Strony

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Rozdział dwudziesty pierwszy: "Święta, naszyjnik i dwie bransoletki"

21. Święta, naszyjnik i dwie bransoletki
Lily ciągnęła kufer przez długi chodnik, wypatrując właściwego domu. Z każdym krokiem czuła się coraz bardziej niepewnie, nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć Potterowi, kiedy go już zobaczy. Zaczęła też powoli się rozmyślać, bo ten pomysł wydał jej się nagle głupi i bezsensowny. Przyszło jej nawet do głowy, że lepiej by było, gdyby została na noc w domu, a potem w jakiś sposób spróbowała dostać się do Hogwartu. Obawiała się jednak, że jeśli weszłaby do środka, prędzej czy później pojawiłaby się ta tajemnicza dziewczynka, a nie miała zamiaru stawiać jej czoła w samotności.
Westchnęła ciężko i jedną ręką wepchnęła wilgotne włosy pod kaptur, aby nie zmokły jeszcze bardziej. Niebo zrobiło się czarne jak smoła, a mroźny deszcz połączony ze śniegiem zacinał teraz tak mocno, że skutecznie utrudniał Lily zobaczenie czegokolwiek odległego o więcej niż kilka metrów.
Ukryła brodę w kołnierzu kurtki i spojrzała na najbliższą tabliczkę z numerem domu. Zorientowała się, że zaszła za daleko, więc odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła w przeciwnym kierunku, bo wiedziała, że była już blisko. Zacisnęła lodowate dłonie w pięści, aby je trochę rozgrzać i w końcu stanęła przed odpowiednią bramą.
W delikatnym świetle latarni zobaczyła tabliczkę z ozdobnym napisem „Potter”. Zmrużyła oczy, kiedy dostrzegła niewielki dopisek pod spodem – „i Black”. Uśmiechnęła się pod nosem i puściła kufer, żeby podmuchać na dłonie. W zimnym powietrzu jej oddech pozostawiał po sobie białe obłoczki pary, które znikały po krótkiej chwili.
Przez dłuższy czas Evans zastanawiała się, czy nacisnąć na klamkę i ruszyć przez ogród aż do drzwi wejściowych. Dopadły ją wątpliwości, że James nie przyjmie jej do siebie i będzie musiała wymyślić coś innego. Jednak, kiedy zaczęła się już trząść z zimna, zdecydowała, żeby chociaż spróbować poprosić go o pomoc.
Zacisnęła drżące wargi i pociągnęła kufer, zatrzaskując za sobą bramkę. Dom Pottera był zdecydowanie większy od jej własnego i mogła to stwierdzić, patrząc na niego z zewnątrz. Kiedy zbliżała się do drzwi, pomyślała o tym, że był prawdopodobnie tak ogromny, że dałoby radę się w nim zgubić.
Wciągnęła swój bagaż po trzech niewielkich schodkach, po czym rozejrzała się w poszukiwaniu dzwonka. Oczywiście go nie znalazła, bo w końcu był to dom czarodziei, a nie mugoli. Zobaczyła tylko dużą kołatkę w kształcie głowy lwa, która była jedyną ozdobą drewnianych drzwi. Położyła na niej dygocące z zimna palce, ale zawahała się przed zapukaniem. Było już dosyć późno i nie miała zamiaru nikogo budzić, jednak nie mogła też czekać tam do rana, bo chyba by zamarzła. W myślach zaczęła przeklinać swoje pomysły, a potem zastukała mocno kołatką i zrzuciła przemoknięty kaptur z głowy.
Nie musiała długo czekać, ponieważ już po kilkudziesięciu sekundach usłyszała głośne kroki, po których poznała, że drzwi nie otworzy jej żaden z chłopaków. Przełknęła ślinę i zerknęła w kierunku kufra, rozważając błyskawiczną ucieczkę, ale w tym samym momencie drzwi uchyliły się na parę centymetrów i jej oczom ukazał się fragment zdziwionej kobiecej twarzy o rozjaśnionych orzechowych tęczówkach.
Matka Jamesa, jak przypuszczała Lily, szybko otworzyła drzwi do końca i przyjrzała się dziewczynie z zaciekawieniem. Na szczęście była ubrana w zwykły, dzienny strój i nie wyglądała na zaspaną, więc Evans odetchnęła z ulgą, bo przynajmniej jej nie obudziła.
– Ty pewnie jesteś Lily – bardziej stwierdziła niż zapytała starsza kobieta, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Była bardzo podobna do swojego syna – miała identyczne oczy i ciemne włosy, chociaż w jej przypadku były one przetykane kilkoma srebrnymi nitkami. Ruda patrzyła na nią ze szczerym zaskoczeniem, bo ostatnim, czego by się spodziewała było to, że mama Pottera mogła znać jej imię. Próbowała wydusić z siebie jakieś potwierdzenie, ale nic zrozumiałego nie wydobyło się z jej ust, więc tylko pokiwała głową.
– Zaraz zawołam Jamesa – powiedziała kobieta, nadal dobrodusznie się uśmiechając, jakby pojawienie się w jej domu obcej dziewczyny w środku nocy było najzwyczajniejszą rzeczą pod słońcem.
Przyłożyła różdżkę do gardła, żeby było ją słychać też na górze, po czym wypowiedziała głośno imię syna. W tym krótkim momencie Lily znowu nabrała ochoty na ucieczkę, jednak matka chłopaka zaraz odwróciła się z powrotem do niej.
– Na pewno jesteś przemarznięta, wejdź do środka. – Zaprosiła ją ruchem dłoni, a Evans podziękowała i posłusznie chwyciła swój kufer, przeciągając go przez próg.
Z przerażeniem dostrzegła, że zostawia za sobą mokre plamy z deszczu i już chciała wyciągnąć różdżkę, żeby temu zapobiec, ale usłyszała, że ktoś zbiegał po schodach. Podniosła wzrok i zamarła na chwilę, do reszty zapominając języka w gębie.
James zatrzymał się nagle wpół drogi na dół i poprawił okulary, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
– Lily? – W jego głosie brzmiało takie niedowierzenie, że można było pomyśleć, że zdziwiłby się mniej, gdyby zobaczył w swoim hallu słonia. – Co ty tu robisz?
– Zostawię was samych – powiedziała z uśmiechem pani Potter i zniknęła prędko za najbliższymi drzwiami, nie dając Lily okazji do wyjaśnień albo przeprosin za wizytę o tak późnej porze.
James w tym czasie zdążył pokonać dzielącą go od Evans odległość i znalazł się dwa kroki od niej. Zmierzył wzrokiem jej przemokniętą kurtkę i włosy, z których ciągle kapały krople deszczu, a potem spojrzał na jej szkolny kufer.
Po tych krótkich oględzinach machnął różdżką, żeby wysuszyć ubranie dziewczyny, a potem zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę. Pomógł jej ściągnąć kurtkę i zawiesił ją na wieszaku przy drzwiach, po czym wyciągnął dłoń w kierunku ręki Lily, ale rozmyślił się nagle i chwycił ją za łokieć.
– Chodź, ogrzejesz się przy kominku – powiedział cicho, ciągnąc ją do jednego z dalszych pokoi.
W oczach Evans pojawiły się łzy wstydu. Ostatnio potraktowała go tak okropnie, a teraz jeszcze wparowała do jego domu bez zapowiedzi. Był dla niej zdecydowanie zbyt miły.
Zatrzymała się gwałtownie, patrząc w podłogę, żeby pozbyć się łez spod powiek. James także przystanął i spojrzał na nią z oczekiwaniem. Trzymał się od niej na dystans, co zdążyła od razu zauważyć.
