek, którego nigdy wcześniej tu nie widziała i zatrzymała się, marszcząc brwi.
– Czekaj chwilę. – Doszły właśnie do niewielkiego sklepu, który także nie wyglądał znajomo. – Chyba nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy.
Tina wybuchła śmiechem i pokiwała głową, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak wiedziałam, że tak będzie". Podbiegła do oświetlonego jeszcze sklepiku i weszła do środka, żeby zapytać o drogę. Okazało się, że muszą się wrócić do miejsca, w którym wysiadły i skręcić w prawo. Gdyby Melle nie pomyliła ulic, pewnie już dawno byłyby na miejscu.
– Chodziłam tędy tysiące razy. – Tina zacytowała słowa przyjaciółki i zaczęła się z niej nabijać. – Zapomniałaś dodać, że tyle samo razy się gubiłaś.
W końcu dotarły jednak do odpowiedniego domu, z którego nie dobiegały żadne dźwięki i nie widać było ani śladu imprezy. Michelle niepewnie popchnęła bramkę i doszła aż do drzwi wejściowych, w międzyczasie obiecując Tinie, że zamorduje ją we śnie, jeśli coś pomieszała i przejechały taki kawał drogi na darmo. Zapukała, ale nikt nie otwierał, więc stwierdziła, że jeśli rzeczywiście odbywała się tam impreza, nie byłoby słychać stukania. Nacisnęła ostrożnie klamkę i do jej uszu natychmiast dobiegła głośna muzyka. Uśmiechnęła się szeroko do Tiny i weszły do środka, zamykając za sobą drzwi.
– Teraz się trochę rozglądnijmy i uważaj, żeby nie wpaść na Blacka, bo od razu nas stąd wywali – powiedziała głośno Melle, żeby przekrzyczeć hałas.
To ostrzeżenie nie zdało się jednak na nic, ponieważ zderzyły się z brunetem, gdy tylko przekroczyły próg salonu. Najwyraźniej wychodził właśnie, żeby przywitać nowych gości, co oznaczało, że było słychać ich pukanie. Chłopak spojrzał najpierw na Tinę, a potem na Michelle i uniósł brwi do góry.
– Co wy tu robicie? – zapytał ze zdziwieniem.
Melle uśmiechnęła się złośliwie i pokazała na swoje ucho, udając, że nie usłyszała. Zamierzała wyminąć bruneta i dołączyć do innych uczniów, ale złapał ją mocno za ramię.
– Puszczaj mnie – warknęła, próbując wyrwać się z uścisku, ale Black już ciągnął ją do jakiegoś sąsiedniego pomieszczenia.
Przy okazji zauważyła, że wszystkie dziewczyny były w sukienkach, a ona i Tina o tym nie pomyślały, więc zdecydowanie wyróżniały się z tłumu. Michelle miała na sobie zwykłe dżinsy i sweter, nie mówiąc już o makijażu, który ograniczał się do wytuszowanych rzęs. Poczuła się nagle jak pięciolatka, która trafiła na imprezę dorosłych, więc zagryzła zęby ze złości i wyszarpnęła ramię z dłoni Syriusza.
– Co ty tu robisz? Nikt cię tu nie zapraszał – powiedział tak chłodnym tonem, że aż naciągnęła rękawy na dłonie.
Ale nie zamierzała kulić się w sobie, tylko zaatakować ze zdwojoną siłą.
– Dlaczego mnie tak nie lubisz? Co się stało tam w lesie, że...?
– Nie zmieniaj tematu – odparł Black, podchodząc do okna i stając do niej plecami.
Wyminęła stolik do kawy i zbliżyła się do chłopaka, wpatrując się w jego kark. Nadal nie miała pojęcia, co się wydarzyło tamtej nocy. Próbowała odtworzyć wszystko w głowie, ale jej się nie udawało. Nie rozumiała też, dlaczego Syriusz wściekał się bardziej na nią niż na Tinę, bo przecież były tam razem. A tymczasem przyciągnął tu właśnie ją, podczas gdy Miller została w salonie i mogła choć przez chwilę wziąć udział w imprezie. Nabrała powietrza, przygotowując się na dłuższy monolog i przybrała najbardziej poirytowaną minę, na jaką było ją stać, mimo że Black nawet na nią nie patrzył.
– Możesz mi wytłumaczyć, czemu taki dla mnie jesteś, a Tinę po prostu zignorowałeś? – zaczęła i założyła ręce na piersiach. – Chcę wiedzieć, o co ci chodzi. To nie ja zaciągnęłam cię do lasu i nie kazałam ci zgrywać przed sobą bohatera, więc nie mam bladego pojęcia, dlaczego się tak zachowujesz! A na tę imprezę mógł przyjść każdy, ale założę się, że tylko mnie szarpałeś jak wariat bez żadnego powodu. Mógłbyś po prostu powiedzieć mi, co takiego zrobiłam, że aż tak mnie nie lubisz, a dałabym ci spokój...
Urwała, bo zauważyła, że chłopak kompletnie jej nie słuchał. Gapił się na coś za oknem ze zmienioną miną, jakby całkiem zapomniał o obecności Melle. Nie wyglądał już na zirytowanego, ale zatroskanego. Kiedy to zrozumiała, uniosła brwi do góry i zrobiła jeszcze jeden krok w jego stronę, po czym przez przypadek dotknęła jego ramienia. Syriusz wzdrygnął się gwałtownie i spojrzał na blondynkę, znowu przybierając maskę irytacji. Bo teraz zdawała już sobie sprawę z tego, że to była tylko maska, pod którą starał się coś przed nią ukryć. Nie odezwał się ani słowem, spojrzał jeszcze raz przez okno, a potem pobiegł do bocznych drzwi, zostawiając Michelle samą.
Dziewczyna zmarszczyła czoło i oparła się na parapecie, żeby zobaczyć, co zwróciło uwagę Blacka na tyle, że nie usłyszał prawdopodobnie żadnego jej słowa. Na zewnątrz dostrzegła chłopaka i dziewczynę, którą kojarzyła ze szkoły. Po chwilowym zastanowieniu doszła do wniosku, że chyba miała na imię Lily i była na tym samym roku co Potter i Black. Tego blondyna widziała na korytarzach kilka razy, ale nie wiedziała nawet, z jakiego był domu. Zmrużyła oczy, żeby wyostrzyć wzrok. Lily miała na sobie tylko sukienkę i bluzę, prawdopodobnie należącą do tego chłopaka, bo on był w samej koszulce. Wyglądali raczej, jakby się kłócili, a nie po prostu wyszli zaczerpnąć świeżego powietrza. Blondyn na pewno krzyczał, a dziewczyna trzęsła się od płaczu lub zimna, trudno było stwierdzić. Michelle zastanawiała się, czy to z jej powodu Syriusz wybiegł z pokoju. Pewnie się przyjaźnili i się o nią martwił.
Szyba, o którą się opierała, zaparowała, więc Melle szybko przetarła ją rękawem. Wypatrywała Blacka, który przyszedłby z pomocą Rudej niczym rycerz na białym koniu, kiedy ktoś nagle położył dłoń na jej ramieniu. Podskoczyła z przerażenia przynajmniej na stopę i odwróciła się, chwytając za serce.
– Kogo tu podglądasz? – zapytała ze śmiechem Tina, także pochylając się nad oknem. – Black dał ci popalić? – Zaciągnęła się papierosem, przy tych słowach.
Michelle nie sądziła, żeby palenie w tym pomieszczeniu było dobrym pomysłem, ale nic nie powiedziała, tylko wyciągnęła fajkę spomiędzy palców przyjaciółki i sama wepchnęła ją do ust.
– Chyba właśnie zobaczyłam jego lepsze oblicze – stwierdziła, siadając na parapecie i wydychając obłoki dymu w stronę pokoju.
Żałowała jednak, że chłopak w jej obecności zawsze uwydatniał wyłącznie swoje najgorsze cechy. Popełnił błąd, pokazując jej, że potrafi być miły i opiekuńczy. Wiedziała, że nie spocznie, póki nie dowie się, jaką tajemnicę skrywał pod swoją maską obojętności i chłodu, którą za każdym razem przy niej przybierał.
***
Późnym wieczorem Julie siedziała wraz z Aileen i Willem w pokoju wspólnym Krukonów i zastanawiała się, co ona właściwie tam robiła. Nigdy nie spędziła Sylwestra w czyimś towarzystwie, zawsze zaszywała się w swoim pokoju i starała się nie wychodzić bez potrzeby, aby nie narazić się na niepotrzebne komentarze ze strony rodziny. To był pierwszy raz, kiedy nie wróciła do domu na święta, a więc i pierwszy raz mogła się przekonać na własnej skórze, jak wita się Nowy Rok.
Wierciła się niespokojnie na kanapie, modląc się o to, aby jej towarzysze nie zorientowali się po jej zachowaniu, że nigdy wcześniej nie brała udziału w żadnej imprezie. Ściskała sobie palce, patrząc niewidzącym wzrokiem na marmurowy posąg Roweny Ravenclaw i zupełnie nie słyszała, o czym rozmawiało rodzeństwo Johnsonów. Odetchnęła ciężko i wzięła się w końcu w garść, zerkając najpierw na przyjaciółkę, a potem na Willa. Chłopak uśmiechnął się do niej lekko, na co Julie zaczerwieniła się i podciągnęła nogi na kanapę, żeby skupić się na czymś innym. Spędziła w jego obecności ostatni tydzień, ale nadal nie potrafiła zachowywać się przy nim całkiem swobodnie.
– Mamy już chyba wszystko – oznajmiła Aileen, przebiegając wzrokiem po zapełnionym stole. – Pójdę jeszcze po sweter, bo zrobiło mi się zimno.