Nie miała już siły, a wydarzenia minionego dnia ją przytłoczyły, więc podniosła zaszklony wzrok na bruneta i posłała mu niemą prośbę. Przez chwilę jakby bił się z myślami, ale w końcu wyciągnął ramiona i przytulił ją do siebie mocno, zanim całkiem się rozkleiła.
Trzymał ją w uścisku, aż zdołała się uspokoić i wyjaśnić mu, co się stało. Opowiedziała o powrocie do domu i rodzicach, którzy podobno wyjechali do Egiptu, a także o dwóch listach: o tym, którego nie otrzymała i tym, którego nie wysłała. Mówiła też o swoich obawach, dotyczących bliskich, ale nie wspomniała o blondynce, która jej się czasami ukazywała.
Usiedli na kanapie w salonie; Lily mówiła, a James słuchał jej uważnie, przykrywając ją wcześniej ciepłym kocem. Wreszcie dziewczyna zasnęła, zmęczona po całym wyczerpującym dniu, a Potter patrzył jeszcze przez chwilę na podłużne ślady łez na jej zaczerwienionych od mrozu policzkach, a potem sam przymknął powieki i położył głowę na oparciu kanapy, zasypiając.
***
Julie na cały świąteczny okres przeniosła się do wieży Krukonów i zamieszkała w dormitorium Aileen, które miały tylko dla siebie. W pokoju wspólnym zazwyczaj były tylko one i Will, chociaż od czasu do czasu pojawiało się także dwóch młodszych uczniów, którzy zawsze trzymali się razem.
W jeden z chłodnych wieczorów Distim siedziała na fotelu przy kominku i wertowała swoją ulubioną książkę, odnajdując najlepsze fragmenty. Co jakiś czas podnosiła jednak wzrok i spoglądała na przyjaciółkę, która zaangażowała się w ożywioną dyskusję ze swoim bratem. Julie nie wyłapała jeszcze, o co chodziło, ale i tak nie zamierzała się wtrącać. Uśmiechnęła się tylko pod nosem, kiedy zauważyła uniesione do góry usta Willa. Tę dwójkę rzadko można było oglądać w takich sytuacjach, co tylko potwierdzało tezę, że w święta cuda się zdarzają.
W pewnym momencie Aileen zaczęła podnosić się z kanapy, a gdy tylko napotkała zdziwione spojrzenie Distim, puściła do niej oko. Ta szybko przejrzała jej zamiary i pokręciła gwałtownie głową, ale było już za późno.
– Pójdę jeszcze zapakować prezenty – oznajmiła z szerokim uśmiechem, ignorując zaciśnięte wargi Gryfonki. – Zaraz wracam.
Po chwili zniknęła na schodach, prowadzących do dormitorium i posłała jeszcze całusa koleżance. Julie westchnęła ciężko, przewracając oczami. Czy Aileen naprawdę myślała, że jeśli zostawi ich samych, coś między nimi zaiskrzy? Najwidoczniej nadal się łudziła, że Willowi spodoba się Distim. Nie wpadła jednak na to, że postawiła dziewczynę w ciężkiej sytuacji, bo ta nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć ani jak zacząć rozmowę. Zamiast tego wpatrzyła się w swoją książkę i udała pochłoniętą lekturą, chociaż tak naprawdę nie widziała nawet liter. Zdawała sobie sprawę z tego, że zachowywała się idiotycznie, ale co miała zrobić? Gdyby na niego teraz spojrzała, pewnie od razu spłonęłaby rumieńcem, więc wolała nie ryzykować. Przez te kilka wolnych dni, jeszcze ani razu nie została z Johnsonem sam na sam i wcale tego nie żałowała – nie musiała się przynajmniej denerwować tak jak w tamtym momencie.
Liczyła uważnie sekundy, przedłużającego się milczenia i w końcu niepewnie podniosła głowę, żeby chociaż złapać kontakt wzrokowy. Will jakby tylko na to czekał.
– Co czytasz? – zapytał z uśmiechem, patrząc na jej książkę.
Julie zatrzasnęła ją powoli i pokazała mu okładkę, a chłopak nachylił się nad dzielącą ich przestrzenią i zmrużył oczy, żeby dostrzec tytuł.
– Brzmi ciekawie – stwierdził i oparł się z powrotem na kanapie. – Chyba bardzo ją lubisz, prawda?
Pewnie wywnioskował to ze stanu, w jakim się znajdowała: jej strony były pozaginane, co świadczyło o częstym przeglądaniu, ale jednocześnie dziewczyna trzymała książkę w taki sposób, że sprawiała wrażenie kruchego przedmiotu, który był bardzo cenny dla właściciela.
Julie przytaknęła ochoczo w odpowiedzi na zadane pytanie i zaczęła wymieniać wszystkie jej zalety – od wspaniałego stylu pisania, przez cudowną fabułę, aż do braku jakiejkolwiek literówki albo błędu.
– Pomyliłem się – powiedział po pewnym czasie Will, kiedy jej zachwyty dobiegły końca. – Ty kochasz tę książkę – poprawił się z szerokim uśmiechem. – Jesteś od niej uzależniona.
– Możliwe – przyznała Julie, wzruszając ramionami. – Myślisz teraz, że jestem szalona?
Zadała to pytanie w żartobliwy sposób, lecz naprawdę chciała znać odpowiedź. Chłopak pokręcił głową i zaśmiał się serdecznie.
– Jeśli cię to pocieszy, jesteś najmniej szaloną osobą, jaką znam – odparł, odgarniając włosy z czoła.
Distim otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle. Zagryzła szybko wargi i zaczerwieniła się gwałtownie, czując, że właśnie po raz kolejny zrobiła z siebie idiotkę. Dokładnie taką odpowiedź chciała usłyszeć, ale kiedy już padła, była jak cios w twarz. Zmarszczyła brwi i zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak zareagowała na jego słowa.
Zacisnęła mocno palce na okładce książki i podniosła się z fotela. Will spojrzał na nią z zaniepokojeniem, widząc jej pobladłą twarz.
– Co się dzieje? Powiedziałem coś nie tak? – zapytał i też zaczął wstawać z kanapy, ale Julie pokręciła tylko głową i spróbowała się uśmiechnąć.
– Przypomniało mi się, że ja też nie spakowałam jeszcze prezentu dla rodziców – wyszeptała, po czym ruszyła w stronę schodów, nie odwracając się za siebie.
Słowo „rodziców” wypowiedziała takim tonem, jakby planowała wręczyć im na święta bombę, chociaż oczywiście nie miała dla nich żadnego prezentu. Była pewna, że Will poznał się na jej kłamstwie. Na Merlina, każdy by się poznał, skrytykowała samą siebie w myślach.
Wbiegła po schodach, ale w połowie drogi zatrzymała się i ukryła twarz w dłoniach. Gdyby tak bardzo nie wyolbrzymiała niektórych spraw i nie dopowiadała sobie czegoś, czego nie ma, pewnie nic by się nie stało. Dalej siedziałaby z Willem i starałaby się normalnie zachowywać. Nie spodziewała się, że jedno zdanie chłopaka może aż tak na nią podziałać.
„Jesteś najmniej szaloną osobą, jaką znam”. Równie dobrze mógł powiedzieć: „Jesteś całkowitym przeciwieństwem mojej dziewczyny”.
Nie wiedziała, czemu ją to tak zabolało. Zrzuciła to na swój charakter. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że była nieśmiała, ale jeśli ktoś zwrócił jej na to uwagę, czuła się, jakby ją obraził. Tak było też tym razem, chociaż chyba trochę przesadziła. Skrzywiła się i szybko pokonała ostatnie stopnie, aby opowiedzieć Aileen o swojej kolejnej „wpadce”.