Julie zacisnęła usta, żeby się nie roześmiać, bo Johnson zaczęła stosować podobne manewry codziennie, aby tylko zostawić ich na jakiś czas samych. Po chwili już znikła na schodach do dormitorium i Distim mogła się w ciemno zakładać, że dziewczyna będzie tam siedziała przez najbliższe dwadzieścia minut, a potem wróci i powie, że wszędzie szukała ulubionego swetra.
– Obstawiam pół godziny – powiedział Will, opadając na kanapie obok niej i unosząc kąciki ust do góry.
Gryfonka wytrzeszczyła na niego oczy i zaczerwieniła się teraz aż po cebulki czarnych włosów. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby potrafił czytać jej w myślach. Nie wpadła wcześniej na to, że chłopak znał swoją siostrę bardzo dobrze i pewnie od razu się wszystkiego domyślił. Postanowiła jednak udawać, że nie wie, o co mu chodzi, chociaż kolor twarzy zdecydowanie ją zdradzał.
– Co masz na myśli? – zapytała cicho, odwracając wzrok w drugą stronę, żeby na niego nie patrzeć.
Usłyszała, że zaśmiał się pod nosem, więc przemogła się i na niego spojrzała. Dostrzegła dołeczki w jego policzkach, co oznaczało, że był rozbawiony, lecz jej nie było wcale do śmiechu.
– To, że Aileen od kilku dni próbuje jak najczęściej zostawić nas samych. – Podrapał się po skroni i zerknął w kierunku schodów do dormitorium dziewcząt. – Obstawiam, że wróci za pół godziny – powtórzył, wyciągając dłoń do Julie, jakby miał zamiar się z nią założyć.
Ona nie poruszyła się jednak nawet o milimetr, czując się coraz bardziej głupio. Nie sądziła, że Will zdawał sobie sprawę z tego, co robiła jego siostra, ale w tamtej chwili dotarło do niej, jak bardzo się myliła. Nie pomyślała o tym, że pewnie każdy, nawet największy kretyn, by się na jego miejscu zorientował, a chłopak był przecież naprawdę inteligentny. To oczywiste, że o wszystkim wiedział.
Nagle przyszło jej do głowy coś, co zmroziło jej krew w żyłach. Spojrzała na Johnsona spłoszonym wzrokiem, a stopień czerwoności jej policzków osiągnął chyba apogeum.
– Nie kazałam jej tego robić – zaczęła szybko, rozgorączkowanym głosem. – Przysięgam, że to nie był mój pomysł...
Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. W końcu cofnął dłoń, którą do niej wcześniej wyciągnął i pokręcił głową z uspokajającym uśmiechem.
– Nawet tak nie pomyślałem – zapewnił, a Julie odetchnęła z ulgą, bo wydawał się mówić szczerze. – Znam Aileen i wiem, że jeśli na coś się zaweźmie, to trudno ją powstrzymać.
Przyznała mu rację, ciesząc się, że nie wyciągnął pochopnych wniosków z zachowania siostry. Westchnęła delikatnie, po czym prześledziła wzrokiem zawartość najbliższego stolika. Wśród słodyczy i innych przekąsek, które zabrali z kuchni, stały trzy duże butelki jakiegoś alkoholu. Julie zacisnęła mocno usta, zwalczając w sobie chęć ucieczki. Nigdy nie piła niczego mocniejszego od kremowego piwa i jakoś jej do tego nie ciągnęło. To właśnie z powodu pijaństwa jej rodzice byli tacy, jacy byli i skutecznie zamykali skorupę dookoła własnej córki. To przez ten, z pozoru zwyczajny, napój miała zniszczone dzieciństwo, a także kolejne etapy życia. Gdyby jej rodzina okazywała jej miłość i troskę, z pewnością w tym momencie byłaby innym człowiekiem. Może bawiłaby się właśnie na imprezie u Pottera, razem z dziewczynami z dormitorium, które byłyby jej bliskimi przyjaciółkami?
Nie zdawała sobie sprawy z obecności Willa aż do chwili, gdy położył rękę na jej przedramieniu. Wzdrygnęła się z zaskoczenia i uniosła brwi do góry, obserwując jego palce, delikatnie zaciskające się na jej przegubie.
– Hej, spokojnie – powiedział tak łagodnie, że Distim myślała, że zaraz się rozpłynie. – Nie musisz pić, jeśli nie chcesz.
Najwyraźniej jej twarz była niczym otwarta księga, z której chłopak wyczytał wszystkie obawy.
– Nie, w porządku. Nic mi nie jest – odrzekła, zakładając włosy za ucho.
Chciała zabrzmieć pewnie, jednak nie za bardzo jej to wyszło. Will nadal trzymał ją za nadgarstek, przypatrując się dokładnie jej oczom, jakby mógł w nich zobaczyć prawdę. Chwilę później usłyszeli kroki na schodach, więc Johnson powoli odsunął się od Julie, która wcześniej nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak blisko siebie się znajdowali. Ani z tego, że przez ostatnie kilka minut prawie nie oddychała.
Aileen weszła do pokoju wspólnego, uśmiechając się szeroko i trzymając w rękach także sweter dla koleżanki.
– Masz taki bałagan w rzeczach, że nie mogłam go znaleźć – powiedziała i podała Julie okrycie.
Brunetka westchnęła pod nosem, bo jej kufer był prawdopodobnie najczystszym miejscem w dormitorium Krukonki.
– Mogliście zacząć beze mnie – dodała jeszcze Johnson, opadając na kanapę po prawej stronie brata i zmuszając go tym samym do przysunięcia się do Distim. – Coś mnie ominęło?
Naprawdę wiele, pomyślała Julie i przycisnęła się do podłokietnika, żeby nie ocierać się co chwilę o ramię Willa, bo chyba by oszalała.
***
Lily nie miała pojęcia, że sprawy przybiorą taki obrót. Zagryzła mocno wargi, czując nasilający się ból głowy i obejmując się nagimi ramionami, na których lądowały i topiły się kolejne płatki śniegu. Była w samej sukience, kiedy James wyrzucił ich na zewnątrz. Zacisnęła powieki, przypominając sobie jego minę. Nie mogła uwierzyć, że dopuściła do tego, żeby go tak skrzywdzić. W końcu zrobił dla niej tyle dobrego, a ona jak zwykle wszystko spieprzyła.
Poczuła, że ktoś zarzucił jej bluzę na ramiona, więc odwróciła się powoli do Chrisa, gryząc język, aby nie powiedzieć czegoś, czego mogłaby potem żałować. Jak chociażby swoich słów skierowanych do Jamesa. Blondyn nadal przyciskał zakrwawioną szmatkę do nosa, a ona nie potrafiła patrzeć na czerwone plamy na jego koszulce. Wepchnęła zmarznięte dłonie do rękawów jego bluzy z kapturem i podwinęła je tak, aby nie było widać na nich śladów po bójce.
– Już lepiej? – zapytała cicho, patrząc na nos chłopaka. – Jest złamany?
Pokiwał głową w odpowiedzi, więc Evans ścisnęła różdżkę i delikatnie odsunęła szmatkę od jego twarzy. Rzuciła zaklęcie, żeby naprawić przesuniętą kość, ale mimo tego krew nadal ciekła cieniutkim strumieniem. Wiedziała, że blondyn z powodu choroby miał problemy z krzepliwością krwi, ale wyglądało na to, że wszystko będzie w porządku.
– Zaraz powinno przestać – mruknęła i odwróciła wzrok w drugą stronę.
Nie chciała, żeby widział łzy w jej oczach. Czuła się naprawdę okropnie i nic nie mogła na to poradzić. Chris złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie, lecz nawet na niego nie spojrzała.
– Lily... – zaczął, ale pokręciła gwałtownie głową.
Po jej policzkach spłynęły łzy, które tak długo starała się powstrzymywać.
– Nie powinnam była cię tutaj zapraszać – wyszeptała łamiącym się głosem. – Nigdy nie widziałam go tak wściekłego.
Chłopak położył lodowatą dłoń na jej twarzy, lecz Lily odsunęła się od niego, zaczynając łkać coraz bardziej. Objęła się ciaśniej ramionami i cofnęła się kilka kroków.
– Nie przejmuj się tym – powiedział, odsuwając szmatkę od twarzy i sprawdzając, czy przestał już krwawić.
To jedno zdanie podziałało jednak na Evans jak płachta na byka. Zbliżyła się znowu do Chrisa, przestając się już powstrzymywać. Nie chciała się z nim kłócić, ale to było silniejsze od niej.
– Jak mam się tym nie przejmować? – zapytała ze złością, czując, że łzy nadal spływały po jej policzkach. – Pozwolił mi u siebie zostać, kiedy nie miałam się gdzie podziać, a teraz... Tak bardzo go skrzywdziliśmy. – Zasłoniła usta drżącą dłonią i rozkleiła się jeszcze mocniej. – Zniszczyliśmy go, Chris – załkała, nie mogąc złapać oddechu.
Blondyn skrzywił się i odrzucił przesiąkniętą krwią szmatkę na śnieg.
– Jesteś na mnie zła? To, co twoim zdaniem miałem zrobić, kiedy przycisnął mnie do tej lodówki? Spokojnie patrzyć, jak cały się trzęsie i czekać, aż mi przywali? Myślisz, że to moja wina?