***
Gabriele pojawiła się w swoim małym mieszkanku, ciesząc się, że wróciła do domu. Rodzice od razu powitali ją z radością, a jej mama nawet ze łzami, co spowodowało, że oczy dziewczyny także się zaszkliły.
W głębi duszy czuła, że te święta będą udane, głównie dzięki pracy, jaką podjęła w Gospodzie pod Świńskim Łbem. Gdyby nie pomoc obu Dumbledore’ów, jej rodzina nie miałaby wystarczająco dużo pieniędzy, żeby godnie uczcić Boże Narodzenie.
Panująca w mieszkaniu atmosfera zawsze była wspaniała, ale zdecydowanie się polepszyła, kiedy Gabie zaczęła zarabiać. Już na wejściu dało się wyczuć tę znaczącą zmianę i brunetka była z siebie dumna, że to właśnie ona się do tego przyczyniła.
Z niewielkiej kuchni dopływał do jej nozdrzy zapach pysznych potraw, które powoli były przygotowywane przez jej ojca. Jej mama zajmowała się zazwyczaj porządkami, a Gabriele pomagała im obojgu. Uwielbiała gotować z tatą i ścierać kurze z mamą, podczas słuchania świątecznych piosenek, dobiegających ze starego gramofonu.
Wiele zawdzięczała swoim rodzicom, a przede wszystkim możliwość nauki w Hogwarcie. Wiedziała, że nigdy im tego nie zapomni i zawsze będzie się starała im pomagać.
Podczas świątecznych przygotowań, często pytali ją, czy ma kogoś na oku, ale za każdym razem wzdychała tylko i kręciła przecząco głową w odpowiedzi. Nie miała chłopaka, o którym mogłaby opowiadać, za to dobrym tematem do rozmowy były wybryki Huncwotów. Opisywała przyjaciół najdokładniej jak potrafiła, zwracając też uwagę na to, jak zmienili się od wakacji. Mówiła też o swoich współlokatorkach i żaliła się na nauczyciela od eliksirów, który jej nienawidził i się na nią uwziął.
– Gdyby nie Lily, pewnie cofnąłby mnie do szóstej klasy. Albo najchętniej do pierwszej – stwierdziła, układając usta w podkówkę.
Jej mama zaśmiała się radośnie i delikatnie poklepała córkę po policzku.
– Nie przejmuj się teraz jakimś ślepym Ślimakiem, który nie potrafi dostrzec twojego talentu – powiedziała, przez co humor Gabriele momentalnie się polepszył.
Musiały jednak przerwać rozmowę, bo włączyły podniszczony odkurzacz, który hałasował tak głośno, że nieomal nie dało się usłyszeć własnych myśli. Gabie przejechała szczotką po dywanie, uśmiechając się szeroko. Ta czynność kojarzyła jej się z domem i rodziną. Kiedy była w Hogwarcie, wszystko robiła za pomocą magii, nie było tam także żadnych mugolskich urządzeń. Czasami żałowała, że jej rodzice nie mogli ułatwić sobie pracy przy użyciu różdżek, ale nigdy na to nie narzekali. Na ich twarzach prawie zawsze gościł uśmiech, co naprawdę w nich podziwiała i chciała brać z nich przykład. Marzyła też o przeżyciu podobnej miłości, która przetrwałaby najgorsze. O znalezieniu bratniej duszy, która byłaby dla niej oparciem w każdej sytuacji. Nieraz imponowało jej to, że jej rodzice mieli tak naprawdę tylko siebie nawzajem i to im wystarczało do szczęścia. Oczywiście, była też Gabriele, ale bywała w domu tylko przez trochę ponad dwa miesiące w ciągu roku. Musieli więc liczyć na siebie i wspierać się we trójkę najlepiej jak tylko umieli.
Wiedzieli, że szczęścia nie liczy się w pieniądzach tylko w ważniejszych wartościach, których mieli akurat pod dostatkiem.
***
Lily obudziła się w świąteczny poranek w jednym z pokoi gościnnych w domu Jamesa. Jego rodzice przyjęli ją do siebie z wielką przyjemnością, a przynajmniej tak mówili. Dziewczyna nie miała jednak podstaw, żeby im nie wierzyć, bo codziennie posyłali jej ciepłe uśmiechy i zadawali różne pytania na temat szkoły i tego, jak zwykle spędzała święta. Państwo Potter byli naprawdę ludźmi pełnymi miłości i pozytywnej energii, starali się ugościć ją jak najlepiej i we wszystkim jej dogodzić.
W ciągu tych kilku dni, które spędziła w rezydencji Potterów zdążyła zdecydowanie poprawić swoją relację z Jamesem. Nie rozmawiała z nim oczywiście o Chrisie, dzięki czemu przez większość czasu panowała przyjemna atmosfera, którą dodatkowo umilali właśnie James z Syriuszem. Nie pozwolili jej się nudzić ani zamartwiać – zawsze znajdowali coś ciekawego, co można było zrobić. W wolnej chwili pomagała natomiast pani Euphemii w kuchni, w ten sposób próbując odwdzięczyć się za gościnę. Naprawdę polubiła tę radosną kobietę, z którą szybko złapała dobry kontakt.
Powoli podniosła się z łóżka i ruszyła do łazienki, a już kilkanaście minut później schodziła po schodach do salonu, gdzie miała zamiar spotkać kogoś z domowników.
Naciągnęła rękawy swetra na dłonie i uśmiechnęła się szeroko na widok Blacka, podjadającego ciasteczka ze stolika. Podbiegła do niego lekkim krokiem i rzuciła mu się na szyję ze śmiechem. Chłopak z zaskoczenia wypuścił ciastko na ziemię, a potem rozczochrał świeżo uczesane włosy Evans.
– Widzę, że ktoś tu jest w świątecznym nastroju – powiedział z rozbawieniem i spojrzał na okruchy na dywanie. – Ale dlaczego ucierpiało na tym moje ciastko?
Lily pokazała mu język i odsunęła się do tyłu, zakładając ręce na piersiach i udając oburzenie.
– Znam kogoś, kto marzy o takim uścisku – dodał Syriusz, poruszając znacząco brwiami, za co dostał kuksańca od dziewczyny.
Na jej twarzy gościł jednak szeroki uśmiech, który wpłynął także na Blacka. W dobrym humorze ruszyli razem w stronę kuchni, żeby zjeść śniadanie, bo oboje byli dosyć głodni, mimo że Syriusz przed chwilą pochłonął około dziesięciu ozdobionych lukrem ciasteczek.
Lily była już w połowie przygotowywania swojego posiłku, kiedy do kuchni wszedł zaspany i rozczochrany bardziej niż zwykle James. Miał na sobie koszulkę ze świątecznym motywem, w którą właśnie wycierał zabrudzone okulary. Evans zawahała się przez kilka sekund, ale w końcu zagrodziła mu drogę i przytuliła się do niego, przyciskając czoło do jego torsu. Usłyszała jakiś trzask, po czym zdała sobie sprawę, że zgniotła okulary, które nadal trzymał na wysokości brzucha. Zaczęła szybko przepraszać i próbowała się odsunąć, żeby ocenić szkody, ale Potter objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
– To nic – zapewnił, uśmiechając się do niej szeroko. – Chociaż, jeśli za każdym razem, kiedy się do mnie zbliżysz, będziesz mi tłukła okulary, to powinienem się cieszyć, że jestem czarodziejem.
– Tobie też wesołych. – Zaśmiała się Lily, wyswobadzając się z jego uścisku.
Chłopak wyjął różdżkę z kieszeni spodni, żeby naprawić połamane oprawki, a Evans wróciła do pozostawionej bez opieki patelni, na której przypalał się właśnie pierwszy naleśnik. Spojrzała na Syriusza, który stał kilka kroków dalej i pił właśnie mleko z miski po płatkach. Lily przewróciła oczami i podważyła sczerniały placek łopatką.