Z każdym kolejnym pytaniem w jego głosie dało się wyczuć coraz większą irytację. Zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć jednego słowa za dużo. Od razu wiedział, że Lily nie stanie po jego stronie. W jej załzawionych zielonych tęczówkach czaił się ogień, który tylko czekał na odpowiednią okazję, żeby wypłynąć na powierzchnię.
– Mogłeś zachować się inaczej – wysyczała, zaciskając dłonie w pięści. – On mnie teraz znienawidzi...
– I to cię najbardziej martwi? – warknął Christian z niedowierzeniem. Przez chwilę się wahał, ale w końcu wyrzucił z siebie to, co go gryzło: – Może miał trochę racji z tą zabawą na dwa fronty?
Lily cofnęła się, jakby ją spoliczkował. Otarła zaschnięte łzy i pokręciła głową z rozczarowaniem.
– Nie wierzę, że to powiedziałeś.
– A ja nie wierzę, że mieszkałaś tydzień w jego domu, zamiast wrócić do szkoły! – krzyknął, a z jego nosa znowu zaczęła wypływać strużka krwi, którą zignorował, dopóki nie doszła tuż nad linię ust. – Nie wierzę, że spędziłaś święta z jego rodziną, zamiast zapytać o adres mnie albo Natt! Nie wierzę, że wolałaś zostać u niego!
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę po tym, jak już się uspokoił i powoli docierało do niej, że miał rację. Wściekłość, którą odczuwała kilkanaście minut temu, była niczym w porównaniu z tą, która zawładnęła nią w tamtym momencie. Musiała w końcu przyznać, że ani przez sekundę nie była zła na Chrisa ani Jamesa. Była wściekła na siebie. To wszystko była jej wina.
Nagle koło jej odsłoniętych przed zimnem nóg pojawił się jej szkolny kufer. Najwyraźniej Potter zdążył ją spakować i teleportować jej bagaż na zewnątrz. Wszystkie obrazy minionej nocy spadły na nią jak lawina: wściekła i pełna bólu mina Jamesa, krew Christiana na jego twarzy, dłoniach i ubraniach, Potter spluwający do zlewu czerwoną śliną i Chris wrzeszczący na nią przed chwilą. Wydała z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk, po czym schyliła się, chwyciła pierwszy z brzegu kamień i cisnęła nim w jedno z okien. Zupełnie nie myślała nad tym, co robi. To był impuls silniejszy od niej.
– Uważaj! – Usłyszała jeszcze głośny krzyk blondyna, więc odruchowo chciała się schylić i zasłonić głowę dłońmi, ale nie zdążyła.
Poczuła mocne uderzenie w czoło, które niemal zwaliło ją z nóg. Zaklęła pod nosem, przytykając palce do pulsującego bólem miejsca. Najwyraźniej kamień natrafił na zaklęcie chroniące dom i się od niego odbił, wracając do Evans. Mogła się tylko cieszyć, że Christian zdążył ją ostrzec, bo inaczej niewątpliwie dostałaby prosto w oko, a tak przynajmniej odrobinę się uchyliła.
Chłopak objął ją w talii na wypadek, gdyby zemdlała i ostrożnie odgarnął jej rude włosy z czoła.
– Krwawisz – wyszeptał, nieco zawstydzony swoim wcześniejszym wybuchem.
Kręciło jej się w głowie, a ból był tak koszmarny, że musiała zagryźć zęby na wnętrzu policzka, ale najpierw zamierzała wyjaśnić mu wszystkie niejasności.
– Posłuchaj, Chris. Wyobrażam sobie, jak to musiało wyglądać z twojej perspektywy, ale mogę ci przysiąc na wszystko, że między mną a Jamesem nic nie ma. A mieszkanie tutaj niczym nie różniło się od naszych dormitoriów, ani razu nie byłam nawet w jego pokoju... – Urwała na chwilę, żałując, że z tym wyskoczyła, bo chłopak wychwycił tę niewypowiedzianą informację.
– Ale on był w twoim – wywnioskował, po czym puścił jej talię, bo Lily nie wyglądała, jakby miała zemdleć, chociaż krew z rany na czole spływała jej już aż do brody.
Zagryzła wargi i wyciągnęła do niego rękę, bo nie czuła się zbyt pewnie. Nadal szumiało jej w uszach od niespodziewanego uderzenia. Miała wrażenie, że nie wyrwał dłoni z jej uścisku tylko z tego powodu. Dzięki ci kamieniu, pomyślała i znowu przycisnęła palce do piekącej rany.
Już miała zacząć się tłumaczyć, jednak Christian ponownie zabrał głos.
– Ja po prostu... Ty mu się podobasz i nie mogłem znieść tego, że przez ten cały czas jesteś z nim – powiedział tak cicho, że musiała się zbliżyć, aby go zrozumieć.
Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo usłyszała za plecami swoje imię.
– Wszystko w porządku, Lily? – spytał Syriusz, podchodząc do nich powoli.
Przyszedł z innej strony niż oni, prawdopodobnie od wejścia głównego, więc pewnie nie widział się jeszcze z Jamesem. Gdyby tak było, nie byłby dla niej taki miły.
Evans odwróciła się do niego, a po jej policzkach mimowolnie spłynęły kolejne łzy. Czuła, jakby rozpadała się w środku na części. Black pokonał ostatnie dzielące ich metry w kilku susach i wyciągnął ramiona, żeby ją objąć, ale zamarł nagle, spoglądając na jej rozcięte czoło. Obrzucił jeszcze wzrokiem zakrwawioną twarz i koszulkę Chrisa, a potem dorobił sobie do wszystkiego własną historię. Jego usta wykrzywiły się w grymasie i ruszył w kierunku blondyna jak tygrys, szykujący się do skoku.
– Uderzyłeś ją?! – Jego głos przez chwilę bardzo przypominał warczenie psa.
Lily szybko wskoczyła między chłopaków i położyła dłonie na ramionach Syriusza, żeby zapobiec kolejnej bójce.
– To nie tak. – Zaparła się nogami w miejscu, bo Black popchnął ją tak, że plecami wpadła na Christiana. Na pewno nie była trudną do usunięcia przeszkodą, więc zmusiła bruneta, aby na nią spojrzał. – Uspokój się, dobrze?
W jego oczach zobaczyła błysk zniecierpliwienia, dlatego od razu zaczęła mu tłumaczyć, co się stało. Zaczęła od końca, czyli od rzucenia kamieniem w dom, bo inaczej Syriusz po prostu odstawiłby Lily na bok i pokazał Chrisowi, co myśli o biciu dziewczyn. Potem opisała ich kłótnię, a właściwie awanturę z Jamesem, podkreślając, że to wszystko było jej winą. Co jakiś czas łamał jej się głos, ale wreszcie przedstawiła Blackowi całą sytuację. Chłopak założył ręce na piersi i zmarszczył brwi, słuchając uważnie koleżanki. Na koniec westchnął tylko i przejechał dłonią po twarzy.
– Myślę, że powinieneś... – dodała jeszcze, ale brunet jej przerwał.
– Wiem, co powinienem – warknął agresywniej niż zamierzał. – Przepraszam, Evans, ale naprawdę się nie popisałaś. Pójdę go poszukać.
I już go nie było. Lily zdawała sobie sprawę, że nie zasłużyła na lepsze potraktowanie po tym, co zrobiła, ale mimo tego jej oczy ponownie się zaszkliły. Zbliżyła się do Christiana i ostrożnie wplotła palce w jego dłoń. Chłopak nie oponował, więc zrobiła jeszcze jeden krok w jego stronę, a on objął ją mocno w pasie.
– Dobrze się czujesz? – zapytał delikatnie i wyswobodził rękę z jej uścisku, żeby przyłożyć ją do jej mokrego od łez policzka.
– Nie – wyszeptała, a usta jej zadrżały, pokazując, jak bardzo była rozdygotana emocjonalnie.
Chris przez chwilę się wahał, ale pochylił się i przycisnął wargi do jej własnych, aby choć na chwilę je ustabilizować. Dziewczyna przylgnęła do niego tak blisko, jakby stopili się w jedno ciało. Nie przeszkadzało jej to, że był cały zakrwawiony i że stali na śniegu bez kurtek. Obejmowała go za szyję tak mocno, jakby od tego zależało jej życie. Mogłoby się wydawać, że gdyby go puściła, całkiem by się załamała, a on utrzymywał ją w jednym kawałku. Choć zdawało się to już niemożliwe, przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej tak, że jej kości biodrowe wbiły się w jego brzuch.
A potem tylko płakała w jego usta, trzęsąc się z zimna, smutku i bólu, które zawładnęły jej ciałem i umysłem.
***
Dochodziła północ, a Julie piła kolejny łyk Ognistej Whisky, już nawet się nie krzywiąc, ale i tak była daleko za Willem i Aileen, którzy właśnie się z czegoś głośno śmiali. Dziewczyna sądziła, że alkohol bardziej na nią wpłynie, jednak nie czuła na razie żadnej znaczącej różnicy, oprócz ciepła rozchodzącego się wzdłuż przełyku. Najwyraźniej wypiła jeszcze za mało.
Aileen natomiast była tak wstawiona, że zaczęła coś niezrozumiale bełkotać. Chyba próbowała zapewnić brata, że nie jest ani trochę pijana, co z boku wyglądało dość komicznie, bo Will wierzył w każde jej słowo i zdawał się być oburzony. Co chwilę podsuwał szatynce butelkę, aby w końcu" wyszła ze stanu trzeźwości. Julie zaczęła chichotać, obserwując tę dwójkę.
– Pszecie koś musi zaować światomość – powiedziała Johnson, chcąc stuknąć Willa po nosie, ale trafiła w jego policzek. – Czeba was pilnować.
Jednak zaraz po tych słowach, głowa Aileen opadła na podłokietnik i już po chwili dziewczyna chrapała sobie w najlepsze. Julie spojrzała na nią ze szczerym rozbawieniem. Zawsze wiązała alkohol z nieprzyjemnymi wspomnieniami, a okazało się, że mógł być także powodem do śmiechu.
Will odwrócił się do niej z zagubioną miną, jakby nie wiedział, dlaczego jego siostra nagle zamilkła. W jednej ręce nadal ściskał jej butelkę, w której znajdowało się jeszcze trochę płynu. Distim uśmiechnęła się do niego szeroko i pociągnęła następny łyk, kiedy chłopak przejechał nieobecnym wzrokiem po jej twarzy.
– Jesteś mniej pijana od A. – Zdziwił się, jakby to było coś niewiarygodnego, a potem podetknął jej pod nos drugą butelkę.
Już po kilkudziesięciu minutach, Julie mogła uczciwie przyznać, że się upiła. Od pewnego czasu śmiali się do łez z jakiegoś słowa, które powtórzyli wielokrotnie, aż zaczęło brzmieć jeszcze dziwniej. Brunetka nie pamiętała nawet, jakie to było słowo, ale jej policzki nadal bolały ją od niepowstrzymanego śmiechu.
– To najzabawniejszy wyraz na świecie – stwierdził Krukon, kiwając gorliwie głową. – Tylko nikomu nie mów, to będzie nasza tajemnica. – Przyłożył trzęsący się palec do uśmiechniętych ust. – Nie możesz o tym nawet myśleć, rozumiesz? – Przybrał poważną minę, a Julie szybko przytaknęła i podniosła dłoń jak do przysięgi.
– Bąbelkowy pakt – oznajmiła spokojnie, dumna z siebie, że przypomniała sobie to słowo, ale chłopak przycisnął rękę do jej warg.
Jej oczy się rozszerzyły i powędrowała wzrokiem na jego twarz, która znajdowała się tylko kilkanaście centymetrów od niej. Zachichotała cicho, wyobrażając sobie bąbelki w swoim mózgu, które zajęły całą szufladę racjonalnego myślenia. Przysunęła się do Willa, a on prześlizgnął swoją dłoń z jej ust na policzek i odgarnął jej czarne włosy za ucho.
– Pakty trzeba przy... pieczę... to... wywać – wydusił z siebie z wyraźnym trudem, ponieważ ostatnie słowo było za ciężkie do wymówienia, więc rozbił je sobie na kawałki.
Gdyby była trzeźwa, w tym momencie pewnie by zemdlała albo zrobiła coś głupiego, lecz teraz po prostu patrzyła z podekscytowaniem na zbliżającego się do niej chłopaka. Przywarł do jej ust tak gwałtownie, że aż się zdziwiła. Smakował głównie alkoholem, który jeszcze przed chwilą opróżniali wspólnie z butelek. Wplótł palce w jej włosy, a Julie zarzuciła mu ręce na szyję, starając się zrobić wszystko jak należy. Nigdy wcześniej się nie całowała, więc miała wrażenie, że każdy jej ruch był wielką, lśniącą tablicą z tym napisem. Zdawało jej się, że porusza ustami za wolno, że nie nadąża za Willem, który obejmował ją właśnie w pasie. Mimo wszystko, czuła się naprawdę cudownie, jakby nagle stała się lekka jak piórko. Zacisnęła mocno powieki, wdychając zapach alkoholu i chłopaka. Zaraz potem zakręciło jej się w głowie, więc cofnęła się ostrożnie i oparła o kanapę, oddychając ciężko. Johnson odsunął się i spojrzał na nią, marszcząc brwi, jakby coś mu się nie zgadzało. Julie miała nadzieję, że nie powie jej teraz, że okropnie całuje, bo chyba by się załamała. Ale to było całkiem prawdopodobne. Przecież mówiło się, że pijani ludzie byli bardziej szczerzy niż na trzeźwo. Jednak usłyszała coś jeszcze gorszego.
– Jakoś... inaczej pachniesz – powiedział cicho, nadal się nad tym głowiąc. Najpierw nie wiedziała, o co mu chodzi, lecz zaraz dodał: – I inaczej smakujesz, Natt.
Julie zdawało się, że to jedno imię całkiem ją otrzeźwiło. Na jej policzki wypłynęły łzy, zanim jeszcze zdążyły dotrzeć do niej jego słowa. Pokręciła głową i zasłoniła usta dłonią, aby nie wydobył się z nich szloch. Te usta, które przed paroma sekundami całował. Nie mogła uwierzyć, że pomylił ją z Natalie.
– Co się dzieje? – zapytał z zaniepokojeniem, kiedy dziewczyna zaczęła histerycznie oddychać i dławić się łzami.
Nie zdołała się odezwać, więc tylko zerwała się z kanapy, ale to nie był dobry pomysł, bo zaraz straciła równowagę i upadła na kolana. Will wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać, lecz przeczołgała się tak, żeby nie mógł jej dotknąć, a potem podniosła się na nogi, czując, jak huczy jej w głowie. Kiedy siedziała było zdecydowanie lepiej. Dobiegła do schodów i wdrapała się na górę w błyskawicznym tempie. Zatrzasnęła za sobą drzwi od dormitorium i osunęła się po nich na podłogę.
W uszach ciągle dzwoniły jej te same słowa. Inaczej pachniesz. Inaczej smakujesz. Ukryła twarz w dłoniach i znowu zalała się łzami. W jej słowniku inaczej" oznaczało po prostu gorzej".
Objęła kolana ramionami tak ciasno, że wyglądała jak maleńka kulka i spędziła w tej pozycji całą noc, na zmianę płacząc i drzemiąc. Dopiero nad ranem ilość wypitego przez nią alkoholu dała o sobie znać i dziewczyna musiała się w końcu poruszyć i pobiec do łazienki. Nie miała pojęcia, czy Will będzie pamiętał to, co się stało, ale nie sądziła, że mogłaby teraz spojrzeć mu w oczy. Pochyliła się nad toaletą, odgarniając włosy z twarzy. Nie wiedziała, czy bardziej bolała ją głowa, czy było jej niedobrze, ale obie te rzeczy w połączeniu ze złamanym na kawałki sercem stały się naprawdę nie do zniesienia. Miała ochotę położyć się spać i zapomnieć o całej sytuacji, lecz mdłości zamierzały skutecznie jej to uniemożliwić.
***
James siedział na parapecie w pokoju, który wcześniej zajmowała Lily i patrzył przez okno, zaciskając wciąż zakrwawione palce na zasłonach. Widział, że kłóciła się z Dulcosem, ale odczuwał tylko niewielką satysfakcję z tego powodu. Odwrócił się powoli i jednym ruchem różdżki wysłał zapakowany kufer dziewczyny przed dom. Miał nadzieję, że bagaż wyląduje na stopie Christiana, jednak niestety tak się nie stało. Potter skrzywił się z rozczarowaniem i zaraz później wpatrzył się w twarz Evans, przez którą w tym samym momencie przewinęło się mnóstwo emocji: od zdziwienia, po wściekłość. Czuł się coraz gorzej, widząc jej mokre od łez i zaczerwienione od zimna policzki. Nie powinien był wyrzucać jej na zewnątrz w samej sukience, ale poczucie winy zniknęło już jakiś czas temu, kiedy ten kretyn zarzucił jej na ramiona swoją bluzę, jakby tym mógł naprawić całą sytuację.
Mimo niegasnącej złości na dziewczynę, zamarł w bezruchu, gdy schyliła się po kamień, a potem rzuciła nim w stronę domu. Zdążył tylko krzyknąć głośno jej imię, przyciskając nos do szyby i obserwując, jak kamyk wrócił do niej niczym bumerang i uderzył prosto w jej czoło. Widział, że zaczęła krwawić, ale zaraz pojawił się przy niej Dulcos i położył swoje brudne łapy na jej talii. James zaklął pod nosem i z jeszcze większą irytacją odsunął się od okna. Nie miał zamiaru dłużej na to patrzyć.
Rozejrzał się po pokoju, żeby upewnić się, czy nikt nie był świadkiem jego żałosnego krzyku. Lily dopiero co złamała mu serce, a on i tak się o nią martwił. Przejechał dłonią po twarzy, po czym przeczesał powoli włosy, próbując się uspokoić. Zauważył, że na ręce nadal miał krew blondyna, więc z grymasem skierował się do łazienki, aby jak najszybciej się jej pozbyć.
Odkręcił wodę i obmył sobie policzki, myśląc, że to przyspieszy ochłonięcie. Następnie zużył prawie całą kostkę mydła, żeby wyszorować dokładnie skórę i pozbyć się wszelkich śladów bójki. Nie zwracał nawet uwagi na nieprzyjemnie pieczenie, które świadczyło o tym, że prawdopodobnie poranił sobie knykcie, kiedy uderzał Dulcosa w twarz.
W końcu, gdy jego dłonie były już idealnie czyste, wplótł je we włosy i zamknął oczy, czując, jak zimna woda ścieka po jego nadgarstkach aż do łokci. Chyba po raz pięćdziesiąty od wyjścia z kuchni przejechał językiem po zębach i natrafił na dziąsło, na którym nadal czuł smak krwi. Nie mógł się do tego przyzwyczaić ani nawet w to uwierzyć. Uchylił powieki, a potem usta i spojrzał w lustro, marszcząc brwi. Jednak sobie tego nie wyobraził – Christian naprawdę wybił mu jedynkę. James zacisnął szybko wargi, nie próbując się oswoić ze swoim nowym wizerunkiem. Wyglądał jak kryminalista! W dodatku musiał czekać do powrotu do szkoły, żeby pielęgniarka to naprawiła, bo wątpił, żeby ktoś z jego znajomych był w stanie to zrobić. Oznaczało to także, że jego rodzice dowiedzą się o bójce, chyba że wymyśli jakieś inne wytłumaczenie utraty zęba. W tamtej chwili naprawdę żałował, że Evans ich od siebie rozdzieliła...