– Nie mogłeś tego przypilnować? – zapytała Blacka, wskazując na patelnię.
Ten uniósł tylko dłonie w obronnym geście i pokręcił głową, jakby został o coś bezpodstawnie oskarżony.
– To moja wina, że się tyle obściskiwaliście?
Lily zmarszczyła brwi i zacisnęła palce na kuchennej łopatce, na co James zachichotał cicho i podszedł do nich, zakładając naprawione okulary na nos.
– Lepiej jej nie prowokuj, Łapo – poradził przyjacielowi, a potem rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. – Zrobi się dla mnie jeden taki pyszny naleśnik? – zapytał z nadzieją, zaglądając Lily przez ramię.
Dziewczyna przytaknęła z lekkim uśmiechem, bo przygotowanie naleśnika było niczym w porównaniu z tym, co Potter dla niej zrobił. Black w tym czasie zaczął mamrotać coś o „podlizujących się pantoflach” i „biednych, niewinnych ludziach, którzy też chcieliby zjeść na śniadanie coś pożywnego”. Przez tekst o pantoflu rozpoczęły się jego przekomarzania z Jamesem, które trwały dopóki na talerzu nie pojawiła się góra naleśników dla wszystkich. Chłopcy podziękowali wylewnie Lily, zapewniając, że „jest cudowna, wspaniała i w ogóle najlepsza na świecie”, a kiedy cała trójka już się najadła, Syriusz zaproponował przedświąteczny spacer po zaśnieżonej Dolinie Godryka.
Pół godziny później szli już jedną z ulic, zasypaną po kolana; najwyraźniej nikt nie miał zamiaru brać się za odśnieżanie w święta. Lily obserwowała dzieci z okolicznych domów, które biegały po ogrodach i chodnikach, urządzając sobie bitwę na śnieżki. Uśmiechnęła się szeroko i ciaśniej owinęła szyję szalikiem. Zerknęła na Jamesa, który właśnie wepchnął Blacka w jedną z zasp i śmiał się teraz głośno z przyjaciela, ale zaraz zamilkł, bo na jego twarzy wylądowała kula śniegu.
Odetchnęła głęboko i zamknęła oczy, ciesząc się chwilą i pięknem tego miejsca. Jeszcze tydzień temu, gdyby ktoś powiedział jej, że spędzi święta z Jamesem i Syriuszem, pewnie by nie uwierzyła. A teraz... Była naprawdę szczęśliwa. Czuła, że zaczęła zdecydowanie lepiej dogadywać się z chłopakami, a przede wszystkim pogodziła się z Potterem...
Jej rozmyślania przerwała wielka śnieżka, która wylądowała z tyłu jej głowy. Lily otworzyła gwałtownie oczy i odwróciła się z rozbawieniem, strzepując puch z rudej czupryny. Dostrzegła tylko Blacka, który brał zamach do kolejnego rzutu, więc schyliła się szybko i nabrała śniegu w ręce, aby się odegrać, a tym samym rozpocząć bitwę, podobną do tych, jakie właśnie rozgrywały młodsze dzieci za najbliższym płotem.
***
W tym miesiącu pełnia wypadała dokładnie dwudziestego piątego grudnia, co oznaczało, że Remus zaraz po świątecznej kolacji w gronie najbliższej rodziny, miał udać się do pomieszczenia w piwnicy, które zostało stworzone specjalnie dla niego i dodatkowo zabezpieczone magią.
Jego mama patrzyła na niego oczami pełnymi współczucia, a on starał się uśmiechać, co pewnie nie wychodziło mu najlepiej. To była pierwsza pełnia od dawna, którą musiał spędzić sam, bez Huncwotów i obawiał się tego, do czego mogło dojść. Kiedy był młodszy, bez problemu przechodził przemiany w tym niewielkim pokoiku pod ziemią, ale teraz miał o wiele więcej siły i bał się, że mógłby się stamtąd wydostać i zrobić komuś krzywdę. Rodzice zapewniali go wielokrotnie, że nic podobnego się nie wydarzy i wszystko będzie dobrze, a on z trudem przełykał kolejne kęsy nadziewanego indyka, który zawsze był jego ulubioną świąteczną potrawą, ale teraz ledwo przechodził mu przez przełyk.
– Nie martw się, skarbie – powiedziała ciepło jego mama, po raz kolejny tego wieczoru. – Niedługo będzie już po wszystkim.
Chłopak pokiwał głową, przyznając jej rację. Przypomniał sobie propozycję Jamesa, że razem z Syriuszem w każdej chwili mogą zjawić się w jego domu, jeśli tylko będzie ich potrzebował. Oczywiście Remus natychmiast się na to nie zgodził, ponieważ nie miał zamiaru niszczyć im świąt i zabierać czasu spędzonego z rodziną. I tak robili już dla niego zbyt wiele. Szczególnie miał w pamięci sytuację z poprzedniego miesiąca, kiedy nieomal rzucił się na jakąś Puchonkę i prawie rozszarpał na części najlepszego przyjaciela.
Westchnął cicho, a potem odłożył widelec na talerz, bo zrobiło mu się niedobrze. Już kilka dni przed pełnią odczuwał na sobie jej skutki, które nie należały do przyjemnych. Nieustannie kręciło mu się w głowie za każdym razem, gdy wstawał, a poza tym co jakiś czas dopadały go nagłe mdłości. Poczuł, że gdyby zjadł jeszcze choćby jeden maleńki kawałeczek indyka, od razu musiałby pozbyć się całej zawartości żołądka, przez co obrzydziłby resztę kolacji rodzicom.
Powoli odsunął krzesło od stołu i podniósł się z miejsca, opierając obie dłonie na blacie dla zachowania równowagi.
– Dziękuję bardzo – powiedział niewyraźnie i chwycił swój talerz, aby zanieść go do kuchni.
– Nie wygłupiaj się, Remusie. Ja się tym zajmę. – Jego ojciec, Lyall Lupin, szybko wstał i pomógł blademu synowi dojść do kanapy i na niej usiąść.
Chłopak bardzo się starał radzić sobie sam i nie pokazywać skutków ubocznych, jakie powodował u niego księżyc. Wiedział, że i bez tego jego tata czuł nieustanne wyrzuty sumienia, które sprawiły, że przez te kilkanaście lat zdążył posiwieć i wyraźnie się postarzeć, chociaż był jeszcze w młodym wieku. Gdyby pewnego dnia Lyall nie obraził wilkołaka Fenrira Greybacka, jego syn nie musiałby co miesiąc przechodzić przez bolesne i wyczerpujące przemiany. Zdawał sobie sprawę z tego, że to wszystko było jego winą, jednak Remus nigdy go za to nie osądzał.
Po pewnym czasie, kiedy z kuchni dobiegał stukot naczyń zmywanych przez Lyalla, Gryfon oznajmił matce, że powinien zejść już do piwnicy. Hope, która właśnie ustawiała krzesła przy stole, podbiegła szybko do syna i podała mu rękę. Remus wsparł się na niej i z jej pomocą powoli zszedł po schodach do ciemnego i zagraconego pomieszczenia, które prowadziło do osobnego pokoju.
Hope weszła z chłopakiem do środka i posadziła go na podłodze, na której znajdował się tylko gruby koc – Lupin pod postacią wilkołaka i tak zniszczyłby wszystko, co było pod ręką. Matka pocałowała go jeszcze w gorące czoło, a w jej oczach zalśniły łzy.
– Poradzisz sobie – wyszeptała, głaszcząc go po policzku i cofnęła się o kilka kroków.