– Jesteś tu, James?!  – Nagle usłyszał głos Syriusza, dobiegający z korytarza.
Błyskawicznie zakręcił wodę, bo nie miał zamiaru z nikim rozmawiać, ale Black i tak wszedł powoli do pokoju, a potem do łazienki. Potter od razu po jego minie zorientował się, że już o wszystkim wiedział. Pewnie rozmawiał z Lily, bo raczej nie z Dulcosem.
– Możesz zostawić mnie samego? – zapytał cicho chłopak, starając się jak najmniej otwierać usta.
Syriusz jednak wytrzeszczył na niego oczy i pokręcił głową z niedowierzeniem.
– Stary, nie masz zęba – powiedział ze zdziwieniem, ale zaraz tego pożałował.
– Serio? Nie zauważyłem – warknął ironicznie James, po czym wytarł wilgotne dłonie w jeden z ręczników.
Chwilę później przypomniał sobie, że to była łazienka Lily, więc odrzucił go na ziemię ze złością. Nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Już nigdy więcej.
Black obserwował go uważnie i chwycił go za ramię, kiedy chłopak próbował go wyminąć.
– Tak właściwie przyszedłem, żeby zabrać cię na twoją imprezę – powiedział, ignorując skwaszoną minę przyjaciela. – Żadnych protestów, to ci dobrze zrobi. – Uśmiechnął się szeroko i poruszył brwiami.
James zastanowił się, ale w końcu przyznał mu rację. Może rzeczywiście teraz tego potrzebował. Ruszył za Syriuszem i już po paru minutach siedzieli na kanapie w salonie, a Potter po raz pierwszy tego wieczora złamał zasadę goście ponad Ognistą". Prawie nie słuchał kolegi, który ciągle coś do niego mówił, ale był mu wdzięczny za tę paplaninę. Co jakiś czas stukali się szklankami, a James powoli zapominał o powodzie swojego smutku. Do momentu, kiedy podeszła do niego jakaś dziewczyna i przysiadła po jego lewej stronie. Na początku był przekonany, że to Lily i już miał zamiar ponownie dać upust swoim emocjom, ale potem przyjrzał się dokładniej i stwierdził, że się pomylił. Uśmiechała się do niego szeroko i miała identyczne włosy jak Evans, jednak spięła je do góry w całkiem ładną fryzurę. Zorientował się, że popełnił błąd w ocenie dopiero wtedy, gdy zauważył mocny makijaż na jej twarzy. Lily prawie nigdy się nie malowała i nie uważał, żeby było jej to potrzebne... Zacisnął zęby, wyrzucając ją ze swoich myśli i skupiając się na rudowłosej, która siedziała teraz przy jego boku. Właśnie wyciągnęła swoją szklankę w jego stronę i powiedziała coś, czego nie usłyszał w tym gwarze. Pochylił się odrobinę do przodu i przyszło mu do głowy, że dokładnie taki był jej plan, bo uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Zatańczymy? – zapytała, trzepocząc umalowanymi rzęsami.
Mimo makijażu wydawała się być młodsza od niego, więc pewnie chodziła do szóstej klasy, ale nie miał pojęcia, w którym była domu. Opróżnił szklankę do końca, a potem chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął w stronę tańczących. Zmarszczył brwi, kiedy minął dwie Puchonki, które o mało nie zginęły podczas przedostatniej pełni, a teraz tańczyły razem, śmiejąc się głośno, lecz stwierdził, że później zapyta o nie Syriusza. Przyciągnął do siebie rudowłosą dziewczynę i splótł palce z jej dłońmi, przywołując uśmiech na twarz. Zaczął się poruszać w rytm muzyki. Co jakiś czas ktoś nadeptywał mu na stopy lub uderzał w niego plecami, ponieważ na parkiecie nie było tak dużo miejsca, mimo specjalnie na tę okazję powiększonego salonu. Nikt jednak nie narzekał na niewygodę, wszyscy po prostu się bawili. Obok niego Peter nerwowo ściskał dłonie Gabriele i pozwalał się prowadzić wyraźnie podpitej dziewczynie, natomiast z drugiej strony Natalie machała włosami jak piosenkarka i skakała razem z pałkarzem drużyny Gryfonów.
– Jak masz na imię?! – przekrzyczał muzykę i skupił uwagę na swojej partnerce, odwracając wzrok od roześmianej Natt, która przypominała mu o Lily.
– Anne – odpowiedziała i zrobiła przed nim zgrabny piruet.
Uśmiechnął się, po czym złożył na jej dłoni delikatny pocałunek. Anne zachichotała i przysunęła się do niego, zarzucając mu ręce na ramiona, mimo że piosenka była raczej skoczna. W pewnym momencie muzyka przycichła i po pomieszczeniu rozległ się magicznie wzmocniony głos Syriusza, który ogłaszał, że za chwilę rozpocznie się odliczanie do północy i wszyscy powinni wyjść do ogrodu, żeby podziwiać ich niezwykłe fajerwerki. Przynajmniej on trzymał rękę na pulsie i pamiętał o głównej atrakcji wieczoru, bo Potterowi całkiem wyleciało to z głowy.
Gromada osób ruszyła do drzwi tarasowych i powoli opuścili salon. Anne nadal trzymała mocno dłoń Jamesa, a on szczególnie nie protestował. Rozejrzał się dyskretnie, czy w pobliżu nie było gdzieś Lily, ale nigdzie jej nie dostrzegł. Najwyraźniej pogodziła się już z Dulcosem i teraz postanowiła zamieszkać u niego.
Chciał zacisnąć ręce w pięści, zapominając, że palce Anne obejmowały jego własne. Szybko ją przeprosił, starając się na dobre wyrzucić myśli o Evans ze swojej głowy. Nie było to jednak takie proste.
Syriusz zaczął odliczanie, a po chwili kilkadziesiąt osób mu zawtórowało. Wszyscy czekali na pokaz fajerwerków, których przygotowanie zajęło im sporo czasu, ale James chyba jako jedyny milczał i nie patrzył w tym samym kierunku, co inni.
Gdy z gardeł całego tłumu wydarł się głośny krzyk zero!", zdał sobie sprawę z tego, że właśnie wszedł w Nowy Rok bez zęba i kawałka serca, który zniknął wraz z odejściem Lily.
Wszedł w Nowy Rok z niewłaściwą rudowłosą u boku.
***
Witam serdecznie.
Po tak długiej przerwie przychodzę z najdłuższym rozdziałem w historii tego bloga, więc to może mała rekompensata za tyle czekania. Jestem już równo dwa tygodnie po maturach, ale zaczęłam pisać dopiero tydzień temu i zdziwiłam się, że tak szybko mi to poszło. Co do matur, myślę, że było w porządku, chociaż to się jeszcze zobaczy. Temat rozprawki z polskiego był cudowny i naprawdę się cieszyłam, kiedy go przeczytałam, a rozszerzenie z fizyki poszło mi zadziwiająco dobrze i nie było takie trudne, jak myślałam, że będzie. Teraz mogę tylko czekać na wyniki i podziękować wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki w tym okresie.
A teraz przechodząc już do rozdziału. Kiedy pisałam jego mini plan, stwierdziłam 'O, kurczę, to wyjdzie strasznie długie'. No i rzeczywiście. W sumie to może niektórych odstraszyć, bo pewnie są tacy, którzy wolą zdecydowanie krótsze fragmenty. Rozdział wyszedł na jakieś 19,5 stron Worda i właściwie był gotowy już w sobotę wieczorem, ale musiałam go jeszcze raz przeczytać i poprawić wszystkie cudzysłowy, bo robiły mi małe psikusy. Wczoraj nie było mnie cały dzień w domu, więc rozdział dodaję dopiero dzisiaj. W sumie jedynym, czego mi brakowało był tytuł, ale wczoraj, kiedy kładłam się spać, wymyśliłam te "Fajerwerki gniewu", choć pewnie brzmi to głupio, jednak chyba odnosi się do całego rozdziału, a właściwie sytuacji Lily-James-Chris.
Pojawił się ten upragniony przez niektórych pocałunek Willa i Julie, ale chyba nie w takich okolicznościach, jakich oczekiwaliście. 
Kiedy opisywałam tę bójkę z perspektywy Jamesa, czułam jego złość i sama wkurzałam się na Lily, dlaczego ona mu to robi. Mam nadzieję, że dobrze przedstawiłam jego uczucia.
Nie wiem, co jeszcze pisać, ale pewnie o czymś zapomniałam.
Mam teraz wakacje, więc powoli wezmę się za nadrabianie moich kolosalnych zaległości na Waszych blogach, chociaż i tak czuję, jakby dni były za krótkie, mimo że praktycznie nic nie robię.
Co do gifa, przepraszam za tę jakość przy Aaronie, ale tak wyszło, bo musiałam go powiększyć, żeby pasował do reszty. W każdym razie da się coś zobaczyć :)
To chyba tyle, pozdrawiam gorąco i liczę na to, że rozdział przypadnie Wam do gustu.
Całusy!

12 komentarzy:

  1. Och, warto było czekac!!! Przykro mi to mowić, ale Lily faktycznie jest winna. Jestem świadoma, ze ona nie chciała niczego złego, ze jej zamiarem nie jest granke na dwa fronty i ze w tym momencie chce byc z Cheisem, nawet jesli kiedyś się to zmkeni. Ale po prosu... Nke mozna robic takich rzeczy. Nke mozna w taki sposob zachowywać się wobec faceta, który nke jest Twoim chłopakiem, a wiesz; ze mu się podobasz. Nie mozesz zapraszać swojego chłopaka na imprezę, ktora taki kolega organizuje i liczyć, ze wszystko bedzie okej. Nie mozesz sie dziwić, ze obydwaj nie sa wściekli na siebie nawzajem, ale i na Ciebie, bo faktycznie Twoje zachowanie wyglada dwuznacznie, nawet jesli nie jest tk Twoj zamiar. Byłam troche zła na Jamesa, ale bardziej na Chrosa, bo jednak Potter sie powstrzymał na chwile. Choc nie moge powiedzieć, zebym sie troche nie bała o jego zdrowie. Ale jesli mam typować drugiego winnego, to mimo wszystko bedzie to Chris, a nie James. Mam wielka nadzieje, ze nie bedzie szukał pocieszenia u tej Anne, choc z drugiej strony moze Lily zrozumiałaby, jak to jest. Bo moze ona i w tej chwili nie jest świadoma i zakochana w Jamesie, ale w którymś momencie zaczął on byc dla niej na tyle ważny, ze jej smutek i ból nke sa związane tylko z tym, ze potraktowała zle kolegę, który udzielił jej pomocy, ale i tym, ze ten kolega jest dla niej bliski. Mysle,, ze ona musi na spokojnie towszystko przemyśleć, bo inaczej bedzie cały czas taka drama. Jesli chodzi o Julię i Willa, nadal jestem za tym, ze lubię ich oboje, ale do siebie oni nke pasują. Uwazam, ze Julii powinno byc przede wszystkim głupio za to, ze pocałowała chłopaka, który ma dziewczynę, jej koleżankę... Nawet jesli tozumiem, ze przezywa tragedie... Ale troche mnie dziwi, ze w ogole nie przeszło jej to przez mysl. Co do Puchonek, to troche mnie zdziwiło, ze dopiero po południu/ wieczorem zaczęły zastawiać się, co zrobic, bo chyba musiała buc taka pora, skoro od razu pojechały tym blednym Rycerzem. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie, ze one faktycznie nie pomyślały, ani troche, ze przecież to jest impreza, ale spoko. W każdym razie ciesze sie, ze Michelle miała szanse zobaczyc w Syriuszu kogoś innego i liczę, ze wreszcie zaczną ze sobą rozmawiac. Dobrze, ze dziewczyna zinterpetowala jego zachowanie w taki sposob, a nie ze Np. Jak moze znów ja olewać ;)
    Było troche błędów interpunkcyjnych, acz niewiele ;)
    Zaoraszam serdecznie na niezaleznosc-hp.blogspot.com (nowy adres), jestem bardzo ciekawa Twojej opinii :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dzień dobry! Albo raczej dobry wieczór!