– Jak zawsze – odparł Lyall, który zszedł za nimi do piwnicy i teraz stanął w drzwiach.
Nie było więcej słów, które mogłyby pomóc Remusowi, a przynajmniej żadne nie przychodziły do głowy jego rodzicom, więc pozostało im tylko wycofać się z niewielkiego pokoju, przypominającego więzienną celę.
– Bardzo cię kochamy – dodał jeszcze pan Lupin, obejmując ramieniem łkającą cicho żonę.
A potem zatrzasnął powoli drzwi i nastała ciemność, która kojarzyła się Remusowi wyłącznie z bólem i palącym wnętrzności głodem.
Ale musiał to przetrwać. Po prostu musiał.
Zacisnął paznokcie na udach, myśląc o tym, co zrobi, kiedy ocknie się rano. Skupił na tym całą swoją uwagę, ale wszystko uleciało z jego umysłu, gdy tylko poczuł pierwszą falę bólu, przeszywającą jego ciało niczym dreszcz.
***
Christian spojrzał z zaskoczeniem w stronę okna, kiedy w jego pokoju rozległo się delikatne stukanie. Zobaczył niewielką sowę z listem przywiązanym do prawej nóżki. Co chwilę uderzała dziobem o szybę, próbując zwrócić na siebie jego uwagę.
Szybko wpuścił ją do środka i odwiązał kartkę, marszcząc brwi. Nie wiedział, kto mógł do niego napisać, ale podejrzewał Lily albo Willa. Oparł się o parapet i przebiegł wzrokiem po pergaminie, widząc na samym dole podpis Evans. Dziewczyna najwyraźniej pisała w pośpiechu, bo niektóre litery były zdecydowanie przekrzywione. Zapoznał się z treścią listu, z którego wynikało, że Lily zatrzymała się na święta u Pottera. Przez dobrą chwilę wpatrywał się w to jedno zdanie ze złością, ale kontynuował czytanie, starając się nie wyciągać pochopnych wniosków.
Kiedy doszedł już do ostatnich linijek, odrobinę się uspokoił i postanowił jak najszybciej jej odpisać. Usiadł przy biurku i wyciągnął z szuflady kawałek czystego pergaminu. Sowa wylądowała tuż obok jego dłoni i obserwowała go badawczo z wyczekiwaniem. Może liczyła też na otrzymanie jakiegoś smakołyku, ale Chris nie miał przy sobie niczego do jedzenia.
Nim wziął się do pisania, odkaszlnął dwa razy, czując swędzenie w gardle. Skrzywił się, po czym zerknął na swoją rękę i pergamin, na których pojawiły się kropelki krwi. Zaklął pod nosem i szybko zgniótł poplamioną kartkę w kulkę, ale zaraz usłyszał pukanie do drzwi.
– Wszystko dobrze? – zapytała z niepokojem jego mama.
Zawsze pojawiała się z tym pytaniem, gdy tylko kaszlnął, kichnął albo był po prostu za cicho. Obchodziła się z nim jak z jajkiem, cały czas obawiając się najgorszego.
Christian zacisnął powieki i wytarł krew z dłoni o zgniecioną kartkę.
– Jasne, mamo – odpowiedział, starając się, żeby głos mu nie zadrżał. – Wyślę jeszcze list do Lily i zaraz do ciebie przyjdę.
Nie chciał jej okłamywać, ale wiedział, że gdyby zobaczyła choćby jedną kropelkę krwi, za nic w świecie nie pozwoliłaby mu wrócić do Hogwartu. Czuł się dobrze i nie widział potrzeby ponownego izolowania go w domu.
Jego mama zajmowała się nim przez całe szesnaście lat i naprawdę niechętnie zgodziła się na jego podróż do szkoły. Uważała, że to może być niebezpieczne dla jego zdrowia, ale lekarze zapewniali ją, że nie ma żadnych przeciwwskazań, a choroba lekko ustąpiła. Do tej pory, Chris uczył się w domu, głównie od ojca, który też był czarodziejem, ale po jego śmierci mama sprowadzała dla syna specjalnych nauczycieli na prywatne lekcje. W te wakacje jednak ustąpiła i pozwoliła mu jechać do Hogwartu, oczywiście wcześniej konsultując się z wszelkimi znanymi lekarzami i uzdrowicielami, a także prawdopodobnie całym gronem pedagogicznym.
W ciągu tych kilku miesięcy, które on spędził w szkole, a ona po raz pierwszy od dawna – w samotności, zaczęła pisywać do gazet, co użytecznie zajmowało jej wolny czas i naprawdę jej się podobało. Opowiadała mu z podekscytowaniem o nowych ofertach, które jej składano, a Chris cieszył się jej szczęściem i nie miał zamiaru martwić jej taką błahostką jak kaszlenie krwią.
Obiecał sobie, że jeśli to się powtórzy, od razu zgłosi się do swojego uzdrowiciela, lecz teraz nie widział powodu do paniki.
Wyjął następny kawałek pergaminu i napisał odpowiedź do Lily, uśmiechając się delikatnie. Kiedy już skończył przypomniał sobie jednak, że była przecież u Pottera, więc nakreślił jeszcze kilka słów postscriptum: „Mam nadzieję, że trzyma się od Ciebie z daleka”, a potem przywiązał list do nóżki sowy i zaniósł ją do kuchni, żeby poczęstować jakimś przysmakiem, bo patrzyła na niego proszącym wzrokiem. Wreszcie wypuścił ją przez okienko nad zlewozmywakiem i obserwował jej mały kształt na tle padającego śniegu i jasnego nieba, dopóki nie zniknęła za drzewami pobliskiego parku.
***
Dwudziestego szóstego grudnia, Lily siedziała w „swoim” pokoju od rana i rozpakowywała listy oraz prezenty, dostarczone przez sowy. Według angielskiej tradycji, dzień ten polegał na wręczaniu podarków swoim przyjaciołom. Evans przeglądała jednak paczki, szukając czegoś od rodziców i ignorując na razie pozostałe. Chciała się najpierw dowiedzieć, czy u nich wszystko w porządku. W końcu znalazła właściwe opakowanie i otworzyła je tak szybko, że rozcięła sobie palec. Zaklęła cicho pod nosem i ze złością poprawiła naszyjnik, który wbił jej się w kark pod wpływem gwałtownego ruchu. Przeszukała paczkę, wykładając na zewnątrz prezenty i wypatrując jakiegoś listu. Wreszcie znalazła go na samym dnie i uśmiechnęła się szeroko na widok znajomego pisma swojej mamy. Pisała do niej, że w Egipcie jest świetna pogoda i wszyscy żałują, że Lily nie ma tam razem z nimi, co według Evans było lekkim kłamstwem, ponieważ znała charakter Petunii i wiedziała, że siostra na pewno za nią nie tęskniła. Odetchnęła jednak z ulgą, kiedy skończyła czytać wiadomość i dopiero wtedy wzięła się za rozpakowywanie pozostałych paczek. Przeglądnęła też zawartość prezentu od rodziców, którą rozrzuciła bezładnie po łóżku, gdy szukała listu. Wysłali jej kilka mugolskich książek, które lubiła czytać oraz wełniany sweter idealny na zimę.
Chwyciła pierwszą z brzegu przesyłkę i zdziwiła się, widząc na niej nazwisko Gabriele. Dziewczyna nigdy nie dawała im prezentów i sama nie chciała ich przyjmować, bo twierdziła, że to bezsensowna tradycja, więc Lily uniosła brwi i otworzyła ozdobne pudełeczko. W środku znajdowały się kolczyki i niewielka karteczka z życzeniami. Evans zagryzła wargi, bo nie kupiła nic Gabie. Nie spodziewała się, że brunetka nagle zmieni zdanie na ten temat.
Odłożyła pudełko na bok i tym razem otworzyła prezent od Julie. Na wierzchu leżała zwinięta kartka papieru, więc Lily odwinęła ją szybko i zaczęła czytać. Distim przepraszała za to, że nie zdążyła się z nią pożegnać przed wyjazdem i składała jej serdeczne życzenia, a Evans znowu poczuła się niezręcznie, bo wydawało jej się przez chwilę, że kiedy wybiegała z dormitorium, goniąc Natt, przez przypadek szturchnęła Julie, która najwyraźniej na nie czekała. Nie pomyślała o tym wcześniej, ale teraz zrobiło jej się głupio.
Pokręciła głową i przeszła do kolejnych paczek, które na szczęście nie wywoływały w niej już wyrzutów sumienia. Przeglądnęła zawartość prezentów od Petera i Willa, którzy skupili się głównie na kosmetykach, perfumach oraz słodyczach, bo najwyraźniej nie mieli innego pomysłu. Natomiast Syriusz postawił dodatkowo na różne śmieszne gadżety ze sklepu Zonka, a Remus na funkcjonalny notes z kalendarzem, co było bardzo w ich stylu.
Wreszcie przeszła do prezentu od Christiana, który wysłał jej złotą bransoletkę z serduszkiem, na którym były wygrawerowane ich inicjały. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i od razu zapięła łańcuszek na nadgarstku i wygięła rękę, aby podziwiać błyszczącą zawieszkę.
Na samym końcu chwyciła na kolana paczkę od Natt i uchyliła ostrożnie wieczko, bo jej przyjaciółka często wycinała jej jakieś numery. Zajrzała niepewnie do środka i, kiedy nic na nią nie wyskoczyło, odrzuciła pokrywkę na bok. Wewnątrz znalazła pięknie ozdabiane podręczne lusterko, które chapnęło ją w dłoń, gdy chciała po nie sięgnąć. Pod spodem natomiast zobaczyła czarną bluzkę, o której niedawno mówiła przyjaciółce. Widziały ją w jednym ze sklepów w Hogsmeade i bardzo spodobała się Evans.
Dziewczyna szybko zrzuciła z siebie koszulkę i wyjęła prezent z opakowania z zamiarem przymierzenia go. Wcześniej złapała lusterko i chciała odłożyć je na bok, ale coś przykuło jej uwagę. Spojrzała na swoje odbicie i otworzyła oczy z przerażenia. Naszyjnik przesunął się na jej obojczyk i pulsował czerwienią, próbując dać o sobie znać. Lily była tak zdziwiona, że upuściła lusterko, które spadło na ziemię i rozprysło się na małe kawałeczki. Chwyciła gwałtownie za wisiorek i próbowała zedrzeć go z szyi, ale jej się to nie udało.
W tym samym momencie usłyszała pukanie, które sprawiło, że podskoczyła i wydała z siebie cichy pisk.
– Mogę wejść?
 To był na pewno głos Jamesa. Poza tym ta dziewczynka raczej by nie pukała, tylko pojawiłaby się nagle obok niej, więc Evans odetchnęła głęboko kilka razy i rozejrzała się po pokoju.
– Chwileczkę! – powiedziała szybko, uświadamiając sobie, że przed paroma minutami ściągnęła koszulkę.
Wciągnęła ją na siebie z powrotem, po czym wstała z łóżka, wyminęła odłamki lustra i podeszła do drzwi. Uchyliła je ostrożnie i postarała się uśmiechnąć do chłopaka, chociaż czuła, że była naprawdę blada.
– Obudziłem cię? – zapytał z zaniepokojeniem James, obserwując jej twarz. – Przepraszam, myślałem...
Pokręciła głową w odpowiedzi i cofnęła się, wpuszczając go do środka.
– Chciałem tylko... – Podrapał się po czole i spojrzał na łóżko, na którym zgromadziła się mieszanina różnych papierów prezentowych i podarków. – Chciałem dać ci twój prezent osobiście.
Lily zagryzła mocno wargi, zaciskając palce na koszulce w miejscu, gdzie znajdował się naszyjnik. Bała się, że jego czerwona barwa mogła prześwitywać przez materiał. Ale jeszcze bardziej obawiała się, że ten kolor był jakimś znakiem od małej blondynki. Znakiem, że zaraz mogła się pojawić.
W końcu jednak skupiła się na słowach bruneta i przestała nerwowo rozglądać się wokół siebie. Chłopak wpatrywał się w torebkę w swoich rękach i wydawał się odrobinę zawstydzony, ale wyciągnął ją w stronę dziewczyny. Uśmiechnęła się do niego, przełykając ślinę ze zdenerwowania i zajrzała do niewielkiej paczuszki.
– Nie wiem, czy ci się spodoba... – zaczął powoli, kiedy Lily wyjmowała bransoletkę ze środka.
Na czterech zawieszkach widniały głowy jelenia, psa, wilka i szczura, a na piątej – symbol bliźniąt, który miał oznaczać ją i Natalie. Evans otworzyła usta, zapominając całkiem o naszyjniku, bo teraz za gardło chwyciło ją wzruszenie, a w jej oczach pojawiły się łzy.
– To, żebyś pamiętała, że zawsze jesteśmy przy tobie i możesz na nas liczyć – dodał jeszcze Potter, uśmiechając się na widok jej reakcji.
Lily nie wiedziała jak podziękować, więc tylko przytuliła się do niego i pocałowała go delikatnie w policzek. Na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, a potem wyjął bransoletkę spomiędzy jej palców, żeby zapiąć ją na jej nadgarstku. Evans odruchowo nadstawiła lewą rękę, zanim zdążyła się zorientować, że znajdowała się tam już inna bransoletka. James przejechał wzrokiem po inicjałach wyrytych na serduszku, a uśmiech w jego oczach powoli wygasł, mimo że ten na twarzy uparcie starał się pozostać. Nic nie dało to, że Lily błyskawicznie przewróciła rękę tak, aby nie było widać tamtej zawieszki.
Potter wpatrzył się w bransoletkę, którą właśnie zapinał, starając się ani razu nie dotknąć skóry dziewczyny. Jakby go parzyła.
– James... – zaczęła łagodnie Evans, próbując złapać go za rękę, kiedy już skończył, ale odsunął się gwałtownie do tyłu.
Pod jego stopami rozległo się chrupnięcie, ponieważ nadepnął na odłamki lusterka. Na szczęście miał na sobie kapcie, więc nic mu się nie stało. Spojrzał na podłogę, a potem na Lily wzrokiem bez wyrazu.
– Siedem lat nieszczęścia – powiedział cicho, siląc się na dowcip.
– James, posłuchaj... – spróbowała znowu Ruda, robiąc krok w jego stronę, ale on już się odwrócił i zmierzał do wyjścia z pokoju.
– Pójdę pomóc mamie i Syriuszowi, bo chyba pieką razem jakieś ciasto na Sylwestra. Mam nadzieję... że mój prezent ci się podoba.
– Jest cudowny... – zaczęła, ale nie pozwolił jej skończyć.
– Cieszę się. – Uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie, a potem wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi i zostawiając ją samą z naszyjnikiem, dwoma bransoletkami i swoimi myślami.
***
Witam serdecznie!
Przepraszam bardzo za spóźnienie, ale w końcu dodaję rozdział. Nie będę się za bardzo rozpisywać, powiem tylko, że się sprężyłam i od soboty napisałam siedem stron, bo wtedy miałam tylko cztery. 
Jak zwykle nie wiem, co pisać. Znowu posklejało mi słowa i mam nadzieję, że wszystko wyłapałam, a jeśli coś zauważycie, to mówcie. 