      Przepraszam, że tak późno przychodzę z komentarzem, ale jutro mam ostatnie (CHYBA) sprawdziany i trzeba było się do nich troszkę poduczyć. Wyszło trochę inaczej niż planowałam, ale jakoś poszło, to się liczy!

      W tym rozdziale zniszczyłaś moje serce na kawałki! Ono się rozpadło w drobny pył! To było tak wyniszczające, że aż przykre!

      Lily zachowała się jak najzwyklejsza s*ka! Brzydkie słownictwo, bo brzydkie, ale całkiem zasłużone! To co zrobiła Lily w tym rozdziale, chyba przeszło wszelkie normy! Nie dość, że James ją ugościł i przyjął pod swój dach, to ona mu się tak okrutnie odpłaciła, bo nie mogła pohamować swoich żądzy i hormonów! Zaprosiła Chrisa -rozgotowaną kluchę- i w domu JAMESA wsadziła mu język w gardło i to na oczach właściciela, którego tak okrutnie wodzi za nos! James ma rację niech się laska zdecyduje, bo serio to co ona mu robi, nie jest sprawiedliwe, a wręcz haniebne!

      Kolejna osoba Chris! Jego osobę to naprawdę powieszę za kudły i zetnę mu łeb! Ja tego gościa tak bardzo nienawidzę!!! Krew mnie zalewa, jak coś o nim czytam! Mam nadzieję, że w końcu jego choroba, go powali z nóg i trafi do trumny, bo już naprawdę, mnie coś bierze! Życzę mu okropnie, ale niech on umrze, ale wcześniej, niech Lily mu powie, że wybiera Jamesa! Żeby poczuł to samo co James, a potem może zdychać jak robal w ziemi. Szkoda, że mocniej nie oberwał, bo chętnie bym zobaczyła jego głowę na lodówce. Oj, chyba za dużo GoT się naoglądałam, hihihi ;3
      Szkoda, doprawdy szkoda, że Syriusz go jeszcze nie dobił, to by było cudowne! Chris i Lily są siebie warci!

      James mój biedny, James! Chodź tu do mnie, ja Cię utulę! <3 Po co ci Lily, kiedy masz mnie u boku? Tak bardzo narcyzm, hihi. Naprawdę, ta sytuacja zniszczyła, nie tylko Jamesa, ale i mnie. Serce mi się rozpadło w drobny pył... Niech Lily się teraz stara, bo ja jej tego tak łatwo nie wybaczę i myślę, że James również. Bo swoim zachowaniem, pokazała coś okropnego. Za gorsz podziękowania, za grosz! Okropieństwo!!!

      Usuń
    2. Kolejna akcja, która mnie zniszczyła! Will i Julie, jejuniu! Już chyba sto razy wolałabym, żeby się odsunął nagle i powiedział, że to nic nie znaczy, niż odparł, to co odparł. ON pomylił ją z Nat! Julie, Ty moja biedaczko... Tak mi Cię szkoda, niezwykle... Nie zasługujesz, na to co cię spotyka, zasługujesz na znacznie więcej. Przez tę sytuację jeszcze mocniej kibicuję Julie, bo liczę, że Will ogarnie dupę i nawet, jeśli nie pamięta tego co się stało, to wywnioskuje coś z zachowania Julie, bo ono zapewne się zmieni... Moja Julie... <3

      Melle, lov U <3 Rany jak ja kocham, tę osóbkę! Jest taka pozytywna i zakręcona! Mimo, że jest ostrożniejsza od Tiny, to nie traci na wartości. Jak tylko przeczytałam, że dziewczyny jadą do Huncwotów, to niezwykle liczyłam, tylko na to, by Melle spotkała się z Syriuszem i byli! Syrelle <3 AWWWWWWW!!! Mogło być tak ciekawie i uroczo, bo oni są genialni, ale nie, bo kto zepsuł chwilę, no kto?! Lily!! Zaraz oszaleję! Jak ona mogła popsuć szykujące się Syrelle?! No jak?! Wredota jedna! Dobrze, że Syriusz zaciekawił jeszcze bardziej Melle! Pokazał swoją inną stronę i urzekł, albo nie sprawił, że poczuła zew, który każe jej się temu przyjrzeć. Czyli będzie więcej Syrelle <3 O BOŻE! Niesamowicie na to liczę i o tym marzę! Czekam na Syrelle!

      I w końcu doszłam do Anne <3 Nie wiem jaką planujesz ją zrobić, czy sukowatą i pustą, chociaż mam nadzieję, że nie, bo mam dość lasek, czy dziewczyn Jamesa, które są głupie jak but, to się robi męczące. Liczę, że pod warstwą makijażu skrywa się niesamowicie mądra osóbka! Dokładnie jak Lydia <3 Anne "gra" Holland i to pewnie dlatego ta niezwykle ją pokochałam, mimo sprzecznych sygnałów i małej ilości wystąpień... Holland robi swoje, tak samo jak i Dylan <3 Dlatego ja będę szipować Regulusa i Anne <333 To będzie mój szip życia tutaj! Pewnie i tak nigdy oni się nie spotkają ani nic z tych rzeczy, to i tak ich szipuję! Holland i Dylan to awww wszędzie bym ich połączyła ze względu na Stydię, hihi <3 Tak więc Anne i Regulus, szip życia na TEE <3

      To chyba na tyle dzisiaj. Rozdział był genialny i mimo, że mnie rozkleił i zniszczył moje serce, to go uwielbiam! Kocham Jily, Syrelle, Willie no i mój wymysł Reanne <333

      Kocham takie długie rozdziały i chętnie poczytam kolejne o podobnej długości! A no i powiem, że szacun wielki. Pisać rozszerzenie z fizyki, podziwiam przez duże P, bo ja nic nie rozumiem z fizyki i jestem z niej kompletną nogą. Życzę dużego przypływu weny i czekam niecierpliwie na kolejną notkę!

      Pozdrawiam, Livv {dryfujaca-lilia.blogspot.com}

      Usuń
  3. Jej, co też matura może zrobić z człowiekiem! Nie dość, że rozdział był długi (nie dociera do mnie, że ktoś może nie lubić długich rozdziałów - to brzmi, jakby nie lubił czytać, a jeśli nie lubi czytać, to po co tu wchodzi?), to jeszcze - moim zdaniem - to był Twój najlepszy, jak do tej pory. Naprawdę! Czytając, sama zastanawiałam się, który fragment jest najbardziej udana, który jest moim ulubionym, ale z każdym kolejnym byłam coraz bardziej zachwycona i teraz już nie wiem :) Bardzo się przyłożyłaś, każde słowo było na swoim miejscu, sporo zwrotów akcji, mocne pointy... Wspaniale!
    James jak zwykle najsłodszy (tylko ten wybity ząb chyba za bardzo mnie rozśmieszył), Syriusz syriuszowy, Lily "mientka frytka", a scena pocałunku pomiędzy Julie i Willem była szokująca i straszna! Aż poczułam grozę, kiedy to czytałam :) Trudno o większą porażkę na tej linii, niestety. Już chyba lepiej byłoby, gdyby od niej uciekł, a nie pomylił ją z Natt... W ogóle muszę przyznać, że Natalie nie była w tym rozdziale tak irytująca jak zwykle, aż miło :)
    W każdym razie gratuluję rozdziału, był naprawdę świetny. Pisz szybko kolejny!
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG OMG OMG!
    Dzień dobry! Powiem tylko tyle, że jest to jeden z najlepszych blogów Jilly jakie czytałam! To tak tylko na wstępie.
    Co do rozdziału to wow. Co tu się dzieje? Tyle akcji, że morda mi się cieszy.
    Chris ty pieprzowy dupku! Ostatnio miałam o nim lepsze zdanie, ale ten rozdział popsuł wszystko. Umieraj na te swoją chorobę w męczarniach, cwelu.
    Tak, to była głównie wina Lily, ale skoro wiedział, że to jest dom James' a to mógł przewidzieć awanturę. No kuźwa krukon,a wątki same się łączą.
    Och Lily.. Jednocześnie mi jej żal, a z drugiej strony mam ochotę zasadzić jej soczystego kopniaka w tyłek. James zrobił dla niej wszystko, był taki kochany, a ta się tak odwdzięcza. Ehh..
    Trzymaj się James kochanie <3! Zua Lili :(.
    Ja już taka zadowolona, że jest ten moment Willie, a tu bang. Pomylił ją z Natt !?! Boże, jak mogłeś to zrobić?! Przecież oni muszę być razem! Natalie mówimy bye! Nie lubię idiotki... Niech ginie :).
    Syriusz jak zwykle najlepszy! Do Syriusza nigdy się nie można się przyczepić. Jest taki kochany..! Nie można tego samego powiedzieć o innych *ekhm.. Natt*. A i mam nadzieję, że w końcu się otworzy przed Michelle.
    Podsumowując... Jilly tak! Willie tak! Natt nie!! Chris nie! Jakiś sprzeciw? No i gitara, siema.
    Tak w ogóle życzę ci duużo weny i oczywiście czekam z niecierpliwością na następny! Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. ....
    ....
    ....
    ....
    Ale dlaczego...?
    Lily, to kupo smoczego łajna, jak mogłaś nie pomyśleć, że do tego dojdzie?!?! Tutaj raz mówisz, że nie miałabyś nic przeciwko spedzeniu z Jamesem czasu, a zaraz przyprowadzasz do jego domu Chrisa?!?!?! Jak mogłaś to zrobić Jamesowi?!?!
    I to był właśnie ten moment, w którym byłam tak zła jak to tylko możliwe. To bo jejku nie da się ukryć, że Lily popsuła wszystko.
    I to ma być naprawione. No jak nie to
    mnie coś chyba weźmie.
    Hmhmhmhm Syriusz i Melle! Modliłam się, żeby się spotkali xd Już czekam aż w końcu Syriusz pokaże swoją prawdziwą twarz orzed naszą kochaną Melle! Już się troszku ujawnił, a teraz żeby było tego jeszcze więcej.
    James bez zęba xd rozwaliło mnie to całkowicie xd
    Szczerze mówiąc Syriusz mógłby jeszcze raz przywalić Chrisowi. Jak ostatnio zaczynałam go trochę lubić, to teraz kiedy między Jamesem i Chrisem wywiązała dię bójka i że Chris w ogóle przyszedł do jego domu... No po prostu nie mogę go zdzierżyć.
    Jak oni to mogli zrobić Potterowi?!?!
    Jak zawsze uwielbiam Natt i jej uwagi :)
    Teraz może trochę Willie. Wolę Willa z Natt, więc nie byłam pewnie aż tak zawiedziona jak fanki willie, ale to co odstawił tam Will to było po prostu okropne. Ja rozumiem że on nie wiedział co się dzieje, ale zadał tym taki okropny cios Julie, że po prostu...
    Teraz ciekawe co z tym zrobisz czy will będzie o tym pamiętać, czy rozegrasz to całkiem inaczej...
    I jeszcze bardzo mi się podobała ta scena z Remusem i Natt :) tak fajnie przedstawiłaś ich przyjaźń :)
    I na koniec James. Koncówka i ostatnie zdanie powaliło na łapatki. Mam nadzieję, że James nie będzie się mocniej wiązał z Anne, choć może dobrze by mu to zrobiło. Po prostu ja jestem Jily forever i choćby Anne była nie wiem jak przemilą postacią i tak będę chciala Jily i koniec kropka XD
    Chyba wszystko prawda? Rozdział był przedługi i przecudowny! Tyle zwrotów akcji, tyle emocji, tyle wszystkiego... dziewiętnaście stron... Normalnie szczęka opadła...
    Teraz jestem zmuszona czekać na kolejne rozdziały... Ale będzie szybko, prawda?
    Życzę weny, czasu, pomysłow!
    Pozdrowionka,
    Bianka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i zapomniałabym o tym wspomnieć:
      ,,Gdy z gardeł całego tłumu wydarł się głośny krzyk „zero!", zdał sobie sprawę z tego, że właśnie wszedł w Nowy Rok bez zęba i kawałka serca, który zniknął wraz z odejściem Lily. Wszedł w Nowy Rok z niewłaściwą rudowłosą u boku." - ten fragment bardzo mi się spodobał. Niby taki poważny i poruszająca sprawę kłótni Lily, ale część o braku zęba po prostu mnie rozwaliła XD Nie mogłam się nie zaśmiać, mimo że byłam zła na ich kłótnię.
      No to chyba tyle chciałam dodać xd
      Pozdrowionka,
      Bianka!

      Usuń
  6. Hej kochana!

    Rety, rety, rety. Dawno mnie tu nie było za co bardzo przepraszam. Miałam za dużo na głowie. Teraz nadrabiam zalegości w czytaniu i powiem Ci, że czytając Twój blog, robiłam z przyjemnością! Aczkolwiek trochę we mnie wzbiera, bo Lily wszystko zepsuła!Miało być tak pięknie... Cóż jedyne co mi zostaje to czekać cierpliwie i pochłaniać następne rozdziały :D

    Pozdrawiam,
    Swarfiga

    OdpowiedzUsuń
  7. Heeeeeej!
    Zacznę od Julii. Szkoda mi jej ale zasłużyła, gdzie się w cudzy związek wpycha? Jeszcze Natt powinna jej przykopać! Tak dla zasady!
    O to teraz przejdźmy do Lilki. Głuuuuupia.... bardzo głuuuuupia. Jakby była taka zakochana w Chrisie to by zdobyła jego adres i do niego pojechała ale nie... narobiła Rogaczowi nadziei a później... eh nie będę komentować. Szkoda, że jej nikt nie przyłożył. Należało się....
    Proszę to szybciutko naprawić bo chcę już się cieszyć ICH szczęściem :)
    Pozdrawiam Luella

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej :)
    Nie jestem pewna, czy komentowałam już ten blog - oprócz prologu, który wczoraj przeczytałam, a w pierwszym rozdziale pacnęłam się w czoło mówiąc ,,Ja to już czytałam!!!'' xd ;D
    No więc, gdy skapłam się, że to mój 'zgubiony przez moją ciumowatą osobę' blog okazało się, że mam 2 rozdziały do nadrobienia więc dzisiaj, korzystając z tego, że mam wolne zabrałam się do czytania i komentowania...
    (To był taki wstęp i odpowiedź na pytanie ,,Dlaczego się tu pojawiłam?'' :D)

    Rozdział, jest iście powalający w długości. ,,Boże, jak ja to przeczytam!'' ---> moje słowa.
    Nie zrozum mnie źle, ale nie lubię AŻ tak długich.

    Jednak początek od razu mnie wciągnął. Syriusz robiący, nie, przepraszam, próbujący coś upichcić jest iście trudny do wyobrażenia (to chyba przez to, że w późniejszych czasach je... różne rzeczy), ale, dzięki tobie się to udało ;)

    To jednak nie oznacza, że rozdział mnie się podobał, ponieważ w późniejszej części złamałaś mi serce, a o to powody:
    ~Julie całuje się z Will'em (nie powiem, ucieszyłam się), ale później myśli, że to Natt; (
    ~James wyrzuca Lily z domu - auu!
    ~James tańczy z inną rudowłosą u boku - kolejne auu...

    Niemniej, jednak, bardzo spodobała mi się część z Puchonkami (solidarność domowa xD). Michelle i Tina to moje ulubione postacie, równające się z Syriuszem. Te kłótnie Syriusza i Michelle są uroocze ♡ Coś między nimi iskrzy :D

    Mam nadzieję, że z ich relacji wyniknie coś więcej :)

    Pozdrawiam i życzę weny na kolejny długi rozdział ;)
    Nicolette

    PS: Przepraszam, że tak chaotycznie, ale rzadko komentuję rozdziały.

    OdpowiedzUsuń