Dodałam lekkie zmiany w poprzednim rozdziale o tym wejściu do domu, bo wcześniej o tym zapomniałam, ale nie są one jakoś bardzo ważne. A, i zmieniłam też tytuł, bo stwierdziłam, że tam nie było nic o świętach :D
Hm, wiem, że mało osób lubi Chrisa, a na koniec rozdziału zniszczyłam taką miłą sytuację Jily, więc pewnie mnie zlinczujecie :)
Sama stworzyłam tego gifa z Willem i Julie, może nie jest idealny, ale chyba pasuje. 
Mam zamiar napisać jeszcze jeden rozdział, a potem zrobię sobie małą przerwę od publikowania na czas matur, bo powinnam się chyba uczyć :D
Dziękuję pięknie za wszystkie Wasze komentarze i miłe słowa. I że w ogóle tu wchodzicie i czekacie na nowe rozdziały. Jesteście kochani. Przepraszam też, że nadal mam zaległości na Waszych blogach, ale po maturach na pewno to nadrobię i przyjdę z tasiemcowymi komentarzami.
No, to chyba już tyle. Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy! 
Do napisania.

11 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Dooobra przybywam!
      Byłabym szybciej, ale stwierdziłam, że muszę skończyć odcinek serialu, bo przecież "nie skończę w takim momencie" XD
      Powoli zaczynam się bać, że objawia się u mnie obsesja na punkcie Twojego bloga. Od soboty wieczorem po dziś wieczór wchodziłam tutaj tak często, patrząc tylko czy dodałaś rozdział. Tak bardzo nie mogłam się go doczekać, że popadłam w nawyk patrzenia czy czegoś nie ma. Oczywiście się nie zawiodłam! *o*
      Miałam tyle różnych teorii dotyczących tego, jak potoczy się przyjęcie Lily do Potterów, a najbardziej jak zachowa się James i kto otworzy Lily. Jeeeeeejjjjjjkkuuuuuu! <3 Czy wspominałam jak bardzo kocham Jamesa!<3 Taki klucha Chris się przy nim nie umywa! A coraz bardziej sprawia, że mam ochotę go udusić tak, że umrze, wrzucić do jeziora, a tam zajęłaby się nim wielka kałamarnica, która sprawiłaby, że po śmierci ktoś by się do niego dobrał i jeszcze bardziej udusił i tak w kółko i w kółko... Rany! Jakie ja maskary wymyślam!
      HUUUUUUUG JILY! <3 Uwielbiam całym serduszkiem ich uściski i jak James się wahał, jejuuuuuu, serce mi topnieje i się kruszy! <3 Lily, ślepoto jedna głupia! Patrz kogo ty masz przed sobą!!! JAMES POTTER! A TY SIĘ UGANIASZ ZA JAKIŚ CHRISEM MOKRA KLUCHA! OPAMIĘTAJ SIĘ <3
      WILL I JULIE!! OMMMMMGGGG! <3 Ja ich kocham i tak mocnoooo trzymam za nich kciuki! Naprawdę uwielbiam Natt, ale jednak Juuuuuliiieeee *o* Ona i Will skradli moje serce, a raczej to co z nich pozostało, po tym co zabrało Jily i Stydia XD Julie, koteczku ty mój pokaż Willowi, że to ty jesteś tą, która jest mu przeznaczona! <333 Prooooooszę, nawet jeśli nie będą parą, to błagammmm na kolana upadam, niech chociaż się pocałują, albo mają jakąś megaśną scenę <3
      I znowuuuuu Jily! Awwwwww! Przytulajcie się przytulajcie, a ja przy okazji zejdę tutaj na chorobę zwaną zawałem dżilowatym, to bardzo złośliwa choroba, nie daje ona za wygraną, ale ja tam ją kocham! <3
      Znowu wymyślam sceny, które nigdy nie będą mieć miejsca, ach, to chyba moja rola XDD Ale to takie schematyczne, ale dalej tak słodkie, że OMGGG! Upadek w śniegu, James na Lily, czy ona na niego i najpierw uśmiechy, a potem spojrzenia przyspieszone oddechy i... baaaaaaammmmmm! Lily przypomina sobie o mokrej klusce Chrisie i psuje całą romantyczną scenę, no bo CHRIIIIISSSSS!
      Biedny Remus :( Tak bardzo mi go szkoda... Nie może nawet przyjemnie spędzić świąt, gdy pełnia w nie wypada. Naprawdę to jest takie niesprawiedliwe, że to właśnie mu się przytrafiło... Świat jest niesprawiedliwy. A rodzice... Jeju biedni :'(
      Chris spadaj na drzewo cymbale jeden! Pluje krwią, może to oznacza, że przychodzi jego koniec *.* Rany jestem całkowicie bezuczuciowa, najchętniej to wzięłabym go za te jego kłaki i sama podtopiła, zanim wykończyłaby go jego choroba! A masz wredny patafianie! Taaaak on jest patafianem tak samo jak pan z numerem 6 na samochodzie! Hamilton będzie mistrzem ja to mówię! <3 I żaden idiota mu tego nie zabierze! Tak samo jak James będzie miał Lily, a Chris niech spada na drzewo i tam umiera w męczarniach, albo niech się odwali od Lily!
      I na koniec scena z Jily!!! OMFG!<333 Rozpływam się i rozpływam, a tu nagle buuuummm, bo co (!) Chris się stał. O Merlinie, ten gościu naprawdę sprawia, że mam ochotę coś mu zrobić poważnego! Utop się!!!
      Jameeees, biedaczku ty mój, chodź do mnie, ja cię pocieszę, od razu ci się humor poprawi. A potem oboje wymyślimy plan zabicia Chrisa i zdobycia Lily,choć w sumie Chris się sam usunie przez chorobę, co ułatwi sprawę i będzie wielkie Jily happy story! <3 O tak puszczamy fajerwerki! *o*
      A Chris niech gnije w ziemi! Na stos z nim i do kałamarnicy!
      Także ten, ja kończę, bo zaraz wymyślę gorsze śmierci dla Chrisa, hahaha XD Świetny rozdział i idę odliczać dni do następnego! Gorące powodzenia z maturami! <3 Obyś zdała wszystko śpiewająco i na 100%!
      Pozdrawiam gorąco i życzę masowego przypływu weny!
      Livv ;* {dryfujaca-lilia.blogspot.com}

      Usuń
    2. WIEDZIAŁAM. LIVV. TY ZDRADZIECKA ŻMIJO!
      JA CI DAM "NIE MAM CZASU NA KOMENTOWANIE"

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. O Słodki Merlinie. O Morgano z dzieciątkiem Voldzia. Ożeż Ty!
      Składam skargę, że rozdziału nie było 9! Prawie zwariowałam z teoriami co będzie dalej, a dzisiaj to już nawet mi się śniło że Kath mówiła mi przez telefon, że nie będzie Jily w tym odcinku, na co ja odpowiedziałam, że w takim razie nie czytam xD No, ale na szczęście jest! I to w satysfakcjonującej ilości, chociaż tej dwójki w Twoim wykonaniu nigdy dosyć :D
      A przechodząc do rzeczy...
      Jak tylko przeczytałam "Lily" w pierwszej linijce mój banan na twarzy dojrzewał z każdą sekundą :D Widziałam, że koniec końców pójdzie do Jamesa, bo w końcu Evans do niego ciągnie, miłość, love story i w ogóle kto by nie poleciał na takiego Jamesa <3 Za to Chris może się wypchać! Popieram każde zdanie na temat tego gnoja które Livv wymieniła wyżej (plus, serio, zaczęła bym się jej obawiać na Twoim miejscu, założę się, że ma taki gruuuby zeszyt gdzie spisuje wszystkie rodzaje śmierci jakimi by go potraktowała... A, czekaj. To jednak ja xD).
      Smutno trochę z tym Remusem. Rzuciłaś mi trochę więcej światła na to wilkołactwo, bo niby każdy pisze że był słaby przed pełnią, ale u Ciebie to jakoś tak... Rzuciło się w oczy? W każdym razie zrobiłaś z czegoś starego i znanego coś nowego i osobistego jak dla mnie, co jest dużym plusem :D
      Julie trochę mało było :( Ale powiem Ci, że jest jedną w najbardziej realistycznych postaci jak dla mnie. Niby nic nie robi, ale jej sposób myślenia jest taki ludzki, że czuję, jakbym ją znała w realnym życiu. Trochę mi jej szkoda, i mam wielki dylemat czy Willa parować z nią czy z Nat :< Tak bardzo mieszasz mi w głowie, zła istoto!
      Aaa, jeszcze jedno! :D PREZENT POTTERA BYŁ TYSIĄC RAZY LEPSZY NIŻ TEGO DUPKA! Potter przynajmniej pomyślał o reszcie przyjaciół Lilki, a nie tak narcystycznie jak ten cymbał, Dulcos. W ogóle niech on umrze i będzie Jily fo ewah :3 Aaa, no tak. On pluć krew. On umierać. Ja cieszyć. James też cieszyć. Tylko Evans pewnie trochę płakać, ale potem też cieszyć. Z James.
      Dobra, moja ameba umysłowa dobiera się do władzy, także wybacz, ale pora kończyć zanim całkowicie się skompromituję xD
      Mam nadzieję że następny rozdział znowu będzie poświęcony Jily. Jeszcze większej ilości Jily! *Jiloholiczka*
      Powodzenia na maturze (nie idź na studia, potem matura jest co pół roku xD)!

      Usuń
  3. A tak sobie zajmę miejsce. Niech będzie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział mi się podobał, cóż za nowość. Ciesze się, ż James nie robił Lily wyrzutów, choć z drugiej strony zastanawiam się, czy nie powinien. może nie byłoby to do końca w porządku, ale wtedy Lily przemyślałaby kilka rzeczy bardziej... dokładnie. W pierwszej scenie zabrakło mi na końcu takiego podsumowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z perspektywy Jame patrzącego na śpiącą Lily, tego, że był na nią zły czy czuł się zraniony, ale jednoceśnie nie potrafił jej nie pomóc, złościć się... To by było idealne zakończenie tej pięknej sceny. Reszta świąt też bardzo przyjemna, choć trochę zabrakło opisu którejś z wieczerzy. Ale podobało mi sie, że zarówno w domu Potterów, jak i u Gabriele czuło się tę cudowną rodziną atomosferę (właściwie zastanawia mnie, jak to jest, że nastoletnia dziewczyna znalazła pracę, a rodzice mają z tym problem... ale cóż,m niestety aż za łatwo w to uwierzyć ;(). Julie denerwuje sie w tak niepotrzebnych momentach, ze aż trochę szkoda. ale ćóż, nadal jestem za parą Will& Nathalie, przykro mi. Znajdź jednak dla Julie kogoś świetnego, proszę. A, i plus za scenę z Remusem, podobało mi się, że pokazałąś perspektywę jego problemu, wykorzystując więź z rodzicami.
      Nie miałam pojęcia, że zdajesz maturę w tym roku. Podziwiam Cię za częstostliwość dodawania notek w takim razie, szacun! życzę powodzenia!
      Wyłaczyłabym muzykę przy włączaniu strony
      na końcu chciałabym poinformować, że Zmieniłam adres bloga, jako że będę publikować jedynie Niezależność. Nowy adres - niezaleznosc-hp.blogspot.com

      Usuń
  5. Kochana Optimist!
    Przeczytałam już wszystkie twoje aktualne rozdziały. Dziękuję za to, że piszesz! Jesteś cudowna ❤
    Szczerze mówiąc to nie pamiętam gdzie odnalazłam link do twojego bloga. Zaczęłam czytać ze słabym przekonaniem. Jednak, gdy skończyłam prolog to tylko jedno słowo wydobywało się z moich ust: ,,wow''. Rozwalasz mnie swoją bardzo dobrą poprawnością pisania! Wspaniale opisujesz sceny i bohaterów! Wiele razy płakałam ze śmiechu - dosłownie 😂😂 Jedyną parkę, którą lubię czytać to Jily, a więc sceny z nimi przyjmuję właśnie tak: "^^". Tak uroczo, pięknie, no cud, miód i orzeszki opisujesz sceny z nimi, że jedno głupie "aww" 😂😂❤
    Cały czas się zastanawiam nad końcówką prologu... Kim była zakapturzona postać? Ktoś, kogo by się nie spodziewała... Pomyślałam, że James 😂😂 ale to było głupie stwierdzenie. Mam wrażenie, że to Christian... No jak mówiłam, kocham Jily, więc... NIE ZDZIERŻĘ GO! Czuje się na miejscu Jamesa, bez kitu. 😂😂
    W każdym razie może... Lily wybierze Jamesa, a Christian z zadrości ją porwie? Dobra, nie czytaj ostatniego zdania xd Jestem głupia 😂😂
    Co do tego rozdziału to bardzo mi się podoba! A pomysł z świętami u Pottera genialny. Kiedy Lily w końcu powie o naszyjniku? Np. Jamesowi, bo jestem ciekawa jego reakcji? 😂😂
    Nie wiem co planujesz, ale wiedz, że niecierpliwie czekam!
    Pozdrawiam ciepło, Dv. ❤
    PS Zaprosiłabym Cię do siebie, ale mam tak okropny wygląd (szablon w zamówieniu), że sobie podaruję 😂

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć, Emeraldyno!
    Kurczę, minęło już trochę czasu, od iedy przeczytałam o przedziwnym pomyśle Lily, ale wciąż jestem tym wszystkim zdziwiona. Ja na jej miejscu prędzej spałabym na chodniku niż wpadała z wizytą do chłopaka, który się we mnie podkochuje i dla którego jestem notorycznie niemiła :p No naprawdę, Lily, jesteś okropna.
    Jej, ale z drugiej strony - Lily w domu Jamesa. Aż serce się topi.
    Teraz, jeśli Evans kiedykolwiek będzie nieprzyjemna w stosunku do Jamesa, okaże się prawdziwym potworem. Nie wiem co musiałby zrobić Potter, żeby przyćmić pokaz dobroci i wyrozumiałości, który zaprezentował po wtargnięciu Lily do jego rodzinnego domu. Naprawdę nie wiem!
    Świetnie opisałaś sytuację Julie. Ten dysonans pomiędzy tym, jaka jest a jaka chciałaby być, wstyd, wyolbrzymianie pewnych kwestii. Od dłuższego czasu szukam polskiego odpowiednika angielskiego "awkward" i do tej pory nie znalazłam nic odpowiedniego, a jest to słowo, które idealnie podsumowuje Julie :)
    Cieszę się, że Gabriele spędzi miło święta. Nic tu się specjalnie nie zadziało, ale czasem i to jest potrzebne.
    Oesu, nawet w święta nie lubię Chrisa, a prezent od niego był tak banalny, że gdybym była na miejscu Lily, bardziej ucieszyłabym się ze słodyczy od Petera :p No błagam, serduszko i inicjały? Potter był o wiele kreatywniejszy, całe szczęście.
    Ten rozdział bardzo mi się podobał. Jego piętą Achillesową były fragmenty jakby o niczym, czyli wątki Gabriele i Remusa, ale cała reszta wyszła naprawdę bardzo dobrze i emocjonalnie. Uwielbiam Twojego Jamesa, jest naprawdę wspaniały.
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń